Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | trzeci |
Część | druga |
Rozdział | XXI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Co ci powiedział ten człowiek spotykając na dworcu? — zaczął znowu Paweł Lantier.
— Że mnie miał zawieźć do matki... — odpowiedziała Renata. — Czy ci mówił o otaczającej cię tajemnicy?
— Powiedział, że jej rozjaśnienie matka zostawiła dla siebie...
— Czy się bez wahania do ciebie zbliżył?
— Tak jest... Utrzymywał że mnie zna oddawna, mając polecenie mojej matki, aby czuwać najemną...
— Ach! zręczni ci nędznicy — zawołał student — ale napróżno szukam powodów które ich popychały do działania... Jaki interes mogli mieć w twojej śmierci? Tylko sprawiedliwość rozwiązać może tę zagadkę... Trzeba ją uprzedzić.
— To mnie przestrasza... — szepnęło dziewczę.
— Dla czego?
— Pomyśl pan, przeszłość jest mi nieznana! — Obawiam się abym wnosząc światło w pośród cieni, nie oświeciła wstydu i aby w to moja matka nie była wmięszaną...
Paweł zachował milczenie.
Renata miała słuszność, czuł to dobrze.
— Zgoda! — rzekł po chwili. — Pojmuję skrupuły twojej dziecięcej miłości i szanuję je, ale ja to uczynię, czego nie śmiemy żądać ód przedstawicieli prawa. Ścigać będę twoich nieprzyjaciół, dowiem się, czy będą mogli być wydani sądowi bez skompromitowania honoru twojej matki... A jeżeli to być nie może, to się sam pomszczę!
— Pan to uczynisz?... — wyrzekła córka Małgorzaty, wyciągając rękę do studenta.
— Uczynię, przysięgam, chociażbym miał świat cały poruszyć!... Ale jest wiele rzeczy, które muszę poznać przed rozpoczęciem działania.
— Jakież one są?
— Czy pani mniemasz, że owa pani Urszula, która miała ci towarzyszyć do Paryża, a którą opuściłaś, znajduje się jeszcze w Maison-Rouge?
— Musi tam być, gdyż w chwili mego odjazdu doktór oświadczył, że jej potrzeba kilkunastu dni najzupełniejszego spoczynku...
— Czy panią nic nie skłania do przypuszczenia, ona była w zmowie ze zbrodniarzami, którzy cię chcieli zgładzić?
— Nie... ale jej upór w nieodpowiadaniu, gdym ją wypytywała o swoją przeszłość i przyszłość, wydaje mi się dziwnym.
— I ja, tak samo jak pani, znajduję go podejrznym. Muszę się zobaczyć z tą kobietą... Potrafię ją zmusić do mówienia... — Chcąc nie chcąc musi mi dać w rękę koniec nici przewodniej... Jeżeli ona działała w dobrej wierze... jeżeli poprzestawała na biernem posłuszeństwie rozkazom owego Roberta, od którego zależałaś, musi wiedzieć o mnóstwie faktów mogących mną pokierować... to pewna że twój opiekun ostrzegł ją przed twemi nieprzyjaciółmi, jacykolwiek oni są. Ja chcę, ja powinienem się z nią zobaczyć.
— Więc pan pojedziesz do niej, do Maison-Rouge.
— Bezwątpienia... i to jak można najwcześniej.
— Pod jakim pozorem?
— Pozoru potrzebować nie będę... Nie ma nic prostszego i zręczniejszego jak powiedzieć prawdę... Jeżeli pani Urszula nie jest wspólniczką, to musi być śmiertelnie o ciebie niespokojną. Przede wszystkiem uspokoję ją i zażądam od niej pomocy dla osiągnięcia celu do którego dążę... Jakżeby mi mogła odmówić?...
— To prawda.
— Gdzie ja ją znajdę w Maison-Rouge?
— W hotelu Prefektury... o dwa kroki od dworca... — odpowiedziało dziewczę; poczem dodało z wyrazem obawy: — Ale czy mnie pan opuścisz? samą tutaj zostawisz?
— Wyszłaś droga pani z niebezpieczeństwa i nie będziesz samą... Towarzyszyć ci będzie aż do mego powrotu osoba, która była tutaj przed chwilą... Zirza... żona mego przyjaciela Juliusza Verdier... poczciwe stworzenie... złote serce...
Paweł powiedział żona nie zaś kochanka.
Czytelnicy pojmują, że głęboki szacunek do dziewiczej czystości Renaty, był jedynym powodem tego niewinnego kłamstwa.
Zresztą, mówiąc że Zirza miała złote serce, wcale nie kłamał.
— Lecz przynajmniej ta podróż będzie krótkotrwałą? — mówiła dalej córka Małgorzaty.
— Bardzo krótką... tyle tylko zajmie czasu ile potrzeba do pojechania po panią Urszulę i przewiezienia jej tutaj...
— Kiedy pan myślisz jechać?
— Jutro rano.
— A po wrócisz pan?
— Zapewne jutro wieczorem...
— Pragnęłabym jednej rzeczy.. — rzekła bojaźliwie Renata.
— Jeżeli zadosyć uczynieniu żądaniu, pani zależy odemnie, to takowe prędko będzie uskutecznionem.
— Chciałabym wiedzieć, czy moja przyjaciółka Paulina Lambert pisała znowu do panny de Terrys; i czy w liście swoim o mnie wspomina.
