Życie jenerała Tomasza Dumas/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie jenerała Tomasza Dumas |
Podtytuł | Wydane przez syna jego |
Wydawca | Nakładem S. M. Merzbacha |
Data wyd. | 1853 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Mes Mémoires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas kiedy się dzieją te cuda w Wyższych Włoszech, ojciec mój sprawia dowództwo dywizyi w armii Alp. Byłoto, jakeśmy powiedzieli, stanowisko obserwacyjne; dlatego dwóch swych jenerałów brygady, Dufresne i Pailhod, zasadził jednego u stóp góry Cenis, drugiego w Saint Pierre d’Albigny, sam zaś rozłożył główną kwaterę w La Chambre, małéj wiosce, złożonéj z tuzina domów, a położonéj u stóp łańcucha skał, obfitującego w dzikie kozy.
Ztąd ta jego predylekcya dla la Chambre, gdzie nadto zastał jednego z swych dawnych przewodników w wyprawie na górę Cenis, zaciekłego myśliwca; z nim dni i noce przepędzał w górach.
Wróciwszy jednego wieczora po nader pomyślnym trzydniowém polowaniu do kwatery, ojciec mój zastał rozkaz pójścia do Włoch i stawienia się pod rozkazy Bonapartego.
Rozkaz ten datowany był 22go wendemiera (14 października.) Bonaparte już się nie podpisywał Buonaparte.
Wyruszyć, trafiało zupełnie w myśl mego ojca, chociaż z swymi kolegami, uważającymi się za starych jenerałów — bo mieli po 32 do 34 lat — po trochu dzielił ów wstręt do służenia pod jenerałem, mającym zaledwie lat 26; jednakże huk dział z tylu bitew, tak wiele razy obijał się o jego uszy w ciągu roku, że gotów był pójść służyć we Włoszech w jakimbądź stopniu.
Ojciec mój przybył do Medyolanu 19 października 1796.
Bonaparte przyjął go nader uprzejmie, a szczególniej Józefina, która jako kreolka, miała wielki pociąg do wszystkiego, co jej przypominało ukochane osady.
Bonaparte był niespokojny i mocno zagniewany na Dyrektoryat, bo ten zdawał się go opuszczać. Jenerałowie austryaccy byli pobici, ale Austrya nie była jeszcze zwyciężoną.
W skutek zapewnień Najjaśniejszéj Cesarzowéj Katarzyny, mógł cesarz Franciszek wyprowadzić wojska z Polski i wyprawić je ku Alpom. Pociągnął z nich linią obserwacyjną nad Dunajem, pilnującą Turcyi. Prócz tego wywiódł z monarchii austryackiéj wszystkie rezerwy i skierował je ku Włochom. W okolicy Frioul sposobiła się nowa i świetna armia z niedobitków Wurmsera, z wojsk wyprowadzonych z Polski i Turcyi, nareszcie z rezerwy i rekrutów. Dowództwo nad czwartą tą armią wziął marszałek Alvinzi, i jemu poruczono pomścić się klęsk Collego, Beauliego i Wurmsera.
Bonaparte miał przeciw téj armii tylko 25000 żołnierza, którego przyprowadził z sobą, lub który się z nim połączył w ciągu kampanii. Kule austryackie porobiły znaczne szczerby w naszych szeregach. Nadeszło téż z Wandei kilka batalionów, ale bardzo uszczuplonych dezercyą. Kellermann przysyłając mego ojca, kazał powiedzieć, że nie może ogołocić linii Alp, zwłaszcza, że musi Lugdun trzymać na wodzy i pilnować brzegów Rodanu. Bonaparte domagał się gwałtem przysłania 40éj i 83éj brygady, składających się z sześciu tysięcy ludzi, i brał na siebie wszelką odpowiedzialność.
Pisał więc do Dyrektoryatu.
„Jestem chory, ledwie się trzymam na koniu; pozostaje mi tylko odwaga, ale to nie wystarcza na stanowisko, jakie zajmuję. Policzono nas, urok znika. Dajcie wojska, albo Włochy stracone.“
Ojciec mój zastał go rzeczywiście wielce zmienionym. Chorobą, na którą się skarżył, były krosty. Zaraził się niemi pod Tulonem, nabijając armatę wyszorem, wypadłym z ręki zabitego artylerzysty. Ztąd ciągła gorączka go trawiła; wychudł okropnie, wyglądał jak trup chodzący; oczy w nim tylko żyły.
