<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward John Hardy
Tytuł Świat kobiety
Rozdział O Matkach
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Waleria Marrené
Teresa Prażmowska
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
O Matkach.

I pewien jestem, że niebios rozmowa,
Gdy anioł „kocham” szepce do anioła,
Miłosnych pieszczot gorętszego słowa
Nad słowo „matko” wynaleźć nie zdoła.

„Kobiety jedynie umieją dać wychowanie humanitarne... Mężczyźni rządzą i zdobywają sławę, a tysiące bezsennych nocy, a ofiary, któremi matka okupuje dla kraju życie bohatera lub poety, są zapomniane, nikt ich nie rachuje, matki same ich nie rachują; i tak wieki za wiekami matki, nieznane i niedziękowane, szlą na świat strzały, słońca, burze i słowiki czasu.”

Richter.

ŻŻadna praca męzka nie wyrównywa w użyteczności pracy macierzyńskiéj. Praca pierwszego ministra, czyli głównego kierownika Anglii, jest niezawodnie bardzo wielka, — kto wie jednak, czy najlepsza matka w Anglii, ktokolwiek ona jest, nie więcéj jeszcze służy swemu krajowi? Jedna dobra matka jest więcéj warta, niż stu szkolnych nauczycieli. Wywiera ona daleko lepszy wpływ od ojca na charakter i postępowanie dziecka. Gdy ludzie już dorosną, nabędą pewnych nawyknień, duchowieństwo mało stosunkowo uczynić może dla ich poprawy, gdy tymczasem matka łatwo może przyuczyć do dobrego i zahartować na przyszłe pokusy podatny charakter dziecka. Dlatego to powiedziéć można, iż przyszłość spoczywa na łonie matek, w dzieciach, które piastują.
Czytając biografie wielkich ludzi, można zauważyć, jak często mieli oni wielkie przywiązanie do swych matek i przypisywali im wszystkie swe zasługi. Buffon, sławny przyrodnik francuzki, twierdził zawsze, iż był dziełem swéj matki. Dowodził on, iż dzieci po matce odziedziczają umysłowe i moralne przymioty. Napoleon I-szy mówił, iż swe wyniesienie zawdzięcza sposobowi, jakim go matka chowała. Sądził on, iż późniejsze postępowanie człowieka w zupełności zależy od jego matki.
Wielki inżynier Watt był niezawodnie dużo winien matce, o któréj mówił ktoś znający ją dobrze: „Była to dzielna kobieta — dziś niéma już podobnych.” Watt był słabowitém dzieckiem, pierwsze lata spędzał wyłącznie pod opieką matki, któréj miłe usposobienie, siła charakteru, pobożność bez przesady, wywarły na niego swój wpływ i nadały mu przymioty, jakie wykazał w późniejszém życiu.
Cuvier jest także przykładem wpływu matki na syna. Nietylko uczyła ona go czytać, ale sama nabyła znajomości łaciny, ażeby mu być pomocną w dalszych studyach; miała téż tę radość, że był on zawsze najlepiéj przygotowanym z pomiędzy wszystkich chłopców w szkole, do któréj uczęszczał. Ona także udzielała mu początków literatury i rysunków, a zatém tych nauk, którym przypisywał w wielkiéj mierze powodzenie, osiągnięte późniéj już własnemi usiłowaniami.
De Maistre opisuje swą „anielską matkę” jako istotę, któréj Bóg na krótki tylko czas ciała użyczył, i mówi, że jéj wzniosły charakter obudził w nim szacunek dla wszystkich kobiet.

Szczęście to zaiste
Taką miéć matkę! Wiara w kobiet cnotę
W krew przeszła jego i ufać mu łatwo
W to, co podniosłe, — więc chociaż upadnie,
Ziemskości glina powiek mu nie sklei.

