Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | pierwszy |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXXII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwie wymówiwszy te słowa, przełożona spostrzegła żałobne suknie i smutną twarz gościa.
— Mój Boże — dodała żywo, — przebacz pani... nie widziałam... nie zauważyłam... — Co się to stało?
— Mam pani udzielić smutną nowinę... — odpowiedziała Urszula.
— Nieszczęście...
— Bardzo wielkie.
— Ach! nabawiasz mnie pani przestrachu! — C się stało?
— Człowiek zacny... opiekun Renaty... pan Robert umarł.
— Umarł! — zawołała pani Lhermitte przygnębiona.
— Umarł prawie nagle, tak jest pani, wydawszy mi polecenie uregulować rachunki swojéj pupilki...
— Która zapewne mój dom opuści?...
— Tak jest, pani.
— Prędko?
— Jeszcze dzisiaj...
— Biédna Renata! — szepnęła przełożona... Czułam dla niéj wielką przychylność. — Jest-to dusza delikatna... natura czuła... — Nowiną, jaką przynosisz zada jéj cios straszliwy...
— Straszliwy lecz konieczny... — Kochane dziecię musi się dowiedziéć o swojém nieszczęściu.. — Spodziewam się, że moja dla niéj czułość stanie się dla niéj ulgą.
Pani Lhermitte wiedziała, że urodzenie jéj wychowanicy było otoczone tajemnicą.
Nie wiedziała ona rodzinnego nazwiska Renaty i znała jéj opiekuna tylko pod imieniem pana Roberta.
Wszystko to intrygowało ją bardzo; byłaby wiele dała za rozjaśnienie téj tajemnicy, lecz była zbyt rozsądną, aby kompromitować godność przełożonéj zdradzając swoją ciekawość niedyskretnemi pytaniami.
— Czy pani życzysz sobie abym kazała zaraz uprzedzić Renatę o przybyciu pani i jéj blizkim odjeździe? — zapytała.
— Jeżeli pani pozwolisz — odpowiedziała Urszula — to naprzód uregulujemy kwestyę pieniężną.
— Dobrze, — rzekła pani Lhermitte pojadę po swoją książkę rachunkową...
Wyszła i prawie natychmiast wróciła niosąc wielką księgę.
Pani Sollier wydobyła ze skórzanego woreczka bilet bankowy i zapłaciła co się należało przełożonéj.
— Powiedziałaś mi pani, — rzekła ostatnia podpisawszy pokwitowanie, — że Renata dziś jeszcze nas opuści...
— Tak jest, pani... — mam zamiar ją z sobą zabrać...
— Trzeba jej dać czas do zebrania jéj niewielkich bagaży...
— Poproszę pani, abyś to zleciła komu ze służby... — odparła pani Sollier. — Każę dziś wieczorem, zabrać tłomok posługaczowi z „Hotelu Prefektury“ gdziem się zatrzymała jak zwykle...
— I owszem...
— Renata włoży dzisiaj jaknajskromniejszą sukienkę, aby mogła ze mną pójść za kupnem żałobnych sukien. — Teraz, bądź pani łaskawa posłać po biédne dziecko, nie uprzedzając jéj jednak, że to ja ją wzywam.
— Ja sama po nią pójdę...
Przełożona opuściła salon i udała się do klassy, w któréj znajdowała się Renata.
Wsparłszy na obudwu rękach pochylone czoło, i utkwiwszy oczy w otwartą książkę, któréj nie widziała, młoda panienka smutnie marzyła.
Pani Lhermitte przybliżywszy się do niej dotknęła jéj ramienia.
Renata zadrżała i żywo podniosła głowę.
— Moje dziecię, — rzekła do niéj przełożona pensyi — ktoś na ciebie czeka w salonie...
— Kto, proszę pani?
— Zobaczysz.
Renatę ogarnęło uczucie niepokoju.
Straszliwy sen zeszłéj nocy stanął jéj na myśli, a przekonanie, że się miała dowiedziéć o nieszczęście ogarnęło jéj umysł.
Spiesznie wyszła z klassy i pobiegła do salonu, którego drzwi gorączkowo otworzyła.
Na środku pokoju stała Urszula...
Ujrzawszy ją w czarnych sukniach, bladą i z zaczerwienionemi oczyma, Renata domyśliła się, że jéj najsmutniejsze przeczucia się ziściły.
Nieruchoma na progu, wydała głuchy jęk i musiała się oprzeć o odrzwia, aby nie upaść.
Pani Sollier poskoczyła ku niéj i wzięła ją w swoje objęcia.
— Ach!... — wyjąkała Renata, któréj twarz w jednéj chwili łzy zalały, — sny nie kłamią... — Mój opiekun nie żyje!
Ze ściśnionego gardła Urszuli wydobyło się łkanie...
— Odwagi, moje dziecię... odwagi, — szepnęła zacna kobiéta — przyciskając Renatę do piersi jak matka.
— Umarł!... on umarł! — rzekła Renata, której serce pękało. — O! moje marzenie!... moje marzenie!...
— Odwagi... — powtórzyła Urszula.
— Cóż ze mną będzie, bez podpory, beż rodziny? — mówiło daléj biédne dziewczę w rozpaczy. — On umarł... on tak dobry... dla mnie tak czuły! — On umarł a ja go nie widziałam!... nie otrzymałam od niego ostatniego pocałunku!... nie płakałam przy jego śmiertelném łożu!... nie modliłam się na grobie! O! pani, — dodała Renata, zwracając mowę do pani Lhermitte, która weszła, — mój przyjacie!... opiekun... ten, którego nazywałam ojcem, umarł, już go nie ujrzę!
