Zemsta za zemstę/Tom szósty/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XVI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVI.

Izabella zamilkła, zdawała się namyślać i nagle zapytała:
— Jak to dawno temu?
— Więcej jak dwadzieścia cztery godzin... odpowiedziała pani Laurier. — Wczoraj wyjechałaś z Paryża.
— Wczoraj!... — powtórzyła młoda kobieta powtórnie zdjęta przestrachem. — Ależ w takim razie Renatą jest zgubiona... Trzeba za nią pośpieszyć... odszukać, ją... i dałby Bóg abyśmy ją mogli odszukać żyjącą... Pójdź pani.., pójdź... Jedźmy...
— Same nic nie zrobimy... Wezwijmy na pomoc sprawiedliwość...
— Ja jej dam wskazówki...
— A ten nędznik? ten Fradin?
— Spełniwszy zbrodnię uciekł, aby ścigać Renatę... Pomimo woli dałam mu objaśnienia. Nawet nie zabrał tych koronek, tak mu było pilno ztąd się oddalić... — dodała Zirza wskazując na pudełko stojące na stole. Ach! łotr! łotr! Musiał już dokonać swego dzieła... Renata pewno już nie żyje, a ja się przyczyniłam do jej zguby przez swoją nieostrożność.
Izabella załamywała ręce.
— No! uspokój się moje dziecię — mówiła pani Laurier. — Nie trzeba eszcze wyrzekać się nadziei... Czy czujesz się dosyć silną aby iść...
— Tak pani... Aby przyjść z pomocą Renacie nie zbraknie mi ani odwagi ani siły.
Podczas gdy to mówiły, restaurator Baudry zwiedzał dom.
— Niema nikogo... — rzekł wracając. — Nie myliłaś się pani, nędznik jest daleko...
— Czy nie można inaczej wyjść tyłka przez okno? — zapytała kupcowa koronek.
— I owszem... — Drzwi od domku, tak samo jak i od ogrodu, zamknięte były tylko na zasuwkę.
— Więc pójdź gani, pójdź — rzekła Zirza ciągnąc panią Laurier. — Chciałabym jak najprędzej być w Paryżu Panie: — mówiła dalej zwracając się do Baudry’ego — błagana cię, ani słówka o tem, co tutaj zaszło... Tu może idzie o życie młodej panienki...
— Bądź pani spokojna, będę niemym... Tylko pozamykam drzwi i okno i uporządkuję wszystko tak jak było...
— Dziękuję panu... Chodźmy pani...
Kupcowi której najważniejsze wypadki nie przeszkadzały myśleć ó swoich interesach, zabrała ze stołu pudełko z koronkami i udała się za Zirzą.
W pół godziny później obiedwie kobiety wsiadały do pociągu, który je miał zawieźć do Paryża.


