<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żacy krakowscy w roku 1549
Podtytuł Prosta kronika
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1873
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Sprawa.

A wszakoż inkwizycja tak o rany przeznaczona jako i o głowę i scrutinium ostateczne pod przysięgami od szlachty i od innych ludzi wszelakiego stanu, onego miejsca miejsca gdzieby się to stało sąsiadów, przez tenże sąd ziemski, zezwawszy każdego z osobna i osobliwie pytając, żeby drudzy nie słuchali. Gdy będzie jeden każdy z nich pytan, któryby o przerzeczonych rzeczach jaką wiadomość mieli, ma zachowano bydź: a to przeto, aby niewinny za winnego nie był obwinion i winy odnosił.

Ekscepta a zwyczaje Wdztwa Mazowieckiego. Sejm r. 1576.

A tak rozpoczęła się sprawa bez zwłoki. Między wyrozumicielami zasiadł ksiądz Jan Przerębski proboszcz i administrator biskupstwa Krakowskiego, człek we Włoszech wyćwiczony w wymowie i chytrości, który na księdza Czarnkowskiego od dawna złym okiem patrzał[1]. Inni częścią także niechętni ku niemu, częścią okolicznościami nakłonieni, aby o nim źle sądzili, zajmowali ławy. Stawali od studentów na popieranie sprawy seniorowie z kolegami i kilkadziesiąt świadków, już to ze studentów już z mieszczan uproszonych, ks. Czarnkowski sam jeden stał od siebie a z nim znagleni sądowem wezwaniem pierwsi jego świadkowie. Świadków prowadzono po jednemu i wyprowadzano, gdy drugi przychodził.
Naprzód wysłuchano świadectwa kilkunastu studentów, którzy rzecz jak była opowiadali całą i piorunowali na ks. Czarnkowskiego, dowodząc że w ciągu całego wypadku stał we drzwiach domu z kijem, i ludzi wysiawszy na ich pobicie, jeszcze ich do tego zachęcał jestami i słowy.
II.re Wysłuchano naocznego świadka Filipa Sawickiego, który opowiedział, jak z okna swego własnego domu widział wszystko i że z tej przyczyny zaczętego różańca dokończyć nie mógł. Mówił ten także że żonie swej pokazywał ks. Czarnkowskiego, stojącego na progu domu. A żona pani Filipowa przytomna skłoniwszy się zasiadającym i przystąpiwszy pod sam nos zasiadającemu z fartuchem podniesionym do twarzy, toż samo potwierdziła. Rozumie się że jej świadectwo tylko jako dopełnienie mężowskiego się uważało.
IIIcie. Płatnerz Mateusz Duda opowiadał, że pracując w płatnerskiej kuźni swej, wyleciał był z niej na hałas który się zrobił w ulicy i widział studentów uciekających i rozpierzchnionych, a koło niego przebiegali dwaj ludzie którzy bili studentów, a potem trzeci.
— Ten trzeci, mości sędziowie, rzekł płatnerz wpatrując się w kogoś stojącego w kącie, zdaje mi się że ten jest.
I wskazał palcem na sługę, który stał za panem Hiacyntem Wojną z twarzą czerwoną i gębą otwartą. Zrobił się szmer na sali, człowiek ten chciał uciekać i wcisnął się między ciżbę w drzwi stojącą, ale go u drzwi złapano i przyprowadzono wyrywającego się przed pytających.
Zrobił mu pierwsze zapytanie ks. Przerębski.
— Jak się zowiesz? — wiele masz lat? jakiego jesteś stanu?
— Jestem Tomasz Sosnowski, mam lat nie przypominam sobie wiele. —
— Jakiej jesteś religji?
— Tego nie wiem.
— Jakto nie wiesz?
— Nigdy o tem nie myślałem.
— Czy umiesz pacierz?
— Nie, nie umiem.
— Czy byłeś chrzczony.
— Może i chrzcili mnie kiedy, ale bardzo to dawno być musiało, bo nic nie pamiętam.
— Zkąd jesteś rodem?
— Nie wiem proszę Miłości Waszej! ale jak zapamiętam, byłem pastuchem gęsi u panów Wojnów. Potem wzięto mnie do usług do dworu i oddano starszemu paniczowi, jak jechał do Włoskiej ziemi, a potem raz i drugi, gdy wróciwszy z obcych krajów powtórnie wędrował. Teraz wróciliśmy obydwa.
