Życia Zacnych Mężów z Plutarcha/Marcellus
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Marcellus | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Pierwszy z rodu swego Marek Klaudyusz, którego się życie opisuje, nazwany był Marcellus, jakoby Martialis dla przymiotów i dzieł swoich wojennych. Jakoż ze wszech miar był prawie urodzonym do tego znakomitego rzemiosła. Postać jego albowiem była okazała i wzniosła, siłę miał nadzwyczajną, zręczność osobliwą, był zaś równie i dzielnym i śmiałym w tem wszystkiem, co tylko poczynał. Ale te zwierzchnie przymioty, na pozór straszące i groźne, w wojennych tylko okazywały się wyprawach : w innych okolicznościach skromnością, ludzkością, łagodnością wielce był przyjemnym, i ujmował serca wszystkich, z którymi obcował. W naukach się kochał, w kunsztach które szacował, wielkie miał upodobanie, zgoła z nikim ochotniej nie przestawał, jak z tymi, którzy talentami, a zatem użytecznością godni byli poważenia i względów.
W kunszcie wojennym osobliwa się w nim wydawała sposobność do szczególnych bitew; jakoż od kogokolwiek wyzwanym był na pojedyncze spotkanie, (co tylko u Rzymian z nieprzyjacioły w czasie wojny zdarzało się), nigdy z placu bez pokonania przeciwnika nie zszedł. W młodym jeszcze wieku, przy pierwszej wyprawie na wojnie Sycylijskiej, brata swojego Otacyliusza, w niebezpieczeństwie życia zostającego, puklerzem osłonił, i póty stawał przy nim, dopóki wszystkich, którzy się nań miotali, nie pokonał; czem wielką sobie sławę u swoich i u nieprzyjaciół zjednał. Gdy do Rzymu powrócił, gdzie go już była wieść dzieła chwalebnego poprzedziła, wkrótce go lud Edylem obrał; niedługo potem wszedł w liczbę Augurów albo wieszczbiarzów, co w owe czasy wielce upoważniało każdego, który tego stopnia doszedł.
Ledwo co się była zakończyła trwająca przez lat dwadzieścia dwa pierwsza wojna Punicka, nastąpiła druga, równie wielka i groźna Rzymowi z narodami Insubryi, Celtów i Gallów : trwała albowiem jeszcze pamięć owych czasów, gdy Rzym od nich zburzony, cudownym prawie sposobem powstał. Przewidując niebezpieczeństwo takowej zaczepki dzikich, mężnych, i gromadnych narodów Rzymianie, zaczęli ze swojej strony myślić o należytym odporze, i takowe czynić przygotowania ku tej wojnie, jakich jeszcze nie pamiętano.
Początki równe prawie obu stronom nadarzały zwycięztwo i klęski. Flaminiusz i Furyusz konsulowie zwyciężyli nieprzyjaciela, ale iż byli wprzód powołani do Rzymu, i nie stawili się na wezwanie, lud obrażony takowem nieposłuszeństwem, lubo fortunna bitwa zaszła, czynił trudność Flaminiuszowi w otrzymaniu tryumfu, i ledwo nakoniec ubłagany pozwolił. Urząd jednak konsulowski Flaminiusz złożyć musiał, gdyż pokazało się, iż przy obraniu jego nie były dostatecznie zachowane obrządki przepisane. Nastąpiło zatem nowe konsulów wybranie, Marcellus zyskał względy ludu, i przybrał do wspólnictwa władzy Scypiona.
Wkrótce potem Gallowie znużeni wojną wysłali posły do Rzymu żądając pokoju, i skłaniał się senat ku ich żądaniom; ale Marcellus sławy chciwy sprzeciwiał się takowemu, jak twierdził, pobłażaniu, i lud wzbudzał ku wojnie; jednakże przymierze stanęło, lecz zerwane ze strony samychże Gallów przez Wirydomara ich króla, który na czele dziesięciu tysięcy Gezatów, rzymskie granice przeszedł, i około rzeki Erydanu, zwanej teraz Po kraj pustoszył.
Uwiadomiony o tem Marcellus, zostawił Scypiona z częścią wojska przy Acerze mieście, które byli Rzymianie obiegli; a sam ścigał jak najśpieszniej burzące kraj Gezaty, i dognał je przy ichże miasteczku zwanem Klastidium. Wzgardzili małą liczbą ścigających, przyszło więc do bitwy. Marcellus, aby nie był wkoło obskoczonym, rozciągnął, ile mógł, skrzydła swojego wojska. Wtem Wirydomar z postaci ogromny, na dzielnym a przybranym w bogaty rząd koniu siedzący, poznawszy po odzieży wodza Rzymian, poskoczył ku niemu, i w groźnej postaci donośnym głosem wyzywał ku szczególnemu spotkaniu. Nie dał się uprzedzić Marcellus, a puściwszy koniowi wodze tak szczęśnie na niego natarł, iż padł na ziemię, gdzie leżącego dobił, a z świetnej odarłszy zbroi, wzniosł ją ku niebu i zawołał : « Jowiszu Feretryjski, który z wysokości niebios dziełmi wodzów w bitwach rozrządzasz, biorę cię na świadectwo, iż jestem trzeci z Rzymian, który pokonawszy ręką własną wodza i króla nieprzyjaciół, tobie zdobycz jego poświęcam. Użycz wielki boże! podobnego szczęścia i w dalszym tej wojny przeciągu. » Wpadła zatem jazda rzymska na nieprzyjaciela z niezwyczajnym zapałem, i nastąpiło zwycięztwo ledwo do wiary podobne; nie było albowiem jeszcze przykładu, jak wszyscy twierdzili, aby tak mała liczba tak wielką kiedy mnogość pokonała.
