Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom I/Część pierwsza/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Po chwili milczenia, w ciągu którego zbierał swoje myśli, Dagobert tak mówić zaczął do dziewcząt:
— Wasz ojciec, Generał Simon, jest równie jak ja, synem rzemieślnika, który i pozostał rzemieślnikiem; bo cokolwiek bądź mówił lub czynił generał, dobry ojciec niezmiennie postanowił nie opuszczać swojego stanu; zupełnie jak syn, żelazną miał głowę, a złote serce; możecie sobie wyobrazić, moje dzieci, że kiedy wasz ojciec wszedłszy jako prosty żołnierz do wojska, został Generałem... i hrabią... nie bez trudów i nie bez chwały nastąpić to musiało.
— Hrabia? Co to znaczy, Dagobercie?
— Fraszka., tytuł, jaki Cesarz dawał wraz ze stopniem. Tak, ojciec wasz był hrabią: przytem najpiękniejszy, najodważniejszy w całej armji.
— Czy piękny był, Dagobercie?
— Oh, tak! Ale naprzykład, zupełnie był odmienny od waszego blondyna. Wystawcie sobie tęgiego mężczyznę z czarnemi włosami. W paradnym mundurze wszystkich zachwycał, za nim choć w sam ogień... Z nim możnaby uderzyć na samego djabła.
— A ojciec nasz był równie dobry, jak waleczny nieprawdaż, Dagobercie?
— Dobry!! dzieci moje! On? On zgiąłby podkowę w rękach, jak wy kartę łamiecie, i w dniu, kiedy dostał się w niewolę, zrąbał nieprzyjacielskich kanonierów przy ich armatach. Jakże chcecie, żeby przy takiej odwadze i takiej sile nie był dobrym? Jest temu około lat dziewiętnastu, gdy tu niedaleko... w miejscu, które wam pokazałem, spadł z konia niebezpiecznie raniony. Ja byłem tuż przy nim... Rzuciłem się ku niemu... Wzięto nas obu w niewolę. Do ojca waszego doskoczył jakiś pułkownik i cicho zawołał: „Poddaj się ziomkowi swemu“. Nie jest moim, odparł generał, ziomkiem, ten, kto służy w wojsku nieprzyjacielskiem, i oddał swój pałasz prostemu żołnierzowi. Ostatni koń generała zabity był pod nim: wsiadł więc na Jowialnego, który w tym dniu nie odniósł rany; i tak dostaliśmy się do Warszawy. Tu Generał zawierał znajomość z matką waszą, nazywano ją: „Perłą Warszawy“ to dosyć. Natychmiast w niej się zakochał; pozyskał wzajemność, ale rodzice obiecali jej rękę komu innemu... i komuż?... — Dagobert nie mógł dokończyć...
W tej właśnie chwili Rózia, wskazując na okno, przeraźliwie krzyknęła. Na krzyk sieroty zerwał się nagle Dagobert.
— Co ci jest, Róziu?
— Patrz... patrz... — odpowiedziała, pokazując na Okno. — Zdaje mi się, że widziałem, jak czyjaś ręka odsunęła tam futro na bok.
Zaledwie Rózia wyrzekła te słowa, Dagobert skoczył ku oknu; otworzył je nagle, zdjąwszy wprzód zawieszone na niem futro.
Noc była ciemna, świszczał wiatr gwałtowny.
Żołnierz przysłuchiwał się, lecz gdy nic nie usłyszał, powrócił, wziął świecę, i świecił przez okno, zasłaniając ręką płomień.
Nic także nie widział.
Zamknąwszy znowu okno, pomyślał sobie, że wiatr poruszył i odsunął futro, próżny strach przeto omylił Rózię.
— Uspokójcie się, moje dzieci... Wiatr dmie gwałtownie, i, odsunął futro.
— Ależ, jestem prawie pewna, że widziałam palce, jak odsuwały futro — rzekła Rózia.
