Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część druga/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
POCIECHA.

Zaraz po oddaleniu się Adrjanny, Agrykola, uklękłszy przy posłaniu Garbuski, rzekł jej z glębokiem wzruszeniem:
— Sami tu jesteśmy... mogę więc wynurzyć ci, co mam na sercu. Zastanów się tylko nad tem, coś uczyniła?... to straszna rzecz... umierać z nędzy... z rozpaczy... i nie wezwać mnie, nie dać mi znać o sobie...
— Agrykolo!... posłuchaj mnie...
— Nie... niema dla ciebie wymówki... Mój Boże... pocóż więc nazywać się bratem i siostrą, poco dawać sobie przez piętnaście lat najszczersze dowody przywiązania, a potem, w nieszczęściu być gotową umrzeć, nie pomyślawszy o tych, których się pozostawia... nie wspomniawszy, że odbierać sobie życie jest to samo, co powiedzieć im: niczem jesteście dla mnie?
I zwróciwszy się do Garbuski, która z coraz większem patrzyła nań zdziwieniem, rzekł jej wzruszonym głosem:
— Zbyt otwartym jestem; trudno jest znieść takie położenie; czynię ci wyrzuty, przyganiam ci... a sam nie jestem takim, jak ci mówię... wcale o czem innem myślę...
— O czemże, Agrykolo?
— Serce mi się kraje, gdy pomyślę, ile ci złego wyrządziłem.. Nie.... wszak prawda?... nigdy, w małych rzeczach? gdy, naprzykład, powodując się nieszczęsnym od dzieciństwa jeszcze nałogiem, ja, który jednak kochałem cię, szanowałem cię, jak siostrę, obrażałem cię po sto razy na dzień... dając ci bezustannie przezwisko tak obrażające... zamiast nazywać cię twem własnem imieniem?
Na te słowa Garbuska spojrzała na kowala z przerażeniem, lękając się, czy nie dowiedział się o jej nieszczęsnej tajemnicy.
— Albo moja matka... czy chodziła także do ciebie radzić się względem mego ożenienia; mówić ci o rzadkiej piękności mej narzeczonej, prosić cię, abyś zobaczyła tę dziewczynę, abyś badała jej charakter, w nadziei, że instynkt twego do mnie przywiązania ostrzegłby cię... gdybym ja czynił zły wybór? Powiedz mi, czy moja matka była tak okrutna? Nie... to ja tak dręczyłem twoje serce.
Tu znowu obudziła się obawa Garbuski; ani wątpić, że Agrykola wie o całej tajemnicy. O mało nie umarła ze wstydu; jednakże, całemi siłami oddalając od siebie wiarę w to odkrycie, mówiła zcicha, słabym głosem:
— W rzeczy samej... Agrykolo... nie twoja matka prosiła mnie o to... to ty... i... i... byłam ci wdzięczna za ten dowód zaufania...
— Ty byłaś mi wdzięczna... biedna dziewczyno — zawołał kowal ze łzami w oczach — nie... to nieprawda; bo ja bardzo naraziłem cię... byłem bardzo nielitościwym... nie wiedząc o tem... mój Boże!
— O! mój Boże!... — mówiła coraz słabszym głosem biedna dziewczyna, rękami zakrywając twarz — wie o wszystkiem!
— Tak... wiem o wszystkiem — rzekł kowal z niewymownem uczuciem i szacunkiem — tak, wiem o wszystkiem... i nie chcę, abyś się wstydziła uczucia, które sobie poczytuję za zaszczyt i którem pysznię się, tak, wiem o wszystkiem, i powtarzam sobie z uczuciem radości, z uczuciem pewnej dumy, że najlepsze, najszlachetniejsze serce dla mnie bije, że do mnie należy... i zawsze będzie do mnie należeć.
Agrykola mówił dalej z coraz większem uniesieniem:
— Dobrze, dobrze, bądź spokojna, moja zacna, kochana Magdaleno, bądź spokojna, będę ja zawsze godnym twej zaszczytnej dla mnie miłości; wierz mi, że tyle ona mi przyniesie szczęścia, ile cię łez kosztowała... Dlaczegóżby więc ta miłość miała być odtąd dla ciebie przyczyną stronienia ode mnie, dlaczegożbyś miała się jej wstydzić i lękać? Czemże jest miłość taka, jaką pojmuje twoje zacne serce? Czyż ona nie jest bezustannym, wzajemnym udziałem poświęcenia, tkliwości, głębokiego wzajemnego szacunku, nieograniczonej ufności?
