„Kapitał” Karola Marksa/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | „Kapitał” Karola Marksa |
Podtytuł | w streszczeniu F. Mehringa i R. Luxemburg |
Wydawca | "Książka" |
Data wyd. | 1923 |
Druk | L. Bogusławski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Mieczysław Kwiatkowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
KAPITAŁ
KAROLA MARKSA
W STRESZCZENIU
F. MEHRINGA I R. LUXEMBURG
NAKŁADEM SPÓŁDZIELNI KSIĘGARSKIEJ „KSIĄŻKA“ WARSZAWA 1923 DRUK. L. BOGUSŁAWSKIEGO, WARSZAWA ŚWIĘTOKRZYSKA 11.
|
„Kapitał“ — to główne dzieło myśli teoretycznej Marksa — jest niedostatecznie znany polskim robotnikom i działaczom robotniczym.
Złożyły się na to dwie przyczyny.
Z trzech tomów „Kapitału” przetłumaczony został na język polski tylko tom pierwszy. Wydany w r. 1884, jest on już dawno wyczerpany i stanowi rzadkość bibljograficzną, niedostępną dla robotników. Dwa drugie tomy dopiero obecnie znalazły tłumaczy i mają być wydane.
Ale i wówczas nawet, gdy cały „Kapitał“ wyjdzie w języku polskim, nie każdy działacz robotniczy, pochłonięty pracą zarobkową i codzienną walką klasową, znajdzie czas, by przestudjować to olbrzymie dzieło. Większość będzie musiała się zadowolić streszczeniami, oddającemi w mniej lub więcej doskonały sposób podstawową treść „Kapitału”.
Wydawnictwo niniejsze ma właśnie na celu dać robotnikom takie streszczenie. Stanowi ono dwa podrozdziały z dwunastego rozdziału dzieła Franciszka Mehringa p. t. „Karol Marks (Historja jego życia)”, wydanego tylko co przez „Książkę” w przekładzie M. Kwiatkowskiego. Ale jedynie skrót pierwszego tomu „Kapitału” jest pióra Mehringa. Streszczenie tomów drugiego i trzeciego zostało napisane, na prośbę Mehringa, przez Różę Luxemburg.
Dlaczego się tak stało, powiada sam Mehring, mówiąc w przedmowie do swej historji życia Marksa. „Nie chcę ukrywać — czytamy tam — że sam nie czułem się bardziej od innych powołany, aby objąć wszystkie dziedziny ogromnego obszaru wiedzy, opanowanego przez Marksa. Już dla tego jednego, żeby w ciasnych ramach mojej pracy dać jasny wykład drugiego i trzeciego tomu „Kapitału”, odwołałem się do pomocy swej przyjaciółki, Róży Luxemburg“. „Klejnot jej pióra“ — jak się sam Mehring wyraża, — wprawiony w majstersztyk najznakomitszego niemieckiego historyka socjalizmu, tyleż nadaje blasku dziełu Mehringa, ile sam zyskuje przez przepyszną oprawę.
Dla nas połączenie nazwisk Róży Luxemburg i Mehringa, tych potężnych umysłów, prześwietnych pisarzy i najprawowitszych spadkobierców duchowych Marksa, jest najlepszą rękojmią, że w ich streszczeniu „Kapitału” nie została spaczona, ni uroniona ani jedna z wiekopomnych myśli twórcy naukowego socjalizmu, i wierzymy, że przez wydawnictwo to wyrządzamy dobrą przysługę ruchowi robotniczemu w Polsce.
W pierwszym rozdziale swego dzieła Marks streszcza jeszcze raz to, co powiedział już o towarze i pieniądzu w swej pracy z roku 1859. Uczynił on to nietylko przez wzgląd na gładki tok wykładu, lecz i dlatego, że nawet tęgie głowy nie zrozumiały należycie sprawy, a przeto w wykładzie poprzednim musiało coś szwankować, zwłaszcza gdy chodziło o analizę towaru.
Oczywiście do rzędu owych tęgich głów nie należeli uczeni niemieccy, którzy właśnie pierwszy rozdział „Kapitału” wyklęli za jego „niejasną mistykę”. Jakoż czytamy tam: „Towar na pierwszy rzut oka wydaje się czemś bardzo pospolitem, czemś co się rozumie samo przez się. Przeciwnie, rozbiór nasz pokazał, że jest to rzecz bardzo złożona, pełna subtelności metafizycznych i teologicznych. O ile go rozpatrujemy, jako wartość użytkową, niema w nim nic tajemniczego… Forma drzewa zmienia się, gdy zeń zrobimy stół, a mimo to jednak stół pozostaje drzewem, rzeczą zwyczajną i podpadającą pod zmysły. Postać rzeczy wnet się zmienia, skoro tylko występuje on, jako towar. Wtedy jest zarazem pochwytnym i nie pochwytnym i już nie staje prosto na ziemi, lecz się wspina na swej drewnianej głowie wobec innych towarów i wyrabia jeszcze dziwaczniejsze sztuki, niż gdyby się puścił w tany”[1] Jest jasne, że musiały się tem zgorszyć wszystkie drewniane głowy, tak lubujące się w subtelnościach metafizycznych i teologicznych, lecz niezdolne stworzyć nawet tak dalece podpadającej pod zmysły rzeczy, jak zwykły, zmysłowy stół drewniany.
W rzeczywistości ten pierwszy rozdział, nawet z punktu widzenia wyłącznie literackiego, należy do najcelniejszych utworów Marksa. Następnie zajął się on badaniem, w jaki sposób pieniądze przekształcają się w kapitał. Skoro obieg towarów oparty jest na wymianie równych wartości, to czem się tłomaczy, że posiadacz pieniędzy nabywa towary według ich wartości, sprzedaje je również według ich wartości, a mimo to w wyniku tej swojej czynności osiąga większą sumę wartości niż z nią przybył? Dzieje się tak dlatego, ponieważ w istniejących warunkach społecznych zastaje on na rynku pewien towar, posiadający tę cudowną właściwość, że jest źródłem nowych wartości. Towarem tym jest siła robocza.
Istnieje on w postaci żywego robotnika, któremu potrzebna jest pewna ilość środków spożywczych w celu zachowania swego bytu i wyżywienia swej rodziny, zapewniającej odnowienie jego siły roboczej nawet po jego śmierci. Ilość pracy, koniecznej do wytworzenia tych środków spożywczych, reprezentuje wartość siły roboczej. Otóż wartość ta, wypłacana robotnikom w postaci ich płacy najemnej, jest znacznie mniejsza, niż wartość, którą nabywca siły roboczej może z niej osiągnąć. Dodatkowa praca robotnika ponad miarę tego, co jest koniecznem odtworzeniem jego płacy roboczej, jest właśnie źródłem nadwartości, źródłem wciąż szybszego przyrostu kapitału. Nieopłacona płaca robotnicza utrzymuje przy życiu wszystkich niepracujących członków społeczeństwa. Na niej opiera się cały ustrój społeczny, w którym żyjemy.
Wprawdzie nieopłacana praca ludzka nie jest jakąś wyłączną właściwością, cechującą tylko nowoczesne społeczeństwo burżuazyjne. Od czasu, jak istnieją klasy posiadające i nieposiadające, te klasy nieposiadające zawsze musiały pracować za darmo. Dopóki środki wytwarzania stanowią monopol pewnej części społeczeństwa, póty robotnicy, bądź wolni, bądź niewolni, musieli i będą musieli do pracy, potrzebnej na ich własne utrzymanie, dodawać jeszcze określoną ilość pracy, potrzebnej na wytworzenie środków wyżywienia właścicieli środków wytwarzania. Praca najemna jest tylko pewną historyczną postacią systemu pracy nieopłaconej, istniejącego od czasu podziału społeczeństwa na klasy, — pewną postacią historyczną, która musi być jako taka badana, o ile ma być należycie zrozumiana.
