Zemsta za zemstę/Tom szósty/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | szósty |
Część | trzecia |
Rozdział | XVII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Uważał!... — powtórzyła panna de Terrys — z goryczą. Ten sędzia jest ślepy albo szalony!... Mówisz o dowodzie, który go przekonał... Jakiż to dowód?
— Nie wiem tego. — odpowiedziała Małgorzata, — wiem tylko że ten dowód złożył sędziemu mój siostrzeniec...
— Pan Paweł Lantier.
— Tak, najdroższa, Paweł Lantier jest bardzo dumny i szczęśliwy tem, że ci mógł jednocześnie powrócić i wolność i honor.
— Zatem Pawłowi winnam wszystko! — zawołało dziewczę, którego łzy płynęły strumieniem. — I on nie przybył z tobą, aby na mnie czekać!... Byłabym tak szczęśliwą, mogąc mu wynurzyć swoją nieograniczoną wdzięczność...
— Chciałam ażeby ze mną jechał... lecz odpowiedział mi żen ma do spełnienia inny obowiązek?...
— Tak... obowiązek pomszczenia ciebie.
— Pomszczenia mnie!... — powtórzyło dziewczę ze zdziwieniem. — Ależ nad sprawiedliwością mścić się nie można, — nawet gdyby, się stało ofiarą niepojętej i straszliwej pomyłki.
— To też Paweł nie myśli się mścić nad sędziami, lecz nad nędznikami, którzy byli przyczynowego aresztowania.
Honoryna czuła, że jej osłupienie się wzmaga.
— Któż to są ci nędznicy? — zapytała. — Czyż ja byłam oskarżona o otrucie ojca?
— Paweł nie złożył w tym względzie żadnego wyjaśnienia. Wyjechał jak najspieszniej, aby rozpocząć działanie.
— A więc ja za nim pojadę... Najprzód mu muszę podziękować, a potem chcę się dowiedzieć, jaki mógł złożyć dowód mojej niewinności, i nareszcie chciałabym, aby wymienił moich oszczerców..
Przyjechano na bulwar Malesherbes.
Powóz stanął.
Honoryna rzuciła spojrzenie na front pałacu, który jej się wydawał posępnym.
Małgorzata wysiadła naprzód i zadzwoniła:
Drzwi się otwarły.
Obiedwie przebyły próg, a służący, którym poruczone było pilnowanie pałacu, zbiegłszy się na odgłos dzwonka i poznawszy swoją młodą panią wydawali okrzyki radości.
— Dziękuję wam, moi przyjaciele... — rzekła do nich Honorya wzruszona ich szczerém przywiązaniem. Szczęśliwą się czuję widząc was, chociaż serce mi pęka, gdy wracam w żałobie do tego domu, z którego wydarło mnie najnierozsądniejsze i najstraszniejsze oskarżenie. Bywają boleści niczem nie dające się pocieszyć i moja należy do tego rodzaju, ale przyjęcie wasze dodaje mi siły... Jeszcze raz wam dziękuję, przyjaciele, dziękuję z całego serca...
Panna de. Terrys i pani Bertin weszły do apartamentów pierwszego piętra, gdzie się znalazły same.
— Wszak przepędzisz ze mną resztę dnia? — zapytała Honory na Małgorzaty.
— To zależeć będzie od ciebie, moja pieszczotko... — odpowiedziała ostatnia.
— Odemnie? — powtórzyła młoda panienka.
— Albo przynajmniej od tego co mi powiesz.
— Czy ja ci mogę o czemś powiedzieć?
— Tak... o czemś bardzo ważnem i czego jestem niezmiernie niecierpliwa się dowiedzieć.
— Przyznaję, że mnie mocno intrygujesz... Mów że prędko...
— Mogłam była już to uczynić, ale niechciałam się wypytywać przed powrotem twoim do domu i odzyskaniem spokoju umysłu, którego ci od tak dawna brakuje... Czekałam... a jednak to, czego od ciebie zażądam, jest mojém życiem, mojém szczęściem, jest zakończeniem dwudziestoletnich cierpień.
— Nie pojmuję cię zupełnie... odpowiedziała Honoryna, ujmując rozpalone ręce pani Bertin i przyciskając je do serca. Wytłómacz że się, droga Małgorzato.., wytłómacz się prędko...
— Byłaś badana przez sędziego śledczego?...
— Niestety! i nie raz jeden!...
— Czy podczas tych badań on ci nie wspominał o młodem dziewczęciu imieniem Renata, która była wychowana na tej samej pensyi w Troyes co i ty, ale już po twoim wyjeździe?
— W istocie... Na dziewczęciu tém opierał on dziwną i nierozsądną bajkę... Utrzymywał, że panna Renata była naturalną córką mego ojca, zatem moją siostrą, którą ja usunęłam, mając swój w tém interes.
— I mnie sędzia śledczy także rozpowiadał tę bajkę odparła pani Bertin. — Ja go wyprowadziłam z błędu.
— Ty?
— Tak, pieszczotko, dosyć mi było tylko jednego słowa.
— Więc ty byś znała pannę Renatę?