Scypion tymczasem obległ był Medyolan, ale znalazł odpór większy, niżeli się spodziewał; albowiem przyszły były znaczne posiłki oblężonym, i opasały obóz jego tak dalece, iż sam otoczonym został. Szedł mu na pomoc Marcellus, a gdy wieść świeżego pogromu rozpędziła Gallów, i miasto oblężone poddało się, stanął dla Rzymian chwalebny i zyskowny pokój; oddali bowiem Medyolan i wszystkie inne miasta, które w tych okolicach dzierżeli.
Gdy powrocił do Rzymu Marcellus, jemu samemu wyznaczony był tryumf, i odprawił go z wielką okazałością, dla wielkiej mnogości skarbów, sprzętów, broni zdobytej, niewolników, których ogromna postać, a ponura i dzika, nowym była dla Rzymian widokiem.
Ale ten był nad wszystko powabniejszy i nadzwyczajnością swoją bardziej zadziwiający, gdy się ukazał na wozie tryumfalnym Marcellus, dźwigający na ramionach znękanego Wirydomara zdobytą zbroję i broń z puklerzem. Szło wojsko ochocze za wodzem zwycięzkim, i wesołem pieniem wielbiło jego czyny. Przybył zatem do świątnicy Jowisza Feretryjskiego, i zdobycz swoję, według przepisu Romulusowego, zawiesił na ofiarę. Zwały się takowe ofiary Spolia opima. Pierwszą zaniósł Romulus, zabiwszy własną ręką króla Ceninów Akrona; drugą Korneliusz Kossus, który życie odebrał w bitwie Tolumniuszowi królowi Toskanów; trzeci był Marcellus zwycięzca Wirydomara; i już odtąd w Rzymie podobnego przykładu nie było. Jowisza Feretryjskiego przydomek, według zdania niektórych pisarzów, pochodził a feretro, tojest od wozu, na którym ofiarę przywożono, co z greckiego wyrazu pochodzi. Inni twierdzą, iż to nazwisko idzie od łacińskiego ferire, uderzać; jakby to Jowiszowi miotającemu gromy było właściwe.
Nastąpiła wkrótce druga wojna Punicka. Annibal zwyciężca Hiszpanji, zburzyciel Saguntu, przebywszy Alpy, wszedł w kraje włoskie, i zwycięztwami słał sobie drogę do Rzymu. Naówczas Marcellus znajdował się w Sycylji, gdzie na okrętach z Rzymu był wysłany.
Po nieszczęśliwej bitwie Kamieńskiej przywołany do kraju, Kanuzę miasto obronne, gdzie się byli schronili Rzymianie niektórzy po klęsce, żołnierzem swoim wsparł i osadził, a zgromadziwszy rozproszonego wojska ostatki, bronił okolic od napaści Annibalowej.
Okropna była naówczas Rzymu postać; najdoświadczeńsi z wodzów wyginęli, zostali się Fabius Maximus z Marcellem; ale pierwszy zbyt nieporywczy, nadto zdawał się być ostrożnym, a przeto szły rzeczy niesporo. Rzucili więc Rzymianie oczy na Marcella, a chcąc razem i z żwawości jego i z ostrożności Fabiusza korzystać, obudwom polecili obronę kraju; czasem razem, czasem zaś osobno, czyli to w dostojności konsulów, czyli gdy inszych obierano, w powadze namiestniczej, jak czas nadarzał : i przeto Possydoniusz opisując ich dzieła, powiada, iż Fabiusza zwano tarczą Rzymu, Marcella mieczem; sam zaś Annibal zwykł był mienić Fabiusza swoim mistrzem, Marcella nieprzyjacielem; stąd iż Fabiusz przeszkadzał mu tylko dokuczać Rzymianom, a Marcellus jemu dokuczał.
