Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | trzeci |
Część | druga |
Rozdział | XXXI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Student prawa złożył pocałunek na czole dziewczęcia, które uważał jako swoją narzeczoną, uścisnął obie ręce Zirzy i wyszedł z Juliuszem, który go chciał odprowadzić na dworzec kolei wschodniej.
Po drodze Paweł zostawił przyjacielowi mnóstwo zleceń dotyczących rekonwalescentki i zaproponował mu przyjęcie pieniędzy na wydatki.
— Nie rób głupstw! — odpowiedział przyszły doktór. — Później się porachujemy.
Na stacyi przykry zawód spotkał Pawła.
Pociąg, którym miał zamiar się udać, odchodził o dziewiątej, ale nie zatrzymał się w Maison-Rouge i pędził aż do Longueville.
— Jednakże radzę ci jechać... — rzekł do niego Juliusz Verdier. — Przenocujesz w Longueville i pierwszym rannym pociągiem powrócisz do miejsca przeznaczenia.
Rada była rozumna.
Paweł usłuchał jej przepędził noc w hotelu w Longueville i o wpół do dziesiątej wchodził do Hotelu Kolejowego w Maison-Rouge.
Główna sala była pustą.
Garsoni i służące robiły porządek.
Właściciel wygodnie siedząc w salonie podróżnych, przebiegał dzienniki paryzkie przyniesione przez listonosza.
Student prawa, zwracając się do jednego z garsonów, zapytał o gospodarza i został natychmiast do niego zaprowadzony.
— Panie — rzekł do niego — przybyłem tu w odwiedziny do pewnej osoby, która obecnie zamieszkuje u pana, a ponieważ się bardzo śpieszę, proszę kazać zapytać tej osoby, czy może mnie przyjąć bez względu na poranną godzinę?...
— Bardzo dobrze, panie... Racz mi pan powiedzieć nazwisko tego podróżnego...
— Jest to podróżna...
— Która się nazywa?
— Pani Urszula!
— Pani Urszula... — odpowiedział gospodarz z uśmiechem.
— Tak — dodał Paweł — pani w pewnym wieku, której się przytrafił wypadek...
— Stłuczenie nogi... wiem, panie...
— Każ więc pan, jeżeli łaska, uprzedzić tę panią...
— Jest to cokolwiek za trudne... — odparł gospodarz z nowym uśmiechem....
— Dla czego?
— Dla jednej z najważniejszych przyczyn...
— Jakiej?
— Pani Urszuli tu nie ma.
— Co mi pan mówisz? — zawołał Paweł ze ździwieniem połączonem z niespokojnością.
— Prawdę, panie... Pani Urszula odjechała.
— Kiedy?
— Pięć lub sześć dni temu.
— Jak to!... odjechała pomimo swego cierpienia! pomimo gróźb lekarza, który przewidywał niepokojące komplikacye, gdyby usiłowała chodzić przedwcześnie!
— Wszystko to jest prawda, i trzeba było czegoś bardzo ważnego, aby skłonić panią Urszulę do naruszenia przepisu lekarza...
Paweł popatrzał na mówiącego ze zdziwieniem i wzrastającym niepokojem.
— Rzeczy bardzo ważnej... — wyjąkał — zaszło coś bardzo ważnego?
— Tak, panie...
— Czy mogę pana zapytać, nie popełniając niedelikatności, jakiej ta rzecz była natury?...
— O i owszem... Pani Urszula przybywszy tutaj miała za towarzyszkę młodą, śliczną panienkę.
— Pannę Renatę... — przerwał student.
— Tak jest, panie; widzę żeś pan powiadomiony o wszystkiem, lecz zapewne pan nie wiesz, że panienka ta powzięła niefortunną myśl uciec od pani Urszuli... wyrwać się z pod jej władzy...
— Aby się udać do Paryża... Wiem o tem...
— Widziałeś pan pannę Renatę w Paryżu?.. — zapytał gospodarz.
— Tak, panie.....
— Dawno?
— Rozstałem się z nią wczoraj wieczorem, o wpół do dziewiątej...
Gospodarz zmarszczył swoje brwi krzaczyste.
— No, to rzecz dziwna! — zawołał.
— Pod jakim względem? — zapytał student.
— Przeciwnie, zdaje mi się, że nic nie ma naturalniejszego...
— Jeżeliś pan wczoraj opuścił pannę Renatę, to dziwna, żeś nie widział pani Urszuli, która się przy niej, znajduje...
— Nie rozumiem.
— A jednak to rzecz bardzo prosta, ponieważ ona przed sześciu dniami, wbrew zaleceniom lekarza, odjechała, aby się połączyć w Paryżu ze swoją wychowanką.
— Mój Boże! — za wołał Paweł z przestrachem — więc pani Urszula udała się do Paryża i to dla połączenia się z Renatą?...
— Naturalnie...
— To trudne do uwierzenia!...
— Być może! ale nie mniej jest to prawdziwem. Udała się w drogę, gdyż była wezwaną przez osobę, u której się znajduje panna Renata...
Paweł zbladł.
