<<< Dane tekstu >>>
Autor Róża Luksemburg,
Franz Mehring
Tytuł „Kapitał” Karola Marksa
Podtytuł w streszczeniu F. Mehringa i R. Luxemburg
Rozdział II. Tom drugi i trzeci.
Wydawca "Książka"
Data wyd. 1923
Druk L. Bogusławski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Mieczysław Kwiatkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II. Tom drugi i trzeci.

Wciąż nowe i wciąż głębiej dociekające studja, długotrwałe choroby i wreszcie śmierć nie pozwoliły Marksowi dokończyć swego dzieła, tak że Engels musiał publikować oba te tomy z niewykończonych rękopisów, pozostawionych przez swego przyjaciela. Były to wyciągi, szkice, notatki, niekiedy całe harmonijnie zbudowane większe rozdziały; niekiedy zaś krótkie, ledwie zaznaczone uwagi, jakie badacz robi nieraz na własny użytek.
Okoliczności te sprawiły, że w dwuch ostatnich tomach Kapitału znaleźć można nietyle zakończone rozwiązania wszystkich najważniejszych zagadnień ekonomji politycznej, co raczej do pewnego stopnia wyliczenie tych zagadnień oraz ogólne wskazówki, w jakim kierunku należałoby poszukiwać tych rozwiązań. Jak cały światopogląd Marksa, tak samo i to dzieło nie jest jakąś biblją, dającą gotowe i raz na zawsze słuszne prawdy ostatniej instancji, lecz są niewyczerpanem źródłem podniet do dalszej pracy umysłowej, do dalszych poszukiwań i walk o prawdę.
Te same okoliczności tłumaczą, dlaczego i pod względem formy zewnętrznej i literackiego wykończenia tom drugi i trzeci są bardziej zaniedbane i nie skrzą się tak dowcipem, jak tom pierwszy. Jednak właśnie ze względu na zupełne lekceważenie formy i ześrodkowanie całej uwagi na samym logicznym biegu myśli, sprawiają one niejednemu czytelnikowi większą jeszcze rozkosz umysłową, niż tom pierwszy. Pod względem treści oba te tomy, choć nie są dotąd niestety uwzględnione w żadnej pracy popularyzatorskiej i dlatego pozostały nieznane szerszym masom uświadomionych robotników, są bardzo ważnem uzupełnieniem i rozwinięciem tomu pierwszego, tak że są nieodzownie potrzebne do należytego zrozumienia całego systemu.
W pierwszym tomie Marks zajmuje się kardynalnem pytaniem całej ekonomji społecznej: skąd pochodzi wzbogacanie się, gdzie jest źródło zysku? Przed wystąpieniem Marksa dawano na to dwojaką odpowiedź.
„Naukowi“ obrońcy najlepszego ze światów, na jakim wypadło nam żyć, ludzie, cieszący się nieraz pewnem zaufaniem nawet śród robotników, naprzykład Schulze-Delitzsch, usprawiedliwiali bogactwo kapitalistyczne mnóstwem mniej lub bardziej szanownych argumentów lub dowcipnych rozumowań. Raz uważano ten zysk za owoc ustawicznych potrąceń od ceny towarów w celu „odszkodowania“ przedsiębiorcy za wspaniałomyślnie „wyłożony“ przez niego kapitał, kiedyindziej — za zrównoważenie „ryzyka“, ponoszonego przez każdego przedsiębiorcę, to znów za płacę roboczą, należną temu przedsiębiorcy z tytułu „kierownictwa“ przedsiębiorstwem i t. p. W objaśnieniach tych chodziło tylko o to, żeby bogactwo jednych, a więc i ubóstwo innych, przedstawić jako coś „słusznego“, a więc i niezmiennego.
