Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XXX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXX.

Uroczyste zapewnienie notaryusza i ton, jakim było uczynione, nie pozwalały przypuszczać żadnej wątpliwości w umyśle Małgorzaty.
Zgnębiona została tą odpowiedzią.
— Co się stało z moją córką? — zapytała samą siebie z nieopisanym niepokojem. Dokąd ta kobiet zaprowadziła moje dziecko?...
— Ależ, pani — zapytał notaryusz, zapytując z kolei — co panią upoważniało do przypuszczania, żem miał odebrać list pośmiertny od mego nieszczęśliwego przyjaciela?
— Jest to więcej niż przypuszczenie — odparła pani Bertin — to pewność. Przypadek, który mogę nazwać opatrznościowym, dał mi możność widzenia przez chwilą tego listu.
— Listu Reberta Vallerand?
— Tak, panie...
— Czy on był do mnie adresowany?
— Tak panie, i miał być oddany do rąk własnych...
— A więc, powtarzam raz jeszcze, nic nie odebrałem... nikogo nie widziałem...
Małgorzata spojrzała notaryuszowi w oczy dla przekonania się, jaki skutek wywrze pytanie, które miała zadać.
— Czy pan nie jesteś depozytaryuszem papierów należących do Roberta Vallerand? — rzekła.
— Odpowiem pani na to, jeżeli mi objaśnisz, na jakiej zasadzie zadajesz mi te pytania...
— A! panie — zawołała pani Bertin — tyś mnie dobrze zrozumiał i powinienbyś mi oszczędzić boleści i wstydu oskarżania samej w siebie... Matką, której skradziono z kolebki dziecię, ja jestem!... Zrozpaczona matka, która cierpi i płacze od lat tylu, wyglądając dnia, w którym będzie mogła odnaleźć swoje dziecię, to ja! ja, zbolała matka, którą będziesz mógł jednym wyrazem ukoić!... Powiedz mi pan, jeżeli wiesz, gdzie jest moja córka!... Nie bądź, jak Robert, bezlitosnym... Pan nie masz mi nic do wyrzucenia, ani podłości, ani zdrady!... Powróć mi odwagę do życia i siłę do czekania!
Podczas gdy Małgorzata tak mówiła, łzy wytrysły z jej oczu i polały się po twarzy.
— Upadła przed panem Auguy na kolana, wyciągając ku niemu błagalnie ręce.
— Wstań pani... — rzekł w istocie mocno wzruszony, chociaż zachowując pozory spokoju, tak jak tego wymagało jego stanowisko — wstań pani, proszę i wysłuchaj mnie...
Biedna kobieta łkając usłuchała.
— W istocie odgadłem panią — mówił dalej notaryusz, i żałowałem ją, lecz mogę ją tylko żałować...
Małgorzata uczyniła gest rozpaczy, a notaryusz tymczasem mówił dalej:
— Po raz trzeci zapewniam panią, iż nie wiedziałem o tem wszystkiem, o czem mi mówisz i najżywsze moje życzenie powrócić pani od razu spokój i nadzieję, nieszczęściem jest daremnem... Nie. wiem powodów, które uczyniły Roberta nielitościwym dla pani... Nie chcę ich wiedzieć... Na co?... Umarł, a ja nie znam jego tajemnicy...
— Wierzę panu... — wyjąkała spłakana matka. — Ale jeżeli się pan kiedy co dowiesz... jeżeli róg zasłony uchyli się kiedy dla pana, czy raczysz mnie o tem zawiadomić?...
— Jeżeli się dowiem, gdzie się znajduje córką pani, jeżeli będę mógł mówić, nie uchybiając swemu obowiązkowi, przysięgam, że panią uwiadomię...
Małgorzata wstała.
— Dziękuję panu... — rzekła złamanym głosem — poczekam jeszcze, ale siły moje się wyczerpują i umrę jeżeli nie odzyskam córki...
I nie dając więcej ani słowa, spuściła zasłonę i ukłoniła się notaryuszowi, który ją odprowadził do drzwi gabinetu, a następnie powrócił do biurka kiwając głową i mówiąc zcicha:
— Ta tajemnica rodzinna jest mi zupełnie nieznaną... Robert miał bezwątpienia ważne powody działania tak jak to uczynił, ale łzy tej biednej kobiety wzruszyły moje serce... Była ona dobrze poinformowaną i dziwi mnie to, że mi nie oddano tego listu o którym wspominała...
Pan Auguy otworzył żelazną szafę stojącą przy kominku i wydobył z niej małą, bardzo cienką kopertę zapieczętowaną pięcioma pieczęciami.
Na tej kopercie znajdowało się kilka wierszy pisma i podpis.
Notaryusz głośno przeczytał:
Oddać osobie która doręczy panu Emilowi Auguy list odemnie, upominający się o zwrot niniejszego depozytu, którego pieczęcie mogą być złamane tylko przez pana Audguard, notaryusza w Nogent-sur-Seine.“

„Robert“.

— Rzecz jaknajdokładniejsza... — mówił dalej urzędnik. — Mój obowiązek jest ściśle być posłusznym woli zmarłego.
Położył kopertę na tem samem miejscu z którego ją wziął, zamknął szafkę i mówił dalej:

— Córka!... Robert miał córkę! Ktoby się tego domyślał... Dziecię uwiedzenia lub cudzołóztwa! Ileż w życiu nie znanych dramatów i ileż romansów, które nigdy nie będą opisane!

