Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Wpływ Maryi Pawłowny był jedynym wpływem, któremu ulegała Kasia. Był on wynikiem tej miłości dla Maryi Pawłowny, jaką chowała w swem sercu. Drugim — był wpływ Simonsona. Ten wpływ pochodził znów z miłości Simonsona dla Maryi.
Życie i działalność wszystkich ludzi warunkują się w części ich własnemi myślami, w części myślami innych ludzi. I na tem właśnie, o ile ludzie w życiu kierują się własnemi lub cudzemi myślami, polega jedna z głównych pomiędzy nimi różnic. Jedni, a tych jest większość znaczna, czynią ze swych myśli zabawę umysłową. Obchodzą się z rozumem, jak z kołem maszyny, z którego zdjęto pas przenośny. W czynach swych ulegają cudzym myślom, obyczajom tradycyi, prawu. Inni przeciwnie, uważają myśli swe jako sprężyny całej swej działalności, idą za głosem własnego rozumu, ulegają mu. Rzadko kiedy, i tylko po głębokiej krytycznej rozwadze, przyjmują cudze postanowienia.
Takim właśnie człowiekiem był Simonson. Sprawdzał wszystko, decydował rozumem i co raz postanowił, wykonywał.
Jeszcze w gimnazyum orzekł, że jego ojciec, były urzędnik intendentury, doszedł do majątku drogą nieuczciwą. Oświadczył ojcu, że majątek trzeba zwrócić ludowi. Ojciec go, rzecz naturalna, nie usłuchał, a w dodatku zwymyślał, Simonson opuścił dom rodzicielski, przestał korzystać z ojcowskich pieniędzy. Zawyrokował, że na świecie wszystko złe jest owocem ciemnoty ludu. Po ukończeniu uniwersytetu zbliżył się do przyjaciół ludu — został wiejskim nauczycielem. Uczniom swoim i wieśniakom śmiało głosił to, co uważał za sprawiedliwe, a obalał to, co mu się wydawało fałszem.
Aresztowano go i osądzono.
Podczas sądu oświadczył, że sędziowie nie mają prawa go sądzić i powiedział to publicznie. A ponieważ sędziowie nie zgodzili się na pogląd taki i dalej go sądzili, postanowił nie odpowiadać i milczeniem zbywał wszystkie pytania. Zesłano go do guberni Archangielskiej. Tam ułożył sobie nowe wyznanie wiary — nową religię, na której zasadach oparł całą swoją działalność. A myślą przewodnią tej nauki było, że na świecie wszystko żyje, że nic martwego niema, nic nieorganicznego, że istnieją tylko części wielkiego ciała organicznego, że człowieka zadanie zatem, jako cząstki olbrzymiego organizmu, jest podtrzymywanie życia tego organizmu i wszystkich jego żyjących części. Niszczyć życie — było występkiem w jego oczach. Był wrogiem kary śmierci, wojny, każdego zabójstwa, popełnionego nietylko na człowieku, lecz i na zwierzęciu.
Co do małżeństwa, wyrobił sobie też własną teoryę, a mianowicie: że rozmnażanie ludzi jest tylko spełnianiem niższej funkcyi człowieka, wyższą zaś jest służenie już istniejącym żywym istotom.
Istnienie fagocytów we krwi uważał za potwierdzenie tej myśli. Ludzie nieżonaci, według niego, są takiemiż fagocytami, których zadaniem jest niesienie pomocy słabym, chorym częściom organizmu. I takiem życiem żył od chwili, w której to postanowił, chociaż dawniej, jako młody człowiek, żył inaczej. Uważał siebie i Maryę Pawłownę za fagocytów świata[1]. Miłość jego dla Masłowej nie sprzeciwiała się tej teoryi, kochał bowiem platonicznie. Uważał, że miłość taka nie przeszkadza ochronnej fagocytowej działalności, przeciwnie, ożywia i podnosi ją.
I nietylko sprawy duchowe rozwiązywał po swojemu.
Z większością kwestyj praktycznych postępował tak samo. Urobił sobie teorye dla wszyskich spraw praktycznych: miał prawidła hygieniczne dotyczące godzin pracy, odpoczynku, według pewnego porządku odżywiał się, ubierał, palił w piecu, oświetlał pokój i t. d.
Jednocześnie w stosunku z ludźmi był Simonson nadzwyczajnie skromnym i nieśmiałym. Tylko, jeżeli raz co postanowił, nie cofnął się nigdy.
I wywarł ten człowiek stanowczy wpływ na Kasię tem, że ją pokochał. Instynkt kobiety wtajemniczył ją wkrótce w siłę tego uczucia. Świadomość zaś miłości, którą obudziła w sercu tak niezwykłego człowieka, podnosiła Kasię w jej własnych oczach. Przez wspaniałomyślność i przez pamięć tego, co było niegdyś, Niechludow zaproponował jej małżeństwo. Simonson zaś kochał ją taką, jaką była teraz, i kochał poprostu dlatego, że kochał. A w dodatku czuła Kasia, że w oczach Simonsona była kobietą niezwykłą, różną niż wszystkie inne, posiadającą wysokie moralne zalety i cnoty. Jakie cnoty on w niej widział, nie zdawała sobie Kasia z tego sprawy. Ale w każdym razie, aby go nie oszukiwać, chciała posiąść wszystkie, w jej pojęciu, wysokie cnoty. A to pragnienie, ta dążność, czyniły ją coraz lepszą i doskonalszą.
Zaczęło się to jeszcze w więzieniu. Już wtedy, podczas chwil na odwiedziny politycznych więźniów przeznaczonych, zauważyła Kasia, że z pod wypukłego czoła i zwichrzonych brwi uporczywie patrzyły na nią rozumne, poczciwe, ciemno-szafirowe oczy tego człowieka. Nie uszło jej uwagi, że był to człowiek niezwykły, że nie tak jak drudzy na nią spoglądał i dostrzegała też mimowoli to dziwne połączenie w jednej twarzy wyrazu surowości, jakie czyniły sterczące włosy i najeżone brwi, z jakąś dziecinną dobrocią i niewinnością, zawartą w jasnem spojrzeniu. Zobaczyła go znów w Tomsku, kiedy ją przeprowadzano do politycznych. Słowa jednego do siebie nie rzekli, ale w spojrzeniu ich było wyznanie tego, co dla obojga było tak ważnem. Nigdy nie prowadzili z sobą poufnych rozmów, lecz czuła Kasia, że kiedy on mówił w jej obecności, to zwracał się do niej i mówił dla niej, wyszukując wyrażeń jak najzrozumialszych.
Najwięcej zaś zbliżyli się od owej chwili, kiedy i on poszedł pieszo ze zwyczajnymi przestępcami.







  1. Pracujący w Paryżu uczony rosyjski, Mieczników czyniąc badania bakteryologiczne, doszedł do przekonania, że białe ciałka krwi zobojętniają truciznę, wytwarzaną przez mikroby, truciznę zwaną toksyną. Białe ciałka krwi nazywa on fagocytami, zaś cały proces walki owych ciałek z bakteryami napastującemi organizm — nazywa fagocytozą.
    (Przyp. Tł.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.