Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część druga/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
ROZMOWA.

Po chwilowym namyśle, Róża-Pompon rzekła do Adrjamny, której serce biło żywo:
— Powiem pani odrazu, co mam na sercu: nie byłabym pewno pani szukała; lecz kiedy ją znajduję, rzecz naturalna, że korzystam z okoliczności.
— Ależ, pani — rzekła łagodnym tonem Adrjanna — czy mogłabym poznać przynajmniej temat rozmowy, którą mamy prowadzić z sobą?
— Tak, moja pani — rzekła Róża-Pompon — najprzód nie trzeba sądzić, żebym ja była biedna, albo nieszczęśliwa i żebym chciała wyprawiać pani sceny zazdrości lub krzyczeć, jako wzgardzona... Oho! niedoczekanie pani... Dzięki Bogu, nie mogę skarżyć się na ładnego księcia (tak go sobie przezwałam); przeciwnie, on mnie bardzo uszczęśliwił; jeżelim go opuściła, ta pomimo jego woli, i że tak mi się podobało.
To mówiąc, Róża-Pompon, pomimo udawanego spokoju, wielki mając ciężar na sercu, głośno westchnęła.
— Tak, pani — mówiła dalej — porzuciłam go, bo mi się tak spodobało, pomimo, że szalenie się we mnie rozkochał, tak dalece nawet, iż, gdybym chciała, toby się ze mną ożenił; tak, moja pani, ożeniłby się... tem gorzej, jeżeli to, co mówię pani, martwi ją... chociaż kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, chciałam jej oczy wydrapać... Oh! niezawodnie; ale gdym niedawno widziałam panią, tak dobrą dla biednej Garbuski, lubo pewna byłam siebie... doznałam czegoś takiego... Nakoniec, powiem jasno: nienawidzę pani, i bardzo zasługujesz pani na to... — dodała Róża-Pompon, tupnąwszy nogą.
To, co już usłyszała Adrjanna, powinno było zadowolić ją zupełnie. Według tego, co nazywają przyjętym zwyczajem między ludźmi, pewna już odtąd będąc, że serce Dżalmy bić nie przestawało dla niej, mało zapewne powinnaby o to dbać, czy książę, w uniesieniu gorącej młodości swego wieku, uległ przemijającej, chwilowej słabości dla tej istoty. Ale inne serce miała Adrjanna... Nie pojmowała ona rozłączenia duszy i ciała; jej miłość, młoda, czysta i namiętna, była niezmiernie surowa w wymaganiach, wymaganiach tak słusznych w obliczu natury, jak śmiesznych i niedorzecznych w oczach ludzi.
Powiedzieliśmy więc, że Adrjanna w połowie tylko została zaspokojona... chociaż już z mowy Róży-Pompon i obrażonej jej miłości przekonać się była mogła, że Dżalma nigdy nie miał dla gryzetki najmniejszego rzeczywistego przywiązania.
Te żale Róży-Pompon, zarazem smutne i zabawne, nie zgadzały się wcale z tem, co poprzednio już powiedziała, o szalonej miłości ku niej Dżalmy; ale Adrjanna, bynajmniej nie wytykając tych sprzeczności, rzekła do niej łagodnie:
— Mylisz się, pani, jak mi się zdaje, gdy sądzisz, że ja jestem przyczyną jej zmartwienia; ale w każdym razie szczerzebym jej żałowała, gdyby ktokolwiek miał z nią źle się obchodzić.
— Mylisz się, pani, jeżeli sądzisz, że mnie bito — zawołała Róża-Pompon — Oh! jeszczeby też!... Nie zupełnie co innego... ale wreszcie... pewna jestem, gdyby nie pani, przyszłoby do tego, iż ładny książę kochałby mnie trochę... bo bądź co bądź, warta tego jestem. A potem... między kochankiem a... kochankiem jest różnica... ja nie jestem tak wymagająca, ale nawet ani tego... — i Róża-Pompon przygryzła różowy paznokieć swego paluszka.
— Ach! kiedy Nini-Moulin przybył po mnie, przyniósłszy klejnoty i koronki, aby mnie skłonić do udania się z nim, słusznie mi mówił, że na nic mnie nie narażał... tylko na same uczciwe rzeczy...