— Ja patrzyłam na Dagoberta, nic więc nie widziałam — dodała Blanka.
— I nie było co widzieć, moje dzieci, rzecz bardzo naturalna; do okna przynajmniej osiem stóp wysokości od ziemi; trzebaby być olbrzymem, aby się tu dostać, lub mieć drabinę. Drabiny nie było czasu usunąć, bo, jak tylko Rózia krzyknęła, skoczyłem do okna, i przy świecy nic nie widziałem.
— Coś mi się przywidziało zapewne — rzekła Rózia.
— Patrz, kochana siostro... jaki wiatr... — dodała Blanka.
— Wybacz mi więc, że cię nabawiłam niepokoju, dobry mój Dagobercie.
— Ale — rzekł żołnierz, zamyśliwszy się, — martwi mnie, że Ponury nie wrócił, pilnowałby okna; musiał on zwietrzyć stajnę swego kamrata, Jowialnego, i wstąpił tam powiedzieć mu dobranoc... mam ochotę pójść po niego.
— Ach, nie, Dagobercie, nie zostawiaj nas samych — krzyknęły dziewczęta, — będziemy się bardzo lękały.
— Istotnie, Ponury musi zaraz powrócić, i pewny jestem, że wkrótce usłyszymy jak będzie się drapał do drzwi... Ciągnijmy przeto dalej naszą powieść — rzekł Dagobert, usiadłszy przy łóżku sióstr, ale tym razem wprost naprzeciw okna.
— Powiedziałem więc, że wasz ojciec, będąc w niewoli w Warszawie, zakochał się w waszej matce, a ją wydać chciano za kogo innego. W roku 1814 dowiedzieliśmy się o zakończeniu wojny, o wygnaniu cesarza na wyspę Elbę i powrocie Burbonów... Usłyszawszy o tem, matka wasza rzekła do generała: „Skończyła się wojna, otrzymasz wolność, cesarz jest nieszczęśliwy, wszystko mu winien jesteś, powracaj do niego... nie wiem kiedy się z sobą znowu zobaczymy, ale za nikogo nie pójdę zamąż, tylko za ciebie, znajdziesz mnie wierną aż do śmierci“... Potem zawołał mnie generał i rzekł: „zostań tu, Dagobercie, pomoc twoja potrzebną może będzie tej pannie, do ułatwienia ucieczki, gdyby familja zanadto ją gnębiła; listy nasze przechodzić będą przez twoje ręce; w Paryżu odwiedzę twoją żonę, twoje dzieci, uspokoję ich... powiem, że jesteś moim... przyjacielem.
— Zawsze ten sam — rzekła Rózia rozrzewniona.
— Dobry dla ojca, dobry dla matki, dobry dla dzieci.
— Kochać jednych, znaczy kochać drugich, to jest w porządku. Towarzyszył więc generał cesarzowi na wyspę Elbę; ja zaś w Warszawie ukrywałem się blisko domu waszej matki; odbierałem listy, i oddawałem je tajemnie... w jednym z tych listów, mówię wam z dumą, moje dzieci, pisał generał, że cesarz wspomniał o mnie.
— O tobie, Dagobercie?... On ciebie znał?
— Trochę, pochlebiam sobie... O, Dagobert, rzekł cesarz ojcu waszemu, który mu opowiadał o mnie; grenadjer z pułku konnej mojej gwardji... żołnierz Egiptu i Włoch, okryty ranami, stary gderacz... któremu własną ręką, pod Wagram, krzyż przypiąłem na piersiach“.