O ile pieniądze mają stać się kapitałem, posiadacz pieniędzy musi spotkać na rynku towarowym wolnego robotnika, — wolnego w dwojakiem znaczeniu: po pierwsze, — że jako człowiek wolny rozporządza według swej woli swą siłą roboczą, jako należącym do niego towarem, i po drugie, — że nie posiada na sprzedaż żadnych innych towarów, że jest pozbawiony wszelkich przedmiotów, umożliwiających mu produkcyjne zastosowanie swej siły roboczej. Nie jest to jakieś zjawisko przyrodzone, albowiem przyroda nie stwarza z jednej strony posiadaczów pieniędzy i towarów, z drugiej zaś — właścicieli tylko swej siły roboczej. Jednak nie jest to również stosunek społeczny, wspólny wszystkim okresom dziejowym, lecz jest to wynik długiego rozwoju historycznego, produkt wielu przewrotów gospodarczych, zaniku całego szeregu dawniejszych formacyj produkcji społecznej.
Punktem wyjścia kapitału jest produkcja towarowa. Produkcja towarowa, obieg towarowy i rozwinięty obieg towarowy, handel, — oto przesłanki historyczne jego pojawienia się. Dzieje żywota kapitału nowożytnego datują od powstania nowoczesnego handlu światowego i rynku światowego w szesnastem stuleciu. Złudzenie ekonomistów wulgarnych, że istniała kiedyś jakaś pracowita elita, która nagromadziła kapitał, oraz masa rozpróżniaczonych leniwców, którzy wreszcie nie mieli do sprzedania nic więcej oprócz własnej skóry, jest głupiem i płytkiem dzieciństwem: takiem samem głupiem dzieciństwem, jak półmrok, w jakim historycy burżuazyjni pogrążają zanik ustroju feodalnego, przedstawiając to jako wyzwolenie robotnika lecz zarazem milcząc o przekształceniu się feodalnego systemu produkcji w system produkcji kapitalistycznej. W tym samym czasie, gdy robotnicy przestali być uważani za bezpośrednie narzędzia wytwarzania, jak niewolnicy lub chłopi pańszczyźniani, zarazem i te środki wytwarzania przestały do nich należeć, jak należały do prowadzących własne gospodarstwo włościan i rzemieślników. Szeregiem gwałtownych, okrutnych i ohydnych środków, które Marks obszernie opisuje w rozdziale, dotyczącym akumulacji pierwotnej na przykładzie historji angielskiej, wywłaszczono szerokie masy ludności z ziemi, środków do życia i narzędzi do pracy. W taki to sposób powstali wolni robotnicy, potrzebni kapitalistycznemu systemowi produkcji. Kapitał przyszedł na świat, pokryty od stóp do głów krwią i błotem, sączącemi się z niego wszystkiemi poram. Skoro zaś raz stanął na własnych nogach, to nietylko potrafił utrwalić przepaść, dzielącą robotnika od własności środków, pozwalających na produkcyjne zastosowanie pracy, lecz nawet zaczął przepaść tę odtwarzać w coraz to większej skali.
Praca najemna tem się różni od dawniejszych form pracy nieopłaconej, że ruch kapitału nie zna granic, a jego żarłoczna chciwość na pracę dodatkową jest nienasycona. W ustrojach społeczno — gospodarczych, gdzie wartość użytkowa produktów przeważa nad ich wartością zamienną, granice pracy dodatkowej są określone wyższym lub szerszym zakresem potrzeb, lecz z samej istoty wytwarzania nie wynika bezgraniczna potrzeba tej pracy dodatkowej. Inaczej zato dzieje się tam, gdzie przeważa wartość zamienna. Jako wytwórca cudzej pracowitości, jako środek wyciskania pracy dodatkowej, jako wyzyskiwacz siły roboczej, kapitał przewyższa pod względem energji, niepohamowania i skuteczności wszystkie poprzednie systemy wytwarzania, oparte na bezpośredniej pracy przymusowej. Ważny jest dla niego nie sam proces pracy, wytwarzanie wartości użytkowych, lecz proces powiększania wartości, wytwarzanie wartości zamiennych, z których można osiągnąć wyższą sumę wartości, niż ta z jaką się rozpoczęło. Głód nadwartości nie zna uczucia sytości. Wytwarzanie wartości zamiennych nie zna granic, jakie wytwarzaniu wartości użytkowych zakreśla zaspokojenie potrzeb.
Podobnie jak towar jest zarazem wartością użytkową i zamienną, tak samo proces wytwarzania towarów jest zarazem procesem pracy i procesem tworzenia wartości. Proces tworzenia wartości trwa aż do chwili, gdy wypłacona w postaci płacy roboczej wartość siły roboczej została zastąpiona przez nową wartość, równą tamtej. Poczynając od tej chwili proces wytwarzania staje się procesem tworzenia nadwartości, procesem powiększania wartości. Jako połączenie procesu pracy i powiększania wartości, staje się on kapitalistycznym procesem wytwarzania, kapitalistyczną postacią wytwarzania towarowego. W procesie pracy spółdziałają ze sobą siła robocza i środki wytwarzania. W procesie powiększania wartości te same części składowe kapitału występują, jako kapitał stały i zmienny. Kapitał stały występuje tu pod postacią środków wytwarzania, surowców, materjałów pomocniczych, narzędzi pracy i nie zmienia swej wartości w toku procesu wytwórczego. Kapitał zmienny przybiera postać siły roboczej i zmienia swą wartość w toku procesu wytwórczego. Odtwarza on swą wartość i ponadto jeszcze pewną nadwyżkę, nadwartość, która ze swej strony może również wahać się, być mniejszą lub większą. W ten sposób Marks toruje sobie drogę do badania nadwartości. Odróżnia on dwie formy tej nadwartości, a mianowicie nadwartość bezwzględną i względną, z których każda grała odmienną, choć równie rozstrzygającą rolę w dziejach kapitalistycznego sposobu wytwarzania.
Nadwartość bezwzględna powstaje wówczas, gdy kapitalista potrafi przedłużyć czas pracy robotnika poza normy, konieczne w celu odtworzenia siły roboczej. Gdyby chodziło tylko o życzenia kapitalisty, to dzień roboczy mógłby trwać nawet całe dwadzieścia cztery godziny, im dłuższy jest bowiem dzień roboczy, tem większą nadwartość wytwarza robotnik. W przeciwieństwie do tego robotnik zupełnie słusznie zdaje sobie sprawę, że każda godzina pracy, przepracowana przez niego ponad ilość, potrzebną do reprodukcji jego płacy roboczej, jest mu zabrana bezprawnie. Na własnej skórze musi on wypróbować, co to znaczy pracować zbyt długo. Walka o krótszy dzień roboczy trwa od pierwszej chwili wystąpienia na widownię wolnych robotników aż do dnia dzisiejszego. Kapitalista walczy o swoje zyski, konkurencja zaś zmusza go — niezależnie od tego, czy jest on osobiście człowiekiem szlachetnym, czy nędznikiem — do przedłużania dnia roboczego tak daleko, jak tylko może wydołać organizm ludzki. Robotnik walczy o swe zdrowie, o parę godzin spoczynku dziennie, ażeby poza pracą, snem i jedzeniem móc się jeszcze po ludzku zajmować innemi sprawami. Marks maluje w niesłychanie przejmujący sposób dzieje pięćdziesięcioletniej wojny domowej, jaką prowadziła w Anglji klasa przemysłowców z klasą robotniczą od chwili narodzin wielkiego przemysłu. Walka ta zmuszała kapitalistów do rozbijania każdej zapory, jaką natura i moralność, wiek i płeć, dzień i noc stawiały wyzyskowi proletarjatu, a skończyła się wydaniem ustawy o dziesięciogodzinnym dniu roboczym, który klasa robotnicza wywojowała sobie, jako przepotężną zaporę społeczną, nie pozwalającą jej samej sprzedawać się i sprzedawać swego potomstwa kapitałowi z wolnej umowy na śmierć i na niewolę.
