Zemsta za zemstę/Tom pierwszy/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | pierwszy |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXXIII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wydawszy polecenie Paulinie Lambert, aby się udała do pokoju, w którym czekała Renata, pani Lhermitte połączyła się z Urszulą w salonie.
Paulina bardzo niespokojna, spiesznie się udała do przyjaciółki.
W kilku wyrazach Renata oznajmiła jej o straszliwym ciosie, jaki ją dotknał.
Obie panienki płakały razem przysięgając nigdy nie zapominać o sobie i zawsze się kochać.
— Koniec końcem, dokąd ty jedziesz? — zapytała przez łzy Paulina.
— Czyż ja wiem? — Pojadę tam, gdzie mnie zawiozą.
— Może do Paryża?
— Tego sobie nie życzę...
— Dla czego? — Paryż jest straszliwe miasto, napełniające mnie obawą.
— Co ty mówisz, moja droga! — odpowiedziała żywo Paulina. — Przeciwnie, Paryż jest prześliczném miastem... rajem! rajem dla młodych dziewcząt! Rodzice obiecali mnie odebrać na przy szły rok... W Paryżu, mam nadzieję, że znowu cię ujrzę z tobą i z drugą przyjaciółką, Honoryną de Terrys!... Jestem pewna, że w Paryżu odnajdziesz swoją rodzinę!... W Paryżu czeka cię wszelakie szczęście i wiara w to, pociesza mnie trochę w i smutku z rozłączenia...
— W Paryżu czeka mnie wszelkie szczęście! — powtórzyła, nie bez goryczy, córka Roberta Vallerand.
— Tak — odpowiedziała Paulina z uśmiechem, — nawet szczęście: ujrzenia znowu owego podróżnego... Tego ładnego chłopca z hotelu z przeciwka... Ty dobrze wiesz o kim ja mówię...
Renata zaczerwieniła się i serce jej się ścisnęło.
Do dawnych boleści przybyła nowa.
Ten nieznajomy nieustannie jéj myśl zajmował; czy też ona go ujrzy kiedy?
Nie miała nadziei.
— No, uściskaj mnie jeszcze, — odezwała się Paulina. — i przyrzecz, że mi przyślesz swój adres... Gdziekolwiek byś się znajdowała odwiedzę cię, gdy już tu nie będę niewolnicą... co wkrótce nastąpi.
— Napiszę, przysięgam ci!... — odpowiedziała Renata.
Dziewczęta zamieniły ostatni uścisk, rozeszły się z wezbraném sercem i oczyma łez pełnemi, poczém Renata połączyła się z Urszulą, pożegnała z panią Lhermitte i opuściła pensyę.
Leopold Lantier ciągle siedział w oknie patrząc na drzwi zakładu.
Widząc ukazanie się dziewczęcia osłupiał i szybko spuścił roletę.
— A niechże cię!... — mruknął zbladły, — to jedna z tych małych, którym winien jestem wolność!... Ona, nieprawa córka Roberta Vallerand... Moja kuzynka z lewéj ręki! Ona, któréj się mam odwdzięczyć, zabijając ją, aby jéj skraść spadek! — No, piekło się na mnie sprzysięgło!...
I zbiegły więzień, przeklinając nieprzewidziany wypadek, padł na krzesło, przerażony sam podwójną zbrodnią, którą miał popełnić, lecz nie cofając się przed żadną..
Wychodząc od pani Lhermitte, Urszula wzięła powóz i kazała się zawieźć z Renatą do wielkiego magazynu żałobnego, celem kupienia sukien.
Spieszyło jéj się do Paryża, aby przedstawić Renatę notaryuszowi z ulicy Piramid, u którego złożony był pakiet opieczętowany zawierający ostatnią wolę Roberta Vallerand.
Niecierpliwość jéj nie mogła być zaspokojona.
Żadna z sukien gotowych nie przypadała dobrze dla młodéj panienki.
