Świat kobiety/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Świat kobiety |
Rozdział | Czy będzie z nich rozkosz, czy klęska |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Waleria Marrené Teresa Prażmowska |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Naprowadzaj dzieci na drogę, którą sambyś iść pragnął.”
Mówiliśmy w poprzednim rozdziale o niektórych obowiązkach matki — jednakże starania, jakie łoży dla swych dzieci, są zwykle hojnie nagrodzone. Jeśli dzieci wiele winne są rodzicom, nierównie więcéj dają im wzamian. Potrzebują one życia i ruchu, — więc my, schodzące pokolenie, potrzebujemy zetknięcia z tém, co dopiero żyć zaczyna. My mamy zbyt mało złudzeń — dzieci ich mają zawiele. Skłonni jesteśmy do podejrzeń, a zatém blizcy niesprawiedliwości, — one nie wątpią o dobrém i przez to samo są nieraz bliższe prawdy od nas. Często sądzimy o rzeczach pod wpływem rozdrażnienia, bo ciągłe zawody uczyniły nas mało pochopnymi do nadziei. Młodzi ludzie mają wprost sprzeczne usposobienie: nie wątpią oni o prawdzie, wierzą w sprawiedliwość, są zwykle pełni poświęcenia, ufni w powodzenie.
W ten sposób my, ludzie zahartowani, niekiedy znajdujemy w dzieciach równie silną pomoc, jak ta, którą im dajemy. „Czego nie dopełni w naszém wychowaniu kobieta — mówi Göthe, — dopełnią dzieci.” Wierzę więc wraz z Oliwierem Wendell Holmes, iż wiele najpiękniejszych, najszlachetniejszych stron charakteru uświadamia się dopiero wówczas, gdy dziecinne usta wymawiają ten wyraz „ojcze.” Jeśli tak jest z mężczyzną, o wieleż więcéj słowa te stosują się do kobiety. Jest ona nierozwiniętą i niedoskonałą, dopóki dziecię nie spojrzy w jéj twarz i nie nazwie „matką.”
Dzieci są poezyą świata, promieniem światła, źródłem miłości, żywym kwiatem naszych ognisk i domów. Bez nich życie nie miałoby uroku.
Gdyby dzieci nie było tu z nami,
Tylko sami dorośli wokoło,
Ani główek z jasnemi loczkami,
Ani ocząt patrzących wesoło, —
Choćby kobiet krasa, mężczyzn siła
Wzrosła z mocą nieznaną i nową,
Wszelka rozkosz dostępniejszą była,
A poezya szczerą bogów mową, —
Choćby wszystko, co szczęściem lub męką,
Można słowy odmalować wiernie,
Choćby kwiaty dzwoniły piosenką,
A pustynne różą kwitły ciernie, —
Gdyby na to nie patrzyły dzieci,
Nowych figlów nie zwały podnietą,
Ziemia — z planet, którym słońce świeci —
Najnudniejszą byłaby planetą.
Dzieci są wcieleniem Bożego uśmiechu i z tego względu należy im się poszanowanie, bo w każdém z tych maleńkich, nawet w najlichszym rozczochranym obdartusie, istnieje dobroć i wielkość utajona i może przyjść dzień, w którym dumni bylibyśmy z ukłonu tego niegdyś obdartusa.
Matki będą nam zapewne wdzięczne, jeśli zrejsgtrujemy wszystko to, co małe boba zrobić mogą, i wiele rzeczy do téj listy od siebie dodadzą.
Bobo może poruszyć najmądrzéj obmyślony alarmowy sygnał i zbudzić ze snu całą rodzinę.
Niech tylko się do nich dorwie, a potłucze odrazu więcéj półmisków, niż najwprawniejsza w tę czynność wiejska dziewka.
Może się przewracać częściéj i w rozmaitszy sposób, niż najlepiéj w tym względzie uzdolniony clown cyrkowy.
Może więcéj krzyku narobić z powodu marnego ukłócia, niż jego matka, gdyby połamała sobie członki.
Może sobie nabić więcéj sińców i guzów, niż ostatni pijak, walający się w rynsztoku.
Może trzymać całą rodzinę w nieustannym niepokoju, a to od rana do nocy i od nocy do rana.
Może dzień cały przespać spokojnie, kiedy ojciec zajęty jest za domem, — a znów krzyczéć bez przerwy noc całą, gdy ten ojciec ze znużenia upada.
Może to być najnieznośniejsze, najnieporządniejsze, najzłośliwsze bobo na świecie, — ale jego matka nigdy temu nie uwierzy i lepiéj nie próbować ją o tém przekonywać.
Może to być najmilsze dziecko, kiedy niéma nikogo obcego, a kiedy są goście — okazać się gorszém, niż oboje rodzice razem wzięci.
Może rozjaśnić dom więcéj, niż najświetniejsze obicia, — napełnić ucho słodszą melodyą, niż najpiękniejsza orkiestra, — zająć większe miejsce w sercu rodziców, niż się tego kiedykolwiek spodziewali, — a gdy ich porzuci — zostawić wkoło siebie większą pustkę, niż gdyby się świat cały zapadł.