Ponowione wielokrotnie zwycięztwa w zbytnią dumę podniosły Kartagińców; stąd pełni zaufania pozwalali sobie niekiedy zbył bezpiecznie działać, jakby nie było przed nimi nieprzyjaciela, i przeto oddalali się częstokroć od obozu; naówczas czuły na ich postępki Marcellus znagła na nich napadał, i gromił, a powtarzając to nieraz, słabił ich i wycieńczał. Że się byli udali ku Neapolu i Noli, szedł w tamte strony ścigając ich, a utwierdziwszy Nolanów w przyjaźni ku Rzymowi, rozterki ich i wewnętrzne zamięszanie uspokoił. Senat albowiem statecznie Rzymianom sprzyjał, pospólstwo zaś skłaniało się ku Annibalowi : to poduszczał niejaki Bandyus, który mężnie pod Kannami stawając dostał się był Annibalowi w niewolą, a dla waleczności swojej nie tylko od niego wypuszczony na wolność, ale i wielkiemi dary uczczony został. Sprzyjał przeto Kartagińcom, i lud, u którego miał wziętość, ku nim nakłaniał.
Dowiedział się o tem Marcellus, i gdy raz był do niego w nawiedziny przyszedł, udawając, jakby mu niewiadome były działania jego, i nawet osoba, pytał go, jak się nazywa : a usłyszawszy odpowiadającego, rzekł niby zadziwiony : « Tegoż to ja męża przed sobą widzę, który pod Kannami w bitwie, ranami okryty, nie odstąpił Pawła Emiliusza, i którego waleczność w całym Rzymie głośna jest? » Gdy wyznał, iż on to był sam, któremu się to zdarzyło, rzekł dalej Marcellus : « Taką nam uczyniwszy przysługę, czemużeś po uwolnieniu swojem przyjść do nas nie raczył? czyż mniemasz, iż nie mamy tej czułości, abyśmy nie wiedzieli, jak czcić i nagrodą winną wypłacać się z wdzięczności przyjaciołom naszym? » Ofiarował mu natychmiast dzielnego z pod siebie konia z siedzeniem, i tak go uprzejmą łagodnością swoją i pochwałami ujął, iż dotąd nierozdzielnym miał go towarzyszem i strażą osoby swojej. Odkrył mu w dalszym czasie tenże Bandyus zamysły tajne współziomków, iż chcieli i ułożyli już byli między sobą, zaraz po odejściu Rzymian, złączyć się z Annibalem. Ostrzeżony Marcellus, chcąc ile możności i złemu zabieżeć, i na dobre obrócić to, co przeciw niemu knowano, dał rozkaz wojsku do ruszenia się, i kazał w samemże mieście zebrać się i stanąć w szyku : obywatelów zaś otrzegł, żeby się żaden wówczas na murach nie okazywał. Widząc Annibal opuszczoną twierdzę, przybliżył się ku miastu rozumiejąc, iż już Rzymianie z niego wyszli, a obywatele, według umowy, bramy otworzą. Jakoż otworzyły się, ale wypadło niemi wojsko rzymskie, a napadłszy na nieprzygotowanego, z wielką stratą przymusiło go do ucieczki. Pierwszy raz naówczas pierzchnęli przed Rzymianami Kartagińcowie, i Annibal przestał być niezwyciężonym.
Wyjechał potem Marcellus do Rzymu, a stamtąd wysłany, szedł ku miastu Noli, chcąc ukarać tamtejszych mieszkańców za to, iż sprzyjali Annibalowi; ten szedł także w tęż stronę chcąc swoich wspierać, i znalazłszy sposobną porę wyzwał na bitwę Marcella : ale wstrzymał naówczas swój zapał wódz baczny; a równie czekając dogodnej chwili, gdy się dowiedział, iż Annibal część wojska ku sprowadzeniu żywności do obozu swego, posłał w okolice, wywiedziawszy się którędy przechodzić będą, zasadził się na nie, i tak zręcznie zszedł, iż znacznie porażeni zostali. W bitwie tej pięć tysięcy Kartagińców na placu legło, dwa słonie zabite znaleziono, dwa zaś żywcem Rzymianom się dostały. Co się zaś pierwszy raz wówczas zdarzyło, było to, iż trzysta ochotnika Hiszpanów dobrowolnie do Rzymian przeszło opuściwszy Annibala, u którego dotąd byli w obozie. Ci raz się przywiązawszy do Marcella, dotrzymali mu wierności statecznie, i wielkie czynili przysługi w dalszym czasie nie tylko jemu, ale i jego następcom.
Po trzeci raz gdy konsulem obrany Marcellus został, poruczono mu wyprawę do Sycylji, którą, osobliwie miasto Syrakuzę, dawno tam zasiedzieli Kartagińcowie opanować chcieli, a pora się im zdarzała do tego wielce zdatna, gdyż był umarł właśnie w tym czasie Hieron, który tam pod nazwiskiem tyrana najwyższą miał władzę.