— Nigdym jej nie widziała, lecz od dziewiętnastu lat kocham ją i opłakuję...
Honoryna spojrzała na Małgorzatę z łatwem do zrozumienia ździwieniem.
— Czy wiesz rzekła że urodzenie tego dziewczęcia otoczone jest tajemnicą?
Pani Bertin uczyniła głową znak twierdzący Panna de Terrys mówiła dalej:
— Czy wiesz, że ona nie znała ani ojca ani matki?...
— Wiem.
— Ale może ty ich znasz?
— Czy ich znam? — zapytała Małgorzata, która wybuchła łkaniem i łzy jej wytrysły. Czy ja znam rodziców Renaty, mojej córki?...
— Renata, twoja córką! powtórzyła sierota, nie mogąc dać wiary i wątpiąc, czy ma przytomność umysłu.
— Tak, moją córką... ukochaną córką, porwaną mi przed dziewiętnastoma laty i od tej pory bezustannie opłakiwaną przezemnie.
— Ależ jakim sposobem?
— Renata jest dzieckiem błędu... Jej ojciec, bezlitosny, wyrwał ją z moich objęć, w chwili, gdy nie mając siły oprzeć się woli ojcowskiej, miałam poślubić pana Bertin, i przedsięwziął środki, aby mi nie dać dowiedzieć się o miejscu pobytu mojej córki, a nawet o tem czy ona jest przy życiu... Po owdowieniu, postanowiłam życie poświęcić na odszukanie schronienia Renaty, i zdołałam to uczynić... Już serce moje przepełniała radość, gdy nagle pękła nić przewodnia, stawiając mnie wobec ogromnego zawodu i zupełnego zniechęcenia... Straciłam już nadzieję, gdy sędzia śledczy pozwolił mi domyśleć się, że ty znasz moją córkę i że mogłabyś mnie na jej ślad naprowadzić...
Honoryna ściskając znowu ręce przyjaciółki, szepnęła:
— Drogą Małgorzato, jakżeś ty musiała cierpieć.
— O! tak, cierpiałam okrutnie; ale zapomnę, jeżeli mi dasz pomoc, jeżeli mi będziesz przewodniczką.
— Bóg mi świadkiem, że chciałabym to wykonać. Nieszczęściem Renatę znam tylko przez Paulinę Lambert, swoją przyjaciółkę z pensyi... Ta list zabrany ztąd, list od Pauliny o Renacie, dał początek tej omyłce sprawiedliwości, omyłce, w której śmieszność mierzy się z ohydą...
— Zatem nic nie wiesz! — zawołała Małgorzata z rozpaczą.
— Nic, oprócz jednej, tylko rzeczy.
— Jakiéj? Mów prędko.
— Nie ty jedna tylko szukasz Renaty.
— Więc znasz kogoś co chce jej ślad odnaleźć?
— Znam.
— Kogóż?
— Twego siostrzeńca... mego zbawcę...
— Pawła!
— Tak jest, Pawła, którego byłam powiernica... którego słyszałem wyznanie... Czy przypominasz sobie kilka słów jego wymówionych w dzień pogrzebu pana Bertin?
— O jedném dziewczęciu, o pensyonarce, którą zauważył w Troyes? Przypominam...
— Ta młoda panienka, ta pensyonarka, to była Renata, którą on kocha z całej duszy, a raczej ubóstwia... Przychodził do mnie z prośbą, abym zażądała od Pauliny Lambert wiadomości co do jej rodziny, aby się dowiedzieć czy może mieć nadzieję, że zostanie przyjęty przez nią.
— Zatem Paweł kocha Renate! Paweł kocha moją córkę!... — szepnęła Małgorzata ocierając łzy... Ach! to Bóg na tę miłość pozwolił.
Poczem dodała:
— Więc panna Lambert dała ci żądane objaśnienia?
— Nie mogła tego uczynić... Niewiedziała, co się stało z Renatą, która miała do niej pisać i niedotrzymała obietnicy.
— Zatem Paweł jej szukał?
— Odnalezienie jej było celem i nadzieją jego życia.
— A więc! kto wie, czy on na jej ślad nie wpadł? Muszę go zobaczyć, mówić z nim... wypytać... On musi mnie objaśnić...
— Ja cię nie opuszczę, moja przyjaciółko... — odparła panna de Terrys. — Razem się z nim zobaczymy... Jeżeli ty przez jego pośrednictwo odzyskasz dziecię, to ja poznam, swoich nieprzyjaciół... On mnie chce pomścić... powinnam mu pomagać... Czy zaraz jedziesz do siostrzeńca?
— Tak jest..
— A więc! pozwól mi kilka sekund, W będę na twoje rozkazy.
Honoryna zadzwoniła na pokojową i kazała się spiesznie ubierać.
— Jestem gotowa... — rzekła wracając do pani Bertin.
Wdowa i sierota wsiadły do powozu.
— Na ulicę Szkoły Medycznej, do mego siostrzeńca... — rzekła Małgorzata do stangreta.
— W chwili gdy powóz zatrzymywał się na przeciw mieszkania studenta prawa biło wpół do ósmej.