W przeciwieństwie do tego krytycy społeczeństwa burżuazyjnego, to jest szkoły socjalistyczne, występujące przed Marksem, uważały przeważnie, że wzbogacanie się kapitalistów jest wynikiem oszukaństwa, lub nawet okradania robotników, co stało się możliwe dzięki wprowadzeniu pieniędzy, lub dzięki złej organizacji procesu wytwórczego. Wychodząc z tych założeń, socjaliści proponowali różne utopijne plany, w jaki sposób możnaby usunąć wyzysk przez zniesienie pieniędzy, przez odpowiednią „organizację pracy“ i t. p.
Otóż Marks w pierwszym tomie Kapitału wykrył prawdziwe źródło wzbogacania się. Nie zajmują go ani względy, mogące usprawiedliwić kapitalistów, ani skargi na ich nieprawości: po raz pierwszy wskazuje on, w jaki sposób powstaje zysk i jak wędruje do kieszeni kapitalisty. Wyjaśnia on to zjawisko z pomocą dwuch podstawowych faktów ekonomicznych: popierwsze wskazuje, że główna masa robotników — to proletarjusze, którzy swą siłę roboczą muszą sprzedawać jako towar, a powtóre, — że towar ten, że ta siła robocza odznacza się dzisiaj taką wysoką wydajnością, że w ciągu określonej ilości czasu może dostarczyć znacznie więcej wytworów niż ich potrzeba na jej zachowanie w ciągu tego samego okresu czasu. Oba te najzupełniej ekonomiczne a zarazem najzupełniej potwierdzone przez objektywny rozwój dziejowy zjawiska sprawiają, że owoce, przynoszone przez pracę proletarjatu, same niejako spadają kapitalistom do sakwy, a wraz z utrwaleniem się systemu pracy najemnej gromadzą się w postaci coraz bardziej pęczniejących kapitałów.
A więc według Marksa wzbogacanie się kapitalistów nie jest ani wynagrodzeniem ich za jakieś fantastyczne cnoty lub ofiary, ani oszustwem lub kradzieżą w potocznem znaczeniu tego wyrazu. Jest to zwykły akt wymiany między kapitalistą i robotnikiem, najzupełniej poprawny z punktu widzenia prawa karnego, — akt wymiany, podległej dokładnie takim samym prawom, co i każdy inny akt kupna lub sprzedaży towarów. Ażeby gruntownie wyświetlić to skądinąd nienaganne przedsięwzięcie, przynoszące jednak złote owoce kapitalistom, Marks musiał rozwinąć aż do końca i zastosować do towaru, noszącego miano siły roboczej, prawa wartości, to jest objaśnienie wewnętrznych praw wymiany towarowej, sformułowane na schyłku wieku osiemnastego i w początkach wieku dziewiętnastego przez wielkich klasyków angielskich, Smitha i Ricarda. Główną osnową pierwszego tomu Kapitału jest właśnie prawo wartości i wypływająca stąd płaca robocza oraz nadwartość, a więc objaśnienie, w jaki sposób wytwór pracy najemnej bez użycia jakiegokolwiek gwałtu lub oszustwa rozdwaja się sam przez się na mizerny fundusik, umożliwiający zachowanie życia robotników i na bogactwo niepotrzebujących pracować kapitalistów. I na tem polega też wielka historyczna zasługa tego tomu: unaocznił on, że wyzysk może być usunięty tylko pod tym warunkiem i właśnie dlatego, że będzie zniesiona sprzedaż siły roboczej, to jest system najemnictwa.
W pierwszym tomie Kapitału nie opuszczamy prawie ani na chwilę samego warsztatu pracy: jakiejś fabryki, kopalni lub nowoczesnego gospodarstwa rolnego. Wywody tomu pierwszego stosują się do wszystkich przedsiębiorstw kapitalistycznych. Mamy tu do czynienia wyłącznie z kapitałem jednostkowym, jako typem całego systemu wytwarzania. Zamykając tom pierwszy, wyjaśniliśmy sobie codzienny przebieg tworzenia się zysku kapitalistycznego i poznaliśmy aż do głębi mechanizm wyzysku. Leżą przed nami góry przeróżnych towarów, które dopiero co wyszły z warsztatu i jeszcze wilgotne są od potu robotniczego, a w towarach tych możemy najdokładniej odróżnić tę ich część, która powstała z nieopłaconej pracy proletarjatu, lecz mimo to wędruje całkiem legalnie, podobnie jak cała masa towarów, do rąk kapitalisty. Palcem nieledwie możemy tu dotykać korzenia i źródła wyzysku.