Jerzy Washington, najstarszy z pięciorga rodzeństwa, miał dopiero lat jedenaście, gdy stracił ojca. Owdowiała matka musiała zająć się wychowaniem drobnych dzieci, prowadzić znaczny dom i rządzić rozległym majątkiem ziemskim, a wszystkiemu temu podołała. Jéj rozsądek, tkliwość, przemyślność i dozór zwalczył wszelkie trudności. W nagrodę była téż tak szczęśliwą, iż wszystkie jéj dzieci pod najlepszą wróżbą weszły w świat, zajęły odpowiednie urzędy i sprawowały je w sposób równie zaszczytny dla nich samych, jak i dla matki, co ich wychowała. Pani Washington miała zwyczaj zbierać wkoło siebie swą małą gromadkę, ażeby czytać im nauki chrześciańskiéj religii i moralności, książeczkę zaś ze spisanemi zasadami, któremi się rządziła, syn zachował całe życie, zaglądał do niéj w każdym wypadku i uważał za skarb najdroższy.
Miłość matki jest zawsze świętém uczuciem, — ażeby jednak stała się dla dzieci siłą i błogosławieństwem, trzeba, ażeby matka miała silny, zacny i wyrobiony charakter, taki, jaki miała matka Wesley’ów. Była to kobieta bardzo piękna; mając lat dziewiętnaście, zaślubiła wiejskiego pastora. Miała dziewiętnaścioro dzieci. Do końca jéj długiego życia synowie, a szczególnie Jan, uważali ją za najlepszą, najmędrszą przyjaciółkę i radzili się jéj w każdym wypadku. Dom, którym rządziła pani Wesley, był szczęśliwy i swobodny, pełen szczerego wesela w dnie świąteczne, a przecież porządny i pracowity jak szkoła. Hałasy albo krzyki dziecinne nie miały w nim miejsca, ale za to odzywały się ich wesołe śmiechy. Miała niektóre zasady postępowania, od których nie odstępowała; jedną z takich było co wieczór poświęcić jakąś chwilkę każdemu z dzieci z osobna, wysłuchać ich dziecinnych spowiedzi i zaradzić dziecinnym troskom.
Z innéj strony, matka Nerona była zabójczynią — i Neron był mordercą na ogromną skalę. Matka Byron’a była dumną, niespokojną, gwałtowną. Byron także był dumnym, niespokojnym, gwałtownym.
„Próbowałam zawsze uczynić moje dzieci szczęśliwemi” — mówiła z westchnieniem matka, któréj się to nie udało. „Nie próbuj — odparła praktyczna przyjaciółka, — a zrób tak, jak robiła jedna z moich sąsiadek.” „Cóż robiła?” „Pozwalała im rosnąć i rozwijać się naturalnie, zważała tylko, żeby rozwijały się właściwie. Uczyła ich zawsze samym sobie wystarczać, o ile to było możliwe, służyć sobie samym, bez względu na liczbę służących, i samym robić sobie zabawki. Gdy powracała z jakiéj podróży, dzieci oczekiwały jedynie jéj pocałunku. Jeśli kupowała im coś, dawała to dopiero w chwili potrzeby. Na noc strzegła ich od podniecających rzeczy; dzieci spały wybornie, a zatém budziły się rzeźkie. Uczyła je kochać naturę; czuły one, że nic niéma tak pięknego jak lilia polna, pszczoła, motyl, że niéma nic tak nikczemnego jak kłamstwo, ani tak szkodliwego jak nieposłuszeństwo, że choroba jest nieszczęściem, i że zdrowie, dobre zęby, dobry humor zależą, od skromnego pożywienia, dobrego snu i czystego sumienia.” Zaufanie do matki, żadnych strojów, żadnych specyfików, wczesny spoczynek — oto najlepszy sposób uszczęśliwienia dzieci.
Ważną rzeczą w wychowaniu jest rozumne zaniedbanie. Rozumiem przez to zaniedbanie pełne starania, które pozwala dzieciom radzić sobie samym, o ile to być może uczynione bez niebezpieczeństwa; potrzeba jednak zawsze być w pogotowiu, by przyjść z pomocą, kiedy tego zachodzi konieczność. Naturalnie w takim razie suknie będą często zasmolone, a nawet głowy nabiją sobie guzów, ale dzieci staną się dzielniejszemi, nauczą się więcéj rachować na siebie, niż te, nad któremi nieustannie czuwają.