Nadwartość względna powstaje wówczas, gdy skraca się czas roboczy, potrzebny dla reprodukcji siły roboczej, na korzyść pracy dodatkowej. Wartość siły roboczej zmniejszyć można przez podniesienie wydajności pracy w tych gałęziach przemysłu, których wytwory określają wartość siły roboczej. Nieodzowną przesłanką tego są nieustanne przewroty w sposobie wytwarzania, w technicznych i społecznych warunkach procesu pracy. Historyczne, ekonomiczne, technologiczne i społeczno-psychologiczne wywody Marksa na ten temat, rozwinięte w szeregu rozdziałów o kooperacji, podziale pracy, rękodzielnictwie, maszynach i wielkim przemyśle, są i przez burżuazyjną ekonomję uznane za nieocenioną kopalnię wiadomości.
Marks dowodzi nietylko tego, że maszyny i przemysł wielki stworzyły nędzę tak straszną, jak żaden poprzedni system wytwarzania, lecz zarazem i tego, że dzięki swemu nieustannemu rewolucjonizowaniu społeczeństwa kapitalistycznego przygotowują one wyższą formę społeczną. Ustawodawstwo fabryczne jest pierwszym przejawem świadomego i planowego oddziaływania społeczeństwa na nienaturalne ukształtowanie się swego procesu wytwórczego. Regulując pracę w fabrykach i warsztatach, ustawy te są na razie tylko aktem, ograniczającym prawo kapitału do wyzyskiwania siły roboczej.
Ale wymowa faktów zmusza wkrótce ustawodawców do uregulowania również i pracy domowej, a więc do naruszenia autorytetu rodzicielskiego, co oznacza jednak uznanie faktu, że przemysł wielki, znosząc podstawy dawnego życia rodzinnego i odpowiadającej mu pracy rodzinnej, rozprzęga zarazem i dotychczasowe stosunki rodzinne. „Jakkolwiek zniszczenie dawnego życia rodzinnego w ramach ustroju kapitalistycznego przybiera formy straszne i odrażające, to przecież mimo to przemysł wielki, przyznając kobietom, młodzieży i dzieciom rozstrzygającą rolę w społecznym procesie wytwórczym poza sferą życia domowego, stwarza nową podstawę ekonomiczną dla powstania wyższego typu rodziny i normalniejszego stosunku między obu płciami. Rozumie się, że uznawanie chrześcijańsko-germańskiej formy rodziny za coś absolutnego jest rzeczą tak samo niedorzeczną, jak przypisywanie tego atrybutu rodzinie starorzymskiej, starogreckiej, lub orjentalnej, przyczem zresztą wszystkie one w stosunku do siebie tworzą jeden łańcuch rozwojowy. Również jest jasne, że zatrudnienie kombinowanego personelu roboczego z osób różnej płci i najróżniejszego wieku w obecnej samorodnej, brutalnej, kapitalistycznej postaci, gdzie nie proces wytwórczy istnieje dla robotnika, lecz robotnik — dla procesu wytwórczego, jest zapowietrzonem źródłem zepsucia i niewoli, lecz w odpowiednich warunkach może stać się źródłem rozwoju ludzkiego“. Maszyna, która obecnie poniża robotnika, przekształcając go w swój nędzny przydatek, daje zarazem możność podniesienia sił wytwórczych społeczeństwa na taką wysokość, żeby zapewnić jednakowo ludzkie warunki rozwoju wszystkim członkom społeczeństwa, na co wszystkie poprzednie ustroje społeczne były zbyt ubogie.
Po zbadaniu charakteru i właściwości nadwartości absolutnej i stosunkowej Marks daje pierwszą w dziejach ekonomji politycznej racjonalną teorję płacy roboczej. Cena danego towaru — to jego wartość, wyrażona w pieniądzach, płaca zaś robocza jest ceną siły roboczej. Na rynku zjawia się nie praca, lecz robotnik, ofiarujący swą siłę roboczą, praca zaś jawi się dopiero wskutek spożycia towaru, zwanego siłą roboczą. Praca jest substancją i immanentną miarą wartości, lecz sama nie ma żadnej wartości. Mimo to wydaje się, że płaca robocza jest zapłatą za pracę, ponieważ robotnik otrzymuje zapłatę dopiero po dokonanej pracy. Forma płacy roboczej zaciera wszelki ślad podziału dnia roboczego na pracę opłaconą i nieopłaconą. Jest to zjawisko wręcz odwrotne, jak przy istnieniu niewolnictwa. Wydaje się, że niewolnik pracuje tylko na pana, i to nawet wówczas, gdy odtwarza tylko wartość otrzymanych przez siebie środków spożywczych. Cała jego praca wydaje się pracą nieopłaconą. Naodwrót, przy systemie płacy najemniczej nawet praca nieopłacona wydaje się opłaconą. Tam stosunki własnościowe maskują pracę niewolnika na siebie samego, tutaj zaś stosunki pieniężne maskują darmowiznę robotnika najemnego. Wobec tego, mówi Marks, łatwo zrozumieć, jaką pożyteczną rzeczą jest, żeby wartość i cena siły roboczej przybrała postać płacy najemniczej, to jest wartości i ceny samej pracy. Na tej właśnie formie zewnętrznej, która ukrywa i nawet wywraca na wspak stosunek rzeczywisty, oparte są wszystkie pojęcia prawne robotnika i kapitalisty, wszystkie mistyfikacje kapitalistycznego sposobu wytwarzania, wszystkie jego złudzenia wolnościowe, wszystkie upiększające podstępy wulgarnej ekonomji.
Głównemi postaciami płacy roboczej są: płaca dniówkowa i płaca akordowa. Na analizie płacy dziennej Marks wykazuje, jak naciągnięte w interesach kapitału i jak niedorzeczne są frazesy o tem, że skrócenie dnia roboczego obniży zarobki robotnicze. Wręcz przeciwnie. Przejściowe skrócenie dnia pracy obniża płace robocze, lecz trwałe skrócenie — podnosi zarobki. Im dłuższy dzień pracy, tem niższe są płace robocze.
Płaca akordowa jest tylko zmienioną postacią płacy dziennej. Jest to forma płacy roboczej, najbardziej odpowiadająca kapitalistycznemu sposobowi wytwarzania. Szersze zastosowanie znalazła ona w okresie rozkwitu rękodzielnictwa, a w okresie pierwszych burzliwych tryumfów wielkiego przemysłu angielskiego posłużyła, jako potężny i skuteczny środek przedłużenia dnia pracy i zmniejszenia płacy roboczej. Płaca od sztuki jest bardzo dogodna dla kapitalisty, gdyż przeważnie usuwa wydatki na nadzór a w dodatku daje jeszcze mnóstwo sposobności do potrąceń z należności i wogóle przeróżnych szykan. Natomiast dla robotników płaca akordowa jest bardzo niekorzystna, gdyż pociąga za sobą przepracowywanie się, które ma podnieść zarobki, a w gruncie rzeczy przyczynia się do ich obniżenia, gdyż powoduje zaostrzenie się konkurencji między robotnikami i osłabienie poczucia solidarności, wślizgnięcie się między kapitalistami i robotnikami różnych pasorzytniczych pośredników, którzy zagarniają sobie część wypłacanych robotnikom zarobków i t. d.
Stosunek, zachodzący między nadwartością i płacą roboczą, sprawia, że kapitalistyczny system wytwarzania nie tylko odtwarza kapitaliście wyłożony przez niego kapitał, lecz nadto wytwarza wciąż na nowo nędzę robotniczą: z jednej strony kapitaliści, posiadacze wszelkich środków spożywczych, wszelkich surowców i wszelkich narzędzi pracy, z drugiej zaś strony — szerokie masy robotników, zmuszonych sprzedawać kapitalistom swą siłę roboczą za taką ilość środków spożywczych, która w najlepszym wypadku wystarczy tylko na to, żeby zachować ich zdolność do pracy i wychować nowe pokolenie zdolnych do pracy robotników. Ale kapitał nie poprzestaje na ciągłem odtwarzaniu swej dotychczasowej wartości, lecz zwiększa się i wzrasta nieustannie. Temu „procesowi nagromadzania“ Marks poświęca ostatni rozdział pierwszego tomu.
