Życie Buddy/Część druga/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dowiedział się tymczasem król Sudhadana, że syn jego, osiągnąwszy wiedzę najwyższą, przebywa w mieście Radżagriha, w bambusowym lasku, i zapragnął go ujrzeć co prędzej. Wysłał doń gońca, by mu rzekł:
— Ojciec twój, o Mistrzu, król Sudhadana, pragnie gorąco zobaczyć ciebie!
W chwili, gdy poseł stanął w lasku, Mistrz przemawiał do uczniów w te słowa:
— Oto mamy przed sobą las u podnóża góry i staw wielki, głęboki, nad którego brzegiem żyje stado zwierząt. Zjawia się człowiek żądny szkodzie zwierzętom, dręczyć je i przywieść do zatraty. Przecina im tedy dobrą drogę odwrotu w razie niebezpieczeństwa, a rozwiera zdradną, wiodącą na grząskie bagna. Zaskoczona w ten sposób trzoda wyginie niebawem. Ale oto jawi się człowiek dobry, nie czyhający na zgubę zwierząt, zamknie przeto drogę zdradną, a otworzy bezpieczną, wiodącą na cichy szczyt. Przeto trzoda nie poniesie straty i będzie wzrastała w liczbę i siłę. Zrozumcież, o uczniowie, słowa moje. Podobnie, jak ta trzoda zwierząt nad stawem głębokim, żyją ludzie u brzegu pożądań i uciech. Szatan, Mara, pragnie ich zguby i chce, by zatonęli w falach rozkoszy i niewiedzy. Dobra ich, natomiast, zdrowia i pomyślności pragnie Mąż Doskonały, Święty, najwyższy Budda. Ja to otwarłem drogę bezpieczną, pewną, a zniweczyłem zdradną, tak że nie zapadniecie w trzęsawiska, ale wynijdziecie na jasny szczyt góry. Wszystko, co może uczynić mistrz litosny, pragnący dobra uczniów swoich, wszystko to uczyniłem dla was.
Posłaniec wysłuchał słów tych i padł zachwycony do stóp Błogosławionego.
— Przyjmijże mnie, o Mistrzu, w poczet
uczniów swoich! — zawołał.
Mistrz wyciągnął dłoń i rzekł:
— Chodź, mnichu!
Posłaniec wstał i oto zaraz odzież jego przybrała kolor i kształt szaty zakonnej. Zapomniał on o całym świecie i nie powiedział Mistrzowi, z czem go przysłał król Sudhadana.
Daremnie wyczekiwał on powrotu wysłańca, a palony tęsknotą ujrzenia syna, kazał jechać drugiemu. Ale i ten drugi ugrzązł w lasku bambusowym. Król wysyłał coraz to nowych, aż do dziewięciu, wszyscy jednak przepadali i, posłyszawszy słowa Błogosławionego, stawali się mnichami.
Sudhadana przywołał nakoniec Udayina i rzekł mu:
— Wiesz, Udayinie, że wysłałem dziewięciu ludzi do lasku bambusowego, a żaden nie wrócił z wieścią, jak zostało przyjęte poselstwo moje. Nie wiem nawet, czy widzieli mego syna i czy z nim mówili. Jestem stary, Udayinie, i śmierć wokoło mnie krąży. Pożyję jeszcze może trochę, ale na długie życie nie mam już nadziei. Chciałbym jednak zobaczyć syna. Byłeś mu ongiś serdecznym przyjacielem, jedź tedy, a przyjmie cię chyba, jak najlepiej. Powiedz mu, jak jestem smutny i jak za nim tęsknię, a wzruszy go to na pewno.
— Pojadę, o panie! — odparł Udayin.
Wyruszył i jeszcze zanim stanął w lasku bambusowym, postanowił zostać mnichem. Poruszony jednak słowami króla, rzekł sobie:
— Powtórzę mistrzowi, co mówił Sudhadana,
a pewnie zdjęty litością, odwiedzi starca.
Mistrz przyjął z radością Udayina w poczet uczniów swoich.
Skończyła się właśnie zima, Udayin osądził, że nadszedł czas sposobny do podróży, i rzekł do Buddy:
— Drzewa rozwijają pąki i liście się rozwijać
zaczynają, zaś poprzez gałęzie świeci czyste słońce.
Nadszedł czas podróży, o Mistrzu, niema już
chłodu, a nie nadeszły jeszcze upały, ziemię
okrywa soczysta zieleń. Znajdziemy w drodze
z łatwością pożywienie. Nadszedł czas podróży.
Spojrzał nań łagodnie Błogosławiony i spytał:
— Czemuż to nakłaniasz mnie do podróży, Udayinie?
— Ojciec twój, król Sudhadana, uradowałby się wielce twoim widokiem, Mistrzu! — odpowiedział.
Podumał Budda przez chwilę, potem zaś rzekł:
— Pójdę do Kapilavastu i zobaczę się z ojcem
moim.