Zielony promień (Verne, tł. Szyller)/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielony promień |
Podtytuł | Opis Archipelagu Hebrydzkiego |
Wydawca | L. Szyller i Syn |
Data wyd. | 1898 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Leopold Szyller |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Burza w grocie
Olivier Sinclair był żyw i zdrów a jak w tym momencie był nawet bezpieczny. Wewnątrz groty było tak ciemno, że w pierwszej chwili Olivier nic nie mógł rozróżnić. Światło przenikało z dworu tylko czasem — gdy woda ustępowała od otworu groty tworząc bałwany. Pomimo to Olivier usiłował rozejrzeć się, gdzie panna Campbell się schroniła, lecz usiłowania były daremne, nie mógł jej dojrzeć. Tedy zaczął na nią wołać.
Miss Campbell! Miss Campbell! — i jakiemi słowami odmalować jego uczucia, gdy na swoje wołanie usłyszał:
— Mister Olivier! panie Olivier!
Miss Campbell żyła, lecz w której części groty schroniła się? Olivier posuwał się omackiem po wyskoku naokoło całej groty Fingala w celu odnalezienia jej. Po lewej stronie groty znajdowała się niewielka wązka wnęka, utworzona przez schodzące się kolumny a legenda ludowa nazwała tę wnękę krzesłem Fingala. Pogrążona w swoich marzeniach nie zauważyła nadciągającego huraganu, lecz gdy zobaczyła grożące jej niebezpieczeństwo, nie straciła przytomności i, narażając się na zarwanie się i wpadnięcie w bałwany, choć z trudem, wdrapała się właśnie na owe krzesło Fingala.
Tam siedziała skurczona, a po kilku minutach ujrzał ją Olivier Sinclair.
— O miss Campbell, jak mogłaś pani być tak nierozważną!
— I pan przybyłeś na mój ratunek, panie Olivier, — odrzekła młoda dziewczyna, wzruszona bardziej narażeniem się młodego człowieka niżeli przestraszona własnem niebezpieczeństwem.
— Ja przyszedłem żeby pani dopomódz wydostać się z biedy i za Boską pomocą tego dokonam. Czy pani się nie boisz?
— Nie, nie boję się. — Pan jesteś przy mnie — teraz się nie boję. Prócz tego zachwycona jestem widowiskiem, jakie moim oczom się przedstawia. Patrz pan!
I młoda dziewczyna wsunęła się w głąb niszy, a Olivier stanąwszy przed nią usiłował bronić jej od napierających groźnych bałwanów. Młodzi ludzie umilkli, nie potrzebowali słów, każde z nich pojmowało, czego drugie doświadczało.
Olivier widząc, że huragan nie słabnie, zaczął się mocno niepokoić; nie o siebie, lecz o miss Campbell. Woda w grocie podnosiła się co raz wyżej. Kiedy ucichnie burza i woda zacznie opadać? Nikt nie mógł odpowiedzieć na pytanie. W grocie było zupełnie ciemno, tylko w falach odbijało się zewnętrzne światło i wązkie pasy fosforycznego odblasku gdzieniegdzie oświetlały ciemności.
W chwilach zamigotania światła Olivier spozierał na miss Campbell z obawą i litością. Ona nie tylko że nie upadała na duchu, lecz z uśmiechem spoglądała na nieporównane widowisko; na burzę w grocie. Lecz oto potężny bałwan podniósł się jakby z samej otchłani oceanu i rzucił się na to miejsce, gdzie stali młodzi ludzie. Olivier pochwyciwszy dziewczynę na ręce gotów był walczyć o jej życie, ile mu starczy sił.
— Panie Olivier! Olivier! krzyknęła przerażona.
— Nie bój się panno Heleno! Ja cię ocalę, ja cię uratuję ja...
„Przedewszystkiem nie trzeba tracić zimnej krwi“ powtarzał sobie w duchu i starał się panować nad sobą. To było tem konieczniejsze, że dziewczyna zaczęła opadać z sił.
— Panno Heleno! Droga Heleno, mówił chcąc ją uspokoić. Po moim powrocie do Obanu dowiedziałem się że pani.... że dzięki pani uratowany zostałem z wodowiru.
— To pan wiesz o tem, panie Olivierze?
— Tak — a dziś na mnie kolej — ciebie ratować — i uratuję.
Olivier nie zdążył dokończyć tych samoufnych słów, gdy nowy bałwan jeszcze większy niż pierwszy podniósł się z morza i oblał go całego od stóp do głowy. Woda już była na równym poziomie z występem skały na którym szukali schronienia Olivier i Helena. Była godzina dziewiąta, burza dosięgnęła najwyższego rozpasania, olbrzymie bałwany z szalonym rykiem wpadały do groty Fingala i z taką siłą uderzały o jej ściany, że bazalt od nich odpadał całemi kawałami; można było się obawiać że samo sklepienie groty rozsypie się od wstrząsających uderzeń. Chwilami brakowało w grocie powietrza; przyniesione przez przypływ, unoszone znów było przez odpływ fali. Woda sięgała już Olivierowi do pasa i gdyby on się zachwiał, wszystko byłoby stracone. Lecz młody człowiek nie tracił męstwa, czując niebezpieczeństwo swego położenia, trzymał na rękach miss Campbell i starał się obronić ją przed bałwanami. Tymczasem ciemność naokoło niego coraz bardziej się zgęszczała a huk grzmotów spotęgowany przez świst, ryk i wycie wiatru nie ustawał ani na moment. Te dźwięki nie były już podobne do głosu Selmy, rozbrzmiewającego pod sklepieniami dworca Fingala, raczej były podobne do wycia i szczekania Kamczackich psów, które według słów Micheleta, wielkiemi stadami wyją po nocach, gdy usłyszą łoskot bałwanów północnych mórz.
Nareszcie! Woda zaczęła stopniowo opadać. Olivier zauważył, że zarazem i ruch bałwanów na zewnątrz groty zaczyna się uspokajać. Olivier postanowił sprobować wyjścia. Miss Campbell już od jakiegoś czasu była bez czucia, Oliwier wziął ją ostrożnie zsunął się z krzesła Fingala i zaczął po omacku schodzić po występie, trzymając się żelaznej poręczy, która miejscami była połamana lub pogięta a miejscami zupełnie powyrywana. Przyszedłszy z wielkim trudem do otworu groty o mało nie został przewrócony nadbiegłym bałwanem. Zdobywszy się na rozpaczliwy wysiłek, utrzymał się na nogach a korzystając z chwilowego odpływu wyskoczył z groty i za chwilę stanął na jednym z zewnętrznych zrębów. Tu bracia Melvill i ich służący oczekiwali przez całą noc. Miss Campbell i Olivier byli ocaleni.