Gdy już wyprawiać się miał do Sycylji, udali się do niego ci żołnierze, z których w bitwie pod Kannami jedni byli z placu uciekli, drudzy dostali się w niewolą, usilnie prosząc, aby mogli pod nim służyć ojczyźnie, i zmazać krwią własną obelgę, która ich potkała. Przyczynił się za nimi Marcellus do senatu, ale ten niewzruszony pokornem proszących żądaniem, a trwały w przedsięwzięciu dawnemi przykłady wspartem, nie miał względu na wstawianie się jego, i taki dał wyrok : « Nie potrzebuje Rzym ku swojej obronie zbiegów. Marcellus może ich użyć, gdy zechce, ale choćby najdzielniej stanęli, żadnemu nagrody nie da. »
Przybywszy do Sycylji Marcellus, a dowiedziawszy się o zdradzie Hippokrata wodza Syrakuzanów, który przyjazny Kartagińcom przeciw Rzymianom powstał, i wielu z nich, zdobywszy Leoncyum, zgładził; zaraz tam się udał, i dostawszy go po krótkiem oblężeniu, tych tylko mieszkańców, którzy się Rzymianom nieprzyjaznemi ukazali, skarał : ale zbiegów których tam zastał, kazawszy wprzód rózgami smagać, na śmierć skazał, resztę mieszkańców przy życiu i majątku zostawił. Dał znać o wzięciu miasta Syrakuzanom Hippokrat, ale udał fałszywie, jakoby wódz rzymski w pień wyciął mieszkańców; wtem zjechał tam i zastawszy w niezmiernej trwodze obywatelów, miasto opanował.
Skoro wieść doszła o tem Marcella, szedł natychmiast pod Syrakuzę, i rozłożywszy niedaleko miasta oboz, słał posły do ludu, ażeby opowiedzieli rzetelnie, co się w Leoncyum stało : ale gdy Syrakuzanie wiary powieściom ich dać nie chcieli, poprzedniczem Hippokrata udaniem, zbliżył swe wojska ku miastu tak lądowe, jako i okręty.
Appiusz wiódł ziemią wojsko, w sześćdziesiąt zbrojnych okrętów Marcellus port okrążył : na ośmiu z nich unosiła się machina, która dzielnie służyć miała ku oblężeniu. Lecz jeżeli trwożyła Syrakuzany, śmiał się z jej ogromnej postaci Archimed, zawołany filozof i jeometra : ten zniżając się, jak mówił, ku mechanicznym kunsztom, proste był zgotował narzędzia, których gdy użył, groźną owę machinę do szczętu zgruchotał. Zdobywali się i na inne niemniej ogromne, a przeto wielce kosztowne machiny Rzymianie, ale na co się tylko zdobyć mogli; on to jakby na żart wniwecz obracał. Widzieć było kilką powrozami ujęte z góry galery rzymskie, gdy się u portu pod mury zbliżały : te nagle wzniesione zostawały do góry, a spuszczone z impetem rozbijały się o skały. Innemi czasy niezmiernej ogromności kamienie wylatywały, a ledwo dostrzedz było można na murach jakowe narzędzie, któreby to sprawiało, albo jeżeli widzieć je było można, były to machiny szczupłe z kilku sztuk drzewa powrozami ujętego składające się.
Kunsztami Archimeda tak dalece nakoniec przestraszyli się Rzymianie, iż skoro się na murach coś podobnego machinie pokazało, natychmiast uciekali w zawody.
Wielki ten jeometra i mechanik cały był zatopiony w nauce swojej, i lubo w samych tylko górnych badaniach i rozmysłach kładł treść rzeczy, żeby jednak na oko pokazał to, czego dochodził, wzniósł kunszt Mechaniki przedziwnemi i ledwo podobnemi do wiary wynalazkami : tych gdy używał na obronę własnej ojczyzny, uszlachcił wytworność swoję chwalebnem jej użyciem.
Ze dwóch stron, jako się wyżej rzekło, opasali Syrakuzę Rzymianie, i równie od morza, jako i od lądu przypuszczali szturmy. Na widok takowej przemocy truchleli Syrakuzanie, sam Archimedes spokojny stał na murach obsadzonych narzędziami swojemi, i gdy przypuścili szturm Rzymianie chcąc całą siłą pognębić zuchwały, jak go zwali, odpór oblężonych, wypadały znagła z ukrytych po za mury machin rażące pociski, groty, kamienie, z takim impetem i trzaskiem, iż niezmierną ich mnogością przywaleni, przecięci, skaleczeni pnący się na mury żołnierze, spadać, tłoczyć się, nakoniec ucieczką życie ochraniać bywali przymuszeni. Równy los i tych potkał, co z okrętów od morza szturm byli zwiedli spuszczone z twierdz i murów niezwyczajnej wielkości balki i tramy druzgotały okręty, niektóre z nich hakami z góry ujęte pogrążone zostały na dnie, albo rozbite o mury i skały. Wielka machina, którą zwano Sambuceus, iż miała podobieństwo do tak zwanego muzycznego instrumentu, za potrójnem nie kamieni, ale skał z góry spadłych uderzeniem, rozbitą i w sztuki rozpryskaną została. Ci którzy wysiadłszy z okrętów szli pod mury, i darli się na nie, wpadali w nierównie większe niebezpieczeństwo : zgoła żelazo, kamienie, drzewa, ogień nakoniec nękał tych, którzy się tylko posunąć i zbliżyć cokolwiek do murów śmieli. Przemógł kunszt Archimeda, zapalczywość najżywszą szturmujących, a Marcellus widząc, iż wszystko cokolwiek tylko zdziałać było można czynili z siebie Rzymianie, odwołał ich od szturmu, i bojąc się większej jeszcze i w ludziach i w okrętach szkody, zdaleka stojąc, w ścisłem oblężeniu trzymał miasto ze wszystkich stron opasane.