— Nie jesteś więc katolikiem?
— Zapewne jestem, ale o tem nie wiem.
— Teraz u kogo zostajesz?
— U mego pana.
— Któż jest twój pan?
— Znajomy zapewne — ot tam stoi — i wskazał palcem na pana Wojnę, przyszedł tu na świadki, to i ja się za nim wcisnąłem. P. Hiacynt zarumieniony usunął się nieco, a oczy wszystkich zwróciły się na niego.
— Z jakiego powodu znajdowałeś się między sługami ks. Czarnkowskiego?
— A bo ja to prowadziłem tę kobietę, o którą poszedł spór, i mnie to te szalone studenciska błotem tak brzydko obrzucali. Jak też ja zobaczyłem że ich bili, to i ja bić zacząłem.
— Czy raniłeś, lub zabiłeś którego?
— Jak Bóg miły, pod mój kij nie patrzałem.
— Czy widziałeś że ks. Czarnkowski was zachęcał do bicia studentów, czy nie mówili ci słudzy, że z jego rozkazu to robili?
— Nic nie mówili, tylko jakeśmy już bić zaczęli, tak oni obróciwszy się ujrzeli, że ten oto ksiądz pono stał we drzwiach i kiwał na nich kijem, aby tłukli co wlezie.
— A tyż to widziałeś?
— A widziałem!
— Czy ten sam był ksiądz którego tu widzisz?
— Musi być ten sam, kiedy tak powiadają.
— Czy przysiężesz na to coś powiedział?
— Gotów jestem i przysiądz, kiedy tego będzie potrzeba, umiem ci i nauczyłem się po obcych krajach tyle przysiąg, żebym i za dzień cały nie wygadał.
— Nie jesteś więc katolikiem? przysiężesz na krzyżu i Ewanjelji.
— Przysięgnę i na ewanjelję!
— Wiesz-że co to jest ewanjelja? zapytał jeden z zasiadających.
— Słyszałem, jest to wielka książka w skórę oprawna z klamrami.
Księża spojrzeli po sobie i ruszyli ramionami pytając się wzajemnie, jaką by mu przysięgę naznaczyć wypadło, on stał i wąsa kręcił.
— Potrzeba jeszcze, ozwał się nareszcie jeden, abyśmy wiedzieli w co wierzysz.
— W co Waszmość każecie, to ja będę wierzył, odpowiedział spokojnie Tomasz.
— Wierzysz, zapytał jeden, w zmartwychwstanie? w duszę?
— Wierzę, ale tego nie rozumiem, rzekł Tomasz.
— Wiara obejdzie się bez rozumu, — przerwał jeden z sędziów, żartując.
— Wiele jest Bogów? zapytał drugi ksiądz.
— Oto pytanie, śmiejąc się odpowiedział sługa, czy ja ksiądz żebym o tem wiedział — kto ich policzy? — Co kościół, to Bóg. A tyle widziałem kościołów, osobliwie w Rzymie! Bóg wie, wiele jest Panów Bogów!
— Pan Bóg w wielu jest osobach?
— Pierwszy raz słyszę, że pan Bóg jest w osobach.
— Czy umiesz znak krzyża Świętego położyć na sobie — zapytano znowu.
— A którą ręką? — zapytał sługa wyciągając obydwie.
Ksiądz Przerębski po tej odpowiedzi rozkazał go pachołkom miejskim wziąć i odprowadzić do więzienia, pókiby dalszych względem niego nie uczyniono rozporządzeń.
Po IVte. Stawali jeszcze świadkowie liczni ze strony studentów, którzy wszyscy z małemi odmianami toż samo co poprzedni uznawali.
Przyszło nareszcie do strony ks. Czarnkowskiego i słuchano było? Naprzód jego zeznanie — powtóre księdza wikarego Wojny, jego brata i dwóch Bernardynów. Pokazało się z tego, że był pod ówczas ks. Czarnkowski u nich na wieczerzy, kiedy się ten rozruch począł, lecz w prędce wyszedł, a nikt dla dojścia lepszego wypadku nie chciał czy nie umiał powiedzieć godziny, kiedy się to poczęło, i kiedy wyszedł ks. Czarnkowski. Przez oznaczenie bowiem czasu mógł się usprawiedliwić obwiniony i okazać, że natrafił już na samo rozpierzchnienie studentów. Stanęło na tem, że świadkowie nic a nic mu dopomódz nie mogli.
