Zemsta za zemstę/Tom trzeci/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | trzeci |
Część | druga |
Rozdział | VII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jej interesom? — powtórzyła pani Sollier.
— Tak jest, jej majątkowi i przyszłości — odpowiedział mniemany służący.
— Któż ją doprowadził do notaryusza?
— Nie wiem tego...
— Zkądże dostała jego adres?.. — Zkąd się dowiedziała, że papiery stanowiące o jej przyszłości, znajdują się w jego ręku?
— Czy jej pani o tem nigdy nie wspominała?
— I owszem, ale jestem pewna, żem nie wymówiła ani nazwiska notaryusza, ani ulicy na której mieszka.
— Albo pamięć panią myli, albo młoda panienka znalazła sposób podpatrzenia tajemnicy.
Urszuli przyszło na myśl, że może jej wychowanka szperała po worku podróżnym i odkryła przedział zawierający list Roberta Vallerand.
— Być może, w istocie... — rzekła zcicha po chwili, — ale jedno zdanie otrzymanego listu mówi wyraźnie, że Senacie ktoś źle poradził... — Miałażby ona mieć jakie nieznane mi stosunki?
— Pod tym względem nie mogę zaspokoić tajemnicy pani... — tu się kryje tajemnica, którą mój pan zapewne pani wyjaśni.
Jakkolwiek odpowiedzi nieznajomego były niejasne, jednakże utrwaliły stałe postanowienie Urszuli, aby być posłuszną silnemu naleganiu urzędnika.
W pomięszanym jej umyśle odznaczała się tylko jedna myśl, czysta, wyraźna, niejako przeświecająca: trzeba jechać!...
— Pan mnie zapewniasz — mówiła dalej — że moja wychowanka — jest u twego pana i że się ztamtąd nie oddali?
— Tak pani... — Z mieszkania oddano jej jeden pokój, a drugi przygotowano dla pani... — Czy się pani decyduje ze mną jechać?
— Doktór który mnie leczy, zabronił mi wszelkiego ruchu...
— Co tam znaczy zakaz lekarza, gdy szczęście kochanego przez panią dziewczęcia jest narażone.
— Doktór wydał zakaz i służba hotelowa na mój wyjazd nie pozwoli...
— Nie ma do tego prawa... — Czyż pani nie zależysz od siebie samej?... Jeżeli się pani podoba popełnić nieroztropność, to z jakiegoż tytułu mógłby kto temu przeszkadzać?
— Nie mogę postąpić ani kroku...
— Niech się pani o to nie troszczyć. Panna Renata (ponieważ młodej panience tak na imię) — opisała memu panu stan zdrowia pani... Wszystko jest przewidziane... Stacya leży obok hotelu, a ja jestem niezwykle silny... Podejmuję się zanieść panią do przedziału w wagonie, który wynająłem cały, abyś się pani mogła położyć... Przybywszy do Paryża, znowu panią zaniosę do powozu, który ją zawiezie na ulicę Piramid, gdzie panna Renata we łzach oczekuje na przebaczenie pani.
Gdyby w umyśle Urszuli istniało jakie wahanie, to te ostatnie wyrazy z pewnością by je rozproszyło.
— Kiedyż mamy wyjechać? — zapytała stanowczo...
— Dzisiejszego wieczora, pociągiem odchodzącym o pięć minut po ósmej.
— Pojedziemy... Nikt w świecie nie jest w stanie mnie wstrzymać...
— Mój pan naj przód był przekonany, że pani nic w świecie nie przeszkodzi do wykonania obowiązku...
— Która teraz godzina?
— Piąta...
— Siadaj pan, zaraz wydam odpowiednie polecenia.
Mniemany służący zasiadł przed kominkiem.
Pani Sollier pociągnęła za sznurek dzwonka, który miała pod ręką.
Biedna kobieta zupełnie się zmieniła.
Znikła, gorączka, znikła senność; — czułą się silną i odważną; — twarz jej jaśniała nadzieją.
Pewność, że Renata teraz nie miała się czego obawiać, zamieniła jej piekielne cierpienia w niebiańską radość.
Na odgłos dzwonka przybiegła służąca.
— Poproś tu do mnie gospodarza... — zleciła chora.
— Dobrze, pani.
Służąca wyszła i gospodarz za parę minut ukazał się we drzwiach.
— Mój panie — rzekła do niego Urszula — otrzymane przezemnie wiadomości są. dosyć ważnej natury, aby mnie znaglić do wyłamania się od rad zacnego doktora który mnie leczy.. Bądź pan łaskaw przygotować rachunek moich wydatków... Dolicz pan także cenę obiadu, który z tym panem, zjemy przed odjazdem, oraz wysokość honoraryum należnego lekarzowi... Proszę mi rachunek przysłać jak tylko będzie gotów, a zaspokoję.
— Ależ pani... — zaczął gospodarz, przygotowując całą gromadę zarzutów.
Urszula nie dała mu mówić.