— Nini-Moulin? — zapytała się panna de Cardoville, coraz bardziej zaciekawiona — któż to jest Nini-Moulin, moja panno?
— Taki moralny pisarz... — odpowiedziała Róża-Pompon zadąsana — wydusza pieniądze od starych bigotów; niby za pisanie o moralności... Piękna też to jego moralność.
Te słowa: moralny pisarz bigotów naprowadziły Adrjannę na ślad nowego spisku Rodina lub księdza d‘Aigrigny, spisku, którego ona i Dżalma o mało nie stali się znów ofiarą; zaczynała odgadywać prawdę i rzekła:
— Ależ, pani, pod jakim pozorem ten człowiek uprowadził cię stąd?
— Przyszedł po mnie, mówiąc mi, że nie mam się czego lękać dla mej cnoty, że tylko idzie o to, abym się bawiła, abym była wesoła, grzeczna; wtedy ja pomyślałam sobie: Filemon jest daleko, ja nudzę się sama, to będzie coś zabawnego, cóż na tem stracę?... Oh! nie wiedziałam ja, na co się narażałam — dodała Róża-Pompon z westchnieniem. — I oto Nini-Moulin wiezie mnie pięknym powozem; zatrzymujemy się na placu Pallais-Royal; mężczyzna ponury, o żółtej cerze siada przy mnie na miejscu Nini-Moulina i prowadzi mnie potem do ładnego księcia, gdzie mnie zostawia. Gdym go ujrzała... Ah! jaki piękny, ale to taki piękny, iż nie wiedziałam, co mam powiedzieć, a przytem mina tak miła, tak dobra... Zaraz więc pomyślałam sobie: właśnie też potrafisz tu być cnotliwą... Nie spodziewałam się, ze tak będzie... pozostałam cnotliwą... niestety!
— Jakto, pani żałujesz tego, żeś pozostała cnotliwą?...
— Alboż ja wiem, poco ładny książę trzymał mnie u siebie? dlaczego brał mnie w powozie na spacery i na widowiska? Ha!... może to także należy do dobrego tonu w jego dzikim kraju, mieć zawsze przy sobie ładną dziewczynę, po to, aby nie zwracać na nią najmniejszej uwagi...
— Więc dlaczego pani pozostawałaś w tym domu?
— Ach! mój Boże!... pozostałam — rzekła Róża-Pompon, nogą tupnąwszy ze złości — pozostałam, bo, nie wiedząc jak się stało, mimowolnie zaczęłam kochać ładnego księcia, a co dziwniejsze, ja, co jestem wesoła jak zięba... kochałam go, bo był smutny, i to dowód, że szczerze go kochałam. Nareszcie, pewnego dnia, nie mogąc już wytrzymać... rzekłam sobie: niech się co chce dzieje, Filemon zapewne nie będzie mi wierny, pewna tego jestem...
Potem, na chwilę umilkłszy, Róża-Pompon dodała:
— Ale... nie... nie powiem tego pani... byłabyś zbyt zadowolona...
Nareszcie po długiej przerwie ciągnęła dalej ta dziwna dziewczyna, patrząc na pannę de Cardoville z rozczuleniem i poszanowaniem.