Najcięższy spleen może być rozproszony rozjaśnieniem radością twarzy dziecięcéj. Znając z doświadczenia prawdę tych słów, pieścimy wszyscy nasze pociechy, bez względu na to, czy mamy słuszność tak czyniąc. Jeśli zaś obudzi się w nas podejrzenie, iż psujemy je tym sposobem, uciszamy je myślą, że dzieci tak krótko będą dziećmi, lub gorzéj jeszcze, że śmierć wydrzéć nam je może. Niech więc będą szczęśliwe, póki jest czas po temu, — na co je dręczyć? Czy są na świecie myślący, kochający rodzice, którzyby niekiedy nie podzielali uczuć, jakie Longfellow przypisuje panu Churchill w historyi Kavanagh’a?
— „Dobranoc, Alfredzie.
Ojciec spoglądał na syna z czułością, gdy szedł na górę, prowadząc Łucyę za jednę rękę, a drugą usiłował zetrzéć sen ze swych oczów.
— Ach! te dzieci, te dzieci! — mówił pan Churchill, siadając do herbacianego stołu — powinniśmy je bardzo kochać, bo nie długo miéć je będziemy.
— Boże! — zawołała żona — co chcesz przez to powiedziéć? Cóż im jest? Czy mają umrzéć?
— Mam nadzieję, że nie, tylko wyrosną i dziećmi być przestaną.
— Cóż za szaleństwo! Nabawiłeś mnie takiego strachu!
— A przecież zdaje się to rzeczą niemożliwą, by stały się kiedykolwiek ludźmi i ciągnęły ciężkie brzemię po pełnym kurzawy gościńcu życia. Jednakże te pieszczoszki mogą stać się prawdziwą klęską, jeśli kochać je będziemy, nie zanadto, bo to jest niemożebne, ale jeśli je kochać będziemy nierozsądnie. Dzieci są tém, czém je sami zrobimy; jakaż to więc szkoda, że tak często są zepsute wychowaniem.”
„Lękam się — pisała do Carlyle’a jego matka, — że gdy pojedziesz na wieś, listy twoje będą rzadsze, a one są dla mnie takiém szczęściem, tak wzmacniają moją starość, jak gdybym patrzyła na dojrzałe żniwo.” Rodzice zbierają żniwo pociechy w starości, jeśli dobre ziarno zasieli w serce swych dzieci, a żniwo smutku — jeśli uczynili przeciwnie.
Pierwszą rzeczą, w którą dziecko wdrożyć należy, jest posłuszeństwo, a potém już można je łatwo nauczyć, czego się chce tylko. Nie trzeba jednak zbytecznie zaciskać krępujących węzłów, gdyż to może wpływać szkodliwie na wzrost i rozwój ludzkiéj istoty. Dlatego to matka lub wychowawczyni potrzebuje tak wiele zdrowego rozsądku, ażeby miarę zachować. Nie trzeba się dziecku sprzeciwiać, ale to pewne, że dziecko mające swoją wolę i szczenię jedzące do syta źle na tém wychodzą[2]. Dziecię należy naginać, nigdy łamać; musi ono być prowadzone, ale wcale nie żelazną ręką. Umysł jego powinien być skierowany, nie zaś zmiażdżony. Są tu dwie ostateczności, których zarówno unikać potrzeba: Z jednéj strony nierozumna pobłażliwość psuje charakter, zanim pierwsze kwiaty niewinności pokazać się mogą, — z drugiéj surowość zmienia w Listopad Maj życia, mrozi przywiązanie, i tam, gdzie powinna istniéć ufność, wszczepia niechęć i trwogę. Matka, umiejąca uniknąć tych dwóch ostateczności — jest matką wzorową.
Dziecko zepsute staje się klęską zarówno dla samego siebie, jak dla drugich; wchodzi ono w życie bez dostatecznego hartu, ażeby sprostać jego wymaganiom. Zdenerwowane, bezsilne, z usposobieniem budzącém niechęć, odpychającém przyjazną radę i rękę, zostaje na łasce okoliczności i ludzi. Jakże smutno patrzéć na źle zrozumianą miłość, prowadzącą do tak opłakanych rezultatów, a co gorsza, zawiedzioną w nadziejach obudzenia w sercu dziecinném wzajemnego przywiązania. Jeśli krótkowidząca matka przez nierozsądną miłość stara się wszelkie trudności z drogi dziecka usunąć, — pozbawia je nauki i przyjemności, płynącéj ze spełnienia twardego obowiązku.
Znałem kiedyś żołnierza, wiecznie powracającego do szpitala, dla choroby, spowodowanéj nałogiem pijaństwa. Późniéj, uwolniony z wojska jako niezdatny, opowiadał mi, jakim sposobem nabył tego nałogu. Zawdzięczał go, jak mówił, ojcu, bogatemu plantatorowi, który dawał mu zbyt wiele pieniędzy, gdy jeszcze chodził do szkół. To było powodem, że stał się szulerem i pijakiem. Nikt nie pojmie, kto tego nie widział, jak wielka liczba młodych ludzi nabywa fatalnych przyzwyczajeń z powodu pieniędzy, dostarczanych im przez matki, bez wiedzy, a często wbrew wyraźnéj woli bardziéj przewidujących ojców. Jest to najlepszy sposób uczynienia z dzieci klęski dla nich samych i dla społeczeństwa.