Nie wystarcza powiedzieć, że nadwartość pochodzi od kapitału, albowiem i sam ten kapitał powstaje z nadwartości. Z ogólnej sumy nadwartości, wytwarzanej rok rocznie i dzielonej między klasy posiadające, pewna określona część zostaje przez nie spożyta jako należny im dochód, natomiast inna część zostaje nagromadzona jako nowy kapitał. Wydarta klasie robotniczej praca nieopłacona staje się teraz środkiem wydzierania robotnikom coraz większych ilości pracy nieopłaconej. W toku produkcji wszelki pierwotnie wyłożony kapitał staje się wogóle czemś znikomo małem w porównaniu z bezpośrednio nagromadzonemi, akumulowanemi kapitałami, to jest w porównaniu z pracą dodatkową i produktami dodatkowemi, przemienionemi z powrotem w kapitał, niezależnie od tego, czy będzie on funkcjonował w rękach, które same nagromadzały, czy też w innych. Oparte na produkcji towarowej i obiegu towarowym prawo własności prywatnej przechodzi — dzięki swej własnej, wewnętrznej, nieuniknionej djalektyce — w swe własne przeciwieństwo. Wydaje się, że prawa produkcji towarowej gruntują prawo własności na pracy rąk własnych. Wszak stawali tu przeciw sobie równouprawnieni posiadacze towarów. Jedynym sposobem przyswojenia sobie cudzego towaru była tylko sprzedaż, pozbycie się własnego towaru, własny zaś towar mógł powstać tylko z pracy. Teraz zaś własność oznacza u kapitalistów prawo do cudzej nieopłaconej pracy lub wytworów tej pracy, u robotników zaś — niemożność przyswojenia sobie wytworów swej pracy.
Skoro tylko proletarjat zaczął sobie zdawać sprawę z tego stosunku, skoro robotnicy fabryczni w Lyonie rozwinęli sztandar buntu, a robotnicy rolni w Anglji zaczęli świecić pożarami w okna pałaców, wulgarni ekonomiści burżuazyjni wnet wynaleźli „teorję abstynencji“, według której kapitał zawdzięcza swe pochodzenie „dobrowolnej wstrzemięźliwości“ kapitalistów. Marks rozprawił się z tą teorją równie niemiłosiernie, jak przedtem już rozprawił się z nią Lassalle. Natomiast w rzeczywistości do akumulacji kapitału przyczynia się przymusowa „wstrzemięźliwość“ robotników, narzucone im zmniejszenie ich płac roboczych poniżej wartości ich siły roboczej w tym celu, żeby konieczny dla robotników fundusz konsumcyjny przekształcić częściowo w fundusz akumulacji kapitału. Tu właśnie tkwi istotna przyczyna wszystkich krzyków na „zbytki“ robotnicze, wszystkich nabożnych morałów na temat butelki szampana, wypitej kiedyś przez murarzy przy śniadaniu, wszystkich recept taniego wyżywienia, wychwalanych przez chrześcijańskich reformatorów i całej wogóle bakałarskiej mądrości obrońców kapitalizmu.
Takie jest ogólne prawo akumulacji kapitalistycznej. Przyrost kapitału oznacza również i wzrost jego zmiennej części składowej, to jest tej części, która występuje w postaci siły roboczej. Jeżeli budowa kapitału nie ulega zmianie, to jest jeżeli określona ilość środków wytwarzania wymaga wciąż tej samej ilości sił roboczych do swego zużytkowania, to oczywiście popyt na pracę i zapas środków spożywczych dla tej pracy wzrastają równomiernie z kapitałem, a mianowicie tem szybciej, im szybciej wzrasta kapitał. Podobnie jak reprodukcja zwykła odtwarza wciąż ten sam stosunek kapitału, podobnie akumulacja odtwarza ten stosunek kapitału na skalę coraz większą: więcej kapitalistów lub więksi kapitaliści na jednym biegunie, więcej robotników — na drugim. A więc akumulacja kapitału oznacza przyrost proletarjatu, przyczem w razie zachowania wyżej wspomnianej przesłanki odbywa się ona w warunkach najpomyślniejszych dla robotników. Z wytworzonego przez nich, wciąż wzrastającego i coraz szybciej przekształcającego się w kapitał produktu dodatkowego otrzymują oni z powrotem większą część w postaci środków płatniczych, tak że mogą rozszerzyć zakres swego spożycia, lepiej zaopatrzyć się w żywność, odzież, sprzęty domowe i t. p. Mimo to jednak zależność, w jakiej pozostają, nie ulega wskutek tego żadnej zmianie, tak samo jak dobrze ubrany i dobrze odżywiony niewolnik nie przestaje być niewolnikiem. Wciąż muszą dostarczać pewnej ilości nieopłaconej pracy. Ilość ta może się wprawdzie zmniejszać, lecz nigdy do tego stopnia, żeby aż kapitalistyczny charakter procesu wytwórczego miał być poważnie zagrożony. Jeżeli płace robocze podniosą się ponad ten poziom, to słabnie bodziec wysokich zysków, akumulacja kapitału omdlewa, aż dopóki płace robocze nie spadną z powrotem do poziomu, odpowiadającego potrzebom procesu powiększenia wartości.
Jednak złote łańcuchy, jakie robotnicy sami sobie kują, wtedy tylko rozluźniają się i stają się lżejsze, jeżeli w przebiegu nagromadzenia stosunek między stałym i zmiennym kapitałem nie ulega zmianie. W rzeczywistości jednak w miarę posuwania się nagromadzenia zachodzi przewrót w tak zwanej przez Marksa organicznej budowie kapitału. Kapitał stały wzrasta kosztem kapitału zmiennego. Wzrost wydajności pracy sprawia, że masa środków wytwarzania zwiększa się szybciej niż masa zatrudnionej przez nie siły roboczej. Popyt na pracę nie wzrasta równomiernie z nagromadzaniem kapitału, lecz zmniejsza się stosunkowo. W innej formie do tych samych następstw prowadzi koncentracja kapitału, posuwająca się niezależnie od jego nagromadzenia, a postępująca dzięki temu, że prawa konkurencji kapitalistycznej prowadzą do wchłonięcia drobnych kapitałów przez wielkie. Podczas gdy kapitał dodatkowy, utworzony w przebiegu nagromadzania, zużywa i przyciąga coraz mniejszą liczbę robotników w stosunku do swych rozmiarów, to jednocześnie dawny kapitał, który po swej reprodukcji otrzymuje już również nową budowę, coraz bardziej odpycha od siebie zatrudnianych przez siebie dotąd robotników. W ten sposób powstaje stosunkowa, to jest zbyteczna z punktu widzenia zyskowności kapitału ludność robotnicza, rezerwowa armja przemysłowa, która w złych lub wogóle miernych czasach jest bądź opłacana poniżej wartości swej siły roboczej i tylko dorywczo zatrudniana przez fabrykantów, bądź staje się ciężarem dobroczynności publicznej, a w każdym razie służy do tego, żeby paraliżować siłę oporu klasy robotniczej i obniżać jej zarobki.
Jeżeli jednak rezerwowa armja przemysłu jest koniecznym wytworem akumulacji kapitału, czyli przymnażania bogactw na zasadach kapitalistycznych, to i naodwrót: sama ona staje się dźwignią kapitalistycznego sposobu wytwarzania. Wraz z akumulacją i towarzyszącem jej wzmaganiem się wydajności pracy wzrasta również raptowna siła ekspansywna kapitału, która wymaga wielkich mas ludzkich, żeby je nagle i bez naruszenia toku wytwarzania przerzucać do innych sfer działalności, na nowe rynki, lub do nowych gałęzi produkcji. Znamienna linja rozwoju przemysłu nowożytnego, przybierająca postać przerywanych pomniejszemi zakłóceniami dziesięcioletnich cyklów, obejmujących okresy umiarkowanej żywotności, pracy całą parą, przesilenia i zastoju, — ta linja rozwojowa opiera się na nieustannem tworzeniu, mniejszem lub większem wchłanianiu i ponownem tworzeniu rezerwowej armji przemysłowej. Im większe jest bogactwo społeczne, funkcjonujący kapitał, rozmiary i energja jego rozrostu, a więc i bezwzględna liczba ludności robotniczej oraz wydajność jej pracy, tem większe również jest stosunkowe przeludnienie, czyli rezerwowa armja przemysłu. Jej bezwzględna liczebność wzrasta wraz z wzrostem i natężeniem bogactwa. Im liczniejsza jest jednak rezerwowa armja przemysłowa w stosunku do czynnej armji robotniczej, tem liczniejsze są warstwy robotnicze, których nędza jest odwrotnie proporcjonalna do męki pracy. Wreszcie im liczniejsza jest warstwa Łazarzów robotniczych i rezerwowej armji pracy, tem większy musi być oficjalny pauperyzm. Takie jest bezwzględne i powszechne prawo nagromadzania kapitalistycznego.