∗             ∗

Pamiętamy, że pani Bertin kazała stangretowi zawieźć się na przedmieście Saint-Denis przed więzienie Świętego Łazarza, z którego panna de Terrys lada chwila mogła wyjść uwolniona z pod zarzutu zbrodni.
Małgorzata przez pół godziny siedziała nieruchomie w powozie, z wzrokiem utkwionym, w główną bramę.
Po upływie tego czasu ogarnęła ją niecierpliwość.
Pomyślała sobie, że zamiast czekać chwili w której sąd uwolni Honorynę, lepiej będzie udać się do kancelaryi.
Wysiadła zatem i wchodząc pod arkadę, w której się znajduje brama z furtką, zapukała.
Ukazał się oficyalista więzienny.
— Co pani sobie życzy? — zapytał.
— Mam panu parę słów do powiedzenia.
— Proszę wejść...
Małgorzata przebyła próg.
Odźwierny zamknął za nią furtkę i mówił dalej:
— Wytłómacz się pani...
— Oto, o co idzie. Za kilka minut... za kwandrans... najpóźniej za pół godziny, przyniesiony zostanie do kancelaryi sądu, rozkaz uwolnienia panny de Terrys, której niewinność została uznaną... Panna de Terrys jest moją przyjaciółką... chciałabym ją uściskać najpierwsza, odwieźć do mieszkania, i błagam pana, abyś mi pozwolił tu na nią zaczekać...
— Czyś pani pewna, że rozkaz uwolnienia został podpisanym?
— Jaknajpewniejsza... Przyjechałam z sądu, gdziem się widziała z sędzią śledczym.
— W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, abyś pani tu posiedziała i zaczekała, ale nie mogę pani ofiarować innego siedzenia, tylko takie...
I oficyalista wskazywał na drewniane ławy, czekające złowrogą izbę.
Pani Bertin, której nogi strudzone przez wzruszenie zaledwie ją mogły utrzymać, upadła na jedną z tych ławek i pogrążyła się w myślach.
Miała ujrzeć Honorynę, która ją pewnie objaśni co do Renaty.
Wzrok jej machinalnie był wlepiony w drzwi, któremi weszła do więzienia.
Rozkaz uwolnienia miał nadejść temi drzwiami.
Upłynął czas, który biednej kobiecie wydał się wiekiem.
Odźwierny spojrzał na zegarek.
— Piąta... rzekł. Czekasz pani już więcej niż pół godziny... Boję się, czyś pani nadziei nie wzięła za rzeczywistość...
— O! panie, to niepodobna.
— Jednakże pani widzi że nikt nie przychodzi.
Małgorzata westchnęła i uczuła ściśnienie serca.
Miałaż doświadczyć nowego zawodu?... Czy dowody uznane przez Pawła za niezbite, nie wydały się sędziemu śledczemu jako niedostateczne?
Nagle zapukano do drzwi.
Pani Bertin zadrżała i zatrzymała oddech.
Wszedł strażnik policyjny z torbą skórzaną na pasku.
— Do kancelaryi...rzekł — ekspedycya z sądu.
Otworzył torbę i podał odźwiernemu dużą kopertę przy której znajdowała się kartka papieru i rzekł znowu:
— Proszę podpisać pokwitowanie, jeśli łaska.
— Natychmiast odpowiedział oficyalista.
Poczem zwracając się do pani Bertin, dodał:
— Może to rozkaz, o którym mowa.
Na ustach Małgorzaty błysnął blady uśmiech.
Nadzieja, która na chwilę znikła, odżyła w jej sercu.
Odźwierny wyszedł drzwiami prowadzącemi do kancelaryi.
Nieobecność jego trwała tylko kilka sekund.
Doręczył podpisane pokwitowanie strażnikowi policyjnemu, który je włożył do torby, ukłonił się po wojskowemu i wyszedł.
— A więc? — zapytała bojaźliwie Małgorzata.
— Nic nie wiem, proszę pani...
Nagle w izbie poczekalni]1 odezwał się dzwonek.
Oficyalista otworzył drzwi.
Jakiś głos wymówił te wyrazy:
— Panna dę Terrys uwolniona.
Pani Bertin i podniosła się jak gdyby zgalwanizowana.
— Nareszcie!... — szepnęła. — Nareszcie!...
— Jeszcze są do załatwienia niektóre formalności.. — rzekł odźwierny — musi pani poczekać ze dwadzieścia minut....
I zadzwonił.
Wszedł dozorca... Odźwierny powtórzył mu rozkaz wydany w kancelaryi.
Dozorca wykręcił się na piętach ruchem starego żołnierza i wyszedł.
— Czy ja ją zaraz zobaczę?... — zapytała Małgorzata.
— Nie, pani...Aresztowani wchodzą do kancelaryi z wnętrza więzienia... Zobaczy pani osobę, która ją interesuje, dopiero jak tędy będzie przechodziła wolna przez drzwi, które pani otwierałem.
— Dziękuję panu.
Upłynęło pół godziny.
Panią Bertin ogarnęła gorączka... Zdawało jej się że czekanie nigdy nie będzie miało końca.
Dzwonek z kancelaryi powtórnie zabrzęczał.
Odźwierny otworzył.
Powtórnie oedzwał się głos:
— Panna de Terrys uwolniona.
I Honoryn ubrana czarno, blada jak śmierć, ukazała się we drzwiach.
Jej pierwsze spojrzenie padło na panią Bertin, stojącą naprzeciw niej.
Dziewczę ździwione wydało krzyk radości i z płaczem rzuciło się w wyciągnięte ramiona Małgorzaty.
Obiedwie trzymały się długo w objęciach.
— Drogie... kochane dziecię... wyrzekła wdowa, odzyskawszy swobodę mowy. Otóż jesteś usprawiedliwiona... wolna...
— Bóg się nademną zlitował... — odpowiedziała sierota. Już był czas... miałam uledz... szaleństwo przychodziło mi do głowy... gmach złowrogi... to miejsce, Pójdź... opuśćmy ten gdziem tyle przecierpiała...
Odźwierny otworzył drzwi zewnętrzne. Małgorzata pociągnęła panne dé Terrys aż do czekającego na nie powozu.
— Siadaj najdroższa... rzekła do dziewczęcia, zawiozę cię na bulwar Malesherbes.
Honoryna zajęła miejsce w powozie Małgorzaty, usiadła obok niej i stangret naprzód uprzedzony, puścił konia, nie zadając żadnego pytania.
Powóz toczył się szybko.
Pani Bertin okrywała pocałunkami czoło i policzki swojej przyjaciółki.
— Zkąd wiedziałaś, żem miała dziś zostać uwolnioną? zapytała nagle hrabianka.
— Dowiedziałam się o tém, dwie godziny temu, w pałacu sprawiedliwości, dokąd zostałam wezwana przez sędziego śledczego.
— Więc wiedziałaś o powodzie mego uwolnienia? Ten człowiek, sędzia, który mnie dręczył, nie mógł wypuścić swojej ofiary bez ważnych powodów.
— Dostał dowód twojej niewinności.
— Dowód!... odparła panna de Terrys z goryczą. Czyż on mnie mógł uważać za winną?
— Uważał cię za nią.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.