— Cokolwiek byś pan powiedział, — przerwała — to nic nie wstrzyma mego wyjazdu... Wiem, żeś pan obiecał lekarzowi nie dopomagać mi w tym względzie... Dotrzymuj pan słowa, ten pan podejmuje się zastąpić twoich ludzi... — Jestem jak pan wiesz zupełną panią swojej osoby i wolno mi popełnić największą nieroztropność, a nikt nie ma prawa się w to mięszać... Panu służy prawo udzielać mi jak najlepszych rad... Ja mam prawo ich nie słuchać i skorzystam z niego, zachowując wdzięczność za troskliwość, jakiej doznałam w pańskim zakładzie.
— Czy to postanowienie jest nieodwołalne? — zapytał gospodarz.
— Najzupełniej.
— Zatem muszę uledz i uczynić, choć z żalem, to, czego pani żądasz.
— Obiad na piątą — mówiła dalej Urszula — poczem służąca niech natychmiast przyjdzie mnie ubierać, a pan każesz jednemu z garsonów odnieść mój niewielki bagaż na stacyę i wyekspedyować pod nadzorem tego pana.
To mówiąc chora wskazywała na zagadkową osobistość, którą brała za wysłańca notaryusza.
— Dobrze, pani.
Człowiek w galonach słuchał tej rozmowy z zupełną obojętnością.
Moźnaby przypuścić, że to co w obec niego mówiono wcale go nieinteresowało.
Gospodarz wyszedł, powtórzył służącym rozkazy wydane przez panią Sollier i pobiegł do doktora, aby mu opowiedzieć co zaszło.
Tym razem wypadek zdawał się dopomagać Urszuli.
Lekarz wyjechał o kilka mil od Maison-Rouge do położnicy i miał powrócić dopiero w nocy.
— Zresztą — pomyślał gospodarz — ja od wszystkiego umywam ręce... Niech się ta pani urządza jak chce, to do niej należy... Jak mi wyraźnie oświadczyła, nikt nie ma prawa przeszkodzić jej, aby sobie uczyniła źle, jeżeli jej się tak podoba.
I wrócił do domu.
Urszula aż do piątej, to jest do chwili podania obiadu, nie przestawała wypytywać mniemanego służącego o Renatę.
Ten odpowiadał bardzo krótko i najczęściej zasłaniał się najzupełniejszą nieświadomością, którą pani Sollier znajdowała bardzo naturalną, myśląc, że pan Auguy wysłańcowi swemu nie uczynił żadnego ważniejszego zwierzenia.
Obiad spożyto na prędce.
Gospodarz przysłał rachunek, odebrał pieniądze, poczem służąca zapakowała i zamknęła walizy, których klucze Urszula powierzyła nieznajomemu, do użytku przy rewizy i akcyznej, w chwili przybycia do Paryża.
Garson przyszedł po walizy i zaniósł je na kolej.
Tymczasem służąca ubierała ciepło panią Sollier, która z trudnym do uwierzenia wysiłkiem woli, znalazła sposób, używając mebli za punkt oparcia, dojścia bez wielkiego bólu do kanapy stojącej w rogu pokoju.
Wskazówki zegara pokazywały trzy kwandranse na ósmą.
Człowiek w ubraniu z galonami wszedł.
— Czas udać się na stacyę... — rzekł.
— Jestem gotowa... — odpowiedziała Urszula.
I założyła na rękę stalowy niklowany łańcuszek od woreczka, który na noc kładła pod poduszką, aby się z nim nie rozłączać i w którego tajemnej kryjówce schowała teraz mniemany list od notaryusza, obok listu Roberta Vallerand.
Nowo-przybyły jakkolwiek inaczej utrzymywał, nie zdawał się wcale być obdarzonym wyjątkowa siłą: gospodarz i służąca obecni w pokoju pomyśleli sobie, że on nie będzie w stanie zanieść aż na kolej chorej, która nie będąc ani zbyt wysoką, ani zbyt dobrej, tuszy, musiała być jednakże potężnie ciężką.
— Może panu dopomódz? — zapytała służąca.
— Nie trzeba... — odrzekł lakonicznie fałszywy służący.
I wziąwszy Urszulę na ręce, podniósł ją z zadziwiającą łatwością.
Pootwierano wszystkie drzwi przed nim.
W dziesięć minut pani Sollier złożona została na kanapie w sali poczekalnej pierwszej klasy.
Chciała dać pieniądze na kupno biletów.
— Niech się pani niczem nie kłopocze — odparł nieznajomy.
— Dla czego?
— Pod tym względem mój pan wydał mi stanowcze rozkazy.
Urszula nie nalegała.
Mniemany sługa udał się do okienka kasy, które właśnie otwarto.
— Ośm miejsc pierwszej klasy do Paryża... — rzekł — biorę cały przedział. Wiozę chorą osobę.
— Dobrze — powiedział urzędnik.
— A co zrobić, gdyby przypadkiem w pociągu który przybędzie do Maison-Rouge, nie było wolnego przedziału?
— Bądź pan spokojny... — W takim razie doda się wagon, ale teraz nie będzie tego potrzebą, passażerów jest bardzo mało.
Nieznajomy zapłacił i wziął ośm biletów, poczem powrócił do Urszuli.
Na dworze czas był straszliwy. Choć było nadzwyczaj zimno, od godziny śnieg zaczął padać gęstemi płatami.
Pociąg idący do Paryża, miął przechodzić ó ósmej minut pięć.
O godzinie oznaczonej usłyszano świst pary i pociąg wszedłszy na stacyę, stanął.