Łowy królewskie/Tom II/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Izabella de Nemours.

Grobowe milczenie panowało w sali; tylko Alfons powtórzył z wściekłością:
— Zawołać mi ją tutaj! zawołać jéj natychmiast!
— Po co? — zapytał Castelmelhor z zimną krwią.
— Chcę jéj dowieść, że jestem człowiekiem! — ryknął Alfons, aż oczy krwią mu zabiegły.
Mówiąc to dobył sztyletu, zgrzytając zębami, i tak silnie uderzył nim w stół, iż żelazo przebiło dębową deskę.
Lecz wysilenie zwaliło z nóg Alfonsa; upadł na krzesło.
— Hrabio Cąstelmelhor — rzekł król — idź do jéj pokoju i zabij ją.
Lecz Cąstelmelhor nie usłuchał go i powiedział:
— Panowie! zostawcie nas samych; król życzy sobie zemną pomówić na osobności.
Dworzanie ze smutkiem spojrzeli na niedopite szklanki; lecz rozkazywał nie Alfons lecz Cąstelmelhor: trzeba więc było być posłusznymi.
Kiedy wszyscy wyszli, Cąstelmelhor rzekł:
— Pozwól sobie powiedziéć Wasza Królewska Mość, że rozkazu twego wypełnić nie mogę... Markiz Sande jest w Lizbonie; z nim przyjechał jakiś Francuz, który zapewne ma instrukcye od samego króla Francyi. Portugalia nie może wypowiedzieć wojny Francyi.
— Już dawno nie przeszkadzałeś mi — odpowiedział król ziewając.
— Lecz mój obowiązek...
— Hrabiczu, zawołaj mi dozorców moich psów... i już sam nie powracaj... Dzisiaj nie jesteś w humorze...
— Pozwól, najjaśniejszy panie, jeszcze jedno sło...
— Ah! — jęknął Alfons z gniéwem.
— Pozwól mi działać względem...
— Czego?
— Królowéj...
— Co takiego?... — wyszeptał Alfons, już zapomniawszy o scenie zaszłéj przy stole co mówisz o królowéj?
— Królowa obraziła cię, królu!
— Obraziła?... A może być!... Dobrze, dobrze, rób co chcesz, oddaję ci ją, tylko idź precz!
Caslelmelhor natychmiast wyszedł. Od czasu, jak hrabia zawładnął królem, znacznie zmniejszył władzę rycerzy Firmamentu; oddalił ich z pałacu i umieścił w oddzielnych koszarach; zawsze jednakże liczył na ich przywiązanie, a to tém bardziéj, że zanominował na dowódzcę Fanfaronów Ascania Macarone, który udawał, że się zaprzedał hrabiemu z duszą i ciałem. Wyszedłszy od króla, hrabia udał się do Padewczyka.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Macarone otrzymał rozkaz wybrać dziesięciu ludzi, gotowych na szystko; dziesięciu tych ludzi miało, w godzinę po północy, zająć ulicę Klasztorną, prowadzącą do klasztoru, w którym zwykle królowa słuchała pasterki.
Działo się to przed Narodzeniem Jezusa Chrystusa; królowa, podług wszelkich przypuszczeń, powinna była słuchać pasterki. Castelmelhor, mając ważne powody odsunięcia królowéj od dworu, z radości; schwytał za sposobność; teraz mógł zacząć wykonywanie zamiarów, mających go doprowadzić do zamierzonego celu.
Mncarone w wypełnianiu rozkazów był akuratnym; kazał sobie dwa razy powtórzyć rozkaz, i dobrze się wyuczył swéj roli. Oto, co miał zrobić: porwać królowę i zawieźć ją do zamku Sur, leżącego w prowincyi Tras-Os-Montes.
Królowa, niczego się nie domyślając, a chcąc poszukać pociechy w modlitwie, o północy wyjechała z pałacu do klasztoru.
W godzinę pasterka skończyła się.
Królowa wsiadła w karetę i jechała do domu.
— Stójcie! — krzyknął Macarone.
Fanfaroni rzucili się i zatrzymali konie, Macarone wsunął głowę do karety.
— Czcigodna królowo! — rzekł Ascanio, kłaniając się bardzo grzecznie — otrzymałem rozkaz eskortowania cię do twojéj willi. Czy zechcesz jechać sama jedna, czy téż w towarzystwie tych dwóch dam, których mam honor nazywać się najuniżeńszym sługą?
Królowa chciała zapytać swoich dam honorowych co ma znaczyć ta dziwna mowa, lecz nie zdążyła tego uczynić.
Któś strzegł jéj, i ten któś bezwątpienia miał stronników w koszarach rycerzy Firmamentu. W chwili, gdy Maearone kończył swą mowę drugim ukłonem, również grzecznym jak i piérwszy, na końcu ulicy dał się słyszeć tentent koni.
— Jedź! — zawołał piękny Padewski kawaler, nagle zmieniwszy ton swojéj mowy.
— Kto jesteś? Gdzie mnie chcesz zawieźć? — zapytała królowa.
Tymczasem jeźdźcy szybko zbliżali się. Było ich tylko dwóch. To cokolwiek uspokoiło Ascania; lecz jeden z nich na silnym andaluzyjskim koniu, zbliżał się bardzo do Goliata, co dawało kawalerowi Macarone do myślenia.
— Co to znaczy? — zapytał groźnym głosem młody jeździec, którego bogaty kostjum zabłyszczał przy pochodniach sług królowéj.
Ogromny jeździec nie mówił ani słowa, lecz dobył bardzo długijé szpady.
Usłyszawszy głos piérwszego jeźdźca, królowa zadrżała. Izabella wyjrzała oknem karety i rzuciła na swego opiekuna dziękczynne spojrzenie.
— Szanowny panie, jedź swoją drogą — odpowiedział Padewczyk — i nie mięszaj się w cudze sprawy.
Jeździec nie odpowiedział, lecz wyrwał szpadę z pochwy, i błyskawice przesunęły się przed oczyma Padewczyka. W téjże chwili spiął konia ostrogami, objechał Ascania i natarł na Fanfaronów. Olbrzym nie pozostawał w nieczynności. Pięć lub sześć razy wzniósł swą ciężką szpadę; potmé włożył ją do pochwy, ponieważ już nie było nikogo na placu bitwy.
Pozostał tylko Padewczyk, udając umarłego; chciał bowiem wiedziéć z kim ma do czynienia; lecz kiedy olbrzym postanowił go stratować swym ciężkim koniem, nasz biédny przyjaciel, zapomniawszy, iż jego znakomici przodkowie zarumienią się w grobach, zaczął ze wszystkich sił uciekać.
Tylko dwaj jeźdźcy pozostali na polu bitwy; sługa stanął w odległości, pan zbliżył się do drzwiczek karéty.
— Znam cię! — powiedziała Izabella drżącym głosem, potém dodała bardzo cicho.
— Powierzam ci się prędzéj, aniżeli komu innemu, don Simonie Vasconcellos.
Jeździec ukłonił się.
— Więc racz za mną postępować — odpowiedział Simon. — Na dzisiejszą noc mogę ci ofiarować przyjęcie, jakie może ofiarować biédny szlachcic; lecz jutro będziesz miéć, królowo, opiekę możną i straszną.
Karéta potoczyła się naprzód pod eskortę Vasconcellos’a i Baltazara.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Aleksander Chodecki.