Co do wyrobienia oszczędności, dzieci muszą także być zostawione samym sobie. Jeśli wadliwym jest zbytek czuwania, wadliwém jest także urabianie dzieci według normy, oznaczonéj z góry, a która najczęściéj jest powtórzeniem nas samych, Wiele matek doznaje rozczarowania, gdy córki lub synowie, a szczególniej téż pierwsze, mają odrębne od nich gusta. Popełniają wówczas fatalną omyłkę — chcą wykorzenić wszystko, czego same nie lubią, lub nie rozumieją.
To, co jest w dziecku wrodzoném, nie powinno być wykorzeniane, z wyjątkiem mściwości, kłamstwa, braku honoru i tym podobnych grzechów; jednak nawet w takim razie należy działać bardzo ostrożnie. Niekiedy wady w dzieciach są dowodem pewnych zdolności. Dziecinne kłamstwa świadczą niekiedy o poetycznéj wyobraźni i twórczym geniuszu, a zacięty upór, narażający nieraz na ciężką próbę cierpliwość rodziców, jest zawiązkiem siły charakteru i odwagi, które po latach mogą z dziecka uczynić olbrzyma i postawić go na czele swego stronnictwa. Zdolności dzieci często stają się dla nich klątwą, a najczęściéj, choć nie zawsze, z winy nierozumnej matki, która, wielbiąc je zbytecznie, przeceniając, doprowadza je do przesady. Czasem téż dzieje się przeciwnie — są zdolności, których matka nie lubi i próbuje zniweczyć.
Wiele najpiękniejszych kwiatów wyrobiono przez staranną kulturę z tak zwanych chwastów. Czyż matka nie powinna współzawodniczyć z ogrodnikiem w kulturze ludzkiéj rośliny, sobie powierzonéj? Czyż nie może zapomocą rozumnych starań zmienić uporu w stałość, bezczelności w szczerość, zarozumienia w poleganie na sobie, słabości w grzeczność, lekkomyślności w wesołość, czułostkowości w tkliwość, a ponurości w powagę?
Matka, która pozwala sobie saméj kaprysów, jest niemądrą. Widzi ona mały światek, sobie powierzony, jednego dnia przez różowe, a drugiego przez ciemne okulary. Nieszczęśliwe położenie dzieci, zostających pod zarządem kaprysu, opisuje ktoś w ten sposób: „Nigdy nie były pewne, czy matka będzie rozsądną, czy téż nierozsądną; nigdy nie wiedziały, co im wolno, co niepozwolone; nigdy nie mogły powiedziéć, czy ich robota zyska pochwalę, lub téż będzie odrzuconą. Krytycyzm macierzyński była to loterya: otrzymywały pochwały lub nagany stosownie do stanu jéj umysłu, a najstarszy syn, już młodzieniec, wracając do domu od swego zajęcia, zapytywał regularnie starszéj siostry: „Jakże tam humor?” Odpowiedzi, zawsze prawdziwe, różniły się między sobą jak południowe słońce od dżdżystej jesieni.” Szczęśliwe są te dzieci, co zostają pod rządem sprawiedliwości — mogą one nawet znieść surowsze obchodzenie, byle wiedziały napewno, co się nie podoba, za co będą ukarane.
Jest to rzecz trudna, jak wiadomo, walczyć z tym srogim tyranem — „złém usposobieniem,” gdy kto czuje się smutnym, zdenerwowanym, albo zawiedzionym, — wszystko to pozostawia cień w umyśle, a kiedy rzeczy idą nie tak, jakbyśmy chcieli, a nawet zdaje nam się, że idą źle bardzo, trudna to sprawa postępować tak, ażeby drudzy nie odczuli tego, co nam dolega, abyśmy naszego cierpienia nie odbili na tych, co od nas zależą. Jest jednak okrucieństwem czynić dzieci zależnemi od kaprysu. Nie podobna obrachować złego, jakie im się tym sposobem wyrządza. Niesłusznie złajane, tracą śmiałość, nieśmiałość zaś jest wstępem do nikczemności i fałszu, a te już otwierają drogę wszelkiemu złemu.
