Życie Buddy/Część druga/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Vimbasara dowiedział się, że Mistrz chce go opuścić na czas pewien, i poszedł doń, wraz ze synem swym Adżatasatru.
Mistrz spojrzał na młodego księcia, potem rzekł, zwrócony do króla:
— Oby Adżatasatru był godny miłości, jaką masz dla niego.
Spojrzał ponownie na młodzieńca i rzekł mu:
— Posłuchaj mnie, Adżatasatru, i rozważ słowa moje. Podstęp nie zawsze się udaje, a złość nie zawsze odnosi zwycięstwo. Dowodzi tego zdarzenie, które widziałem na własne oczy w czasach dawnych. Żyłem w lesie i byłem bóstwem jednego drzewa, rosnącego pośrodku dwu stawów. Jeden był mały i niepozorny, drugi duży i miły z wejrzenia. W małym żyło mnóstwo ryb, duży zarastały lotosy niezliczone. Pewnego upalnego lata wysechł, doszczętnie niemal, mniejszy stawek, większy jednak pod ochroną lotosów zachował dostatek wody. Przechodząca pomiędzy niemi czapla przystanęła, podniosła jedną nogę i jęła dumać.
— Dużo tu ryb i smakowicie wyglądają. Ale zwinne są, przeto uciekną, nim złapię którąś z nich. Lepiej użyć podstępu. Biedne rybki! Jakże im źle w tym wyschłym niemal stawku! A obok jest duży, pełen wody, gdzieby mogły pływać do woli!
Jedna z ryb spostrzegła czaplę, dumającą, jak asceta, i spytała:
— Na czemże to dumasz tak głęboko, czcigodny ptaku?
— Dumam istotnie, o rybo, — odparła czapla — a to właśnie nad losem ryb, nad ich smutnym losem.
— Nad naszym smutnym losem? Cóż masz na myśli?
— Żyjecie w płytkiej wodzie, słońce pali coraz mocniej, wody coraz mniej, jakiż was tedy czeka los, gdy staw wyschnie do dna? O biedne ryby!
Wysłuchawszy słów czapli, popadły ryby w przerażenie wielkie i jęły wołać:
— To prawda! Wyginiemy do jednej, gdy staw wyschnie do dna! — potem zaś zaczęły pytać : — Czcigodny ptaku, zaliż nie znasz rady, by nas ocalić?
Czapla zaczęła niby to dumać i wkońcu rzekła:
— Zdaje mi się, że mam lekarstwo na niedolę waszą! — a gdy się zebrały tłumnie, żądne jej słów, dodała: — Jest tu w pobliżu staw drugi, wspaniały, nierównie większy, a pokrywające go lotosy chronią wodę przed żarem lata. Wierzajcie mi, rozkosznie tam jest żyć. Jeśli chcecie, przeniosę po jednej w dziobie, rzucę w fale i w ten sposób ocalejecie.
Przystały ochotnie ryby na te propozycję, ale nagle pewien rak złośliwy zawołał:
— Nie słyszałem nigdy czegoś takiego!
Ryby jęły pytać raka:
— Czemuż cię to dziwi?
— Nigdy, od początku świata — odparł rak — nie interesowała się czapla losem ryb, chyba o ile szło o to, by je pożreć!
Czapla przybrała minę arcyskromną i rzekła:
— Jakto, raku złośliwy, posądzasz mnie, widzę, o chęć zdradzenia tych biednych, śmiercią zagrożonych ryb? Ożywia mnie jeno chęć ocalenia ich! — potem zaś dodała, zwrócona do ryb:
— Ale dobrze, wystawcie mnie na próbę. Wyznaczcie jedną, ja ją wezmę w dziób, zaniosę do sąsiedniego stawu, a gdy popływa trochę, odniosę ją zpowrotem, byście się od niej dowiedziały całej prawdy.
— Zgoda! — zawołały jednogłośnie i wybrały
starą rybę, trochę ślepą, która była atoli mądra
wielce.
