Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część pierwsza/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
ROZBRAT.

Ksiądz d'Aigrigny, w wielkiem zmartwieniu, wziął machinalnie bilet od Rodina i trzymał go w ręku, nie pomyślawszy o przeczytaniu; wielebny ten ojciec z trwogą wyglądał końca rozmowy.
Według ustawy zakonu jezuitów, Gabrjel nie mógł nic posiadać na swoją wyłączną własność, a nadto ksiądz d'Aigrigny uzyskał od niego, na rzecz zgromadzenia, wyraźne zrzeczenie się wszelkiego majątku; lecz można było mniemać, iż wyraźnie zerwać chce związki, łączące go z zakonem Jezuitów; w takim razie prawnie nie miał obowiązku dotrzymać jakiegobądź przyrzeczenia. Nadzieje księdza d'Aigrigny zagarnięcia na rzecz zakonu olbrzymiego mienia rodziny Rennepont'ôw na zawsze byłyby zniszczone.
Ksiądz d'Aigrigny, w niemym przestrachu, czekał rozwiązania tej aż dotąd groźnej dla niego rozmowy.
Misjonarz zaś mówił dalej:
— Gdy wstąpiłem do jezuickiego seminarjum, mego postanowienia nie dyktowało mi nieodzownie religijne powołanie... skłoniła mnie do tego chęć świętego wywdzięczenia się przybranej matce. Z tem wszystkiem, prawdziwy duch religji Chrystusa tak jest ożywczy, iż nabrałem chęci i gorliwości, gdym pomyślał, że będę wykonywał Boską naukę Zbawiciela. Tej wzniosłej i świętej nauce nikt się nie oprze, kiedy się jej nauczy ze łzami w oczach i sercem pełnem tkliwej miłości bliźniego!
— Mój synu, taki jest w rzeczy samej duch chrystjanizmu; i uczyć się trzeba i zgłębiać słowo Pisma świętego — odrzekł ksiądz d‘Aigrigny. — Dla tej to nauki szczególniej, przeznaczone są nasze seminarja. Wykład słowa jest dziełem rozbioru, karności i uległości, a nie dziełem serca i uczucia... dlatego, mój synu, porządek, uległość, regularność, są pierwszemi zasadami naszego towarzystwa.
— Niestety! mój ojcze, nie było to życie, ale raczej śmierć, którą tak regulowano; — wpośród tego niszczenia wszelkich szlachetnych zasad, poświęcałem się nauce scholastycznej, nauce ciemnej, która zawsze obudza myśli niebezpieczeństw, walk, wojen, a nigdy myśli pokoju, spokojności i szczęścia.
— Scholastyka, kochany synu — odpowiedział surowo ksiądz d‘Aigriginy — jest zarazem puklerzem i mieczem: puklerzem dla osłony i ochrony katolickiego dogmatu, mieczem zaś dla zwalczania herezji.
— Z tem wszystkiem, mój ojcze, Chrystus i jego Apostołowie nie znali tej ciemnej nauki, a na ich proste, wzruszające słowa, odradzali się ludzie i zyskiwali prawdziwe zbawienie... Azali ewangelja, ta boska ustawa, nie jest dostateczną do nauczania ludzi, by kochali się wzajemnie? Lecz niestety! zamiast przemawiać do nas tym językiem, mówiono nam tylko o wojnach religijnych, obliczając potoki krwi, którą trzeba było przelać, aby przypodobać się Bogu i utopić herezję. Taka to straszna nauka uczyniła jeszcze smętniejszem nasze życie; związki nasze z towarzyszami przybierały charakter goryczy, zawiści i podejrzliwości. Nałóg donoszenia rodził skrytą nienawiść, głęboką urazę. Ja nie byłem ani lepszym, ani gorszym od innych: wszyscy ugięci od tylu lat pod żelazne jarzmo biernej uległości, odwykli od wszelkiej rozwagi, od używania własnej woli, pokorni, drżący przed swymi przełożonymi, wszyscy byliśmy jednakowo usposobieni, bezwładni, milczący... Nareszcie przyjąłem święcenie: przyjąłem je za twoją radą... Jak się to stało? Nic nie wiem... bo oddawna już nie miałem własnej woli. Poddać się musiałem i odbyć wszelkie próby... najstraszniejsza stanowczą była... Kilka miesięcy przepędziłem w milczeniu w mojej celi, odbywając wytrwale nadzwyczajne, machinalne ćwiczenia, jakie mi naznaczono. Prócz waszej wielebności, nikt się do mnie przez ten długi czas nie zbliżył; żaden głos ludzki, prócz waszego, nie obił się o moje uszy... czasem w nocy, uczuwałem przestrach... umysł mój, osłabiony postami, surowością, samotnością, trapiły dziwne, straszne widziadła; innym znowu razem przeciwnie: wpadałem w jakąś niemoc, w jakąś nieczułą spokojność, sądząc, że wykonać moje śluby było to samo, co pozbyć się na zawsze ciężaru woli i myśli...
