Zielony promień (Verne, tł. Szyller)/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zielony promień
Podtytuł Opis Archipelagu Hebrydzkiego
Wydawca L. Szyller i Syn
Data wyd. 1898
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leopold Szyller
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
Dla ocalenia miss Campbell.



Po kilku minutach Olivier Sinclair był już u wejścia do groty w tem miejscu, gdzie wznosiły się bazaltowe schody. Za nim postępowali bracia Melwil i Patrydż.
Bałwany morskie podnosiły się już tak wysoko, że dochodziły do wierzchniej płyty schodów, tak, że o dostaniu się do groty po stopniach, i myśleć nie można było.
— Heleno! Heleno! — krzyczeli na przemiany bracia Sam i Seb.
Daremny trud! Krzyki te zagłuszał łoskot i ryk fal jak i wycie wiatru. Bałwany tłukły się wściekle o sklepienia groty, sprawiając huk podobny do wystrzałów armatnich. Dźwięk ludzkiego głosu ginął wśród tego piekielnego hałasu.
— Ale może jej niema w grocie, — zrobił przypuszczenie brat Sam, nie chcąc stracić ostatniej nadziei.
— Na wyspie jej niema — dowodził Sinclair, — inaczej dawno powróciłaby już do domu.
Nie, ona jest tam... tam...
Bałwany podnosiły się coraz wyżej i wyżej i, sięgając do samego sklepienia, głucho uderzały o nie i ze straszną siłą rozbijały się na tysiące bryzgów i rozlewały się w całe potoki piany jak w wodospadzie Niagary. W której części groty mogła się ukryć panna Campbell? czy mogła się utrzymać wobec groźnego naporu bałwanów zalewających nawet cały wązki wyskok skały ogrodzonej siatką. Nikt nie chciał warzyć, żeby młoda dziewczyna tam była mimo to wołali, Heleno! Heleno!
Imię to ginęło w łoskocie rozpasanego huraganu, nikt nie odpowiadał na to wołanie.
— Nie, nie, jej niema w grocie — powtarzali znowu bracia, tracąc przytomność.
— Ona jest tam — mówił stanowczo Sinclair, ukazując przy tem ręką na szmatek materyi wyrzucony przez bałwany na stopnie bazaltowych schodów. — To wstążka miss Campbell, poznaję ją — wołał — rzucając się żeby ją podnieść. — Czyż można jeszcze wątpić, że ona tam jest? Zaraz się o tem dowiem! — mówił Oliver i, korzystając z chwilowego odpływu który odsłonił wyskok skały, chwycił się za żelazną baryerę i chciał wejść do groty, lecz w tymże momencie został odrzucony przez wodę w tył.
Miss Campbell jest tam, powtórzył, — ona żyje, bo gdyby była nieżywą, toby ją bałwany wyrzuciły tutaj jak ten szmatek materyi.
Trzeba jej iść na pomoc.
— Ja pójdę, mówił Patrydż.
— Nie, ja pójdę... odrzucił Olivier Sinclair a w głowie jego jak błyskawica mignęło silne postanowienie.
— Poczekajcie panowie na nas tutaj, — rzekł do braci Melwilów. Za pięć minut będziemy z powrotem.
Chodźmy!
Było wpół do dziewiątej. Istotnie nie przeszło i dziesięciu minut gdy Oliver i Patrydż ukazali się znowu; oni szli wlokąc za sobą czółno pozostawione na wszelki wypadek przez kapitana „Kloryndy“. Olivier zamierzał na łódce przedostać się do groty: drogą lądową dobrać się tam, nie było możliwem.
— Olivier! — wołali z płaczem bracia Melwill — ocal nam córkę!
Młody człowiek uścisnął ich za ręce, skoczył do łódki, siadł na średnią ławkę i wziąwszy do rąk wiosła, zdał się w moc fal, które go za chwilę poniosły do otworu groty Fingala. Tam łódka podrzuconą została w bok, lecz zręcznem uderzeniem wioseł udało się Sinclairowi skierować ją znowu do groty. W pierwszej chwili łódka pochwycona przez bałwany podniosła się w górę prawie do samego sklepienia, i zdawało się, że spadłszy ztamtąd zdruzgotaną zostanie w drzazgi o skały bazaltowe, lecz potężne bałwany odpływu odrzuciły ją znowu daleko na morze.
Nakoniec wielki bałwan pochwycił łódkę, a podniósłszy ją prawie do wysokości szczytów skał, kołysał nią przez kilka chwil trzymając ją na grzbiecie, potem cofnąwszy się przed samem wejściem do groty, rzucił łódkę razem z siedzącym w niej pływakiem, w rozwartą bezdenną przepaść. Okrzyk zgrozy wyrwał się z ust patrzących. Czy łódź ocalała?
Czy się rozbiła i zamiast jednej ofiary będzie ich teraz dwie? — Nie, tak się nie stało. Rozciągnąwszy się w łódce, Olivier Sinclair szczęśliwie ominął wyskok w sklepieniu groty i w sekundę był już u przeciwległej ściany; teraz bał się tylko, żeby nie być nazad wyrzuconym, zanim uchwyci się jakiego występu skały. Na szczęście łódź rzuconą została przez falę wprost na ławę środkowej ściany groty. Olivier wydostał się z niej i wdrapał się na skałę, gdyż łódź za chwilę rozbitą została na drzazgi.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Leopold Szyller.