Stąd również wynika i tendencja dziejowa tego nagromadzania. Ręka w rękę z akumulacją i koncentracją kapitału rozwija się również kooperatywna forma procesu pracy, prowadzonej na coraz większą skalę, świadome technologiczne stosowanie nauki, planowa wspólna uprawa roli, przekształcanie narzędzi pracy w narzędzia, któremi można się posługiwać tylko zbiorowo, i zaoszczędzanie wszelkich środków wytwarzania przez używanie ich, jako wspólnych środków wytwarzania z pomocą skombinowanej pracy społecznej. Wraz z nieustannem zmniejszaniem się liczby magnatów kapitału, uzurpujących i monopolizujących wszystkie korzyści tego procesu rozwojowego, wzrasta masa nędzy, ucisku, poniewierki, poniżenia i wyzysku, lecz wzrasta również i oburzenie wciąż powiększającej się liczebnie a przez sam mechanizm kapitalistycznego procesu wytwórczego wyszkolonej, zjednoczonej i zorganizowanej klasy robotniczej. Monopol kapitalistyczny staje się kajdanami tego samego systemu wytwarzania, który przedtem rozkwitł wraz z nim i dzięki niemu. Ześrodkowanie środków produkcji i uspołecznienie procesu pracy osiągają wreszcie pewien punkt, gdy wchodzą w nieuleczalny zatarg z kapitalistyczną skorupą. Wówczas wybija godzina śmierci własności prywatnej, wywłaszczyciele zostają wywłaszczeni.
Własność indywidualna, oparta na własnej pracy, zostaje w ten sposób z powrotem powołana do życia, lecz na szerszej podstawie zdobyczy ery kapitalistycznej: jako kooperacja wolnych robotników i jako ich wspólna, zbiorowa własność w stosunku do ziemi i wytworzonych przez samą pracę środków produkcji. Oczywiście, przekształcenie własności kapitalistycznej, faktycznie już teraz stosującej społeczne procesy pracy i wytwarzania, na własność społeczną będzie bez porównania mniej trudne, powolne i uciążliwe niż przekształcenie rozdrobnionej własności, opartej na własnej pracy jednostek, na własność kapitalistyczną. Wówczas chodziło o wywłaszczenie całej masy ludności przez garść uzurpatorów, obecnie zaś będzie chodziło o wywłaszczenie garści uzurpatorów przez masę ludności.
Wciąż nowe i wciąż głębiej dociekające studja, długotrwałe choroby i wreszcie śmierć nie pozwoliły Marksowi dokończyć swego dzieła, tak że Engels musiał publikować oba te tomy z niewykończonych rękopisów, pozostawionych przez swego przyjaciela. Były to wyciągi, szkice, notatki, niekiedy całe harmonijnie zbudowane większe rozdziały; niekiedy zaś krótkie, ledwie zaznaczone uwagi, jakie badacz robi nieraz na własny użytek.
Okoliczności te sprawiły, że w dwuch ostatnich tomach Kapitału znaleźć można nietyle zakończone rozwiązania wszystkich najważniejszych zagadnień ekonomji politycznej, co raczej do pewnego stopnia wyliczenie tych zagadnień oraz ogólne wskazówki, w jakim kierunku należałoby poszukiwać tych rozwiązań. Jak cały światopogląd Marksa, tak samo i to dzieło nie jest jakąś biblją, dającą gotowe i raz na zawsze słuszne prawdy ostatniej instancji, lecz są niewyczerpanem źródłem podniet do dalszej pracy umysłowej, do dalszych poszukiwań i walk o prawdę.
Te same okoliczności tłumaczą, dlaczego i pod względem formy zewnętrznej i literackiego wykończenia tom drugi i trzeci są bardziej zaniedbane i nie skrzą się tak dowcipem, jak tom pierwszy. Jednak właśnie ze względu na zupełne lekceważenie formy i ześrodkowanie całej uwagi na samym logicznym biegu myśli, sprawiają one niejednemu czytelnikowi większą jeszcze rozkosz umysłową, niż tom pierwszy. Pod względem treści oba te tomy, choć nie są dotąd niestety uwzględnione w żadnej pracy popularyzatorskiej i dlatego pozostały nieznane szerszym masom uświadomionych robotników, są bardzo ważnem uzupełnieniem i rozwinięciem tomu pierwszego, tak że są nieodzownie potrzebne do należytego zrozumienia całego systemu.
W pierwszym tomie Marks zajmuje się kardynalnem pytaniem całej ekonomji społecznej: skąd pochodzi wzbogacanie się, gdzie jest źródło zysku? Przed wystąpieniem Marksa dawano na to dwojaką odpowiedź.
„Naukowi“ obrońcy najlepszego ze światów, na jakim wypadło nam żyć, ludzie, cieszący się nieraz pewnem zaufaniem nawet śród robotników, naprzykład Schulze-Delitzsch, usprawiedliwiali bogactwo kapitalistyczne mnóstwem mniej lub bardziej szanownych argumentów lub dowcipnych rozumowań. Raz uważano ten zysk za owoc ustawicznych potrąceń od ceny towarów w celu „odszkodowania“ przedsiębiorcy za wspaniałomyślnie „wyłożony“ przez niego kapitał, kiedyindziej — za zrównoważenie „ryzyka“, ponoszonego przez każdego przedsiębiorcę, to znów za płacę roboczą, należną temu przedsiębiorcy z tytułu „kierownictwa“ przedsiębiorstwem i t. p. W objaśnieniach tych chodziło tylko o to, żeby bogactwo jednych, a więc i ubóstwo innych, przedstawić jako coś „słusznego“, a więc i niezmiennego.
W przeciwieństwie do tego krytycy społeczeństwa burżuazyjnego, to jest szkoły socjalistyczne, występujące przed Marksem, uważały przeważnie, że wzbogacanie się kapitalistów jest wynikiem oszukaństwa, lub nawet okradania robotników, co stało się możliwe dzięki wprowadzeniu pieniędzy, lub dzięki złej organizacji procesu wytwórczego. Wychodząc z tych założeń, socjaliści proponowali różne utopijne plany, w jaki sposób możnaby usunąć wyzysk przez zniesienie pieniędzy, przez odpowiednią „organizację pracy“ i t. p.
Otóż Marks w pierwszym tomie Kapitału wykrył prawdziwe źródło wzbogacania się. Nie zajmują go ani względy, mogące usprawiedliwić kapitalistów, ani skargi na ich nieprawości: po raz pierwszy wskazuje on, w jaki sposób powstaje zysk i jak wędruje do kieszeni kapitalisty. Wyjaśnia on to zjawisko z pomocą dwuch podstawowych faktów ekonomicznych: popierwsze wskazuje, że główna masa robotników — to proletarjusze, którzy swą siłę roboczą muszą sprzedawać jako towar, a powtóre, — że towar ten, że ta siła robocza odznacza się dzisiaj taką wysoką wydajnością, że w ciągu określonej ilości czasu może dostarczyć znacznie więcej wytworów niż ich potrzeba na jej zachowanie w ciągu tego samego okresu czasu. Oba te najzupełniej ekonomiczne a zarazem najzupełniej potwierdzone przez objektywny rozwój dziejowy zjawiska sprawiają, że owoce, przynoszone przez pracę proletarjatu, same niejako spadają kapitalistom do sakwy, a wraz z utrwaleniem się systemu pracy najemnej gromadzą się w postaci coraz bardziej pęczniejących kapitałów.