V. Prosił ks. Czarnkowski, aby miejskiej władzy wyszukać rozkazano sługę owego, który, jak on dowodził, w jego się suknie po pijanemu przebrawszy, wyszedł na próg domu krzyczeć na swych towarzyszów sług i z przyczyny ciemności wzięty został za samego księdza.
VI. Odpowiedź dano iż zalecono zostało władzy miejskiej szukać go jak najpilniej.
VII. Z wielkiem podziwieniem wszystkich wprowadzono okutych w łańcuchy sług dwóch ks. Czarnkowskiego, którzy w owym rozruchu zabili kilku studentów. To ulżyło nieco obwinionemu, który zaczynał mieć nadzieję, iż się za pomocą ich uniewinnić i oczyścić potrafi.
VIII. Pachołkowie miejscy złożyli doniesienie jakim sposobem owi słudzy uciekający do Wieliczki, gdzie rodziców i krewnych mieli, w drodze poznani przez jednego szlachcica zostali i za daniem wiadomości do wsi połapani i do Krakowa pod ścisłą strażą dostawieni.
IX. Przy natężonej wszystkich ciekawości rozpoczęło się badanie dwóch służalców.
Pierwszy z nich zeznał wszystko, tak, jakeśmy to już nieraz opisali, a gdy przyszło do głównego zapytania, czyliby to czynionem było z rozkazu ks. Czarnkowskiego, odpowiedział:
— Gdy już studenci rozgonieni i pobici zostali, obróciwszy się ujrzeliśmy, chcąc już wracać do domu, że na progu domu stał ks. Czarnkowski i machając kijem do dalszego bicia nas zachęcał.
— Był-że to pewno ks. Czarnkowski? zapytał ks. Przerębski.
— Niezawodnie! odpowiedział sługa.
— Słuchaj, odezwał się w tej chwili ks. Czarnkowski, nicem ci w ciągu twojej służby u mnie nie przewinił, za cóż niesłusznem świadectwem pociągasz mnie za sobą do tak srogiej odpowiedzialności? Czyż, gdyście oba wrócili i gdyście mi opowiadali, żeście spełnili moje roskazy, czyż nie pokazałem wam naonczas leżącego na łóżku trzeciego pijanego w sukni mojej i z kijem jeszcze obok, z którym do was na próg domu wychodził? Wy dopiero zobaczywszy, iż to nie ja byłem i nie roskazawszy nic, bronić także nie myślę od kary za szkaradne zabójstwo, pouciekaliście ze strachu.
— Tego nie pamiętam — odpowiedział po cichu sługa odwracając się, a świadkowie studentów i przytomni studenci głośnym śmiechem napełnili salę. Sędziowie pospuszczali głowy; pisarz odpowiedzi badanych pilnie spisywał, tuż koło nich siedząc na ławie.
Wszystko szło na opak ks. Czarnkowskiemu, ale chciał jeszcze raz ostatni spróbować i zapytał sługi po chwili:
— Wszakżem przecie, jak sam wiesz, nie był w domu pod początek tego rozruchu?
— Owszem, byłeś Waszmość, odpowiedział sługa bezczelnie. Sala sądowa zagrzmiała znowu śmiechami przeciwnej strony, a obwiniony jakby piekielne cierpiał męczarnie, zakrył oczy rękoma z rozpaczy, spuścił głowę i siadł.
Drugi sługa toż samo zeznawał, prócz wszelkich szczegółów przeciw ks. Czarnkowskiemu, niechcąc już zapewne przez litość nad dawnym panem położenia jego pogorszać.
Opowiadał że był pijany, że dopuścił się tego rozboju, nie będąc przy swoim rozumie, że nie jest pewien czy ta osoba co stała na progu był sam ksiądz. Zeznawał nareszcie że widział sługę pijanego leżącego w sukniach księżych i kij obok niego, że nakoniec dowiedziawszy się z ust swego pana wspólnie ze swoim towarzyszem, iż nie on, ale ów pijany — wychodził ich zachęcać na próg domu, zaląkłszy się uciekł.