— Przypomnij sobie, kochany synu — odrzekł wielebny ojciec — przypomnij sobie, że w wigilję dnia; wyznaczonego ci do wyrzeczenia tych ślubów, ofiarowałem ci wolność, podług ustawy naszego towarzystwa, abyś zrzekł się należenia do zgromadzenia naszego, zostawiając ci wybór, bo my dobrowolne tylko przyjmujemy powołanie.
— Prawda, mój ojcze — odpowiedział misjonarz z boleścią — kiedym wycieńczony, zwątlony na duszy przez trzymiesięczną samotność i próby, był bezwładny... nie mogąc ruszyć się, otworzyłeś wtedy drzwi mej celki... mówiąc mi: „Jeżeli chcesz, wstań... wolno ci... Niestety brakło mi sił; jedynem życzeniem mej bezwładnej i oddawna już sparaliżowanej duszy, był spoczynek w grobie... Wykonałem więc nieodzowne śluby i upadłem na twoje ręce jak trup.
— I aż dotąd, mój synu, nie upadłeś nigdy pod tem posłuszeństwem trupa...
Po chwili milczenia Gabrjel mówił dalej:
— Zawsze, mój ojcze, ukrywałeś przede mną prawdziwy cel zakonu, do którego wstępowałem... Zupełnego wyrzeczenia się własnej woli, którą zdałem na mych przełożonych, żądano ode mnie w imię chwały Pana Boga... mówiłeś mi, że miałem być użyty do dzieła świętego, wielkiego, pięknego... uwierzyłem ci, ojcze... Czekałem... nieszczęsny przypadek zmienił moje przeznaczenie... bolesna choroba, pochodząca z...
— Synu! niema potrzeby przytaczać tych okoliczności.
— Przebacz mi, ojcze, wszystko przypomnieć ci muszę, mam prawo żądać, abyś mnie słuchał...
— Mów więc — rzekł ksiądz d‘Aigrigny, brwi zmarszczywszy, i nie mogąc ukryć obawy wobec tego, co miał powiedzieć młody ksiądz, którego dotąd blade lica pokryły się żywym rumieńcem.
— Na pół roku przed mym odjazdem do Ameryki — mówił dalej Gabrjel, oczy opuszczając — zapowiedziałeś mi, że mnie przeznaczasz na spowiednika... i... żeby mnie przygotować do tej świętej posługi dałeś mi książkę, zawierającą pytania, jakie kapłan czynić może młodym chłopcom... młodym panienkom... i mężatkom... gdy staną przed trybunałem pokuty... Oh! mój Boże! — dodał Gabrjel, zadrżawszy — nigdy nie zapomnę owej strasznej chwili... było to wieczorem... Pełen uszanowania, ufności i wiary... otworzyłem ową książkę. Z początku nie rozumiałem... Potem nareszcie,,, zrozumiałem... Wtedy to przejęła mnie zgroza, osłupiałem; ledwo tyle miałem siły, aby zamknąć tę obmierzłą księgę... wyrzucałem sobie, żem niechcący rzucił okiem na te karty hańby... które, pewno przez pomyłkę, podałeś mi w ręce.
— Kochany synu — odpowiedział wielebny ojciec poważnie — starałem się uspokoić twoje skrupuły. Ksiądz obowiązany słuchać wszystkiego pod pieczęcią spowiedzi, powinien wszystko poznać, o wszystkiem wiedzieć i móc wszystko ocenić... że nasze zgromadzenie obowiązywało młodych księży, przeznaczonych na spowiedników, czytać tę książkę, jako dzieło klasyczne.