Jednak żniwo, zebrane przez kapitalistów, bynajmniej jeszcze nie zostało złożone do gumna. Owoce wyzysku już dojrzały, lecz, niestety, mają jeszcze postać, uniemożliwiającą przedsiębiorcy natychmiastowe korzystanie z nich. Dopóki kapitalista nie pozbędzie się swych zmagazynowanych towarów, póty nie może jeszcze nacieszyć się owocami swego wyzysku. Nie jest on wszak właścicielem niewolników z epoki grecko-rzymskiej, ani średniowiecznym panem feodalnym, którzy darli skórę z ludności pracującej tylko gwoli zaspokojeniu swych własnych zbytków i gwoli utrzymywaniu licznego i świetnego dworu. Naszemu kapitaliście potrzebna jest brzęcząca mamona, którą poza „odpowiadającą stanowisku stopą życiową“ możnaby użyć na stałe powiększenie swego kapitału. W tym celu jednak trzeba sprzedać wytworzone przez robotnika towary wraz z zawartą w nich nadwartością. Towar musi z magazynu fabrycznego i ze śpichrza dworskiego udać się na rynek, a wobec tego i kapitalista musi ze swego kantoru udać się na giełdę i za ladę sklepową. W drugim i trzecim tomie Kapitału udajemy się tam za nim również.
W dziedzinie wymiany towarów, gdzie rozgrywa się drugi akt życia kapitalisty, wyrasta przed nim wiele nowych trudności. W swojej fabryce, na swym folwarku on był panem. Tam panowała najsurowsza organizacja, dyscyplina, planowość. W przeciwieństwie do tego na rynku towarowym panuje zupełna anarchja, tak zwana wolna konkurencja. Tu nikt nie troszczy się o kogoś innego i nikt nie dba o całość. A jednak właśnie poprzez tę anarchję kapitalista zaczyna odczuwać swą zależność od innych i od społeczeństwa pod każdym względem.
Musi on naprzykład dotrzymywać kroku wszystkim swym spółzawodnikom. Jeżeli sprzedaż towarów zabierze mu choć trochę więcej czasu niż było bezwzględnie konieczne, jeżeli nie zaopatrzy się on w dostateczną sumę pieniędzy, żeby w porę nabyć surowce i wszystko, czego trzeba, żeby tymczasem przedsiębiorstwo nie uległo chwilowemu wstrzymaniu, jeżeli nie postara się, żeby uzyskane ze sprzedaży towarów pieniądze nie leżały ani chwili bezczynnie, lecz znalazły jakąkolwiek zyskowną lokatę, to w ten lub inny sposób zostanie zepchnięty na plan dalszy. Maruderów zawsze psy kąsają, każdy zaś przedsiębiorca, o ile nie zwróci dostatecznej uwagi, żeby jego przedsiębiorstwo w ciągłych przerzutach między warsztatem i rynkiem funkcjonowało równie sprawnie, jak w samym warsztacie, nie osiągnie w żaden sposób przeciętnej normy zysku, choćby jaknajrzetelniej wyzyskał swych robotników najemnych. Jakaś część jego „dobrze zapracowanego“ zarobku utkwi gdziekolwiek po drodze i nie trafi do jego kieszeni.