Uszedł tym sposobem dalszych zasadzek Archimeda, i żartując z przygody tak mówił do strwożonych i żalem przejętych żołnierzy swoich, wzbudzając w nich nieco zmniejszony zapał ku zwycięztwu : « Pókiż z tym Bryareuszem walczyć będziem, który sobie igraszki z nas czyni i okręty na powietrze wznosi i rozbija; i moję sambukkę, w której tyle ufności pokładałem, nie źle upoliczkował? Przenosi on zaprawdę owych sturęcznych olbrzymów, o których nam bajki prawią, gdy nas razporaz i dziwi i straszy, i kaleczy i pali, i nie tak kamieńmi, jak skałami przywala. »
Gdy więc odstąpił pierwszego przedsięwzięcia wziąć miasto mocą, oposał Syrakuzę, i na to miał odtąd największą baczność, aby przejąć wszelkie sposoby dowozu żywności oblężonym, i głodem ścisnąwszy do poddania się przymusić, zwłaszcza iż miasto było i z siebie wielce ludne, i przybyłymi z okolic napełnione.
Zostawiwszy Appiusza namiestnika swojego pod miałem, udał się z częścią wojska ku Megarze, i to wielce obronne miasto szturmem opanował; że zaś ze wszystkich stron tam się był lud udał, wielką znaleźli Rzymianie zdobycz. W kilka dni potem nie daleko Akrylów zwiódł bitwę z Hippokratem wodzem Syrakuzanów; nie dotrzymał placu trwożliwy Sycylijczyk : o ośm tysięcy wojska jego naówczas legło. Korzystał ze zwycięztwa Marcellus, i wstępnym bojem szedł ku osadom Kartagińców, kilka miast, które w ich dzierżeniu zostawały, opanował.
Powróciwszy do obozu dostał w niewolą Spartana Damippa, który morzem się był z Syrakuzy wybrał, a że był wielce poważany, chcieli go odkupić Syrakuzanie. Że zaś ku ułożeniu rzeczy mieli z Rzymianami schadzki nie daleko murów, przytomny tam Marcellus postrzegł basztę jednę, która nie miała należytego opatrzenia, pod nią zaś był mur dość łatwy do wnijścia i nie bardzo wzniesiony. Dawszy więc tajemnie swoim rozkazy, gdy nadchodziła uroczystość Dyany, a w owych obchodach, igrzyskach i ucztach udawali się na zbytki wszelakie mniej baczni na okoliczność, w której zostawali, Syrakuzanie; nocą pod ów mur dawniej postrzeżony w jak największem milczeniu podstąpił; zdobył go, a zatem i basztę bez straży. Doszli potem Rzymianie blizkiej tamtego miejsca bramy od części miasta zwanej Hexapylu, i wybiwszy w niej wrota, uczynili wstęp wolny całemu wojsku. Wszczął się zatem niezmierny rozruch, który dla większego zatrwożenia chcąc pomnożyć Marcellus, wszystkim trębaczom ozwać się razem rozkazał.
Zanurzeni w pijaństwie po owych bankietach i niewczesnych igrzyskach Syrakuzanie, obudzeni nagle uciekali w zawody, nie wiedząc, w strachu zwłaszcza w nocy, co począć, i gdzie się udać. Marcellus zatrzymał nieco swoich, i aż gdy dzień się ukazywać począł, i już widoki rozeznawać było można, z Hexapylu przedmieścia, które był opanował, wszedł do Syrakuzy; i jak wieść niesie, gdy mu namiestnicy jego i cała wojska starszyzna winszowali tak wielkiej sławy i zdobyczy, on patrząc z górnego miejsca na okazałość tak wielkiego miasta, a czując los nieszczęśliwych jego mieszkańców, gdyż żołnierzy od rabunku trudno powściągnąć było, nie mógł się od łez wstrzymać. Tyle przecież wymógł upominaniem, prośbą nakoniec, iż ocalił gmachy od zburzenia; życie zaś obywatelów mając na pieczy, surowie przykazał żołnierzom, ażeby się od mordów wstrzymali, co też po części było wykonane; nie podobna rzecz jednakże była, iżby się bez zabójstwa w takowej okoliczności obeszło.
Twierdzą pisarze najbliżsi tamtejszych czasów, iż tyle znaleziono bogactw w Syrakuzie, ile potem Rzym zdobył w zburzonej Kartaginie. Majątek obywatelów dostał się wojsku, skarb publiczny, i to co się było jeszcze od królów pozostało, do Rzymu zawieziono.