Zeznał jeszcze i oświadczył gotowość poprzysiężenia swoich dowodzeń, że pod początek rozruchu ks. Czarnkowskiego nie było w domu.
Znowu nadzieja oczyszczenia się uśmiechnęła obwinionemu, odetchnął wolniej, że nie broniony dotąd przez nikogo, choć jednego człowieka miał za sobą i sprawiedliwością, lecz tę pierwszą chwilę roskoszną przerwał szum na sali groźnej strony przeciwnej, który nawet nie dał dokończyć słudze zeznania. Studenci i ich świadkowie krzyczeli iż świadek był przekupiony, co pierwszy sługa potwierdzał także chcąc poprzeć zeznania swoje przeciw ks. Czarnkowskiemu.
Nie dano nawet mówić obwinionemu, ani słudze opowiadać dalej świadectwo swoje, i z wielkiem wykrzykiwaniem na przewrotność i niegodziwość księdza, na którego od strony przeciwnej spadały bez ustanku obelgi, śmiechy i urągowiska, resztę sądu na dzień następny odłożono.
Znalazł jeszcze czas ks. Czarnkowski prosić na nowo, aby dołożono starań do wynalezienia sługi, bez którego uniewinnić się nie mógł, na co mu odpowiedź dano, iż król J. M. zdawna połapać tych wszystkich winowajców miejskiej straży polecił. Po czem oznajmiwszy świadkom przysięgę na dzień następny, dając im noc do namysłu, rozeszli się sędziowie i strony za niemi.
Nazajutrz gdy się znowu zebrano, doniesiono najprzód, że przypadkiem pijanego i przed ludem szablankującego[2] uchwycono pod wieczór sługę, na którym były ostatki nadziei ks. Czarnkowskiego. Uradowało go to nie mało, jak każdy wyobrazić sobie może, lecz prędko przyszły mu myśli insze, myśli smutne, wspomnienie wczorajszych bezczelnych zeznań pierwszego sługi wyraźnie nań namówionego. Słusznie po poprzednich wypadkach można się było lękać, aby i ten dla uniewinnienia siebie z przestrachu nie wyznał fałszywych zupełnie rzeczy, i zataił to, o czem może dla pijaństwa nie doskonale pamiętał, że przebrany w suknie księże stał naówczas na progu, gdy jego towarzysze trzeźwiejsi studentów zabijali. Myśl ta tem była bliższa prawdy, że sługa ów o nic więcej nie będąc obwiniony, mógł się i lekkiej ostatniej swojej winy wypierać dla zupełnego oczyszczenia się. Radość to więc była ze smutkiem połączona i przestrachem, a że mimowoli udręczenie jego duszy malowało się na twarzy, radowali się studenci sądząc, że pojmanie ostatniego sługi, a tem samem utrata pozostałej wymówki była strachu przyczyną.
Rozeznawcy sprawy przystąpili naprzód do przysiąg, które wczorajsi świadkowie wszyscy na przygotowanym krzyżu i ewanjelji wykonać mieli.
Uczynili to naprzód bez wahania prawie wszyscy świadkowie ze strony studentów, warując jednakże (co nie mało pomogło obwinionemu), że na to przysięgać nie mogą iż go widzieli, bo po ciemku łacno oczy zdradzić mogą.
Mimowoli zapisać musieli to zeznanie rozeznawcy, co zmieniło po części zdanie niektórych z nich mniej przeciw plebanowi uprzedzonych.
Przeszłego dnia nieumiejętny w wierze Tomasz, noc tylko przebywszy w ręku duchownych, stawił się nazajutrz ochrzczony warunkowo, umiejąc już główną modlitwę Credo i zasadnicze wiary prawidła, wyznając że jest katolikiem, a tem samem mogący już składać przysięgę zwykłą. Gdy więc po panu Wojnie na niego kolej przyszła, przysiągł sam jeden tylko ze wszystkich, że widział swemi oczyma ks. Czarnkowskiego i pewny jest jego współuczestnictwa w tym rozruchu. Szczęściem że on jeden tylko tak przysięgał, reszta usunęła z roty wszystko, co jakiejkolwiek podpadało wątpliwości.
Z powszechną niecierpliwością oczekiwano wprowadzenia sługi, mającego rozstrzygnąć sprawę swojem zeznaniem, i albo ocalić plebana, albo go zgubić, chcąc siebie ratować. Milczenie powszechne panowało w sali, obwiniony polecał się Bogu w duchu, świadek stanął na przeciw wielkiego stołu, któren otaczali zasiadający.