Niedość tego jednak. Kapitalista może tylko wówczas gromadzić bogactwa, jeżeli wytwarza towary, a więc dobra użytkowe. W takim jednak razie musi on wytwarzać właśnie to, co jest potrzebne społeczeństwu i tylko tyle, ile jest potrzebne. Inaczej — część towarów nie będzie sprzedana, a zawarta w nich część nadwartości zmarnuje się znowu. W jaki sposób jednak poszczególny kapitalista ma o tem wszystkiem wiedzieć? Nikt nie powie mu, ile i jakich dóbr użytkowych trzeba społeczeństwu w danej chwili, zwłaszcza, że nikt tego nie wie. Przecież żyjemy w społeczeństwie anarchicznem, bezplanowem! Każdy oddzielny przedsiębiorca jest w takiem samem położeniu. A przecież z tego chaosu i tego zamieszania musi złożyć się pewna całość, która umożliwi zarówno powodzenie i wzbogacenie się poszczególnych kapitalistów, jak zaspokojenie potrzeb i zabezpieczenie bytu społeczeństwa.
Ściślej mówiąc, anarchiczny i bezplanowy rynek musi, po pierwsze, umożliwić nieprzerwany obieg kapitału indywidualnego: wytwarzanie, sprzedaż, zakupy i ponowne wytwarzanie, przyczem kapitał wciąż zrzuca z siebie formę pieniężną a przybiera towarową i naodwrót. Fazy te muszą ze sobą harmonizować. Zawsze trzeba mieć jakieś rezerwy pieniężne, żeby wyzyskać każdą pomyślną konjunkturę dla zakupów i opędzić bieżące wydatki przedsiębiorstwa. Z drugiej zaś strony, pieniądze, wracające stopniowo do kieszeni kapitalisty w miarę wyzbywania się towarów, muszą mieć zapewnioną możność natychmiastowego czynnego zużytkowania. Zupełnie na pozór niezależni od siebie indywidualni kapitaliści łączą się już faktycznie w swego rodzaju spólnotę, albowiem za pośrednictwem kredytu i banków wciąż dostarczają sobie nawzajem potrzebnych kapitałów i zużytkowują zapasowe środki pieniężne, umożliwając w ten sposób nieprzerwany tok wytwarzania i sprzedaży towarów zarówno poszczególnym kapitalistom jak i całemu społeczeństwu. W ten sposób instytucja kredytu, który ekonomiści burżuazyjni potrafili objaśnić tylko, jako dowcipne urządzenie gwoli „ułatwieniu wymiany“, — jawi nam się tutaj w zupełnie nowem świetle. W drugim tomie swego dzieła Marks — zupełnie mimochodem — potrafił wskazać, że jest to konieczny warunek istnienia kapitału, — most, wiążący dwa okresy jego życia: okres produkcji i okres rynku towarowego, i wiążący na pozór zupełnie samowolne poruszenia kapitałów jednostkowych.
Powtóre, anarchiczna gra kapitałów jednostkowych musi zapewnić normalny i nieprzerwany przebieg wytwarzania i spożycia całego społeczeństwa, i to w taki sposób, żeby były zapewnione warunki produkcji kapitalistycznej: odnowienie środków wytwarzania, wyżywienie ludności robotniczej i postępujące wzbogacanie się klasy kapitalistów, czyli wzrastające nagromadzanie i produkcyjne zastosowanie kapitału ogólnospołecznego. W jaki sposób z rozstrzelonych niezliczonych poczynań kapitałów jednostkowych wiąże się w końcu pewna całość, w jaki sposób całość ta poprzez nieustanne odchylenia bądź w kierunku nadmiaru, cechującego okresy rozkwitu, bądź w kierunku ruiny, towarzyszącej kryzysom, wciąż jednak wraca w łożysko normalnych stosunków, ażeby zaraz w następnym momencie znowu się z tego łożyska wykoleić, w jaki sposób z całokształtu tych warunków wynika zarówno to, co dla dzisiejszego społeczeństwa jest tylko środkiem: jego własne wyżywienie oraz osiągnięcie pewnego postępu gospodarczego, — jak i to, co jest jego właściwym celem: postępujące nagromadzenie kapitałów w coraz większych rozmiarach, — wszytko to są zagadnienia, których Marks wprawdzie nie rozwiązał ostatecznie w drugim tomie Kapitału, lecz które bądź co bądź po raz pierwszy od stu lat, to jest od czasów Adama Smitha, postawił znów na twardym gruncie praw objektywnych.