Jedna z amerykańskich gazet daje matkom dobrą radę: „Uczcie dzieci, ażeby was szanowały.” Uśmiechacie się z niedowierzaniem. Czyż miłość nie znaczy więcéj od szacunku? A dzieci kochają was całém sercem. Nikt o tém nie wątpi, jednakże uczcie je także szacunku. Dobra matka chętnie poświęca własną wygodę dla swych ukochanych. Trzeba czasem odmówić sobie snu i spoczynku, ale są jeszcze inne rzeczy, których matka odmówić sobie powinna. Marysia np. zjadła szybko wydzielone sobie owoce lub łakocie, a teraz wyciąga łapkę do maminego talerza, — niech matka odmówi sobie przyjemności oddania jéj całéj swéj porcyi, lub nawet jéj części.
Kiedy Izia napiera się nowego kapelusza, którego właściwie nie potrzebuje, a stan kieszeni jest skromny i nie pozwala na to kupno, chyba w takim razie, jeśli matka zadowolni się starém okryciem, — niech matka kupi sobie okrycie, a odłoży na rok przyszły kupno kapelusza. Jeśli z jakichkolwiek powodów cała rodzina nie może razem domu opuszczać, — niech matka wychodzi, gdy jéj koléj przyjdzie. Zobaczy, jak chętnie ojciec lub dziewczęta zostaną w domu, bo mama ma ochotę wyjść. Niech matka nigdy nie mówi: „Dla mnie wszystko będzie dobre,” ale niech dba sama o siebie.
Przyuczajcie dzieci do pracy. Czasem potrzeba nawet coś więcéj niż zachęty. W wielu razach jednak rozumna matka potrafi w ten sposób zająć chłopców i dziewczęta, iż praca przykrą im się nie wyda. Marysia chciałaby zmywać talerze, ale jest jeszcze za mała, niechże więc ściera kurz, a Izia będzie zmywała; tym sposobem nauczą się powoli obiedwie tajemnic gospodarskich, chłopcy zaś chętnie porąbią drzewo i przyniosą wody. Niezawodnie zrazu byłoby matce łatwiéj saméj tych robot dokonać, niż uczyć dzieci, jak co zrobić mają, — ale dla ich miłości, jeśli nie już dla siebie saméj, potrzeba to uczynić.
I tu więc kochająca matka musi zapominać o sobie. Ona z taką chęcią oddałaby dzieciom duszę i ciało, jednakże miłość ta nawet musi być poddana pewnym prawom. Kiedy każde dziecko ma sobie wyznaczoną robotę, a matka posiada szacunek, na jaki zasługuje, będzie zapewne mniéj talentów w rodzinie, może jaki koszlawy poemat nie ujrzy dziennego światła, ale za to będzie mniéj spracowanych kobiet, wzdychających jedynie do spoczynku, a matka, zamiast być w domu sługą i niewolnicą, zepchniętą na plan ostatni, zajmie miejsce, przeznaczone przez Boga — królowéj domowego ogniska.
Na uczynione sobie zapytanie: „Kiedy wychowanie dziecka rozpocząć należy.?” Ruskin dał następującą odpowiedz: „Mając sześć miesięcy, dziecko może już odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech i niecierpliwością na niecierpliwość, może cieszyć się i cierpiéć z pewnem zrozumieniem. Czy sądzicie więc, iż nie wywrze na nie wpływu, czy dom jest pełen ładu i ciszy, czy twarze ojca i matki są uśmiechnione, głosy wkoło niego łagodne, czy téż przerzucają je z rąk do rąk wśród nieporządku źle prowadzonego domu lub wybuchów śmiechu i gwaru zbytniéj wesołości? Usposobienie dziecka wyrabia się w tych pierwszych czasach istnienia.”
Inny znów rozumny człowiek odpowiedział w ten sposób na to samo pytanie: „Kiedy wychowanie dziecka rozpocząć należy?” „Na dwadzieścia lat przed urodzeniem, od wychowania ojca i matki.” Ogólnie jednak rzec można, iż na urobienie charakteru więcéj wpływają pierwsze cztery lata życia, niż reszta dzieciństwa.