— Uwierzyłem ci, Wielebny ojcze; nałóg bezwładnego posłuszeństwa opanował mnie. Pomimo wstrętu, który sobie wyrzucałem jako wielkie przestępstwo, mając na myśli twoje słowa, zaniosłem książkę do stancji i czytałem ją... O! mój ojcze... jakież przerażające odkrycie wszystkiego, co tylko być może najwystępniejszego... Ach! jaka noc! jaka noc! Straszne obrazy przedstawiały się mej aż dotąd czystej wyobraźni.... świadkiem mi jest Bóg! zdawało mi się, że czuję wyraźnie, jak rozum mój słabnie. Tak... Zmącił się zupełnie... gdyż wkrótce unikać chciałem tej piekielnej księgi, i nie wiem co za zgubny pociąg, jakaś pożerająca ciekawość dyszącego mnie zatrzymywała i do kart zgrozy przykuwała... zdawało mi się, że umrę od wstydu i hańby!... straszna gorączka pozbawiła mnie do reszty zmysłów.
— Mówisz o tej książce wyrazami przygany — rzekł surowo ksiądz d‘Aigrigny — gdyż byłeś ofiarą zbyt silnej wyobraźni: jej to przypisać winieneś owe nieszczęsne wrażenia, jakich doznałeś, czytając książkę wyborną, której nic zarzucić nie można.
— A więc, mój ojcze — odpowiedział Gabrjel z głębokim żalem — nie mam prawa żalić się na to, że moja aż do owego czasu niewinna, czysta myśl, zmazaną została sprośnościami. Po tej strasznej nocy nastąpiła długa choroba; powiadano mi, że kilka razy Obawiano się, abym nie dostał pomieszania. Gdym powrócił do zdrowia... przeszłość wydała mi się jak jakie przykre marzenie... Wtedy powiedziałeś mi, wielebny ojcze, że nie byłem dość dojrzały do pełnienia pewnych obowiązków... Wtedy to prosiłem cię usilnie, abym mógł udać się jako misjonarz do Ameryki... Długo nie chciałeś przychylić się do mej prośby, wreszcie pozwoliłeś... Odjechałem... Ujrzałem się między oceanem a niebem! Wtedy wydało mi się, żem wyszedł jak więzień z ciemnej jaskini; pierwszy to raz, po tylu latach, uczułem wolne bicie serca w swych piersiach! pierwszy raz uczułem, że jestem panem swej myśli, i ośmieliłem się zastanowić nad mem przeszłem życiem... Wtedy to dziwne przedstawiały się mej myśli wątpliwości. Pytałem się sam siebie, jakiem prawem, w jakim celu tak długo we mnie tłumiono, niweczono używanie własnej woli, własnego rozumu, kiedy sam Bóg obdarzył mnie tą wolą, tym rozumem; lecz pomyślałem sobie... że może cele tego dzieła wielkiego, pięknego i świętego, do którego przyczynić się miałem, zostaną mi kiedyś odkryte i nagrodzą mnie za moje posłuszeństwo i moje wyparcie się samego siebie...
W tej chwili wszedł Rodin.
Ksiądz d‘Aigrigny zapytał go znaczącem spojrzeniem; Rodin zbliżył się i rzekł mu pocichu, tak iż Gabrjel nie mógł słyszeć:
— Nic ważnego; doniesiono mi tylko, że ojciec marszałka Simon przybył do fabryki pana Hardy.
Rodin zajął poprzednie stanowisko przy kominku.
— Mów dalej, mój synu... chciałbym prędzej wiedzieć, na czem skończyć zamierzasz? — rzekł d‘Aigrigny.