W radości którą czuł Marcellus obchodził go i dotykał boleśnie los nieszczęsny Archimeda : powiadają albowiem, iż nieczuły na rozruch i zgiełk, a zanurzony w swoich wynalazkach, właśnie wówczas jakieś figury kreślił, gdy wpadł do jego domu żołnierz przysłany od Marcella, aby go przywiódł; nie chciał tego uczynić, pókiby kreślenia nieskończył, a tymczasem zwłoki niecierpliwy żołnierz mieczem go przebił. Niektórzy twierdzą, iż już szedł do Marcella, i niósł niektóre narzędzia wynalazku swego : rabownicy zaś mniemając, iż uchodzi ze skarbami, odebrali mu życie.
Dotąd okazywali Rzymianie światu waleczność, ale niewiedziano jeszcze o tem, iż równie sprawiedliwością i ludzkością byli znamienitemi, i jeżeli nie przewyższali, wyrównywali pewnie w tej mierze innym narodom. Marcellus dał tego dowód; sposób jego działania, względy dobrotliwe na zwyciężonych i wziętych w niewolą, nieskończoną i jemu i Rzymianom sławę przyniosły.
Wojna trwająca jeszcze z Annibalem, od wielu już lat zasiedziałym w krajach włoskich, była powodem Rzymianom do przywołania Marcella. Wybierając się z Sycylji wziął z sobą najszacowniejszą zdobycz z posągów, obrazów i sprzętów, nie dla swojego użycia, ale iżby ukształcały tryumf, którego się. spodziewał, a potem służyły ku ozdobie miastu. Dotąd albowiem Rzym nie znał tego rodzaju zwierzchniej okazałości, i gmachy jego nie miały innego przyozdobienia nad broń zdobytą, którą w przysionkach świątnic wieszano.
Wielu z obywatelów sprzeciwiali się temu, iżby rzeźby i malowidła wprowadzone były, mieniąc, iż takowe zbytków narzędzia rozpieszczając umysły, ku sromotnej gnuśności wiodą. Przytaczali w tej mierze świeży Fabiusza postępek, który zburzywszy Tarent, zabrał z niego to, co znał być użytecznem, posągów zaś i malowideł nie tknął, mówiąc : « Zostawmy Tarentowi i zagniewanych na niego Bogów. » Nie poruszały jednak Marcella takowe mowy, i owszem brał to sobie za chlubę, iż kunszta i nauki w kraj zbyt wojną zdziczały wprowadzał.
Uraził tym sposobem myślenia i działania wielu ze współziomków, u których dawność zwyczaju była w bałwochwalczem prawie poważeniu, a stąd bezbożnością odmianę zwali. Że więc nie byli z tej miary przychylni jemu, sprzeciwili się tryumfowi, który miał wieść, i wyznaczono mu pomniejszy, który zwano Ovatio, a to od ofiary na górze Albańskiej z owiec. Tam zwyciężca z okazałością, ale nie na wozie, lecz pieszo szedł na podziękowanie bogom za zwycięztwo, i nie laurem, ale mirtowym liściem był uwieńczony.
Czwarty raz gdy został konsulem obrany, i w Rzymie znajdował się, nieprzyjaciele jego oburzyli Syrakuzanów, i do tego przywiedli, iż słali posły oskarżając go o nieprawe z sobą obchodzenie się. Tegoż dnia, którego stawili się przed senatem, Marcellus przytomnym nie był, z urzędu albowiem jako Augur czynił ofiary Jowiszowi w Kapitolium; ośmieleni tym bardziej niebytnością jego, przekładali uciemiężenia, niesprawiedliwości i zdzierstwa, których się dopuszczał w czasie bytności swojej. Uwiadomiony o takowem obżałowaniu przybył do senatu, i zasiadłszy miejsce swojemu urzędowi przyzwoite, sprawiał sądownictwo, jak był zwykł każdego dnia. Gdy działania dokończył, powstał z krzesła i stanął, gdzie obwinieni stawać byli zwykli. Takowym widokiem przerażeni byli zrazu oskarżyciele : wzmógłszy się jednak nieco, dalej rzecz swoję prowadzili, tym obżałowanie swoje kończąc wyrazem : iż nie doznali tego od Marcella, w czem insi zwyciężcy, pospolicie bowiem oszczędzać zwykli byli zwyciężonych.