A więc według Marksa wzbogacanie się kapitalistów nie jest ani wynagrodzeniem ich za jakieś fantastyczne cnoty lub ofiary, ani oszustwem lub kradzieżą w potocznem znaczeniu tego wyrazu. Jest to zwykły akt wymiany między kapitalistą i robotnikiem, najzupełniej poprawny z punktu widzenia prawa karnego, — akt wymiany, podległej dokładnie takim samym prawom, co i każdy inny akt kupna lub sprzedaży towarów. Ażeby gruntownie wyświetlić to skądinąd nienaganne przedsięwzięcie, przynoszące jednak złote owoce kapitalistom, Marks musiał rozwinąć aż do końca i zastosować do towaru, noszącego miano siły roboczej, prawa wartości, to jest objaśnienie wewnętrznych praw wymiany towarowej, sformułowane na schyłku wieku osiemnastego i w początkach wieku dziewiętnastego przez wielkich klasyków angielskich, Smitha i Ricarda. Główną osnową pierwszego tomu Kapitału jest właśnie prawo wartości i wypływająca stąd płaca robocza oraz nadwartość, a więc objaśnienie, w jaki sposób wytwór pracy najemnej bez użycia jakiegokolwiek gwałtu lub oszustwa rozdwaja się sam przez się na mizerny fundusik, umożliwiający zachowanie życia robotników i na bogactwo niepotrzebujących pracować kapitalistów. I na tem polega też wielka historyczna zasługa tego tomu: unaocznił on, że wyzysk może być usunięty tylko pod tym warunkiem i właśnie dlatego, że będzie zniesiona sprzedaż siły roboczej, to jest system najemnictwa.
W pierwszym tomie Kapitału nie opuszczamy prawie ani na chwilę samego warsztatu pracy: jakiejś fabryki, kopalni lub nowoczesnego gospodarstwa rolnego. Wywody tomu pierwszego stosują się do wszystkich przedsiębiorstw kapitalistycznych. Mamy tu do czynienia wyłącznie z kapitałem jednostkowym, jako typem całego systemu wytwarzania. Zamykając tom pierwszy, wyjaśniliśmy sobie codzienny przebieg tworzenia się zysku kapitalistycznego i poznaliśmy aż do głębi mechanizm wyzysku. Leżą przed nami góry przeróżnych towarów, które dopiero co wyszły z warsztatu i jeszcze wilgotne są od potu robotniczego, a w towarach tych możemy najdokładniej odróżnić tę ich część, która powstała z nieopłaconej pracy proletarjatu, lecz mimo to wędruje całkiem legalnie, podobnie jak cała masa towarów, do rąk kapitalisty. Palcem nieledwie możemy tu dotykać korzenia i źródła wyzysku.
Jednak żniwo, zebrane przez kapitalistów, bynajmniej jeszcze nie zostało złożone do gumna. Owoce wyzysku już dojrzały, lecz, niestety, mają jeszcze postać, uniemożliwiającą przedsiębiorcy natychmiastowe korzystanie z nich. Dopóki kapitalista nie pozbędzie się swych zmagazynowanych towarów, póty nie może jeszcze nacieszyć się owocami swego wyzysku. Nie jest on wszak właścicielem niewolników z epoki grecko-rzymskiej, ani średniowiecznym panem feodalnym, którzy darli skórę z ludności pracującej tylko gwoli zaspokojeniu swych własnych zbytków i gwoli utrzymywaniu licznego i świetnego dworu. Naszemu kapitaliście potrzebna jest brzęcząca mamona, którą poza „odpowiadającą stanowisku stopą życiową“ możnaby użyć na stałe powiększenie swego kapitału. W tym celu jednak trzeba sprzedać wytworzone przez robotnika towary wraz z zawartą w nich nadwartością. Towar musi z magazynu fabrycznego i ze śpichrza dworskiego udać się na rynek, a wobec tego i kapitalista musi ze swego kantoru udać się na giełdę i za ladę sklepową. W drugim i trzecim tomie Kapitału udajemy się tam za nim również.
W dziedzinie wymiany towarów, gdzie rozgrywa się drugi akt życia kapitalisty, wyrasta przed nim wiele nowych trudności. W swojej fabryce, na swym folwarku on był panem. Tam panowała najsurowsza organizacja, dyscyplina, planowość. W przeciwieństwie do tego na rynku towarowym panuje zupełna anarchja, tak zwana wolna konkurencja. Tu nikt nie troszczy się o kogoś innego i nikt nie dba o całość. A jednak właśnie poprzez tę anarchję kapitalista zaczyna odczuwać swą zależność od innych i od społeczeństwa pod każdym względem.
Musi on naprzykład dotrzymywać kroku wszystkim swym spółzawodnikom. Jeżeli sprzedaż towarów zabierze mu choć trochę więcej czasu niż było bezwzględnie konieczne, jeżeli nie zaopatrzy się on w dostateczną sumę pieniędzy, żeby w porę nabyć surowce i wszystko, czego trzeba, żeby tymczasem przedsiębiorstwo nie uległo chwilowemu wstrzymaniu, jeżeli nie postara się, żeby uzyskane ze sprzedaży towarów pieniądze nie leżały ani chwili bezczynnie, lecz znalazły jakąkolwiek zyskowną lokatę, to w ten lub inny sposób zostanie zepchnięty na plan dalszy. Maruderów zawsze psy kąsają, każdy zaś przedsiębiorca, o ile nie zwróci dostatecznej uwagi, żeby jego przedsiębiorstwo w ciągłych przerzutach między warsztatem i rynkiem funkcjonowało równie sprawnie, jak w samym warsztacie, nie osiągnie w żaden sposób przeciętnej normy zysku, choćby jaknajrzetelniej wyzyskał swych robotników najemnych. Jakaś część jego „dobrze zapracowanego“ zarobku utkwi gdziekolwiek po drodze i nie trafi do jego kieszeni.
Niedość tego jednak. Kapitalista może tylko wówczas gromadzić bogactwa, jeżeli wytwarza towary, a więc dobra użytkowe. W takim jednak razie musi on wytwarzać właśnie to, co jest potrzebne społeczeństwu i tylko tyle, ile jest potrzebne. Inaczej — część towarów nie będzie sprzedana, a zawarta w nich część nadwartości zmarnuje się znowu. W jaki sposób jednak poszczególny kapitalista ma o tem wszystkiem wiedzieć? Nikt nie powie mu, ile i jakich dóbr użytkowych trzeba społeczeństwu w danej chwili, zwłaszcza, że nikt tego nie wie. Przecież żyjemy w społeczeństwie anarchicznem, bezplanowem! Każdy oddzielny przedsiębiorca jest w takiem samem położeniu. A przecież z tego chaosu i tego zamieszania musi złożyć się pewna całość, która umożliwi zarówno powodzenie i wzbogacenie się poszczególnych kapitalistów, jak zaspokojenie potrzeb i zabezpieczenie bytu społeczeństwa.
Ściślej mówiąc, anarchiczny i bezplanowy rynek musi, po pierwsze, umożliwić nieprzerwany obieg kapitału indywidualnego: wytwarzanie, sprzedaż, zakupy i ponowne wytwarzanie, przyczem kapitał wciąż zrzuca z siebie formę pieniężną a przybiera towarową i naodwrót. Fazy te muszą ze sobą harmonizować. Zawsze trzeba mieć jakieś rezerwy pieniężne, żeby wyzyskać każdą pomyślną konjunkturę dla zakupów i opędzić bieżące wydatki przedsiębiorstwa. Z drugiej zaś strony, pieniądze, wracające stopniowo do kieszeni kapitalisty w miarę wyzbywania się towarów, muszą mieć zapewnioną możność natychmiastowego czynnego zużytkowania. Zupełnie na pozór niezależni od siebie indywidualni kapitaliści łączą się już faktycznie w swego rodzaju spólnotę, albowiem za pośrednictwem kredytu i banków wciąż dostarczają sobie nawzajem potrzebnych kapitałów i zużytkowują zapasowe środki pieniężne, umożliwając w ten sposób nieprzerwany tok wytwarzania i sprzedaży towarów zarówno poszczególnym kapitalistom jak i całemu społeczeństwu. W ten sposób instytucja kredytu, który ekonomiści burżuazyjni potrafili objaśnić tylko, jako dowcipne urządzenie gwoli „ułatwieniu wymiany“, — jawi nam się tutaj w zupełnie nowem świetle. W drugim tomie swego dzieła Marks — zupełnie mimochodem — potrafił wskazać, że jest to konieczny warunek istnienia kapitału, — most, wiążący dwa okresy jego życia: okres produkcji i okres rynku towarowego, i wiążący na pozór zupełnie samowolne poruszenia kapitałów jednostkowych.