— Dziś jeszcze się pani dowiesz, gdyż natychmiast pójdę do panny de Terrys i opowiem jej wszystko... Szczęśliwą będzie dowiadując się żem panią odnalazł...
— Ach! jakżeś pan dobry i jakże panu jestem wdzięczna!
Ktoś zlekka zapukał do drzwi.
Renata zadrżała.
— Nic się pani nie obawiaj... — rzekł Paweł — to przyjaciele się niecierpliwią... Czy pozwolisz ażeby weszli?
— Ależ rozumie się... Chciałabym im podziękować za. starania, któremi mnie otaczali razem z panem...
— Proszę! — zawołał student...
Uchyliły się drzwi i Zirza ukazała swoją jasnowłosą uśmiechniętą główkę.
— Panie Pawle, śniadanie czeka na pana... rzekła. — Lekarstwo dla panny Renaty jest gotowe i powinna je zażyć przed bulionem, który doktór dziś zrana przepisał.
Renata dała znak studentce aby przestąpiła próg i zbliżyła się do łóżka; uścisnęła ją za rękę, mówiąc wzruszonym głosem:
— Pozwól mi pani wypowiedzieć sobie z głębi serca, ile jestem wdzięczną za to wszystko coś pani, wraz z mężem, dla mnie uczyniła.
Słysząc te wyrazy z mężem, jasnowłosa Zirza zarumieniła się jak wiśnia i obróciła się do Juliusza, który szedł za nią i zdawał się również nieco zmięszanym.
Oboje uczynili Pawłowi wzrokiem zapytanie.
Znak porozumienia dał im wszystko zrozumieć.
— Wdzięczną, pani! — odpowiedziała żwawo Zirza, — a to za co?... Czyż to sobie w życiu nie powinniśmy dopomagać? Czuwałam przy twójem łóżku dwie czy trzy noce... i cóż wielkiego?!... Czybyś pani nie siedziała przy mnie gdybym była chora?...
— O! i owszem, z całego serca!...
— Widzisz pani, że to było pod warunkiem odwzajemnienia się!... Czysty egoizm! Jesteś pani przyjaciółką naszego przyjaciela Pawła, którego bardzo kochamy... Czy chcesz nas pani trochę pokochać?...
— Tak... tak... sto razy tak, chcę tego! — odpowiedziała córka Małgorzaty.
— No, to niech cię uściskam.
I studentka ucałowała Renatę, któraś wylaniem odpłaciła jej tem samem.
— Przyjaźń zaprzysiężona! — rzekła następnie Izabella — napisano i podpisano! Całe życie, do śmierci! Teraz czy chcesz, abyśmy dotrzymując ci towarzystwa, tu jedli śniadanie?
— Z największą chęcią.
— W takim razie, panowie» nakryjcie stół tutaj, a ja tymczasem dam lekarstwo naszej ukochanej rekonwalescentce, a za kwandrans dam jej bulion.
Młodzi ludzie przynieśli stół nakryty i zasiedli przy nim z Zirzą, chcąc zjeść przy łóżku śniadanie.
Podczas, gdy się to działo przy ulicy Szkoły Medycznej, zupełnie innego rodzaju scena miała miejsce w pałacu zamieszkanym przez pana de Terrys i jego córkę.
Była druga w nocy.
Pan de Terrys, który pomimo swego cierpienia nigdy się nie spóźniał do łóżka, pisał przy ogniu kominkowym.
Starzec bardzo się zmienił od dnia, w którym czytelnicy byli obecni jego rozmowie z Paskalem Lantier.
Pozostawało mu tylko tchnienie i podobniejszym był raczej do trupa niż do żywego człowieka.
Przed nim leżała gruba księga, składająca się z wielkiej liczby arkuszy zszytych z sobą, i na których pisał swoje pamiętniki, albo lepiej mówiąc, swoje wrażenia.
Pismo pokrywała około siedmiu ósmych częścią tych stronnic.
Hrabią napisał ostatni wiersz, położył pióro na biurze i przechylił się w fotelu z twarzą zmienioną i pokrytą kropelkami potu na skroniach.
— No — szepnął głuchym głosem — tym razem już koniec... Nawet już nie mam siły utrzymać pióra... Wzrok mi się ćmi — myśl się mięsza... dusza słabnie jednocześnie z ciałem... Stanowczo już koniec.
Przez kilka chwil oddychał w milczeniu lecz z wysiłkiem; potem prostując się znowu, nachylił się nad otwartą książką i mówił dalej:
— Ach! mój Boże, cóż to zresztą szkodzi? Moja córka będzie wolną... bogatą... szczęśliwą... Ja dosyć żyłem, odchodzę, i dobrzem uczynił pisząc o tem, myśl czego podsunął mi Paskal Lantier swojem przerażającem opowiadaniem... Tu...
Hrabia przewrócił kolejno kilkanaście kartek książki i zatrzymał się na stronnicy której wiersze były oznaczone cudzysłowem.
— Tu opisałem przejścia mojej dziwnej choroby... — mówił dalej. — Tu opisałem jeszcze dziwniejszą kuracyę, dzięki której tak długo walczyłem ze śmiercią.
„Jeżeliby kiedy, nie daj Boże, oskarżano kogo o otrucie mnie, to znajdzie się dowód, że oskarżenie to, jakkolwiek prawdopodobne, jest fałszywem...
Mówiąc poprzedzające słowa, pan de Terrys wskazywał palcem na pismo skreślone czerwonym atramentem.