Im więcej mówił kowal, tem więcej nabierała śmiałości Garbuska... Lękała się ona nadewszystko wyjawienia swej tajemnicy, w tej myśli, aby jej nie przyjęto z szyderstwem, pogardą lub upokorzającem politowaniem, a tymczasem całkiem przeciwnie, na męskiej, prawej twarzy Agrykoli malowała się radość i szczęście; Garbuska wiedziała, że on nie umie udawać, dlatego, już teraz nie wstydząc się, zawołała... również z pewnym rodzajem chluby.
— Mój Boże! każda szczera i czysta miłość ma w sobie coś pięknego, dobrego i pocieszającego, że w końcu zawsze znajduje tkliwe przyjęcie, gdy zdołają wytrzymać pierwsze burze ci, którzy ją uczuli; zawsze więc zaszczytnem będzie i dla serc, które były jej przedmiotem... Dzięki ci, Agrykolo; dzięki twym dobrym słowom, które mnie podnoszą w mych własnych oczach, czuję teraz, że, zamiast wstydzić się tej miłości, szczycić się nią powinnam... Moja dobrodziejka ma słuszność... Ty masz słuszność; dlaczegóżbym więc wstydzić się miała? Czyż nie jest świętą i prawdziwą moja miłość? Patrz więc czy moje oczy unikają twoich... przypatrz się tylko, czy ja kiedy w życiu wyglądam na tak szczęśliwą... a przecież niedawno miałam już umrzeć.
Od kilku chwil już, tkliwa ta scena miała niewidocznego świadka. Kowal i Garbuska tak mocno byli wzruszeni, iż nie spostrzegli panny Adrjamny de Cardoville, stojącej we drzwiach na progu.
Adrjanna również nie posiadała się z radości: Dżalma pozostał jej wiernym, Dżalma kochał ją niezmiernie. Owe niegodziwe pozory, których przez jakiś czas była ofiarą, były oczywiście nowym spiskiem Rodina, i pozostawało tylko pannie de Cardoville dociec celu tych obmierzłych intryg.
— Widzisz więc, moja przyjaciółko — rzekła Adrjanna — jak to podstępy złośliwych ludzi wychodzą częstokroć na własną ich szkodę. Nareszcie więc jesteśmy znowu połączone i szczęśliwsze, niż kiedykolwiek, a ta szczęśliwość jeszcze więcej daje nam nowych sił przeciw naszym nieprzyjaciołom.
— Pani, Bogu dzięki... — rzekł kowal.
— Pozwól, panie Agrykolo, przypomnieć sobie, że jutro masz się widzieć z panem Hardy.
— Proszę pani, nie zapomniałem o tem, równie jak o wspaniałej ofierze, jaką pani gotowa jesteś uczynić dla niego. List jego, napisany do mnie w odpowiedzi na mój list, który udało mu się przesłać mi pokryjomu, był krótki, czuły lubo bardzo smętny; pozwala, abym się z nim widział; pewny jestem, że go skłonię... do opuszczenia tego smutnego miejsca pobytu, a może i do przyprowadzenia go z sobą; wielką on mi zawsze okazywał ufność, wierzył w moje dla niego poświęcenie!
— Dobrze, bądź dobrej myśli, panie Agrykolo — rzekła Adrjanna, zarzucając swoją salopę na ramiona Garbuski i starannie ją otulając: — Jedźmy, bo już ściemnia się. Jak tylko powrócimy do domu, dam panu list do pana Hardy.

W kilka chwil potem młoda wyrobnica, prowadzana przez Agrykolę i Adrjannę, zeszła po schodach i, wsiadłszy do powozu z panną de Cardoville, usilnie prosiła, aby mogła widzieć Cefizę; nadaremno Agrykola odpowiadał Garbusce, że niepodobna było tego żądać.

Dowiedziawszy się od Róży-Pompon, że nie można ufać nikomu z ludzi, otaczających księcia Dżalmę, Adrjanna znalazła pewny sposób przesłania tegoż wieczora listu do księcia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.