Nim lat siedem skończy, trzeba
Wskazać chłopcu drogę nieba;
Lepsze chcąc miéć rezultaty,
Przed pięcioma wskaż ją laty.

Musimy sami umiéć i praktykować to, co chcemy, ażeby nasze dzieci umiały i czyniły. Wielu z nas uśmiecha się, słysząc o téj biednéj młodéj matce, martwiącéj się, że dziecko nie chce jeść tego, co ona jadła sama: śledzia, sera, zupy z piwa i t. p, ale sami karmimy dzieci nasze równie niewłaściwą umysłową i moralną strawą. Liczba dzieci, rodzących się corocznie na świecie, wynosi około 43 milionów, dziennie 117,808, na minutę 80. Smutno pomyśléć, jak wiele z pomiędzy tych maleńkich, które o życie nie prosiły, wyrasta bez pojęć, należących się nieśmiertelnéj istocie.

Powinniśmy przedewszystkiém być szczerymi względem naszych dzieci. Przyjęty zwyczaj uczenia ich, czém zdawać się mają, zamiast: czem być powinny, i wprawiania do towarzyskich zwyczajów, podkopuje szczerość i swobodę, stanowiące wielki urok młodego wieku. Nigdy dzieciom nie należy obiecywać ani ciastka, ani kary, jeśli się tego niéma dotrzymać. D–r Johnson mówił: „Przyzwyczajajcie dzieci do mówienia zawsze prawdy, bez względu na okoliczności.” Jedna z pań, słysząc to, zawołała: „Zawsze, to zawiele; małe zboczenia przy opowiadaniu zdarzyć się mogą tysiąc razy dziennie, jeśli kto ciągle na siebie nie uważa.” „To téż — odparł Johnson — należy ciągle na siebie uważać. Więcéj jest kłamstw, popełnianych przez niedbalstwo, niż przez chęć fałszu.”
Matka źle robi, składając na ojca niemiły obowiązek karcenia dzieci, a sobie zachowując tylko pieszczoty. Jeżeli chce być względem nich aniołem stróżem i bronić ich przed surowością ojca, to swojém samolubstwem wyrządza im wielką krzywdę. Dzieci przyzwyczajają się widziéć w ojcu rodzaj postrachu, chociażby zakazy i kary jego miały na celu ich dobro i były większym dowodem miłości, niż pobłażanie słabéj matki. Nic niéma gorszego dla dzieci, jak rozdwojenie pomiędzy rodzicami. Jeśli kara jest rzeczą konieczną, powinna być wymierzoną po wspólnéj naradzie i dojrzałym rozmyśle. Oto przykład w tym względzie, poczerpnięty z biografii ojca Bourke, sławnego w Irlandyi i Ameryce ze swéj wymowy.
Pomimo swego ascetyzmu, postów, ćwiczeń pobożnych, ojciec Bourke miał usposobienie tak wesołe, iż często posuwał się daléj, niż sobie na to mógł pozwolić purytański pastor. Miał być bardzo rozpustném dzieckiem. Raz, mając go ukarać, matka weszła do pokoju, drzwi zamknęła i zmówiła modlitwę, rozpoczynającą się od słow: „Rządź, Panie, czynami mojemi, wspieraj je łaską” i t. d. „Gdy ujrzałem matkę — opowiadał Bourke, — czyniącą znak krzyża i wzywającą Ducha Świętego, ażeby nią kierował, wiedziałem już, że nie mogłem spodziewać się pobłażania. Nigdy nie dostałem takich rózeg, jak wówczas, za sprawą Ducha Świętego, i nigdy o tém nie zapomniałem.”
Ta matka miała słuszność — niewinność dziecka jest rzeczą świętą, a ci, co karcą je dla dobra jego i rzucają w duszę nasiona cnót i nauk, spełniają kapłaństwo i spełniać je powinni z religijném skupieniem, modlitwą i powagą, bo pracują dla królestwa Bożego. Matki, myślące tylko o wygodzie i przyjemności dzieci, powinny zastanowić się nad słowami Channing’a:
„Narodzenie dziecka to jedna z najważniejszych chwil na świecie. Wszystkie inne stworzenia przemijają. Orzech żyje lat wiele, ale w końcu umiera; pomniki mogą przetrwać wieki, lecz rozsypią się w gruzy; dusza tylko żyć będzie i może się udoskonalić. Wzdrygnęlibyście się na myśl kaleczenia swych dzieci, ranienia ich, karmienia trucizną, narażania na zarazy; są jednak rzeczy gorsze jeszcze. Najgorsze rany zadaje się duszy.”

Życie splecione
Z ilością mnogą
Obaw, kłopotów,
Z troską i trwogą.
Lecz w cnocie znajdzie
Rozkoszy wiele,
A w macierzyństwie
Szczęścia wesele.
Szczęścia lśnią słońcem
Jasne luzury,
Czasem w tém życiu
Przeciągną chmury,
Lecz mu czyn dobry
Za szczęście stanie —
To macierzyństwa
Święte zadanie.

Obowiązki matki, walczącéj nieraz z burzą i wichrem, przy słabém zdrowiu i ograniczonych środkach, może nawet wobec męża, który przeszkadza jéj w ich spełnieniu, — są to niezawodnie obowiązki bardzo trudne, ale nagroda ją za to nie minie.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward John Hardy i tłumaczy: Teresa Prażmowska, Waleria Marrené.