Tymczasem najściślejsza przyzwoitość nakazywała przywdzianie grubéj żałoby.
Pani Sollier musiała się zgodzić z tém przeciwieństwem i zdecydować się na pozostanie w Troyes, zkąd mogły wyjechać dopiero nazajutrz wieczorem.
,Obie kobiety wróciły do hotelu, z zamiarem załatwienia dalszych sprawunków po śniadaniu.
Renata jak nam wiadomo była natury poważnéj i zastanawiającéj się.
Myślała ona o przyszłości i zapytywała się jaką zmianę śmierć jéj opiekuna przyniesie w jéj położeniu.
Na to pytanie odpowiedzieć nie mogła. — Nic nie przewidywała. — Tajemnica, zwiększana w około niéj umyślnie od jéj urodzenia, była nieprzenikniona.
Dla rozproszenia owéj głębokiéj ciemności, jeden tylko istniał sposób: —wybadać Urszulę.
Renata przyrzekła sobie uczynić to bezzwłocznie, nie dla tego aby być miała ciekawą, lecz jéj się zdawało, że było przykrém, a nawet upakarzającém nic o sobie nie wiedziéć.
Stosownie do wydanego polecenia, do śniadania nakryto w pokoju pani Sollier.
O saméj jedenastéj podano jedzenie.
Wielka boleść pozbawia apetytu.
Nie trzeba mówić, że Renatą nie miała chęci do jedzenią — jednakże na naleganie Urszuli zgodziła się zjeść coś, aby podtrzymać siły.
Leopold Lantier — przyszedłszy do siebie z wstrząśnienia, jakiego doznał na widok Renaty — jadł śniadanie w swoim pokoju, tak samo jak i obie kobiéty; nie tracąc ani kęska, nadstawiał ciągle ucha.
U pani Sollier rozmawiano, ale bardzo cicho; — do ucha jego dochodził sam tylko szmer głosu.
To mu się niepodobało.
Drzwi zamknięte na podwójny zamek, prowadzące do pokoju Urszuli, pozwalały w razie potrzeby połączyć obadwa pokoje dla wygody podróżnych.
Przed temi drzwiami znajdowała się toaleta.
Zamknąwszy drzwi od korytarza, Leopold odsunął tę toaletę, ukląkł na dywanie i zajrzał przez dziurkę od klucza.
Ujrzał Urszulę i Renatę.
Ta ostatnia, pochyliwszy głowę, zdawała się rozmyślać.
Pani Sollier patrzała na nią rozczulona.
Śniadanie się skończyło.
— Renato, duszko, — rzekła nagle Urszula, — dla czegóż teraz milczysz?... — Nie pogrążaj się tak w smutku,.. — Mów co do mnie, proszę cię!
Dziewczę podniosło głowę i zwróciło na swoją towarzyszkę oczy zalane łzami.
— O! pani... pani... — wyjąkała, — gdybyś wiedziała ile ja cierpię...
— Wiem... pojmuję... — odpowiedziała Urszula, podnosząc się, aby ją pocałować w czoło, — ale już nie jesteś dzieckiem, a tylko dzieciom wolno jest wpadać w zwątpienie, gdyż są słabe ciałem i umysłem, aby walczyć przeciw boleści... tyś powinna mieć siłę i odwagę.
Renata pochwyciła nastręczającą się jéj sposobność.
— Siłę i odwagę, — rzekła. — Tylko ty mi je dać możesz.
— Ja? — zawołała pani Sollier.
— Ty...
— Jakim sposobem?!