Gdy mówić przestali, tak na ich zarzuty odpowiedział : « Prawda to jest, iż ucierpieli wiele Syrakuzanie, ale też niemniej zasłużyli na to, co ucierpieli, zwłaszcza, iż przy zdobyciu szturmem, niepodobna rzecz zapobieżeć gwałtownościom, i nieodbitym w takowym razie nieszczęściom i klęskom. Sami jednak stali się przyczyną tak wielkiego nieszczęścia, i sprowadzili dobrowolnie na siebie los okropny, nie chcąc przystać na łagodne wezwania, które im kilka razy czynione były. Nie mogą zaś mówić, iż tyrani gwałtem ich do odporu przywiedli, ponieważ, żeby nam czynić odpór, sami poddali się tyranowi. »
Gdy przyszło do dania kresek : wyszli Syrakuzanie, a za nimi Marcellus, i spokojnie wyroku czekał; padł ten zupełnie na stronę jego, a oskarżyciele uznając błąd po niewczasie, a bojąc się zemsty, udali się do błagania i próśb pokornych, aby im winę odpuścił, i lekkomyślność, iż się uwieść dali. Lubo ze wszech miar sprawiedliwa była uraza jego, i z przyrodzenia skłonny był do gniewu, zwyciężył go naówczas, winę darował, i nie tylko w dalszym czasie zemsty znaku żadnego nie dał, ale owszem dopomagając wszelkiemi sposobami do powstania nieszczęśliwemu miastu, stał się dowodnym i ludu i każdego w szczególności obywatela obrońcą i wspomagaczem. Wdzięczni tak heroicznego postępku czcili go w życiu, płakali po zgonie, i postanowili u siebie ten na potomne czasy obyczaj, iż kiedykolwiek który z Marcellów do Syrakuzy przybył, dzień ten jak uroczysty miasto obchodziło.
Ciągnęła się uparcie wojna z Annibalem. Wódz ten Rzymowi ciężał, i gdy go wstępnim bojem pokonać trudno było, starali się niszczyć zwłoką; ale trwał statecznie w przedsięwzięciu, i tym zamiarem pozbyć się go nie było można. Wysyłano więc przeciw niemu wojska, ale wodzowie mieli się na ostrożności, żeby do sprawy nie przyszło, czego on ile w tej mierze i biegły i doświadczony jedynie pragnął. Gdy kolej przypadła na Marcella, postanowił tą razą nie iść za przykładem drugich, ale wstępnym bojem nacierać. Zwłóczyć wojnę mniemał być wyniszczeniem kraju, a Fabiusza postępowanie ciągle i wytrzymujące, sądził raczej przedłużeniem, niż leczeniem choroby, grożącej krajowi ostatnią zgubą, jeżeliby się dłużej przewlekać miała.
Na pierwszym zaraz wstępie opanował obronne zamki Samnitów, które sie były przeciw Rzymianom zbuntowały; znalazł w nich wielki dostatek żywności, Kartagińców zaś będące w nich straże do trzech tysięcy w niewolą zabrał.
Gdy się ku dalszym wyprawom sposobił, doszła go wieść o klęsce Rzymian, w której prokonsul Fulwiusz życie stracił, a z nim jedenastu trybunów; wojsko zaś całe rozproszone zostało. Chęć zemsty natychmiast opanowała serce jego, i pisał do senatu, iż odda to obficie Annibalowi, co ten Rzymianom udziałał. Jakoż ścigał go jak najśpieszniej i znalazł rozłożonego na górach nieprzystępnych prawie w Lukanji, nie daleko miasta Numistron zwanego. W dolinie położył się natychmiast obozem, i zaraz nazajutrz wywiódł wojsko w pole, i uszykował do bitwy. Nie odmówił chciwy zwycięztwa Annibal, i zszedł z gór, a gdy przyszło do spotkania, lubo z obu stron wielu na placu legło, los był obojętny; drugiego dnia wyszedł w pole Marcellus, ale Annibal cofnął się nazad. Odzierżawszy więc plac, zwłoki pozostałe spalić kazał, swoim należyty obchód sprawił, i dalej szedł w pogoń za Annibalem. Czynił ten wielokrotnie zasadki, ale mu się nie udawały; gdy zaś przychodziło niekiedy do utarczek, zawsze dla Rzymian były pomyślne.
Kończył Marcellus rok swego konsulatu, i gdy obranie nowych konsulów przytomności dawnych wyciągało : senat przez wzgląd dla niego, żeby mu władzy nad wojskiem w tym czasie nie odjął, wspólnika Lewina sprowadził z Sycylji nakazując mu, aby Fulwiusza ogłosił dyktatorem. Nie podobał się ten wybór Lewinowi : w nocy więc wsiadłszy na okręt, do Sycylji nazad popłynął. Lud przeto użył mocy swojej najwyższej, i sam dyktatorem Fulwiusza mianował, jednakże zachowując dawne przepisy, wskazano do Marcella, aby jako konsul, ten wybór potwierdził i ogłosił : co gdy uczynił, przedłużono mu rządy nad wojskiem, i w roku następującym, jako prokonsul miał niem władać.
Sprawował wówczas urząd konsula Fabiusz Maximus, ów godny dzieł Marcella wspólnik w przeszłych przeciw Annibalowi wyprawach; żeby więc teraźniejsza pomyślną była, takowe między sobą zdziałali ułożenie, iż Fabiusz Tarent oblęże, Marcellus zaś będzie miał na oku Annibala, iżby oblężonym nie przyśpieszał ku pomocy. Ścigał tedy nieustannie Kartagińców, i zawsze oba wojska naprzeciw sobie stawały, do bitwy jednak przez długi czas nie przychodziło.