Ale ciernista droga kapitalisty nie kończy się jeszcze nawet tutaj. Skoro bowiem zysk w coraz większym stopniu przekształca się i przekształcił się w pieniądz, nadchodzi teraz bolesna i ciężka chwila podziału zdobyczy. Zgoła różne grupy zgłaszają tu swoje roszczenia i pretensje: na równi z przedsiębiorcą jeszcze kupiec, finansista, właściciel ziemski. Wszyscy oni, każdy po swojemu, umożliwili i ułatwili wyzysk robotnika najemnego i sprzedaż wytworów jego pracy, to też teraz żądają należnej im części zysku. Niestety, ten podział jest sprawą znacznie przykrzejszą, niżby się mogło zdawać na pierwsze wejrzenie. Albowiem nawet między samymi przedsiębiorcami zachodzą, zależnie od rodzaju przedsiębiorstwa, wielkie różnice pod względem wysokości zysku, wydobytego — że się tak wyrazimy — na świeżo z warsztatu pracy.
W jednych gałęziach wytwarzania zarówno sama produkcja jak i sprzedaż towarów zabiera bardzo niewiele czasu, tak że kapitał wraz z osiągniętą nadwyżką wraca niezwłocznie do rąk przedsiębiorcy. Dzięki temu można go wciąż na nowo używać do nowych operacyj i osiągnąć nowy zysk. Natomiast w innych gałęziach kapitał jest nieraz uwięziony latami i dopiero po dłuższym przeciągu czasu zaczyna przynosić zyski. W niektórych gałęziach przedsiębiorca musi przeważną część swego kapitału umieszczać w nakładach martwych: zabudowaniach, drogich maszynach i t. p., które same przez się nie dają nic, nie przysparzają zysków, pomimo że są tak niezbędne dla prowadzenia zyskownych operacyj. W innych zaś gałęziach przedsiębiorca, wobec zupełnie małych nakładów, może używać swego kapitału przedewszystkiem na wynajem robotników, z których każdy jest przecież kurą, pilnie znoszącą mu złote jaja.
W ten sposób w samej sferze osiągania zysku powstają ogromne różnice pomiędzy poszczególnemi kapitałami jednostkowemi, przyczem w obliczu społeczeństwa burżuazyjnego różnice te są stokroć gorszą „niesprawiedliwością“ niżli swoisty „podział“ między kapitalistą i robotnikiem. Jakże tu doprowadzić do jakiegoś wyrównania, do „sprawiedliwego“ podziału zdobyczy, tak żeby każdy kapitalista „wyszedł na swoje“? W dodatku wszystkie te sprawy muszą być rozwiązywane bez jakiegokolwiek świadomego, planowego normowania. Przecież podział jest w społeczeństwie dzisiejszem zorganizowany tak samo anarchicznie jak wytwarzanie. Przecież w gruncie rzeczy niema żadnego „podziału“ w znaczeniu jakiegokolwiek aktu społecznego. Istnieje tu tylko wymiana, krążenie towarów, kupno i sprzedaż. W jakiż więc sposób w drodze ślepej wymiany towarów dochodzi jednak do tego, że każda warstwa wyzyskiwaczów, że każdy poszczególny wyzyskiwacz otrzymuje w końcu „słuszną“ z punktu widzenia panowania kapitału część bogactwa, wytworzonego rękami robotników?
