Życie Buddy/Część druga/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor André-Ferdinand Hérold
Tytuł Życie Buddy
Podtytuł według starych źródeł hinduskich
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



*   XVII.   *

Mlistrz znajdował się w Radżagrisze, gdy przybył tam z Sravasti bogaty kupiec, imieniem Anatapindika. Był to człowiek wielce nabożny i zapałał pragnieniem ujrzenia Buddy w lasku bambusowym.
Udał się tani i gdy jeno wkroczył, głos niebiański zawiódł go do Mistrza. Przyjęty łaskawie, złożył dar wspaniały gminie wiernych, a Błogosławiony przyrzekł mu, że niedługo przybędzie do Sravasti.
Wróciwszy do domu, jął dumać, gdzieby mógł godnie przyjąć Błogosławionego. Ogrody własne wydały mu się nie dość wspaniałe dla takiego gościa. Najpiękniejszy park miasta był własnością księcia Dżaty, to też umyślił kupić go.
— Sprzedam ci park, — powiedział książę — jeśli całą przestrzeń jego pokryjesz złotemi monetami.
Anatapindika przystał i, zwożąc złoto masami, pokrył całą przestrzeń z wyjątkiem wąskiego pasa ziemi. Nie czekając aż skończy, zawołał książę radośnie:
— Park jest twoją własnością, kupcze. Nie pokrywaj już złotem tego skrawka ziemi!
Anatapindika przysposobił park na przyjęcie Mistrza i posłał zaufanego gońca do lasku bambusowego z wieścią, że oczekuje przybycia Buddy do Sravasti.
— O Czcigodny! — powiedział wysłannik. — Pan mój pada do stóp twoich i prosi, byś, jeśli cię oszczędziła choroba, dopełnił obietnicy. Czekamy na ciebie w Sravast.
Błogosławiony nie zapomniał obietnicy, uczynionej kupcowi, i postanowił jej dotrzymać, rzekł tedy:
— Przyjdę.
Przeczekał dni parę, potem okrył się płaszczem, wziął miseczkę żebraczą i ruszył do Sravasti, wraz z rzeszą uczniów, a wysłaniec pojechał przodem, by zawiadomić kupca.
Anatapindika wyszedł naprzeciw Mistrza, żona, syn i córka, oraz bogaci mieszkańcy szli za nim, wszystkich zaś ogarnął zachwyt, gdy ujrzeli Buddę kroczącego, jakby po fali złota.
Zaprowadzono go do parku Dżety, a Anatapindika spytał:
— Cóż uczynić mam, o panie, z tym parkiem?
— Daj go gminie wiernych na wieczne czasy! — odparł Mistrz.
Anatapindika kazał przynieść złotą czarę z wodą, wylał ją na ręce Mistrza i powiedział:
— Daję ten park gminie wiernych, których głową jest Budda, na wieczne czasy.
— Dobrze czynisz! — rzekł Mistrz. — Przyjmuję dar. Będzie nam to miłem schroniskiem, gdzie żyć możemy w spokoju, zabezpieczeni od skwaru i chłodu. Nie wchodzą tu napastliwe zwierzęta i nie brzęczą komary, a deszcz, wiatr, ni słońce nie dokucza. Park ten sprzyja rozmyślaniom, będziemy tu mogli medytować do woli. Należy czynić także dary gminie wiernych. Człowiek rozsądny, nie zaniedbujący swych interesów, powinien dawać mnichom przyzwoite mieszkanie, jedzenie i picie oraz odzież. Wzamian zato, mnisi nauczą go prawa, ten zaś, kto ma prawo wolen jest błędów i osiągnie nirwanę.
Budda i uczniowie jego osiedli w parku Dżety.
Anatapindika czuł się szczęśliwym, ale pewnego dnia ogarnęły go poważne skrupuły:
— Wszyscy wychwalają mnie, jakaż jest jednak zasługa moja? Obdarzyłem Buddę, oraz mnichów i uzyskałem prawo do nagród wieczystych, ale wychodzi to jeno mnie na pożytek. Muszę dopuścić też i innych do współudziału. Będę chodził po ulicach, zbierając od przechodniów ofiary dobrowolne dla Buddy i uczniów jego. W ten sposób dużo ludzi skorzysta z mego dobrego uczynku.
Poszedł do króla miasta Sravasti, imieniem Prasenadżit, człowieka prawego i mądrego, powiedział mu, co uczynić zamierza, a król go pochwalił. Niebawem herold królewski oznajmił, co następuje:
— Słuchajcie, mieszkańcy Sravasti. Za dni siedm kupiec Anatapindika jeździł będzie na słoniu po ulicach miasta, prosząc wszystkich o jałmużnę dla Buddy i uczniów jego. Niech każdy da, co może.
Oznaczonego dnia dosiadł Anatapindika najpiękniejszego ze słoni swoich i zbierał, jeżdżąc po ulicach, datki dla gminy wiernych. Ciśnięto się doń, jedni dawali złoto, inni srebro, kobiety zdejmowały naszyjniki, naramienniki, pierścionki, a najskromniejszy dar był przyjmowany ochotnie.
Żyła w Sravasti biedna dziewczyna, która, pracując przez trzy miesiące, zdołała uzbierać kawałek płótna i uszyła sobie z niego suknię. Spostrzegła także Anatapindikę i tłum otaczający go.
— Kupiec Anatapindika żebrze, zdaje mi się! — powiedziała do jednego z przechodniów.
— Tak jest, żebrze — odparł.
— Powiadają, że jest to najbogatszy człowiek w mieście, czemuż tedy żebrze?
— Czyż nie słyszałaś, co głosił herold królewski przed tygodniem?
— Nie słyszałam.
— Anatapindika nie żebrze dla siebie, ale chce, by wszyscy mogli spełnić dobry uczynek i dać jałmużnę dla Buddy i uczniów jego. Ten, kto mu da coś, będzie miał udział w nagrodzie wiekuistej.
— Nie spełniłam nigdy jeszcze dobrego uczynku — pomyślała dziewczyna — i dobrzeby było dać coś dla Buddy. Ale jestem biedna, cóż dam tedy? — chodząc zadumana, wspomniała swą nową suknię. — Mogłabym ją dać, ale w czemże wyjdę na ulicę?
Wróciła do domu, zdjęła suknię i, upatrzywszy przez okno chwilę, w której kupiec przejeżdżał, rzuciła mu ją. Anatapindika pokazał suknię sługom swoim i rzekł:
— Kobieta, która rzuciła tę suknię, nie posiada nic więcej zapewne. Została chyba półnago, czyniąc ten dar przez okno i nie schodząc na ulicę. Poszukajcież jej i dowiedzcie się imienia.
Z pewnym trudem odnaleźli ją słudzy i wybadali, że pan ich miał słuszność. Rzucona suknia stanowiła całe mienie biedaczki. Wzruszony tą ofiarnością bez granic, obdarzył kupiec biedną dziewczynę wielu pięknemi sukniami z drogich materyj.
Zmarła ona nazajutrz i zbudziła się jako bogini w raju Indry. Nie zapomniała jednak, w jaki sposób zyskała tę nagrodę, zstąpiła jednej nocy na ziemię i poszła do Buddy, który ją nauczył świętego prawa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: André-Ferdinand Hérold i tłumacza: Franciszek Mirandola.