Razu jednego gdy Annibal obóz swój wzmacniał, niespodziewanie przypadł Marcellus, przyszło do bitwy, ale ją noc przerwała; nazajutrz gdy ujrzał Annibal gotowe do potyczki Rzymiany, rzekł do swoich : « Widzicie i uważać to powinniście sami, jak po tylu otrzymanych zwycięztwach ledwo nam teraz zwyciężeni odetchnąć dają : wśród tryumfów nie znajdziem odpoczynku, jeżeli tego napastnika od nas nie odpędzimy. » Natarły więc z obustron na siebie wojska z niezmierną żwawością, Annibal zwycięztwo otrzymał, dwa tysiące Rzymian na placu legło.
Rozgniewany Marcellus i rozjątrzony srodze takową porażką (lubo poniekąd był jej przyczyną osłabiwszy na odwodzie stojące półki), gdy do obozu powrócił, rzekł do swoich : « Widzę wprawdzie zbrojnych przed sobą, ale Rzymianów nie masz. » Gdy więc błagali go obiecując, iż we krwi nieprzyjaciela zmażą hańbę, którą ponieśli, odpowiedział : « Zwyciężonym nie przepuszczę, aż zwyciężą : przywiodę was jutro na nieprzyjaciela, tam obaczę, jeźliście odpuszczenia godni. Trzeba tego koniecznie, iżby się wprzód dowiedzieli współziomkowie wasi o zwycięztwie, niż ich wieść dojdzie o porażce. » Jakoż skoro tylko nazajutrz błysnęły zorze, dał hasło do boju, stanęły wojska w szyku : co widząc Annibal rzekł : « Co czynić z takowym człowiekiem, który zwyciężony zwyciężcom odpoczynku nie daje; zwyciężca i sobie go i im nie dopuszcza. »
Przyszło do bitwy, na czele wojska postawił słonie Annibal; jakoż zrazu zamięszanie sprawiły w półkach rzymskich, ale gdy jednego z nich Flawiusz niejaki proporcem ranił, ośmieleni jego przykładem Rzymianie na inne się rzucili, zwróciły się słonie, a wpadłszy na półki za sobą stojące, zmięszały w nich szyki, co widząc Marcellus całą siłą w tę stronę natarł, i zupełne zwycięztwo otrzymał. Ośm tysięcy Kartagińców zginęło w owej porażce; Rzymianie trzy tysiące swoich utracili, ale mało zostało takich, którzyby ran nie odnieśli. Annibal w nocy obóz opuścił; Marcella jednak żołnierze nie byli w stanie iść w pogoń, cofnął się zatem z swojej strony do Synuessy dla spoczynku i zasilenia.
Uwolniony od zaczepek Marcella Annibal, pustoszył kraje pobliższe, co za złe miano Marcellowi, ale się oczyścił i usprawiedliwił niesposobnością obstawania, póki nowemi posiłkami wzmocnionym nie zostanie : a to jego usprawiedliwienie, iż było dowodne i oczywiste, nie odrażało od niego ludu, jak sobie życzyli jego nieprzyjaciele, owszem coraz się bardziej wzmacniała w nim ufność, czego było dowodem nowe wybranie na urząd konsula, który już był cztery razy piastował.
Skoro się pora okazała zdatna ku wyprowadzeniu w pole wojska, szedł do Toskanji, gdzie miasta niektóre zbuntowane do posłuszeństwa przywiódł, i całemu tam| łejszemu krajowi spokojność przywrócił. To zdziaławszy udał się przeciw Annibalowi, i według zwyczaju swojego, ścigał go wszędzie chcąc koniecznie ku bitwie przywieść. Nie był od tego Annibal, szukał jednak sposobnej pory, z którejby mógł korzystać, tak jak mu się było nieraz udało. Gdy więc ścigały się wojska, i zawsze stały przeciw sobie, zdarzyło się jednego razu, iż między obozami był wzgórek nieco wzniosły : dziwili się Rzymianie iż go Annibal się osadził : lecz on już po bokach rozstawił zasadzki. Opanowanie tego wzgórka dogodne zdawało się Rzymianom, nalegali więc na wodza, aby się nie dał uprzedzić. Pobudzony takowem przekładaniem Marcellus, postanowił sam przez się oglądać to miejsce, wziąwszy z sobą nieco jazdy, tam się puścił wraz z kollegą swoim Kryspinem. Postrzegli go z wierzchołka góry, na której stali Kartagińcowie, i gdy się pod sam wzgórek podsunął, dali znać zasadzkom : te gdy z kryjówek wypadły, pierzchnęli towarzysze konsula, Kryspin ranny ledwo uszedł, Marcellus broniąc się walecznie, włócznią przebity życia dokonał. Przybył wkrótce sam w osobie swojej Annibal, i nie pokazując żadnej radości ze zginienia godnego siebie nieprzyjaciela, ze czcią zwłoki jego złotogłowem okryte spalić kazał, a zamknąwszy popioły w srebrnem naczyniu, wieńcem je złotym okrył i Rzymianom odesłał.
Wkrótce umarł ranny Kryspin : i w małej utarczce, gdyż nie więcej nad czterdziestu z Rzymian legło, dwóch konsulów Rzym stracił.