Na te pytania Marks odpowiada w tomie trzecim. Podobnie jak w pierwszym tomie zbadał on i prześwietlił powstawanie kapitału a więc i tajemnicę zysku kapitalistycznego, podobnie jak w drugim tomie odmalował krążenie kapitału między warsztatem pracy i rynkiem towarowym, pomiędzy produkcją społeczną i spożyciem społecznem, tak samo w trzecim tomie bada szlaki podziału tego zysku. Czyni on to zaś przy zachowaniu wciąż tych samych trzech podstawowych warunków: że wszystko, cokolwiek dzieje się w ramach społeczeństwa kapitalistycznego, nie jest wynikiem samowoli, lecz podlega określonym, stale działającym, choć zgoła nieuświadomionym przez uczestników prawom, że następnie stosunki gospodarcze nie opierają się na aktach przemocy, grabieży lub kradzieży, i wreszcie, że na funkcjonowanie całego aparatu nie oddziałowuje planowo żaden rozum społeczny. Z przejrzystą logiką i wyrazistością Marks wyprowadza jedno za drugiem wszystkie zjawiska i stosunki gospodarki kapitalistycznej wyłącznie tylko z mechanizmu wymiany, a więc z prawa wartości i opartego na niem prawa nadwartości.
Ogarniając całokształt tego dzieła, można powiedzieć: tom pierwszy z zawartą tu analizą prawa wartości, płac roboczych i nadwartości, obnaża fundamenty dzisiejszego społeczeństwa, tom zaś drugi i trzeci są opisem wyższych piętr budowli, która na tych fundamentach się wznosi. Można zaś wyrazić to samo i innem również porównaniem: tom pierwszy zapoznaje nas z sercem całego organizmu społecznego, gdzie wytwarza się życiodajne soki, tom zaś drugi i trzeci mówi nam o krążeniu krwi i odżywianiu całości, aż do zewnętrznych komórek naskórka.
Odpowiednio do treści wykładu, w drugim i trzecim tomie poruszamy się już na zupełnie innej płaszczyźnie niż w tomie pierwszym. Tam nie opuszczaliśmy prawie warsztatu, nie wychodziliśmy z głębokiego szybu pracy społecznej, dociekając źródeł wzbogacania się kapitalistycznego. W tomie drugim i trzecim obracamy się na powierzchni, na urzędowej widowni społecznej. Magazyny towarowe, banki, giełdy i „uciśnieni agrarjusze“ występują tu na plan pierwszy. Robotnicy są ukryci już poza sceną. W rzeczywistości robotnik również nie troszczy się o te sprawy, załatwiane po za jego plecami, gdy jego skóra została już należycie wygarbowana. Istotnie, w hałaśliwem mrowiu uganiającego się za interesami tłumu spotykamy robotników również tylko wówczas, gdy szaremi rankami śpieszą do swych warsztatów, lub gdy o szarym zmierzchu znowu ciągną długiemi sznurami, opuszczając te warsztaty.
Wobec tego może zrodzić się wątpliwość, czy i jakie znaczenie posiadają dla robotników te przeróżne troski i prywatne kłopoty kapitalistów przy realizowaniu swego zysku i ich wewnętrzne spory o podział łupu. W istocie jednak drugi i trzeci tom Kapitału są tak samo nieodzownie potrzebne do wyczerpującego poznania obecnego mechanizmu gospodarczego, jak i tom pierwszy. Wprawdzie nie mają one tak doniosłego, zaiste rozstrzygającego, znaczenia historycznego dla klasy robotniczej, jak tamten pierwszy tom. Jednak zawierają mnóstwo wskazówek, posiadających nieocenioną wartość również i dla należytego uzbrojenia proletarjatu do walki praktycznej. Poprzestaniemy tylko na dwuch przykładach.