Czapla zaniosła ją do stawu, pozwoliła popływać do woli, potem zaś wróciła z nią, a starucha nie mogła się dość nachwalić wybawczyni.
— Bierz nas tedy! — jęły wołać wszystkie — i przenoś pokolei do lotosowego stawu!
— Stanie się, jako chcecie! — odpowiedziała czapla. Wzięła znowu w dziób ową starą rybę, napoły ślepą, ale tym razem nie zaniosła jej do stawu, jeno położyła na ziemi, przebiła dziobem i zjadła doszczętnie, zostawiając jeno ości pod drzewem, którego bóstwem byłem wówczas. Skończywszy jeść, wróciła nad mały stawek i spytała:
— Która chce iść ze mną?
Chcąc poznać co prędzej nowe mieszkanie swoje, cisnęły się ryby, jedna przez drugą do czapli, która mogła wybierać do woli i wkrótce pożarła wszystkie.
Został w stawie sam jeno podejrzliwy rak i jął rozmyślać:
— Wątpię bardzo, czy ryby dostały się do stawu lotosowego. Może padły ofiarą łatwowierności. Ale radbym i ja przenieść się do większego, gdzie mi będzie znacznie lepiej. Dam się wziąć czapli, gdyż nie zagraża mi żadne niebezpieczeństwa, jeśli zaś zechce mnie oszukać, zemszczę się.
Czapla wróciła tymczasem i powiedziała:
— Na ciebie teraz kolej!
— Jakże mnie weźmiesz? — spytał.
— W dziób, podobnie jak ryby! — odparła.
— Nie! — zawołał. — Mam śliską skorupę i wypadnę ci z dzioba. Lepiej uczepię się szczypcami u szyi twojej, a zaręczam, że nie skaleczę
Zgodziła się czapla i poszła z rakiem, ale przystanęła pod drzewem.
— Cóż to znaczy? — spytał rak. — Czemu stajesz w pół drogi? Czy jesteś zmęczona? Przecież niedaleko do stawu.
Nie wiedziała czapla co mówić, tem więcej, że rak zaczął jej ściskać szyję.
— Co widzę! — zawołał nagle. — Ta kupa ości pod drzewem świadczy o zdradzie twojej, czaplo! Ale nie uczynisz tego ze mną co z rybami! Zginę może, atoli zabiję wpierw ciebie!
To rzekłszy, skaleczył dotkliwie czaplę, ta zaś zalała się łzami i jęknęła:
— Drogi raku, nie czyń mi nic złego. Nie zjem cię i zaniosę na pewno do stawu lotosowego.
— Nieś więc! — rozkazał.
Czapla doszła do stawu i wyciągnęła szyję nad wodą, by rak mógł spaść w fale. Ale on ścisnął naprzód szyję czapli tak mocno, że ją przeciął, ja zaś, bóg drzewa, nie mogłem się powstrzymać od okrzyku:
— Dobrze czynisz, raku!
Potem dodał Błogosławiony jeszcze:
— Zdrada nie zawsze się udaje, a złość nie zawsze odnosi zwycięstwo. Prędzej, czy później każda czapla napotka swego raka. Nie zapominaj słów moich, książę Adżatasatru!
Vimbasara podziękował Mistrzowi za cenną naukę, daną synowi, potem zaś rzekł:
— O, Błogosławiony! Radbym cię o coś proprosić![1]
— Mów! — pozwolił Budda.
— Nie będę mógł oddawać ci winnej czci przez ciąg twej nieobecności i smutek ogarnie serce moje. Daj mi pukiel włosów i kilka odcinków paznokci, ja zaś złożę to w świątyni. W ten sposób zostanie pośród nas coś z ciebie, tak że będziemy mogli oddawać tym relikwjom cześć, zdobiąc je wieńcami, paląc przed niemi kadzidło.
Błogosławiony spełnił życzenie króla i rzekł:
— Złóż w świątyni włosy i paznokcie, czcij je,
atoli przedewszystkiem zachowaj w sercu naukę
moją.
Uszczęśliwiony Vimbasara wrócił do pałacu, a Mistrz wyruszył do Kapilavastu.