Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zajęcia swoje rozdzielił obecnie Niechludow na trzy działy.
Pierwszą rzeczą było podanie prośby na imię Najwyższe, poparcie tej prośby, a następnie przygotowanie się do drogi na Syberyę.
Drugą sprawę stanowiło urządzenie majątków ziemskich. W Panowie ziemia została wydzierżawioną chłopom, z wypłacaniem dochodu przeznaczonego na ich potrzeby. Ale trzeba było rzecz całą załatwić prawnie, podpisać warunki kontraktu. We wsi Kuźmińskiej dochód miał sam pobierać, ale trzeba było oznaczyć terminy i określić, wiele ma być dochodu dla niego, a wiele dla włościan. Z powodu jazdy na Syberyę nie mógł pozbawić się tego dochodu, choć go w połowie zmniejszył.
Trzecią sprawą była pomoc aresztantom, którzy coraz częściej zwracali się do niego.
Z początku starał się polepszyć ich los, ale wkrótce zaczęło zgłaszać się takie mnóstwo, że zrobić cośkolwiek było niepodobieństwem.
Więc w umyśle Niechludowa powstało czwarte pytanie, a mianowicie, zkąd się wzięła ta taka szczególna instytucya, jak sąd kryminalny, wynikiem której był kryminał i więźniowie, z którymi się zaznajomił. I wogóle, co znaczą te wszystkie więzienia, zaczynając od Petro-Pawłowskiej twierdzy aż do Sachalina, gdzie jęczy tyle setek, tyle tysięcy ofiar tak zadziwiającego, tak niepojętego kodeksu karnego i wszelakich ustaw i postanowień karnych.
Z osobistych stosunków z więźniami, z opowiadań adwokata, więziennego popa, nareszcie z list uwięzionych, jakie miewał w ręce. Niechludow przyszedł do przekonania, że więźniowie, respective przestępcy, dzielą się na pięć rozmaitych kategoryj.
Do pierwszej należą ludzie zupełnie niewinni, jak mniemany podpalacz Meńszow, lub trucicielka Masłowa. Ci, wedle słów popa, stanowili siedem procent na sto.
Drugą kategoryą są ludzie, spełniający występek w stanie anormalnym, po pijanemu, pod wpływem zazdrości, w gniewie i t. p., to jest w takich warunkach, w jakich sądzący tych zbrodniarzy samiby zbrodnię popełnili.
Trzecią kategoryę stanowią ci, którzy wedle ich pojęcia popełniali zwykle, wedle ich mniemania zupełnie dobre uczynki, ale uczynki, które wedle pojęć ludzi obcych, prawa piszących, uważają się jako występek. Do tych należą sprzedający potajemnie wódkę, kontrabandziści, ci, którzy rwą trawę i chwasty, zbierający leżaninę w lasach rządowych i dworskich. Do nich zaliczyć także należy trudniących się rozbojem kaukazkich górali.
Do czwartej kategoryi należą ludzie, stojący pod względem moralnym wyżej od ogólnego poziomu swojego społeczeństwa. Procent takich ludzi, broniących swej niezależności, lub osądzonych za stawianie oporu władzy, był bardzo wysoki.
Piątą kategoryę stanowili ci, wobec których więcej daleko zawiniło społeczeństwo, niż oni wobec tegoż społeczeństwa. Są to ludzie, żyjący w warunkach, które ich koniecznie wiodą do występku. Do takich należy wielu złodziei i zabójców. Należy przyłączyć do nich i tych ludzi zepsutych i nierządnych, których nowa szkoła zalicza do typu przestępców, a istnienie ich śród społeczeństwa ma głównie usprawiedliwiać potrzebę karnego prawa i samej kary.
Wybitnym przedstawicielem takiego typu był recydywista złodziej, Ochotin, syn nieprawy prostytutki, wychowaniec domu noclegowego do lat 30, nie znający uczciwych ludzi i w młodości już wciągnięty do szajki złodziejów. Ten rzezimieszek posiadał niezwykły dowcip, którym sobie jednał sympatyę towarzyszów. Prosił Niechludowa o wstawiennictwo, a w tejże samej chwili kpił i z samego siebie, i z sędziów, i z więzienia, i ze wszystkich praw nietylko kryminalnych, ale i Boskich.