Nie rozpaczał jednakże; ojcu memu zalecił największą czujność, i zapowiadając rychłe rozpoczęcie kampanii, oddał mu dowództwo nad pierwszą dywizją pod Mantuą.
W jedenaście dni potém rzeczywiście zaczęła się kampania.
Wyrósł czwarty łeb Hydrze. Marszałek Alvinzi na czele 40,000 ludzi rzucił mosty na Piawie i posunął się ku Brencie.
Straszliwa ta kampania trwała od 1 do 17 listopada. Bonaparte w 20,000 ludzi uderzał na 50,000. Przez chwilę armią jego zmniejszyła się do 15,000, przez chwilę Bonaparte zrażony bezowocnemi bitwami pod Bassano i Caldiero, rzucił krzyk postrachu Dyrektoryatowi.
Byłoto 14 listopada, kiedy posłał mu list następujący. Dniem wprzód wrócił do Werony po 10-dniowéj walce nietylko z Austryakiem, ale z biotem, deszczem i gradem.
„Wszyscy nasi wyżsi oficerowie, pisał, niezdolni już do boju; armia włoska, dzisiaj garstka żołnierzy, jest wycieńczona; bohaterowie z pod Millesimo, Lodi, Castiglione i Bassano, zginęli za ojczyznę lub jęczą w szpitalach; korpus składa już tylko sława i duma. Joubert, Lannes, Lamare, Victor, Murat, Charlot, Dupuis, Bampon, Pigeon, Ménard, Chabrand, ranni; jesteśmy opuszczeni w głębi Włoch. Co z wojowników pozostało, widzi przed sobą śmierć niechybną wśród ciągłych najstraszliwszych walk z przeważającą siłą. Może wkrótce wybije dla mnie, może dla walecznego Augereau, lub nieustraszonego Masseny, ostatnia godzina. Cóż wtenczas stanie się z mymi żołnierzami? Na tę myśl nie śmiem już wystawiać się na śmierć, bo ona przywiodłaby armią o zupełną zgubę, Gdybym był dostał 83ą brygadę, liczącą 3,500 ludzi, byłbym zaręczył za wszystko; za kilka już dni może 40,000 będzie za mało.
„Dzisiaj wypoczywa wojsko; jutro, według okoliczności i poruszeń nieprzyjaciela, znów działać będziemy.“
Byłyto skargi, były to nadewszystko smutne przewidywania człowieka znużonego, zmokłego, zziębłego. Najpotężniejsze organizacye mają takie chwile zwątpienia; po wielkich trudach duch ulega wpływowi ciała, pochwa ordzewia brzeszczot.
W dwie godziny po napisaniu tego listu Bonaparte powziął plan nowy.
Nazajutrz potykali się nasi żołnierze pod Rosser, a utarczka ta rozpoczęła sławną trzydniową bitwę pod Arcol.
Dnia piątego armia austryacka straciła 5000 w jeńcach, 8 do 10 tysięcy w zabitych i rannych, i silna jeszcze na 40,090 ludzi, cofała się w góry, ścigana przez 15,000 Francuzów.
Przystanęła dopiéro w stolicy Tyrolu.
15, 000 Francuzów dokonało olbrzymiego dzieła, że walczyło z 50,000 i że ich zwyciężyło.
Zwycięztwo przecież ograniczało się na odparciu armii Alvinzego; nie zdołali jéj tak zniweczyć jak trzy poprzednie.
Bonaparte zalecił Serruriemu ścisnąć mocniej Mantuę, a w niej Wurmsera, jak niegdyś Beauliego, a sam wrócił do swéj zimowéj kwatery w Medyolanie, środka negocyacyi z drobnemi książętami Włoch, których postrach jedynie czynił naszemi sprzymierzeńcami.
W trzy tygodnie potém zaszło przy oblężeniu wydarzenie, które wielki miało wpływ wywrzeć na koniec téj okropnej kampanii.