— Powiem ci to niebawem, mój ojcze... Przybyłem do Charlestown‘u... Przełożony naszego instytutu w tem mieście, któremu objawiłem powątpiewania moje o towarzystwie, oświadczył się, z gotowością oświecenia mnie; z przerażającą otwartością odkrył mi cel, do którego uporczywie dążyli naczelnicy, od początku zawiązania zakonu... Przeląkłem się... Czytałem kazuistów... Och! wtedy-to, mój ojcze, było to nowe, straszne dla mnie odkrycie, gdy na każdej karcie tych ksiąg, pisanych przez jezuitów, czytałem usprawiedliwienie, uniewinnienie kradzieży, potworzy, gwałtu, cudzołóstwa, krzywoprzysięstwa i t. p. Kiedym wspomniał, że ja, kapłan Boga miłosierdzia, sprawiedliwości, przebaczenia i miłości, należałem do towarzystwa, którego naczelnicy wyznawali takie zasady i chełpili się niemi, przysiągłem Bogu, że zerwę na zawsze łączące mnie z niem dotąd związki!..
Na te słowa Gabrjela, ksiądz d‘Aigrigny i Rodin spojrzeli na siebie przerażeni; osądzili, że wszystko stracone, że ich zdobycz z rąk im się wymykała.
Gabrjel, głęboko wzruszony tylu wspomnieniami, nie dostrzegł pomieszania swych słuchaczy, i tak mówił dalej:
— Pomimo mego postanowienia opuszczenia zakonu, bolesnem mi było uczynione przeze mnie odkrycie... Tak dalece cierpiałem... iż myśląc o niebezpieczeństwach mej misji, spodziewałem się z tajemną radością, że może przy tej okoliczności Bóg mnie do siebie powoła... lecz przeciwnie,czuwał nade mną z opatrzną troskliwością...
Gabrjel zadrżał na wspomnienie tajemniczej niewiasty, która mu ocaliła życie w Ameryce.
— Po skończeniu misji wróciłem tu, mój ojcze, postanowiwszy prosić się, abyś mnie uwolnił od wykonanych ślubów... Kilka razy, ale nadaremnie, żądałem pomówienia z tobą... wczoraj zrządziła Opatrzność, że mogłem rozmówić się z mą przybraną matką; od niej dowiedziałem się, jakiego to użyto podstępu dla zmuszenia mnie do wstąpienia do zakonu. Pojmujesz, Wielebny ojcze, że gdybym mógł wahać się jeszcze w mem postanowieniu, to to, o czem się wczoraj dowiedziałem; uczyniłoby postanowienie nieuniknionem... Lecz w tej uroczystej chwili wyznać ci muszę, mój ojcze, że nie obwiniam całego zgromadzenia, gdyż zapewne wiele do niego należy osób, podobnie jak ja prostych, łatwowiernych i ufających... żałuję lich, i prosić będę Boga, aby ich oświecił, tak jak mnie oświecił...
— A więc, mój synu — rzekł ksiądz d‘Aigrigny zbladły, struchlały — żądasz zerwania związków, które cię łączą z naszem zgromadzeniem?
— Tak, mój ojcze, złożyłem przysięgę w twoje ręce i proszę cię, abyś mnie rozwiązał... abyś mnie uwolnił od mych ślubów.
— A wiesz, mój synu, że zgromadzenie może cię uwolnić... lecz ty sam nie możesz się uwolnić od niego?
— Mój postępek dowodzi ci, mój ojcze... jaką przywiązuję wagę do przysięgi, kiedy cię proszę, abyś mnie od niej uwolnił... Z tem wszystkiem jednak, gdybyś mi tego odmówił, przestanę nadal uważać się za zobowiązanego tak w oczach boskich, jak i w oczach ludzi.
— To bardzo jasne... — rzekł ksiądz d‘Aigrigny, zwróciwszy się do Rodina, a głos zamierał mu na ustach, tak wielką była jego rozpacz.
Wtem Rodin, jakby pod natchnieniem niespodzianej myśli, dostrzegł, że wielebny ojciec trzymał jeszcze w ręku jego bilet nieprzeczytany. Żywo więc przystąpił do księdza d‘Aigrigny i zapytał go pocichu tonem powątpiewania i trwogi:
— Wielebny ojcze... czyś nie czytał jeszcze mego biletu?...
— Nie pomyślałem o nim.
— Przeczytaj go więc...
Zaledwie ksiądz d‘Aigrigny rzucił okiem na bilet, gdy żywy promień nadziei zabłysnął na jego, dotąd w rozpaczy pogrążonej, twarzy; ścisnął z wdzięcznością rękę Rodinowi i rzekł mu pocichu:
— Słusznie mówisz... Gabrjel jest nasz...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.