— Nowe życie rozpoczynające się dziś dla mnie, upoważnia mnie do zadania ci znowu niektórych pytań, które do obecnéj chwili pozostały bez odpowiedzi, lecz na które, obecnie nie możesz mi odpowiedzieć. — Wczoraj miałam opiekuna... przyjaciela... — Mogłam żyć bez troski, gdyż, liczyłam na niego i na jego czułą opiekę, która mnie nigdy nie zawiodła... On umarł, umarł ten, któregom kochała miłością dziecięcą i wdzięczną, i teraz muszę się dowiedziéć o tém, co przedemną ukrywano od dzieciństwa... Życie moje jest zagadką... Dzieci, które znałam, miały ojca... matkę... albo przynajmniéj, jeżeli były sierotami, dalekich krewnych?... — Kiedym pytała gdzie mój ojciec matką, nie odpowiadano mi i nakazywano milczenie memu sercu, tak samo jak i ustom... — Milczałam, połykając łzy swoje, lecz nie wyrzekałam się. Teraz chcę wiedziéć. — Czy jestem dziecięciem zbrodnidi czy też sierotą? — Czy moi rodzice pomarli czy téż się mnie wstydzą? — Czy pan Robert był przyjacielem mego ojca? — czy sam był moim ojcem? — O! pani Urszulo błagam cię, powiedz mi wszystko!... — Czy mam upaść na kolana i prosić Boga, aby przyjął w swojém miłosierdziu duszę mego ojca, który już nie żyje? — Odpowiedz mi!... — odpowiedz!...
Była ochmistrzyni Roberta Vallerand spoodziewała się tego zapytania.
Przygotowała się na odpowiedź.
— Kochane dziecię, — rzekła całując Renatę, — to prawda, że twoje życie otoczone jest tajemnicą... ale tajemnicą ta, jest dla mnie tak samo nieprzeniknioną, jak i dla ciebie...
— Jakto! — zawołało dziewczę, — nie wiesz kto był moim ojcem.
— Nic nie wiem i wypełniam zlecenie dane mi przez twego opiekuna pana Roberta...
— Pana Roberta... — przerwała Renata, — ależ to jest tylko imię chrzestne... dla czego ukrywasz przedemną nazwisko?
Urszula odpowiedziała wymijająco.
— Otrzymałam zlecenie towarzyszenia ci do Paryża po śmierci pana Roberta i do zaprowadzenia cię do notaryusza, który w zamian za list odda ci papiéry... otóż te papiréy zawierają — rozwiązanie tego, co ty nazywasz zagadką swego życia.
— Tak więc, — zapytała Renata przypominając sobie słowa Pauliny Lambert — jedziemy do Paryża?...
— Tak, moja najdroższa. — Gdy przeczytasz papiery, o jakich ci mówię, dowiesz? się kto jesteś i jaka cię czeka przyszłość.
— Czy z tych papiérów dowiem się co o swojéj matce?... — rzekło dziewczę.
— Nie wiem... — odpowiedziała pani Sollier zakłopotana.
— Ale pani znasz moją matkę?
— Nie znam.
— Czy to być może? — Mogęż wierzyć, że ty, co czuwasz nademną od dzieciństwa, nie znałaś mojéj matki?...
— Musisz temu wierzyć, bo to prawda...
— Więc mi nie możesz powiedziéć, czy moja matka żyje, czy umarła?
— Nie mogę powiedziéć tego, czego nie wiem...
— Papiéry notaryusza zapewne mi wyjaśnią to, czego nie wiesz!... — rzekła Renata opryskliwie. — Kiedy wyjeżdżamy do Paryża?
— Byłybyśmy dziś wyjechały, gdybyśmy znalazły dobre dla ciebie suknie żałobne. — Suknie te beda, gotowe jutro o czwartéj. — Wyjedziemy jutrzejszym pociągiem ogódzinie szóstéj minut dwadzieścia.
— A przyjedziemy?
— O pierwszej w nocy.
— Zatém dopiéro jutro będziemy mogli zobaczyć się z osobą, do któréj mnie mój opiekun wysyła?
— Niezawodnie.
— Jak długo zabawimy w Paryżu?
— Tylko dzień lub dwa.
— A dokąd udamy się potém?
— Do miejsca gdzie będziesz miała jedno zlecenie do wypełnienia.
— Jakie zlecenie?
— Nie mogę ci powiedzieć... — Dowiesz się tego z papiérów.