∗             ∗

Po odwiedzinach u ojca, Paweł Lantier spiesznie powrócił do mieszkania przy ulicy Szkoły Medycznej.
Renata od rana czuła się coraz lepiej.
Izabella, zwana Zirzabellą, a przez skrócenie Zirzą, siedziała przy niej.
Obiedwie poznały się z sobą blizko i mniemana kwiaciarka całkowicie kobiecym taktem przyjęła ton i obejście, które wcale nie zdradzały studentką kochanki Juliusza Verdier.
Rekonwalescentka czuła się szczęśliwą z powrotu Pawła, którego twarz nie była posępną pomimo szczerego zmartwienia, które na nim wywarła, śmierć hrabiego de Terrys.
— Czy masz pan dla mnie dobre no winy? — zapytała.
— Nie, droga Renato... nie mogłem widzieć panny Honoryny, która boleśnie jest dotkniętą niepowetowanem nieszczęściem?
— Nieszczęściem?... — zapytała córka Małgorzaty.
— Jej ojciec, hrabia de Terrys, umarł dziś zrana...
— Ach! biedna panna Honoryna! — zawołał Renata składając ręce.
I po chwili dodała:
— Zapewne będziesz pan musiał być na pogrzebie...
— Zapewne będę jeżeli powrócę dosyć wcześnie, gdyż nic w świecie nie wstrzyma mnie od udania się tam, gdzie wiesz... Ty, przed wszystkimi, droga Renato!... pojadę dziś wieczorem... przenocuję w Maison-Rouge... Jutro rano zobaczę się z panią Urszulą; jutro wieczorem bezwątpienia powrócę z nią, a w następnym dniu będę mógł być na pogrzebie hrabiego de Terrys.
— A więc, — rzekła Renata zdjęta nerwowem drżeniem — opuścisz mnie pan na cały dzień...
— No! no!.,.. a to co? — rzekła jasnowłosa Zirza tonem wymówki; — zdaje mi się, że opuszczenie nie będzie zupełnem... Czyż ja nie zostaję twoją główną i jedyną dozorczynią?... Czy nie będziemy mówiły przez cały wieczór dzisiejszy o podróżnym... I przez cały dzień jutro?
— To prawda — rzekła Renata wyciągając rękę — ale...
— Ale ja wiem, że to nie wszystko jedno — przerwała studentka ze śmiechem.
— Muszę jechać! — rzekł Paweł. — Przysiągłem sobie dowiedzieć się, jacy są twoi śmiertelni nieprzyjaciele... przysiągłem odszukać twoją matkę i oddać ci ją i dotrzymam swojej podwójnej przysięgi... — Wkrótce powrócę, a ty pośpieszysz się z wyzdrowieniem, abym mógł dotrzymać obietnicy uczynionej memu ojcu...
— Twemu ojcu? — powtórzyło drżąc dziecię.
— Tak... właśniem się z nim widział.
— Przyrzekłeś mu coś co mnie dotyczę?
— Tak, kochano Renato.
— Mówiłeś z nim o mnie?
— Rozumie się... Czyż nie byłem powinien?... Co najmniej, to powinien być uprzedzonym o mojem szczęściu i wiedzieć, że wkrótce przedstawię mu tę która będzie....
Paweł niedokończył.
Trzy wyrazy które miały dokończyć zdania, zamarły na jego drżących ustach.
Renata doskonale się ich domyśliła, chociaż nie zostały wymówione i spuściła głowę uśmiechając się i rumieniąc od razu?
— Dla czegóż stajesz na tak pięknej drodze? — zapytała Zirza z wesołym wybuchem śmiechu. — No, czy ja tu jestem zbyteczna? Czy sądzicie, żem ją niezrozumiała waszych spojrzeń i westchnień? Czy mniemacie, że ja nie czytam w waszych duszach i sercach? E, moje dzieci, nie potrzeba być akademikiem, aby sylabizować alfabet miłosny... idzie tylko aby samej kochać, a można czytać najzawikłańsze frazesa drugich... Dokompletuj więc swego...
— A jak?
— To rzecz bardzo prosta! Oto jest zakończenie: — tę, która będzie moją najukochańszą żoną.
— Renata rumieniła się co raz więcej.
— Ach! gdyby to mogło nastąpić! — zawołał gorączkowo Paweł.
— Nastąpi! Czemuźby nie miało nastąpić? — rzekła Zirza. — Ty kochasz pannę Renatę, a panna Renata...
— Nic nie powiedziała!... — przerwał Paweł.
— A więc, właśnie... przysłowie powiada: — kto milczy zezwala!... Zresztą, te rzeczy to się dają czytać z oczu... i popatrz no na jej...
Renata, właśnie podniosła głowę i jej jasne źrenice wymownie wyrażały czyste upojenie duszy.
— Czy to prawda? czy to w istocie prawda? — zapytał syn Paskala niosąc do ust rękę Renaty, która czuła, że się jej serce rozpływa.
Otworzyła usteczka i wyjąkała tak, które Paweł raczej odgadł niż usłyszał.
Wszedł Juliusz Verdier.
Właśnie była pora obiadowa, i Paweł natychmiast po obiedzie miał się udać na kolej i odjechać do Maison-Rougę.
Zjedzono obiad tak samo jak śniadanie, przy łóżku Renaty.
Rekonwalescentka, stosownie do zlecenia doktora, wypiła drugą filiżankę bulionu.
Wybiła ósma.
— Odjeżdżasz?... — zapytała smutnie córka Małgorzaty.
— Trzeba, droga Renato, ale jutro powrócę... Zostawiam cię z memi dobremi przyjaciółmi i nie niepokoję się... Do jutra! Miej nadzieję, tak ja ją mam i kochaj mnie tak jak ja ciebie!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.