W nocy z dnia 23 na 24 grudnia (3 i 4 nivose) zbudziło mego ojca wejście czterech żołnierzy, wiodących z sobą człowieka przytrzymanego przez jednę z naszych wysuniętych placówek. Ujęto go w chwili, gdy się gotował do przejścia przez pierwsze palisady Mantui.
Ojciec mój był w Marmirolo.
Pułkownik dowodzący naszemi forpocztami w Saint-Antoine, przysłał mu go z uwiadomieniem, że to szpieg wenecki i ma zapewne nader ważne zlecenia.
Badany tłumaczył się doskonale; powiadał, że jest w służbie Austryi, że należy do załogi Muntuańskiéj, wyszedł z miasta widziéć się z kochanką, i wracając, pochwycony został przez wartę, która posłyszała szelest jego stąpania po zmarzłym śniegu.
Najściślejsza rewizya niemiała skutku żadnego.
Jednakże pomimo pozornéj szczerości w odpowiedziach i spokojności wśród badania, ojciec mój zauważył u niego pewne nagłe spojrzenia, pewne dreszczowe wstrząśnienia, które zdradzały niezupełnie czyste sumienie. Zresztą wyraz szpieg, nadany przytrzymanemu przez naszych, w krzywém świetle wystawiał dość zgrabne powody, jakiemi tenże wymawiał swe wyjście i powrót do miasta, a kiedy jenerał pilnujący twierdzy tak ważnéj jak Mantua, ma nadzieję, że trzyma w swém ręku szpiega, nie łatwo nadziei téj się wyrzeknie.
Tymczasem tutaj trudno było co powiedzieć; kieszenie i wszelkie kryjówki były próżne zupełnie, odpowiedzi matematycznie ścisłe.
Nojulubieńszemi książkami ojca mego był Polybiusz i Komentarze Cezara. Tom komentarzy zwycięzcy Gallów leżał otwarty na stole przy jego łóżku, a miejscem, które odczytał przed zaśnięciem, było właśnie to, gdzie Cezar opowiada, jak chcąc przesłać Labienowi, swemu namiestnikowi, pewne wiadomości, zamknął swój list w maluchną puszkę z kości słoniowéj wielkości tereśni, którą posłaniec mijając posterunki nieprzyjacielskie, lub inne jakie miejsce, w którém mógłby się dostać w ręce nieprzyjaciela, winien był trzymać w ustach i połknąć, gdyby go przytrzymano.
Miejsce to z Cezara rzuciło mu w myśl jakby promień światła.
— Dobrze — rzecze mój ojciec — ponieważ człowiek ten wszystkiego się zapiera, niech go odprowadzą i rozstrzelają.
— Jakto, jenerale! — krzyknął Wenecynnin ustraszony — za co rozstrzelać?
— Aby ci rozpruć brzuch i poszukać, we wnętrznościach depeszy, które połknąłeś, odpowiedział mój ojciec z taką pewnością, jakby mu wiadomość o tém podszepnął jaki duch usłużny.
Szpieg zadrżał.
Żołnierze wahali się.
— Nie myślę żartować — powiedział ojciec do żołnierzy, którzy przyprowadzili jeńca. Jeżeli wam potrzeba rozkazu na piśmie, dam go natychmiast.
— Bynajmniéj jenerale — odpowiedzieli — i kiedy to seryo....
— Zupełnie seryo. Weźcie go i rozstrzelajcie!
Żołnierze pochwycili szpiega, aby go wyprowadzić.
— Słówko jeszcze — rzecze tenże, widząc, że sprawa bierze obrót niebezpieczny.
— Przyznajesz się?
— Tak, przyznaję się — odpowiedział po chwili wahania.
— Przyznajesz, żeś połknął depeszę.
— Tak jest jenerale.
— Jak dawno temu?
— Może z półtrzeciej godziny jenerale.
— Dermoncourt! — zawołał mój ojciec na swego adjutanta, który spał w przyległym pokoju, i który od początku téj sceny patrzał i słuchał z największą uwagą, nie mogąc domyślić się jaki będzie jéj koniec.
— Jestem jenerale!
— Słyszałeś?
— Co takiego jenerale?
— Że ten człowiek połknął depesze.