W tomie drugim przy rozpatrywaniu, w jaki sposób chaotyczna gra jednostkowych kapitałów może zapewnić ciągłość wyżywienia społeczeństwa, Marks dotyka również sprawy kryzysów. Nie można tu spodziewać się jakiejś systematycznej i wyczerpującej analizy kryzysów, lecz tylko kilku mimochodem zrobionych uwag. A jednak zapoznanie się z temi uwagami przyniosłoby uświadomionym i myślącym robotnikom niemałą korzyść. Można rzec, że do żelaznego kapitału agitacji socjalistycznej i zwłaszcza związkowej należy twierdzenie, że kryzysy te powstają przedewszystkiem przez krótkowzroczność samych kapitalistów, którzy jakoś nie chcą zrozumieć, że najlepszymi odbiorcami ich wytworów są masy robotnicze, a wobec tego wystarczyłoby płacić tym robotnikom wyższe zarobki, żeby zapewnić sobie liczną i zasobną klijentelę i dzięki temu uniknąć kryzysu.
Jednak, pomimo całej swej popularności, pogląd ten jest zupełnie błędny, a Marks zwalcza go w następujących słowach: „Twierdzenie, że kryzysy wybuchają wskutek braku spożycia, posiadającego zdolność płatniczą, lub braku spożywców, posiadających zdolność płatniczą, jest zwykłą tautologją. System kapitalistyczny wogóle nie zna innych spożywców, jak tylko spożywcy płacący, wyjąwszy tylko korzystających z dobroczynności publicznej i „oszustów“. Jeżeli towary nie są sprzedane, to nie oznacza to nic innego, tylko, że nie znajdują nabywców, a więc spożywców, mogących za nie zapłacić. Gdyby zaś tautologji tej chciano dać pozór głębszego uzasadnienia, mówiąc, że klasa robotnicza otrzymuje zbyt małą część wytworu swej pracy, i że wobec tego możnaby usunąć niedomaganie, powiększając ten udział klasy robotniczej, a więc podnosząc zarobki robotnicze, to w odpowiedzi na to można zauważyć tylko tyle, że kryzysy zawsze poprzedzane bywają właśnie okresami, gdy płace robocze na ogół wzrastają, a klasa robotnicza otrzymuje stosunkowo większy udział w tej części wytworu rocznego, która jest przeznaczona na spożycie. Otóż, z punktu widzenia owych rycerzy zdrowego i „prostego“ rozsądku, okresy te powinnyby, naodwrót, oddalać kryzysy. Wydaje się więc, że gospodarka kapitalistyczna zawiera w sobie jakieś niezależne od czyjejkolwiek złej lub dobrej woli warunki, które zezwalają tylko przejściowo na względną pomyślność dla klasy robotniczej, przyczem ten względny dobrobyt zawsze zwiastuje burzę, to jest zbliżanie się kryzysu“.
Istotnie, wywody tomu drugiego i trzeciego pozwalają na głębokie wniknięcie w istotę kryzysów, które są tu przedstawione poprostu jako nieodzowne następstwo dążenia kapitału do nienasyconego, wręcz potwornego wzrostu, do nagromadzenia, które wkrótce przerasta wszelkie granice spożycia, nawet wówczas, gdy życie to zostało choćby najbardziej rozszerzone bądź przez podniesienie zdolności nabywczej pewnej klasy społecznej, bądź przez zdobycie zupełnie nowych rynków zbytu. Wobec tego jednak ukrywająca się za tą popularną agitacją związkową koncepcja harmonji interesów pracy i kapitału, przeoczonej tylko wskutek krótkowzrocznej chciwości przedsiębiorców, — koncepcja ta musi być stanowczo poniechana, przyczem trzeba się stanowczo rozstać z nadzieją na łagodzący wpływ łatania anarchji kapitalistycznej. Walka o poprawę materjalnego położenia proletarjatu najemnego ma w swym arsenale zbyt wiele wybornych orężów walki umysłowej, żeby się musiała posługiwać nie dającemi się obronić teoretycznie a praktycznie dwuznacznemi argumentami.