— Widzicie dzieci... ten dany mi przez cesarza krzyż chowam jako klejnot, znajduje się w moim tornistrze wraz z tem, co mam najdroższego, z naszą sakiewką i papierami... Ale wracając się do matki waszej, kiedym oddawał jej listy generała, kiedym z nią mówił, to ją cieszyło, bo cierpiała; tak, i wiele; ale jakkolwiek dręczyli ją krewni, zawsze odpowiadała: „niczyją żoną nie będę, tylko generała Simon“. Przedziwna kobieta... pokorna, ale wytrwała, umiała czekać. Jednego dnia odebrała list generała: opuścił on wraz z cesarzem wyspę Elbę, wojna zapaliła się na nowo... Ojciec wasz bił się, jak lew, a jego pułki tak jak on... bo i któż nierad położyć swą głowę za takiego generała.
Opowiadanie starego żołnierza wzruszyło sieroty, serce im mocniej biło, rumieniec znowu objął jagody.
— Jakie dla nas szczęście, że jesteśmy córkami tak walecznego ojca! — zawołała Blanka.
— Jakie szczęście... i jaki honor, dzieci moje, gdyż po bitwie pod Ligny, cesarz mianował go, z wielką radością całej armji, na polu bitwy, księciem Ligny i marszałkiem Francji!...
— Marszałkiem Francji!... — rzekła Rózia, zdumiona, niebardzo pojmując, co znaczą te słowa.
— Księciem Ligny! — dodała Blanka, również bardzo zdziwiona.
— Tak, Piotr Simon, księciem i marszałkiem!
— Później atoli nie przyznano mu tego tytułu i stopnia, bo po bitwie pod Ligny nastąpił dzień okropny... dzień ten zowie się Waterloo.
— Ojciec wasz wtedy, okryty ranami, został na polu bitwy.
Wyleczywczy się z ran, co długiego wymagało czasu, prosił o pozwolenie wyjazdu na wyspę Świętej Heleny... drugą wyspę na końcu świata, dokąd Anglicy wywieźli cesarza. Nieszczęściem nie pozwolono mu na to. Rozgniewał się i postanowił wezwać do Francji syna cesarskiego. Zamierzał zbuntować jeden pułk, w którym znajdowali się dawni jego żołnierze. Wyjechał więc do Pikardji, gdzie pułk ten miał leże, ale tymczasem zwietrzono, o co rzecz idzie... Zaledwie przybył, wnet go nieboraka uwięziono i stawiono przed dowódcą... A tym dowódcą był ten sam... ale nie będę opowiadał, bo byłoby zbyt długo i was by bardzo zasmuciło... Stanąwszy przed pułkownikiem, gdy był sam na sam rzekł: „Jeżeli nie jesteś tchórzem, uwolnisz mnie na kilka godzin, i będziemy bić się z sobą do upadłego; bo nienawidzę ciebie za to, a pogardzam za owo, i jeszcze owo“. Pułkownik przyjął wyzwanie, i uwolnił waszego ojca do następnego ranka. Nazajutrz nastąpił pojedynek i pułkownik padł na placu bez życia... Kiedy wasz ojciec ocierał szpadę, jeden z przyjaciół dał mu znać, aby coprędzej uciekał, ponieważ go szukają. Opuścił więc Francję, gdzie w czternaści dni potem, nieobecny, na śmierć został skazany, jako spiskowy.
— Ach! co za nieszczęście, mój Boże!
— Ale przy tem nieszczęściu trafiło się i szczęście. Zacna matka wasza dotrzymała obietnicy, wiernie czekała!... — Gdy teraz ojciec wasz w niczem nie mógł już być pomocnym ani cesarzowi, ani jego synowi, przybył do Warszawy. Matka wasza niedawno utraciła rodziców, była wolna; pobrali się zatem z sobą... Ale szczęście niedługo trwało. Ojciec wasz wmieszał się w jakąś sprawę, musiał uciekać. Matka chciała jechać do niego, ale mieli jakiś proces, i została bez kawałka chleba. Wszelako puściliśmy się w drogę, ona na Jowialnym, a ja pieszo obok niej. Wieleśmy ucierpieli biedy i nędzy! Stanęliśmy w jednej wsi, a tam i wy przyszłyście na świat.