Powtóre, anarchiczna gra kapitałów jednostkowych musi zapewnić normalny i nieprzerwany przebieg wytwarzania i spożycia całego społeczeństwa, i to w taki sposób, żeby były zapewnione warunki produkcji kapitalistycznej: odnowienie środków wytwarzania, wyżywienie ludności robotniczej i postępujące wzbogacanie się klasy kapitalistów, czyli wzrastające nagromadzanie i produkcyjne zastosowanie kapitału ogólnospołecznego. W jaki sposób z rozstrzelonych niezliczonych poczynań kapitałów jednostkowych wiąże się w końcu pewna całość, w jaki sposób całość ta poprzez nieustanne odchylenia bądź w kierunku nadmiaru, cechującego okresy rozkwitu, bądź w kierunku ruiny, towarzyszącej kryzysom, wciąż jednak wraca w łożysko normalnych stosunków, ażeby zaraz w następnym momencie znowu się z tego łożyska wykoleić, w jaki sposób z całokształtu tych warunków wynika zarówno to, co dla dzisiejszego społeczeństwa jest tylko środkiem: jego własne wyżywienie oraz osiągnięcie pewnego postępu gospodarczego, — jak i to, co jest jego właściwym celem: postępujące nagromadzenie kapitałów w coraz większych rozmiarach, — wszytko to są zagadnienia, których Marks wprawdzie nie rozwiązał ostatecznie w drugim tomie Kapitału, lecz które bądź co bądź po raz pierwszy od stu lat, to jest od czasów Adama Smitha, postawił znów na twardym gruncie praw objektywnych.
Ale ciernista droga kapitalisty nie kończy się jeszcze nawet tutaj. Skoro bowiem zysk w coraz większym stopniu przekształca się i przekształcił się w pieniądz, nadchodzi teraz bolesna i ciężka chwila podziału zdobyczy. Zgoła różne grupy zgłaszają tu swoje roszczenia i pretensje: na równi z przedsiębiorcą jeszcze kupiec, finansista, właściciel ziemski. Wszyscy oni, każdy po swojemu, umożliwili i ułatwili wyzysk robotnika najemnego i sprzedaż wytworów jego pracy, to też teraz żądają należnej im części zysku. Niestety, ten podział jest sprawą znacznie przykrzejszą, niżby się mogło zdawać na pierwsze wejrzenie. Albowiem nawet między samymi przedsiębiorcami zachodzą, zależnie od rodzaju przedsiębiorstwa, wielkie różnice pod względem wysokości zysku, wydobytego — że się tak wyrazimy — na świeżo z warsztatu pracy.
W jednych gałęziach wytwarzania zarówno sama produkcja jak i sprzedaż towarów zabiera bardzo niewiele czasu, tak że kapitał wraz z osiągniętą nadwyżką wraca niezwłocznie do rąk przedsiębiorcy. Dzięki temu można go wciąż na nowo używać do nowych operacyj i osiągnąć nowy zysk. Natomiast w innych gałęziach kapitał jest nieraz uwięziony latami i dopiero po dłuższym przeciągu czasu zaczyna przynosić zyski. W niektórych gałęziach przedsiębiorca musi przeważną część swego kapitału umieszczać w nakładach martwych: zabudowaniach, drogich maszynach i t. p., które same przez się nie dają nic, nie przysparzają zysków, pomimo że są tak niezbędne dla prowadzenia zyskownych operacyj. W innych zaś gałęziach przedsiębiorca, wobec zupełnie małych nakładów, może używać swego kapitału przedewszystkiem na wynajem robotników, z których każdy jest przecież kurą, pilnie znoszącą mu złote jaja.
W ten sposób w samej sferze osiągania zysku powstają ogromne różnice pomiędzy poszczególnemi kapitałami jednostkowemi, przyczem w obliczu społeczeństwa burżuazyjnego różnice te są stokroć gorszą „niesprawiedliwością“ niżli swoisty „podział“ między kapitalistą i robotnikiem. Jakże tu doprowadzić do jakiegoś wyrównania, do „sprawiedliwego“ podziału zdobyczy, tak żeby każdy kapitalista „wyszedł na swoje“? W dodatku wszystkie te sprawy muszą być rozwiązywane bez jakiegokolwiek świadomego, planowego normowania. Przecież podział jest w społeczeństwie dzisiejszem zorganizowany tak samo anarchicznie jak wytwarzanie. Przecież w gruncie rzeczy niema żadnego „podziału“ w znaczeniu jakiegokolwiek aktu społecznego. Istnieje tu tylko wymiana, krążenie towarów, kupno i sprzedaż. W jakiż więc sposób w drodze ślepej wymiany towarów dochodzi jednak do tego, że każda warstwa wyzyskiwaczów, że każdy poszczególny wyzyskiwacz otrzymuje w końcu „słuszną“ z punktu widzenia panowania kapitału część bogactwa, wytworzonego rękami robotników?
Na te pytania Marks odpowiada w tomie trzecim. Podobnie jak w pierwszym tomie zbadał on i prześwietlił powstawanie kapitału a więc i tajemnicę zysku kapitalistycznego, podobnie jak w drugim tomie odmalował krążenie kapitału między warsztatem pracy i rynkiem towarowym, pomiędzy produkcją społeczną i spożyciem społecznem, tak samo w trzecim tomie bada szlaki podziału tego zysku. Czyni on to zaś przy zachowaniu wciąż tych samych trzech podstawowych warunków: że wszystko, cokolwiek dzieje się w ramach społeczeństwa kapitalistycznego, nie jest wynikiem samowoli, lecz podlega określonym, stale działającym, choć zgoła nieuświadomionym przez uczestników prawom, że następnie stosunki gospodarcze nie opierają się na aktach przemocy, grabieży lub kradzieży, i wreszcie, że na funkcjonowanie całego aparatu nie oddziałowuje planowo żaden rozum społeczny. Z przejrzystą logiką i wyrazistością Marks wyprowadza jedno za drugiem wszystkie zjawiska i stosunki gospodarki kapitalistycznej wyłącznie tylko z mechanizmu wymiany, a więc z prawa wartości i opartego na niem prawa nadwartości.
Ogarniając całokształt tego dzieła, można powiedzieć: tom pierwszy z zawartą tu analizą prawa wartości, płac roboczych i nadwartości, obnaża fundamenty dzisiejszego społeczeństwa, tom zaś drugi i trzeci są opisem wyższych piętr budowli, która na tych fundamentach się wznosi. Można zaś wyrazić to samo i innem również porównaniem: tom pierwszy zapoznaje nas z sercem całego organizmu społecznego, gdzie wytwarza się życiodajne soki, tom zaś drugi i trzeci mówi nam o krążeniu krwi i odżywianiu całości, aż do zewnętrznych komórek naskórka.
Odpowiednio do treści wykładu, w drugim i trzecim tomie poruszamy się już na zupełnie innej płaszczyźnie niż w tomie pierwszym. Tam nie opuszczaliśmy prawie warsztatu, nie wychodziliśmy z głębokiego szybu pracy społecznej, dociekając źródeł wzbogacania się kapitalistycznego. W tomie drugim i trzecim obracamy się na powierzchni, na urzędowej widowni społecznej. Magazyny towarowe, banki, giełdy i „uciśnieni agrarjusze“ występują tu na plan pierwszy. Robotnicy są ukryci już poza sceną. W rzeczywistości robotnik również nie troszczy się o te sprawy, załatwiane po za jego plecami, gdy jego skóra została już należycie wygarbowana. Istotnie, w hałaśliwem mrowiu uganiającego się za interesami tłumu spotykamy robotników również tylko wówczas, gdy szaremi rankami śpieszą do swych warsztatów, lub gdy o szarym zmierzchu znowu ciągną długiemi sznurami, opuszczając te warsztaty.