Przykład drugi. W tomie trzecim Marks daje po raz pierwszy naukowe wytłumaczenie zjawiska, bezradnie stwierdzonego przez całą ekonomję polityczną od chwili jej powstania, a mianowicie tego, że pomimo najrozmaitszych warunków swego zaangażowania, kapitały we wszystkich gałęziach wytwarzania przynoszą zazwyczaj jednakowy „przeciętny w kraju“ zysk. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zjawisko to stoi w sprzeczności z objaśnieniem, danem przez Marksa, a mianowicie z wyprowadzeniem bogactwa kapitalistycznego właśnie z nieopłacanej pracy proletarjatu najemnego. Jakże bowiem w takim razie kapitalista, który bardzo znaczne części swego kapitału musi umieszczać w martwych narzędziach pracy, może osiągnąć zysk tak samo duży, jak jego kolega, który ponosi bardzo małe wydatki tego rodzaju a wzamian za to może zatrudnić tem większą liczbę żywej pracy?
Otóż Marks rozwiązuje tę zagadkę w sposób zadziwiająco prosty, wskazując, że dzięki sprzedawaniu niektórych rodzajów towarów powyżej ich wartości, a innych — poniżej tej wartości, te różnice w wysokości zysków są wyrównywane i tworzy się pewien „przeciętny w kraju“ zysk dla wszystkich gałęzi wytwarzania. Wcale nie wiedząc o tem i bez żadnego uprzedniego porozumienia, kapitaliści postępują przy wymianie swych towarów w ten sposób, jakdyby rzucali do wspólnego kotła całą nadwartość, wydobytą przez każdego z nich ze swoich robotników, i to ogólne żniwo wspólnego wyzysku dzielili między sobą po bratersku, wydzielając każdemu według wielkości kapitału. A więc każdy poszczególny kapitalista otrzymuje nie zysk, osiągnięty przez siebie osobiście, lecz tylko przypadającą na niego część zysku zbiorowego, osiągniętego przez ogół swych kolegów. „Różni kapitaliści zachowują się tu, o ile wchodzi w grę zysk, jak zwyczajni udziałowcy towarzystwa akcyjnego, gdzie podział zysku uskutecznia się jednolicie w stosunku procentowym, tak że udział w tym zysku zależy tylko od rozmiarów włożonego w przedsiębiorstwo kapitału jednostkowego, od stosunkowo większego lub mniejszego zaangażowania się kapitalisty w przedsiębiorstwie zbiorowem“.
Jakże głęboko ta zupełnie oschła na pozór zasada „przeciętnej stopy zysku“ pozwala wniknąć w istotę trwałej materjalnej podstawy solidarności klasowej kapitalistów, którzy w swych krętactwach powszednich mogą traktować się, jak zwaśnieni bracia, lecz w stosunku do klasy robotniczej tworzą zwarty związek wolnomularski, jaknajbardziej, najbezpośredniej zainteresowany w ogólnym wyzysku robotników! Pomimo że kapitaliści, rzecz prosta, ani trochę nie zdają sobie sprawy z tych objektywnych praw ekonomicznych, w ich nieomylnym instynkcie klasy panującej przejawia się głębokie zrozumienie swych własnych interesów klasowych i przeciwieństwa tych interesów z interesami proletarjatu, przyczem niestety zrozumienie to skroś wszystkie burze i przewroty dziejowe ostało się o wiele lepiej niż naukowo stwierdzona — właśnie w dziełach Marksa i Engelsa — i udowodniona świadomość klasowa robotników.
Dwa te krótkie i dość dowolnie wybrane przykłady mogą dać pojęcie o tem, jak wiele jeszcze niewyzyskanych skarbów wyszkolenia i pogłębienia umysłowego uświadomionych warstw robotniczych mieści się w obu ostatnich tomach Kapitału, oczekując swego spopularyzowania. Przy całem swem niewykończeniu zawierają one coś nieskończenie cenniejszego niż jakakolwiek gotowa prawda: podnietę dla myśli, pobudkę do krytyki i samokrytyki, stanowiącej wszak najistotniejszy składnik pozostawionej przez Marksa nauki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Róża Luksemburg, Franz Mehring i tłumacza: Mieczysław Kwiatkowski.