Drugim typem był ładny chłopiec, Fedotow, herszt bandy rozbójników, który zamordował i ograbił jakiegoś starego urzędnika.
Był synem chłopa. Ojcu jego zagrabiono nieprawnie chatę, następnie służył w wojsku i tam karany był zato, że zakochał się w kochance oficera. Natura namiętna, człowiek pragnący, bądź co bądź, używać rozkoszy. I ludzi innych nie znał, tylko takich, jak on sam, i nie słyszał nigdy, aby był jakiś inny cel w życiu, niż użycie.
Obaj ci przestępcy byli naturami bogatemi, ale zaniedbani i zwyrodnieni, jak jakieś zapomniane, zdziczałe drzewa.
Napotkał w więzieniu jednego włóczęgę i jedną kobietę, budzących odrazę wprost dzikością i okrucieństwem. Ale i tych nie można było uznać za wybitne typy włoskiej szkoły, ale raczej za ludzi niemiłych i wstrętnych, jakich się widuje w świecie we frakach, epoletach i koronkach.
Dlaczego więc jedni z tych ludzi siedzieli w twierdzach, a drudzy chodzili po świecie swobodnie, dlaczego jedni mieli prawo sądzić i karać drugich — to było czwartą kwestyą, nad której rozwiązaniem trudził się Niechludow.
Z początku zaczął szukać odpowiedzi w uczonych księgach i kupił wszystko, co traktowało o tej materyi.
Więc Lombroso i Gazofolo, więc Ferry i List, i Mandsley, i Tard. Przeczytał te prace uważnie. Ale czem dłużej czytał, tem więcej musiał się rozczarować. Nauka, zamiast na proste pytania dawać proste i jasne odpowiedzi, dawała mu tysiące przebiegłych i podstępnych nowych zapytań, mających wprawdzie związek z prawem karnem, ale nie taki, na jaki szukał odpowiedzi.
Zapytywał, dlaczego i jakiem prawem jedni ludzie zamknęli drugich, męczą, zsyłają, ćwiczą i zabijają, kiedy sami nie są lepsi, a nawet gorsi od tych, których biją, więżą i mordują?
A odpowiadano mu na te kwestye: Czy człowiek posiada wolną wolę, czy jej nie posiada? Czy można, zmierzywszy czaszkę ludzką, uznać danego osobnika za typ występny, czy nie można? Jaką rolę gra dziedziczność w zbrodni? Czy niemoralność jest wrodzoną, czy nabytą? Czem jest wogóle moralność? Co to jest obłąkanie? Na czem zależy zwyrodnienie? Co to jest temperament? Jak wpływają na przestępstwa pożywienie, gburowatość, naśladownictwo, hipnotyzm, namiętność? Co to jest społeczeństwo? Jakie są obowiązki społeczne? i t. d.
Tego rodzaju rozprawy przypominały Niechludowowi ucznia, którego spotkał powracającego ze szkoły.
— Czy nauczyłeś się już deklinacyi? — zapytał go.
— O, jak jeszcze, umiem doskonale!
— Więc odmieniaj mi przez liczby i przypadki „łapa.“
— A jaka łapa, czy psia łapa? — z przebiegłą miną zapytał chłopiec.
Takie same odpowiedzi w formie zapytań znajdował Niechludow w księgach uczonych na jedno zasadnicze pytanie, jakie pragnął rozwiązać.
Było tam wiele rozumnych, ciekawych, interesujących rzeczy, ale nie było odpowiedzi, na jakiej zasadzie jedni drugich gniotą i karzą?
Nietylko, że nie było odpowiedzi, ale wszystko dążyło do tego, aby uprawnić karę, której konieczność została uznaną, jako aksyjomat niewzruszony.
Niechludow czytał wiele, ale urywkami, i brak odpowiedzi przypisywał powierzchownemu badaniu, spodziewając się znaleźć tę odpowiedź w przyszłości. Więc nie wierzył w słuszność tej odpowiedzi, która w ostatnich czasach coraz częściej stawała, jako problemat do rozwiązania.