— Czegóż się dowiaduję, o mój Boże! — wyszeptał półgłosem, poczem głośno rzekł:
— I zapewne pani Urszula została wezwana listem...
— Listem, tak panie... Ale co panu jest? Dla czego pan jesteś taki blady?.
Student nie odpowiedział na to pytanie i mówił dalej:
— List przybyły pocztą?
— Nie, panie, przywieziony przez, służącego z jakiegoś znacznego domu, w liberyi i w czapce ze złotym galonem... Długo on rozmawiał z panią Urszulą i oddalił się od niej tylko dla zdania na stacyę jej szczupłego bagażu; potem wrócił i zaniósł ją na rękach aż do przedziału, który całkowicie wynajął na drogę! A! zapewniam pana, że był dla niej bardzo troskliwym.
— Nie ma wątpliwości! — zawołał Paweł z nieopisanym przestrachem. — Pani Urszula, tak samo jak Renata, została wciągniętą w zasadzkę, albo też odgrywając nikczemną komedyę była wspólniczką morderców.
Nic się nie udziela łatwiej jak przestrach.
— Wspólniczką morderców! — powtórzył gospodarz z oczyma wytrzeszczonemi i drżącemi rękami.
— Tak, — odparł student — wspólniczką lub ofiarą... pośredniej drogi nie ma... ale powiedz mi pan, ów człowiek, służący, przybyły z Paryża po panią Urszulę, jak on wyglądał?
— Miał dobrą minę i powtarzam panu, iż był porządnie ubrany... jego biały krawat nie miał ani zmarszczki...
— Jego wiek?
— Około pięćdziesięciu lat.
— Czy nie miał jakiego znaku szczególnego?
— Żadnego, z wyjątkiem że mówił z lekkim akcentem cudzoziemskim.
— Jakim?
— Nie mogę tego określić...
— I utrzymywał że jest wysłany?...
— Nie wiem przez kogo... Pojmujesz pan, że delikatność nie pozwalała mi wypytywać... Przed chwilą wspomniałeś pan o wspólnictwie... Pozwól się pan zapytać, jakiej zbrodni pani Urszula byłaby wspólniczką?...
— Usiłowania morderstwa którego panna Renata o mało nie padła ofiarą...
— Chciano zamordować tę biedną panienkę? — zawołał gospodarz, składając ręce i zwracając do sufitu swój wzrok pomięszany.
— Chciano i prawie dokonano tego... Gdyby nie cud, panna Renata jużby nie żyła.
— Ależ to straszne!... potworne!...
— Tak jest, potworne, lecz nieszczęściem, zbyt prawdziwe...
— A więc, panie, pozwolę sobie stanąć w obronie pani Urszuli... Byłem świadkiem jej rozpaczy, gdy się dowiedziała, że ją opuściła towarzysząca jej panienka i zapewniam pana, że rozpacz ta była szczera’ — Patrzyłem na jej łzy i życiem swojem zaręczyłbym, że nie były fałszywe... Byłem świadkiem jej radości, gdy jej powiedziano, że wkrótce zobaczy pannę Renatę i odwagi, z jaką dla jej ujrzenia narażała się na śmierć, która według zdania doktora mogła nastąpić w skutek nieostrożności... Tyle dowodów poświęcenia, nie pozwalają, według mnie, nawet przypuszczać myśli wspólnictwa ze złoczyńcami!...
— To też gotów jestem zgodzić się, że się stała ofiarą.. — odparł Paweł. — Ale któż są ci nędznicy.
którym śmierć tych dwóch kobiet jest potrzebną i jaka tajemnica otacza pannę Renatę?
— Czy pan sądzisz, że nie byłoby właściwem uprzedzić jak najspieszniej policyę?
Student potrząsnął głową.
— Nie, — rzekł głosem ostrym, jak ostrze żelaza. — Poprzysiągłem sam odkryć morderców i sam pomścić ofiary!
Gospodarz uczuł, jak mu lekki dreszcz przebiega po skórze i nieznajomy młodzieniec, który z nim rozmawiał, przybrał niby bajeczne rozmiary.
Paweł mówił dalej:
— Mam pana spytać o wiele rzeczy.
— Pytaj pan.
— Czy kto nie odwiedzał tej pani podczas jej pobytu w hotelu?
— Nie, panie...
— Czy pani Urszula pisała do kogo?
— Zdaje mi się, że nie, gdyż w jej pokoju nie było ani papieru, ani atramentu, ani pióra...
— Więc to nazajutrz po odjeździe panny Renaty, ów człowiek, o którym pan wspominałeś, służący prawdziwy czy fałszywy, przyjechał po panią Urszulę?
— Tak jest, panie...
— Jakim pociągiem wyjechali?
— O pięć minut po piątej wieczorem...
— O której godzinie ten pociąg przychodzi do Paryża?
— O jedenastej...
— Dziękuję za objaśnienia..
— Oby się mogły panu na co przydać...
— Przydadzą się, bądź pan pewnym... Kiedy przechodzi pierwszy pociąg idący do Paryża?
— O pierwszej minut trzydzieści ośm...