I biédne dziecko wybuchło gwałtowniejszym płaczem.
Przełożona pensy i posadziła Renatę przy sobie, złączyła jéj łzy ze swemi i z najlepszym w świecie zamiarem — obsypała ją temi pospolitemi słowami pocieszenia, które nigdy nikogo nie pocieszyły.
Renata ich prawie nie słyszała i powtarzała stłumionym głosem:
— Nie ujrzę go więcéj!...
— Będziesz o nim myślała...
— Beż przerwy...
— Jego żywe wspomnienie nie odstąpi cię nigdy...
— O! nigdy! nigdy! — Ale ja go już więcej nie ujrzę!
Po chwili milczenia, pani Lhermitte odezwała się.
— Opuścisz pensyę, kochane dziecko...
Te wyrazy sprawiły w boleści Renaty nagłą zmianę.
— Opuścić pensyę? — szepnęła podnosząc zalane łzami oczy na panią Sollier, jakby ją pytając.
— Jest to ostatnia wola twego opiekuna... twego przyjaciela... — odpowiedziała Urszula.
— Więc mnie zabierasz z sobą?
— Tak jest.
— Dokąd?
— Tam gdzie cię kazał zawieźć twój opiekun.
— A ty, dobra Urszulo, ze mną zostaniesz?
— To ci przyrzekam.
— Nie opuścisz mnie?
— Nigdy!... nigdy!... przysięgam!...
— Nie będę sama na świecie... będę kochana...
Młode dziewczę rzuciło się w objęcia pani Sollier, która ją długo trzymała w uścisku.
— No, moja droga pieszczotko — rzekła Urszula poskramiając swoje wzruszenie, — wezwij odwagę na pomoc... osusz swoje łzy...
— Czyż to jest możebném.
— Trzeba aby było możebném!... — Idź do swego pokoju... — włóż skromną ciemną sukienkę... — Pani Lhermitte każę komu zająć się upakowaniem twoich rzeczy, które zaniosą do Hotelu Prefektury, gdzie się zatrzymamy dopóty, póki nie załatwimy koniecznych sprawunków...
— Żałoby, czy tak? — zapytała smutno Renata.
— Tak, pieszczotko. — idź prędko.
— Inie wrócę już tutaj?
— Wrócisz jako gość, jeżeli ci się podoba, lecz nie jako pensyonarka.
— Mam tu przyjaciółkę, którą bym pragnęła uściskać nim wyjadę, pożegnać... — wyjąkała Renata.
— Paulinę Lambert? — rzekła przełożona.
— Tak, pani.
— Idź do swego pokoju, kochane dziecię... Poproszę Paulinę, aby się za tobą udała i będziecie się mogły pożegnać.
Renata wzięła panią Lbermitte za ręce i uścisnęła ją z wylaniem mówiąc:
— Ach! jakżeś pani dobra! Byłaś nią zawsze dla mnie i będę ci wdzięczną całe życie...
Przełożona uściskała Renatę, która ze smutkiem odeszła...
— Niebiańska dusza!... anielskie serce!... — rzekła, gdy dziewczę zamknęło drzwi. — Zasługuje ona na to, aby była szczęśliwa!
— I będzie nią, — odpowiedziała Urszula.
Przyszedłszy do swego pokoju, Renata stosując się do otrzymanego zlecenia, włożyła najskromniejszą i najciemniejszą suknię.
Serce jéj było wezbrane i łzy płynęły po jéj twarzy podczas ubierania.
— Gdybym go chociaż była widziała... — powtarzała prawie bezwiednie, — gdybym go choć była uściskała... Niestety! niestety! on nie żyje! i ja go już nie ujrzę... nie uściskam...
Renata zaczęła przetrząsać szuflady, w których trzymała drobne przedmioty toaletowe i swoje skromne klejnoty panieńskie.
Wyjęła ztamtąd złoty medalion na aksamitnej wstążeczce i przycisnęła go do ust mówiąc:
— Pomimo boleści, która mnie przygniata, nigdy cię nie zapomnę drogi towarzyszu mojéj młodości! — Noszę cię oddawna, nie wiedząc, jakie do ciebie jest przywiązane wspomnienie, lecz cię kocham... — Zdaje mi się, że ty stanowisz część mojéj istności... zdaje mi się, że cię mi dała myśl czuła... że jesteś moją pociechą i nadzieją... — Kocham cię!
Znowu przycisnęła medalion do ust i zawiesiła go na szyi.
— Co to jest? — zapytała następnie znajdując w kącie szuflady papier skręcony i zmięty.
Wyprostowała go i przeczytała po cichu ze zmarszczonemi brwiami.
— To list pisany przez tego więźnia w noc ucieczki... — List tego człowieka, którego wzrok i spojrzenie mnie przestraszyły: — który ma w mojém życiu grać fatalną rolę, jeżeli się ziszczą moje przeczucia... — Ponura pamiątka, którą zachowam!...
Renata złożyła w ośmioro ów kawałek papieru i wsunęła go do przegródki swojéj portmonetki, zawierającej już jéj pensyonarskie oszczędności, — zresztą dosyć znaczne, gdyż pan Vallerand był hojny); oszędności przedstawiane przez bilet bankowy, kilkanaście luidorów i srebrną monetę.