— Słyszałem.
— Że je połknął od półtrzeciej godziny.
— Od półtrzeciej godziny?
— Otóż ruszaj do aptekarza tutejszego i zapytaj go, co dać człowiekowi, aby zwrócił rzecz połkniętą przed dwiema godzinami, i który z tych środków prędszy będzie miał skutek?
W pięć minut wrócił Dermoncourt i z ręką przy kapeluszu powiedział z niewzruszoną flegmą:
— Purgatyw, jenerale.
— Czy masz go?
— Mam jenerale.
Dano lekarstwo szpiegowi, połknął je wykrzywiając się; następnie zaprowadzono go do pokoju Dermoncourta, który źle spał téj nocy, bo żołnierze pilnujący pacyenta budzili go, ilekroć ten sięgał ręką guzików spodni.
Nareszcie około godziny 3éj z rana jeniec powił małą kulkę wosku, wielkości laskowego orzecha; umyto ją w jednym z tysiąca rowków irrygacyjnych, które przerzynają łąki wokoło Mantui. Oddano kulkę memu ojcu, a ten Dermoncourtowi, który jako adjutant rozpieczętowywał depesze. Dermoncourt scyzorykiem wykonał cięcie cesarskie i wydobył z kulki woskowéj list spisany na papierze cieniutkim tak drobnym charakterem, że zwinąwszy pismo między palcami nie zabierało więcéj miejsca jak ziarno dużego grochu.
Jedna tylko pozostawała obawa, t. j. aby list nie był pisany po niemiecku, bo w całym obozie nikt tego języka nie umiał.
Jakże się ucieszyli operatorowie, poznawszy, że depesza spisana po francuzku. Mógłby kto myśléć, że cesarz i jego jenerał umyślnie dla mego ojca ją pisali.
Otóż jéj treść; przepisujemy ją z kopii zrobionéj przez mego ojca, bo oryginał jak to wkrótce powiemy, przesłany został Bonapartemu:
„Pospieszam z przesłaniem W. Excellencvi rozkazów N. Pana z dnia 5 b. m., a przesyłam je dosłownie i w tym samym jeżyku, w którym je odebrałem:
„„Postarasz się uwiadomić niezwłocznie marszałka Wurmsera, że się spodziewam po jego męztwie i gorliwości, iż bronić będzie Mantui do ostatniego; że go zbyt dobrze znam, jako i zostających pod nim jenerałów, abym się miał obawiać, iż się poddadzą, mianowicie gdyby mi przyszło przerzucić wojska do Francyi, zamiast je posiać do moich państw; żądam, aby w ostateczności, t. j. ogołocony z wszelkich środków utrzymania się, zniszczył w Mantui wszystko, coby się mogło przydać na cośbądź nieprzyjacielowi, i uprowadzając część wojska zdolną do pochodu, dotarł do Po, przeszedł tę rzekę, ruszył ku Ferrarze lub Bononii, i w razie potrzeby schronił się do Rzymu lub Toskanii. Z téj strony mało spotka nieprzyjaciół, natomiast dobrą chęć w zaopatrzeniu wojska, ku czemu w razie potrzeby użyć może przymusu i wszelkie złamać zawady.
„Człowiek pewny, kadet z pułku Strassoldo, odda tę ważną depeszę W. Ekscellencyi. Nadmieniam, że obecne położenie i potrzeby armii nie pozwalają przedsięwziąć nowych operacyj przed upłynieniem trzech lub czterech miesięcy, bo takowe mogłyby być bezowocne. Pragnę najgoręcéj, abyś W. Ekscellencya trzymał się jak tylko możesz najdłużéj w Mantui. W każdym razie proszę, abyś mi raczył nadesłać wiadomość o sobie sposobem najpewniejszym, któregobym ja mógł użyć wzajemnie do korespondencyi z Waszą Ekscellencyą.
„P. S. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, ruch który uskutecznię, odbędzie się 13 lub 14 stycznia. W 30,000 wyruszę z Rivoli i wyprawię Prowerę z 10,000 ludzi przez Adygę na Legnago, ze znacznym taborem. Gdy usłyszysz huk armat, zrób wycieczkę, aby ułatwić to poruszenie,“