Nie można bowiem gorzéj zasłużyć się społeczeństwu, jak psując dzieci w taki sposob, iż często znający je żałują, że nie pomarły w dzieciństwie. Matka pozwala np. na to, by syn odpowiadał jéj hardo i obchodził się z nią grubiańsko; a kiedy jéj już nie będzie, kto inny zbierze gorzkie owoce tego pobłażania. Zepsuty syn pojmie żonę i będzie z mą postępował w ten sam sposob, jak postępował z matką. Psuty chłopiec może wprawdzie zostać uczciwym i pobożnym człowiekiem, ale pierwotne wychowanie odbije się w wielkiéj przymieszce złych pierwiastków do cnót jego nawet. Będzie on przykrym w obejściu, zarozumiałym, samolubnym. Matki! wy możecie tego nie dopuścić. Nie uważajcie syna za zabawkę, ale za powierzony sobie zakład; przyuczajcie go do czystości, prawdy, zapominania o sobie, wyrabiajcie w nim własne zdanie, nauczcie go nienawidziéć okrucieństwa, bronić słabych, szanować kobiety, a szczególniéj matkę i siostry, — tym sposobem, przy łasce Bożéj, wasze pociechy nigdy nie zamienią się w klęski.
Czytamy w „Domowéj niedzieli” następujące zdanie: „Znamy kobietę, silnie przekonaną, iż człowiek może być tylko wówczas spokojnym, a dusza jego wolną, gdy używając wszelkich przyjemności życia, gotów jest zrzec się ich dla obowiązków. Największą rozkoszą téj kobiety jest sprawiać przyjemność swym dzieciom, a jednocześnie przyzwyczajać je do chętnéj ofiary. Widzieliśmy raz, jak podała jednemu z nich herbatę bez cukru i badała niespokojnie uśmiech porozumienia na jego twarzy. Był to z pozoru fakt drobny, a jednak wielkiéj wagi na przyszłość. Umiéć zrzec się czegokolwiek z uśmiechem należy do rzeczy najtrudniejszych.”
Dzieci nie tracą nigdy przywiązania dla osób, trzymających je w karności. Czują, iż starsi mają do tego prawo i że same tracą na tém najwięcej, kiedy mają zbytek swobody. Zła i niedołężna jest miłość, która się nie stara o wyrobienie panowania nad sobą, która nie chce widziéć błędów, pozwala im zamienić się w zgubne nałogi i nawet wówczas oczy na nie zamyka, która pielęgnuje złe, dlatego, że w tém znajduje egoistyczną przyjemność.
Dwie młode dziewczyny, w jednym z południowych stanów Ameryki, stały raz nad głębokim rowem, myśląc, jakby go przebyć. Zawołały więc na chłopca, przechodzącego tamtędy, i prosiły go o pomoc. On wówczas spojrzał za siebie, z przestrachem wołając: „Węże!” Panny przeskoczyły rów w jednéj chwili. Oprzéć się nierozumnemu żądaniu ukochanego syna zdaje się niejednéj matce trudniejszą rzeczą, niż przebyć rów najgłębszy; uczyni to ona jednak, skoro się zastanowi nad skutkami, jakie dla niéj i dla syna podobna słabość miéć może. „Ostrzéj, niż ząb jadowitego węża, dogryzie dziecko niewdzięczne,” niewdzięcznym zaś ono okazać się musi, bo ostatecznie za cóż byłoby wdzięczne psującéj je matce? Życie nauczy je gorzkiém doświadczeniem, iż nierozsądne pobłażanie było względem niego największém okrucieństwem.
Po latach wielu nierozsądna matka martwi się, iż dzieci o nią nie dbają, albo téż ubolewa, że się źle obróciły. Przypomina sobie, jak je pielęgnowała, jak się nad niemi męczyła, jak modliła się za nich; może jednak w końcu błyska w jéj osmuconém sercu myśl, że była nierozsądną. Rozumna tymczasem zbiera owoc swój pracy. Córki stają się jéj przyjaciółkami, — synowie, wyrósłszy, są jéj podporą. Poszanowanie dzieci równa się ich miłości; z kolei zostawszy same rodzicami, postępują według przykładów, odbieranych w pierwszéj młodości.
Tomek (który właśnie został surowo złajany). Mamo, czy ja doprawdy jestem taki zły?
Mama. Tak jest, Tomku, zły z ciebie chłopiec.
Tomek (po namyśle). Widzisz, mamo, powinnaś się bardzo cieszyć, że nie mam bliźniaka.
Dziecko zepsute jest nieszczęściem dla siebie i dla drugich, choćby było jedyném.