<<< Dane tekstu >>>
Autor Fergus Hume
Tytuł Zielona mumia
Wydawca Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co.
Data wyd. ok. 1908
Druk Kraków: W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów, Nowy Jork
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Green Mummy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Z tajemnicy w tajemnicę.

Łucya i Hope nie widzieli wprawdzie nigdy przedtem zielonej mumii, podług opisu jednak jaki słyszeli nieraz z ust profesora, nie mogli mieć pod tym względem żadnych wątpliwości. Dziwacznie rzeźbiona skrzynka, którą mieli przed sobą, była niezaprzeczenie peruwiańskim sarkofagiem. Hope potarł zapałkę, a przy świetle jej dostrzegł zielony kolor, który go jeszcze bardziej przekonał, że jest to istotnie owa tajemniczo stracona mumia. Ale dlaczego znajdowała się w ogrodzie pani Jascher?
Łucya postanowiła zapytać natychmiast wesołej wdowy — czy wie o obecności w swoim ogrodzie tego egzotycznego przedmiotu. Zadzwoniła więc mocno do drzwi, Archibald zaś pozostał na straży przy mumii.
Naokoło jak okiem sięgnąć, rozciągały się trzęsawiska zamknięte z jednej strony Tamizą, z drugiej pagórkiem, na którym wznosiła się wioska Gartleg, a jej światełka błyszczały z daleka.
Wprost na drodze czerniła się sylwetka fortu, odcinając się ostro na tle oświeconego blaskiem miesięcznym horyzontu. Hope zapytywał siebie, jakim sposobem ludzie niosący mumię mogli się tu dostać przez nikogo nie widziani. Niepodobieństwem było, aby szli przez trzęsawiska, jedyna zaś dostępna droga prowadziła obok fortu — snuli się więc wciąż po niej żołnierze, w tej chwili nawet kilku z nich wracało dopiero na noc, bo godzina nie była jeszcze spóźniona. Co więcej, skrzynka z mumią ustawioną była tak blisko mieszkania wdowy, że niepodobna było przypuszczać, aby ktoś z wnętrza domu nie usłyszał hałasu w chwili, gdy ją stawiano. A przecież ludzie którzy przynieśli mumię (a musiało ich być najmniej dwóch, zważywszy ciężar skrzyni), mogliby naprowadzić z pewnością na ślad zabójców Sidneja.
Podczas gdy Archibald oddawał się tym rozmyślaniom, Łucya powróciła w towarzystwie wdowy, ubranej w elegancki szlafroczek.
— Nie uwierzysz moja droga jak byłam zdziwiona, widząc cię o tej porze — mówiła wdowa. — Co? i pan Hope tu jest? Jakże mi miło.
Łucya przejęta odnalezieniem mumii, nie mogła zrozumieć zachowania się pani Jascher.
— Cóż to!? Czy pani nie słyszy, czy udaje? — zawołała gniewnie — mumia się znalazła, zielona mumia! Patrz pani! jest w pani ogrodzie.
— W moim ogrodzie? — wyjąkała wdowa, patrząc z przerażeniem na skrzynię.
— Jak pani widzi — rzekł trochę szorstko Archibald. — A skąd się tu wzięła?
Coś w jego tonie nie podobało się pani Jascher, która zwróciła ku niemu oburzoną twarz.
— Skąd się tu wzięła? — powtórzyła — a cóż ja mogę o tem wiedzieć mój panie. Pisałam właśnie do mego notaryusza, w sprawie małżeństwa mego z panem Bradock, bo musisz przecie wiedzieć, że wychodzę za profesora.
— Przyszliśmy właśnie złożyć pani życzenia, a znaleźliśmy mumię.
— Ach tak, to paskudztwo — potwierdziła pani Jascher, otwierając szeroko oczy i dotykając z widoczną odrazą zielonej skrzyni.
— To tylko sarkofag, mumia jest we środku.
— Wszak opowiadano, że profesor znalazł w zielonej skrzyni ciało biednego Sidneja.
— O nie, ciało to znajdowało się w zwyczajnej pace. Ale tu mieszczą się napewno zwłoki Inka Kaksasa. Jakim sposobem ukryto je w pani ogrodzie?
— Ukryto? Nie bardzo ukryto, skoro widać je na pierwszy rzut oka z drogi.
— I z progu domu pani — zauważył znacząco Archibald. — Czy nie spostrzegłaś jej pani odprowadzając profesora?
— Nie — odparła sucho wdowa. — Gdybym ją wtedy zobaczyła, pokazałabym ją przedewszystkiem profesorowi, który tak pragnie ją odzyskać, i prawdopodobnie nie zostawilibyśmy jej tutaj, gdzie ją w każdej chwili znów mogą ukraść.
— Zatem nie było tu skrzyni, w chwili gdy profesor stąd wychodził?
— Napewno nie, chociaż może nie spojrzeliśmy oboje w tamtę stronę. Na twojem miejscu Lucy pobiegłabym zaraz do domu — uprzedzić profesora.