Z radością ukrytą ujrzał ks. Czarnkowski jednym rzutem oka, że sługa był pijany.
Wiedział z doświadczenia, że człowiek ten nie był złym, a przy odwadze jaką pijaństwo dodaje i prawdomówności, temu stanowi umysłu właściwej, mógł się spodziewać zeznań pomyślnych.
Zapytany opowiedział, klnąc i drapiąc się w głowę, jak się ubrał w suknie księże, jak wyszedł na próg domu pijany, słowem wszystko co tylko pamiętał; lecz w miarę jak mówił rosła niespokojność i nieukontentowanie przytomnych studentów, wielu z nich wykrzykiwało lub tupało nogami, inni odgrażali się na sędziów i łajać ich zaczynali, a ta okoliczność, sama z siebie mała, rozgniewała ich i obróciła rzeczy w inną stronę. Czego sprawiedliwość i oczywistość wyjednać nie mogły, uraza osobista i chęć pomsty dokazała — pogróżki studentów i obelgi dotknęły ich do żywego.
Wysłuchano do końca zeznań sługi, przywiedziono go do przysięgi i zbiwszy w jedno wszystkie dowody za i przeciw, okazawszy godzinę i miejsce, które dla ks. Czarnkowskiego pomyślne się pokazały, dodając że nikt prócz Tomasza nie przysiągł na to że go widział, że sługa zeznał iż sam stał na progu, że nakoniec pierwszy sługa, który dniem przedtem dowodził, jakoby to był ks. Czarnkowski, i że się podczas rozruchu w domu znajdował, nazajutrz na to przysiądz nie chciał, zważając że Tomaszowa przysięga, dla złych wyobrażeń o jej ważności, za nic się liczyć może — ogłosili formalnie na zasadzie poprzednich dowodów: że scrutinio facto ks. Jędrzej Czarnkowski pokazał się niewinnie w zapale obwiniony, a rzeczą samą bynajmniej do niczego nie należał.
Zaledwie ten wyrok przeczytano, w którym uznano sług za jedynie winnych i karze według całej surowości praw podlegających, sala zagrzmiała okropnym wrzaskiem, hukiem, tupaniem, piekielna wrzawa rozległa się w około, zadrżały od niej okna.
Powstali zasiadający, lecz próżno starając się zgiełk ten uspokoić, wyszli a studenci rozsypali się z tymże krzykiem po mieście.
Pospólstwo, ciągle ich stronę trzymające, wtorowało im wszędzie, i nic słychać nie było tylko narzekania w tłumie, w domach, na ulicy, a nawet po kościołach.
Studenci, powiada Orzechowski, po staremu, ponieważ raz winnym zabójstwa Czarnkowskiego ogłosili, na opacznem wyrozumieniu przestając, owych więzionych sług winować nie chcieli.
Ksiądz pleban, jak gdyby mu życie oddano, poszedł spokojny, lecz nim do domu nadążył, wstąpił jeszcze do najbliższego otwartego kościoła, a tam padłszy krzyżem ze łzami Bogu dziękował, że go z tak przykrej wyrwał ostateczności.
Lecz jeszcze wiele zostawało mu do cierpienia, bo któż z tych tłumów był przekonany? — Lud wszystek obwiniał go jeszcze, lud uporczywy w raz powziętem zdaniu jednogłośnie go potępiał, jeszcze za nim wszędzie brzmiały ulice obelgami, leciały wejrzenia pogardliwe i pogróżki. Cierpliwość tylko i niewinność stawił przeciw temu wszystkiemu.
Nazajutrz sąd miał się przed króla wytoczyć, a studenci wołali: że gdy zostanie bez kary, oni opuszczą Kraków, akademią, szkoły i pójdą wszyscy w świat.
Dla dogodzenia im, przekonania i uśmierzenia musiano jeszcze zbierać dowody i sprawę dalej ciągnąć.
W wieczór przybył do księdza Czarnkowskiego posłaniec od biskupa Samuela z prośbą, aby się ku niemu stawił.







  1. Znacznie później dopiero pogodzili się i zaprzyjaźnili.
  2. Żartującego, błaznującego. — Stary wyraz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.