— Dobrze, a więc... na złość, powiem pani, bo na co nam milczeć, powiem o wszystkiem!... Zaczęłam mówić do pani, udając, że ładny książę chce się ze mną żenić, a kończę, mimowolnie, wyznaniem, że niemal wypędził mnie od siebie. Ale doprawdy nie moja w tem wina: pomiesza mi się zawsze, kiedy chcę skłamać. Uważaj więc, pani, oto szczera prawda: Kiedym spotkała panią u biednej Garbuski, z początku rozgniewałam się na nią jak indyczka... lecz kiedy usłyszałam panią, tak piękną, tak wielką damę, jak mówiłaś do tej biednej wyrobnicy, jak do swej siostry, nadaremnie się srożyłam, gniew mnie opuścił... Mówię to, nietylko z powodu tego tygrysa, którego zabił dla ciebie w cyrku... ale od owego czasu, gdybyś pani wiedziała, mój Boże! o wszystkich głupstwach, jakie on wyrabiał z jej bukietem; a potem, nie wiesz pani? wszystkie noce przepędzał nie kładąc się, a częstokroć płakał w salonie, gdzie, jak mi powiadano, pierwszy raz panią zobaczył... wie pani... przy oranżerji... A portret pani, który zrobił z pamięci na zwierciadle, i tyle innych rzeczy. Nakoniec ja, która go kochałam i która to widziałam, z początku strasznie się na to gniewałam, a potem było dla mnie tak tkliwem, tak rozczulającem, iż nie mogłam wstrzymać się od łez... O! tak... tak... uważaj tylko pani... jak teraz, choć nic nie widzę, tylko myślę o tym biednym księciu. Ah! pani... masz minę tak łagodną, tak dobrą, nie czyń go więc nieszczęśliwym, kochaj go choć troszkę, tego biednego księcia... Bo cóżby to pani szkodziło, gdybyś go kochała?
Nie wiemy, co Adrjanma miała odpowiedzieć na tę niewczesną prośbę Róży-Pompon, gdy nagle odezwał się na schodach przeraźliwy, ostry, skrzeczący głos, jak można było wnosić, chcący naśladować koguta.
Adrjanna wzdrygnęła się ze strachu, niebawem jednak twarz Róży-Pompon, dopiero co bolejąca, wzruszona politowaniem, teraz zajaśniała radością, i dziewczyna, poznawszy owo hasło, zawołała, klaszcząc w ręce:
— To Filemon! Ach! ten warjat, jaki on zawsze zabawny! Zawsze go się trzymają żarty, a mnie to zawsze bawi!
I otarła ostatnią łzę śmiejąc się do rozpuku z żarcików Filemona, które jej się wydawały zawsze świeże, zawsze ucieszne, chociaż już je znała.
Adrjanna, nie chcąc przedłużać kłopotliwego i śmiesznego położenia, poszła wprost do drzwi i otworzyła je ku zdumieniu Filemona, który, ujrzawszy ją, cofnął się o parę kroków.
Filemon, tęgi zuch, brunet, wysoki, przybywający z podróży miał na głowie biały baskijski kaszkiet; czarna wielka broda spadała mu falisto na jasno-niebieską kamizelkę; co do innych rzeczy, które rozśmieszyły Adrjannę, były to: waliza, z której wyglądały nogi i głowa gęsi, tę walizę Filemon trzymał pod pachą; oraz ogromny biały królik, żywy, w klatce, którą ten student trzymał w ręku.
— Ah! biały królik, jakie on ma piękne czerwone oczy.
Kiedy Róża-Pompon, klęcząc przed klatką, unosiła się nad królikiem, Filemon uderzony widokiem okazałej postaci panny de Cardoville, zdjąwszy kaszkiet, ukłonił się jej z uszanowaniem.
Adrjanna odkłoniwszy mu się grzecznie i z godnością, zeszła lekko po schodach i znikła. Filemon, zdziwiony zarówno jej pięknością, jak szlachetną miną i pełną godności postawą, a nadewszystko bardzo ciekawy, skąd u licha Róża-Pompon miała podobne znajomości, rzekł jej żywo delikatnym, miłym głosem:
— Kochany kotku swego Mon-mona (Filemona), któż to jest ta piękna dama?
— To moja przyjaciółka, jeszcze z pensji... wielki satyrze — rzekła niedbale Róża-Pompon, drażniąc królika.
Potem, rzuciwszy okiem na skrzynkę, którą Filemon postawił przy klatce i przy walizie, dodała:
— Założyłabym się, że znowu przywozisz mi w tej skrzyni powidła z winogron...
— Mon-mon przywozi coś lepszego, niż powidła swemu kochanemu kotkowi — rzekł student i wycisnął dwa głośne całusy na rumianych licach Róży-Pompon, która nareszcie powstała — Mon-mon przywozi jej swoje serce.
— Znam je — rzekła gryzetka, kładąc delikatnie palec na końcu różowego noska i lekko pogroziła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.