Zielony Promień/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielony Promień |
Rozdział | XVII. Na pokładzie Clorindy |
Pochodzenie | Promień Zielony i Dziesięć godzin polowania |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1887 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Stanisław Miłkowski |
Tytuł orygin. | Le Rayon vert |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść Cała książka |
Indeks stron |
Nazajutrz, o godzinie 6. rano, uroczy statek o ładunku od 45 do 50 ton, miał wypłynąć z przystani wyspy Jona. Była to Clorinda, która przy lekkim wietrzyku zwolna wysuwała się na świetlną powierzchnię morza.
Clorinda wiozła na swym pokładzie miss Campbell, Oliviera Sinclair, brata Sam i brata Sib, oraz panią Bess i Partridge.
Nie potrzebujemy dodawać, że między podróżnymi nie znajdował się zgoła Aristobulus Ursiclos.
Oto co postanowiono po wypadku mającym miejsce dnia poprzedniego.
Miss Campbell kierując się z powrotem do oberży, wyrzekła głosem krótkim ale stanowczym:
— Moi wujowie, ponieważ pan Aristobulus Ursiclos ma zamiar jak uważam dłużej pozostać na wyspie Jona, nie przeszkadzajmy mu zupełnie. Już tyle wypłatał nam figlów że obecność jego jest nam wcale nieużyteczną.
Na takie odezwanie się, bracia Melvill odpowiedzieli:
— Rzecz skończona, przecież nie zobowiązywaliśmy się do niczego stanowczego.
Kiedy zaś wszyscy żegnali się przed drzwiami oberży: pod „Bronią Dunkana,“ miss Campbell rzekła:
— Jutro odjeżdżamy, nie pozostanę tutaj dłużej ani jednego dnia.
— Postanowiono i będzie wykonane moja droga Heleno, odparł brat Sam, ale dokąd się udajemy?
— Tam, gdzie nie potrzeba będzie spotykać się z panem Ursiclos. Należy zatem miejsce naszego przyszłego pobytu zachować w najściślejszej tajemnicy.
— Bardzo słusznie, ale dokąd jednak masz zamiar wyruszyć?
Na szczęście był obecnym rozmowie Olivier Sinclair, który też w ten sposób odpowiedział na pytanie rzucone przez zakłopotanego wuja Sam:
— Miss Campbell, wszystko może być urządzone w sposób zadawalniający. Oto niedaleko ztąd znajduje się maluchna wysepka, bardzo odpowiednia do naszych obserwacyi a jestem pewny, że nikt z obcych nie przerwie nam samotności.
— Gdzież jest!
— Jest to wyspa Staffa, z której można widzieć o dwa tysiące mil.
— Czy można jednak tam żyć na niej i przebywać bezpiecznie?
— Tak jest, odparł Olivier Sinclair. W porcie wyspy Jona zawsze można widzieć elegancki jacht, gotowy wyruszyć na morze. Jego kapitan jest zawsze do rozporządzenia chętnych turystów. Cóż nam zatem przeszkodzi jutro z brzaskiem poczynającego się dnia wyruszyć stąd?
— Panie Sinclair, rzekła miss Campbell, jeżeli jutro powiedzie się nam wymknąć ztąd, bez wiadomości czyjejkolwiek, pozyskasz pan całą moją wdzięczność.
— Jutro, około południa, ponieważ potrzeba koniecznie odpowiedniego wiatru, będziemy już na wyspie Staffa, odpowiedział Olivier Sinclair, i ręczę miss, że żaden obcy nie zamąci nam spokoju.
Idąc tedy za zwyczajem, bracia Melvill zawołali, wymieniając rozmaite nazwiska:
— Bet!
— Beth!
— Bess!
— Betsey!
— Betty!
Pani Bess pojawiła się natychmiast.
— Wyjeżdżamy jutro, wyrzekł brat Sam.
— Jutro o brzasku dnia, dodał brat Sib.
Nic nie odpowiedziawszy pani Bess wraz z swym towarzyszem zajęła się przygotowaniami do podróży.
Pod ten czas Olivier Sinclair udał się do portu celem rozmówienia się z John Olduck.
Był to kapitan okrętu.
O godzinie 6tej nazajutrz pasażerowie pomieścili się na pokładzie, zniesiono też odpowiednie zapasy i prowianty.
Tak więc z brzaskiem dnia miss Campbell znalazła się w szalupie bardzo gustownie urządzonej. Wszyscy niezmiernie byli uradowani, o podróży tej bowiem ani o jej kierunku i celu nikt zgoła nie wiedział.
Odległość pomiędzy dwoma wyspami była bardzo niewielka. Wreszcie miss Campbell o to się wcale nie troszczyła. Clorinda wypłynęła z portu, a to było dla niej dosyć. Za chwilę prawie wyspa Jona znikła w mgle a z nią razem nieprzyjemności jakich tam doznała.
Rzekła tedy z całą szczerością do wujów:
— Czy nie mam słuszności ojcze Sam?
— Zawsze, moja droga Heleno.
— Czy mama Sib, zgadza się także.
— Zawsze, moja luba.
— A zatem, odpowiedziała ściskając ich z kolei, moi wujowie postanowiwszy mi wybrać małżonka, popełniliście mały nierozsądek.
Wróciła zatem wesołość.
O godzinie 8ej wszyscy zasiedli do śniadania w sali gustownej Clorindy.
Kiedy nareszcie miss Campbell powróciła na pokład, już okręt zmienił kierunek. Zwrócił się on ku znakomitej przystani, na której pomieszczona była morska latarnia, i następnie bez przeszkody popłynął dalej.
Jacht płynął z nadzwyczajną szybkością wprost ku skalistej wyspie Staffa, zupełnie wyosobionej pośród morza. Zdawało się, że wysepka ta jest jakby przelotnem zjawiskiem na wielkich przestrzeniach wód oceanu.
Około godziny jedynastej okręt powtórnie zmienił kierunek, żeglując teraz wciąż ku północy. Już się zarysowały w oddali szare brzegi bazaltowe. Okręt starannie omijał skaliste wybrzeża, wreszcie dotarł aż do małej zatoki blisko groty Clam Shell, maszty zostały zwinięte i zapuszczono kotwicę.
W chwilę później miss Campbell wraz ze swoimi towarzyszami wstępowała po pionowych pokładach bazaltu, wyrobionego jak schody.
Niezadługo dostano się do płaszczyzny górnej.
Więc była to nareszcie upragniona wyspa Staffa, zdala od wszelkich siedlisk ludzkich, wyrzucona nawalnicą wód oceanu Atlantyckiego na rozległe pokłady skał i granitów.