Łucya uznała słuszność tej uwagi i pomknęła natychmiast, uradowana niespodzianką, jaką sprawi ojczymowi, do którego była przywiązana mimo wszystko.
Archibald i pani Jascher zostali przy mumii. Młody człowiek zapalił papierosa i przyglądał się rzeźbom sarkofagu. Pani Jascher pomimo zimna nie wracała do domu, zarzuciła sobie tylko na głowę flanelowe okrycie i usiadła na skrzyni.
— Wyglądasz pan — rzekła do Archibalda — jak gdybyś posądzał mnie o współudział w tej sprawie.
— Nikogo nie posądzam, bo nic nie wiem — odparł Archibald. — O której godzinie profesor panią pożegnał?
— O ósmej, a która teraz?
— Za kwandrans dziesiąta, a że my z Łucyą przybyliśmy tu o wpół do dziesiątej, zatem skrzynia została tu przyniesioną pomiędzy ósmą a dziewiątą.
— Chybiłeś pan powołania — rzekła kwaśno wdowa.
— Dlaczego?
— Byłby z pana doskonały detektyw, co byłoby dla mnie bardzo niebezpiecznem — dodała złośliwie. — Wszakże w noc zbrodni widziano jakąś kobietę rozmawiającą z Boltonem. — Może to byłam ja?
— Ależ droga pani — zaprzeczył Hope — ani mi się śni posądzać panią, tak samo, jakbym nie podejrzywał Łucyi.
— Dziękuję — rzekła sucho wdowa.
— Myślałem tylko — mówił dalej Hope — że powinnaś pani była słyszeć hałas, jaki musiał towarzyszyć przyniesieniu tu skrzyni — jakieś kroki, słowem coś...
— Mówiłam już raz, że nie słyszałam i nie widziałam nic. Nie myślę zresztą marznąć tu dłużej, słuchając podobnych niedorzeczności. Jeżeli pan chce porozmawiać ze mną, chodźmy do salonu.
— Ja tu zostanę na straży, aż do przyjścia prawowitego właściciela mumii — odrzekł Hope, zapalając papierosa.
— Och rozumiem, chciałbyś pan odzyskać co najprędzej pożyczone profesorowi pieniądze. Owszem życzę abyś pan znalazł szmaragdy.
I odeszła śmiejąc się szyderczo.
Hope pozostał zdziwiony. Nie rozumiał czem ją mógł obrazić. W tej chwili dało się słyszeć donośne sapanie, podobne do sapania lokomotywy i Bradock wpadł bez tchu do ogrodu pani Jascher, wyrzucając z zawiasów drewnianą furtkę. Za nim biegł Kakatoes, o kilka kroków dalej Łucya. Mały uczony rzucił się z rozwartemi ramionami na skrzynię, a w tejże chwili wyszła z domu pani Jascher, otulona futrzaną peleryną.
— Poznałam twoje kroki — rzekła tkliwie wdowa.
Profesor nic jej nie odpowiedział, całą uwagę jego zajęła mumia.
— Mam cię wreszcie, mam moja kosztowna mumio! — wołał z zachwytem. — Po chwili zwrócił się nagle do pani Jascher, piorunując ją wzrokiem.
— Więc to pani ukradła moją mumię — syknął przez zęby. — A ja głupi chciałem się z panią żenić, dobrze żem się w porę opatrzył! Och kobieto! jaki wstyd! jak mogłaś to uczynić.
— Oszalałeś pan! — odparła gwałtownie wdowa. — Jakiem czołem poważasz się zarzucać mi takie rzeczy. Dziś po raz pierwszy w życiu obaczyłam tę ohydną skrzynię. I to pan mówisz!? pan, który mnie niby kochasz? To samo Hope. W takim razie oskarżacie mnie o zabójstwo Boltona!
— Tego niepowiedziałem — zaprzeczył profesor, ocierając spocone czoło — ale skąd mumia wzięła się w twoim ogrodzie?
— Nie wiem, ale to przecież niczego nie dowodzi. — Och! co za niegodziwcy ci mężczyźni, do śmierci mnie doprowadzą. Słabo mi! Och Łucyo!
I biedna wdowa słaniała się w objęciach panny Kendel.
— Archie! Archie! Ona mdleje — wołała Łucya.
Hope ujął silnem ramieniem małą kobietkę i zaniósł ją do salonu, powierzając staraniom Łucyi i pokojowej, sam zaś powrócił do profesora. Bradock był zupełnie pochłonięty oglądaniem skrzyni.
— Odstąpisz ją pan Don Pedrowi? — spytał Hope.
— Nie wiem, wpierw muszę ją obejrzeć — mruknął Bradock.
Tymczasem przybył Kakatoes z wózkiem.
— Straciłeś pan dziś panią Jascher — zauważył Hope, pomagając profesorowi w umieszczeniu skrzyni na wózku.
— Ale zyskałem coś, co mi o wiele bardziej jest drogie — odpowiedział Bradock, gładząc pieszczotliwie sarkofag.

Archibald roześmiał się serdecznie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fergus Hume i tłumacza: anonimowy.