Wobec tego może zrodzić się wątpliwość, czy i jakie znaczenie posiadają dla robotników te przeróżne troski i prywatne kłopoty kapitalistów przy realizowaniu swego zysku i ich wewnętrzne spory o podział łupu. W istocie jednak drugi i trzeci tom Kapitału są tak samo nieodzownie potrzebne do wyczerpującego poznania obecnego mechanizmu gospodarczego, jak i tom pierwszy. Wprawdzie nie mają one tak doniosłego, zaiste rozstrzygającego, znaczenia historycznego dla klasy robotniczej, jak tamten pierwszy tom. Jednak zawierają mnóstwo wskazówek, posiadających nieocenioną wartość również i dla należytego uzbrojenia proletarjatu do walki praktycznej. Poprzestaniemy tylko na dwuch przykładach.
W tomie drugim przy rozpatrywaniu, w jaki sposób chaotyczna gra jednostkowych kapitałów może zapewnić ciągłość wyżywienia społeczeństwa, Marks dotyka również sprawy kryzysów. Nie można tu spodziewać się jakiejś systematycznej i wyczerpującej analizy kryzysów, lecz tylko kilku mimochodem zrobionych uwag. A jednak zapoznanie się z temi uwagami przyniosłoby uświadomionym i myślącym robotnikom niemałą korzyść. Można rzec, że do żelaznego kapitału agitacji socjalistycznej i zwłaszcza związkowej należy twierdzenie, że kryzysy te powstają przedewszystkiem przez krótkowzroczność samych kapitalistów, którzy jakoś nie chcą zrozumieć, że najlepszymi odbiorcami ich wytworów są masy robotnicze, a wobec tego wystarczyłoby płacić tym robotnikom wyższe zarobki, żeby zapewnić sobie liczną i zasobną klijentelę i dzięki temu uniknąć kryzysu.
Jednak, pomimo całej swej popularności, pogląd ten jest zupełnie błędny, a Marks zwalcza go w następujących słowach: „Twierdzenie, że kryzysy wybuchają wskutek braku spożycia, posiadającego zdolność płatniczą, lub braku spożywców, posiadających zdolność płatniczą, jest zwykłą tautologją. System kapitalistyczny wogóle nie zna innych spożywców, jak tylko spożywcy płacący, wyjąwszy tylko korzystających z dobroczynności publicznej i „oszustów“. Jeżeli towary nie są sprzedane, to nie oznacza to nic innego, tylko, że nie znajdują nabywców, a więc spożywców, mogących za nie zapłacić. Gdyby zaś tautologji tej chciano dać pozór głębszego uzasadnienia, mówiąc, że klasa robotnicza otrzymuje zbyt małą część wytworu swej pracy, i że wobec tego możnaby usunąć niedomaganie, powiększając ten udział klasy robotniczej, a więc podnosząc zarobki robotnicze, to w odpowiedzi na to można zauważyć tylko tyle, że kryzysy zawsze poprzedzane bywają właśnie okresami, gdy płace robocze na ogół wzrastają, a klasa robotnicza otrzymuje stosunkowo większy udział w tej części wytworu rocznego, która jest przeznaczona na spożycie. Otóż, z punktu widzenia owych rycerzy zdrowego i „prostego“ rozsądku, okresy te powinnyby, naodwrót, oddalać kryzysy. Wydaje się więc, że gospodarka kapitalistyczna zawiera w sobie jakieś niezależne od czyjejkolwiek złej lub dobrej woli warunki, które zezwalają tylko przejściowo na względną pomyślność dla klasy robotniczej, przyczem ten względny dobrobyt zawsze zwiastuje burzę, to jest zbliżanie się kryzysu“.
Istotnie, wywody tomu drugiego i trzeciego pozwalają na głębokie wniknięcie w istotę kryzysów, które są tu przedstawione poprostu jako nieodzowne następstwo dążenia kapitału do nienasyconego, wręcz potwornego wzrostu, do nagromadzenia, które wkrótce przerasta wszelkie granice spożycia, nawet wówczas, gdy życie to zostało choćby najbardziej rozszerzone bądź przez podniesienie zdolności nabywczej pewnej klasy społecznej, bądź przez zdobycie zupełnie nowych rynków zbytu. Wobec tego jednak ukrywająca się za tą popularną agitacją związkową koncepcja harmonji interesów pracy i kapitału, przeoczonej tylko wskutek krótkowzrocznej chciwości przedsiębiorców, — koncepcja ta musi być stanowczo poniechana, przyczem trzeba się stanowczo rozstać z nadzieją na łagodzący wpływ łatania anarchji kapitalistycznej. Walka o poprawę materjalnego położenia proletarjatu najemnego ma w swym arsenale zbyt wiele wybornych orężów walki umysłowej, żeby się musiała posługiwać nie dającemi się obronić teoretycznie a praktycznie dwuznacznemi argumentami.
Przykład drugi. W tomie trzecim Marks daje po raz pierwszy naukowe wytłumaczenie zjawiska, bezradnie stwierdzonego przez całą ekonomję polityczną od chwili jej powstania, a mianowicie tego, że pomimo najrozmaitszych warunków swego zaangażowania, kapitały we wszystkich gałęziach wytwarzania przynoszą zazwyczaj jednakowy „przeciętny w kraju“ zysk. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zjawisko to stoi w sprzeczności z objaśnieniem, danem przez Marksa, a mianowicie z wyprowadzeniem bogactwa kapitalistycznego właśnie z nieopłacanej pracy proletarjatu najemnego. Jakże bowiem w takim razie kapitalista, który bardzo znaczne części swego kapitału musi umieszczać w martwych narzędziach pracy, może osiągnąć zysk tak samo duży, jak jego kolega, który ponosi bardzo małe wydatki tego rodzaju a wzamian za to może zatrudnić tem większą liczbę żywej pracy?
Otóż Marks rozwiązuje tę zagadkę w sposób zadziwiająco prosty, wskazując, że dzięki sprzedawaniu niektórych rodzajów towarów powyżej ich wartości, a innych — poniżej tej wartości, te różnice w wysokości zysków są wyrównywane i tworzy się pewien „przeciętny w kraju“ zysk dla wszystkich gałęzi wytwarzania. Wcale nie wiedząc o tem i bez żadnego uprzedniego porozumienia, kapitaliści postępują przy wymianie swych towarów w ten sposób, jakdyby rzucali do wspólnego kotła całą nadwartość, wydobytą przez każdego z nich ze swoich robotników, i to ogólne żniwo wspólnego wyzysku dzielili między sobą po bratersku, wydzielając każdemu według wielkości kapitału. A więc każdy poszczególny kapitalista otrzymuje nie zysk, osiągnięty przez siebie osobiście, lecz tylko przypadającą na niego część zysku zbiorowego, osiągniętego przez ogół swych kolegów. „Różni kapitaliści zachowują się tu, o ile wchodzi w grę zysk, jak zwyczajni udziałowcy towarzystwa akcyjnego, gdzie podział zysku uskutecznia się jednolicie w stosunku procentowym, tak że udział w tym zysku zależy tylko od rozmiarów włożonego w przedsiębiorstwo kapitału jednostkowego, od stosunkowo większego lub mniejszego zaangażowania się kapitalisty w przedsiębiorstwie zbiorowem“.
Jakże głęboko ta zupełnie oschła na pozór zasada „przeciętnej stopy zysku“ pozwala wniknąć w istotę trwałej materjalnej podstawy solidarności klasowej kapitalistów, którzy w swych krętactwach powszednich mogą traktować się, jak zwaśnieni bracia, lecz w stosunku do klasy robotniczej tworzą zwarty związek wolnomularski, jaknajbardziej, najbezpośredniej zainteresowany w ogólnym wyzysku robotników! Pomimo że kapitaliści, rzecz prosta, ani trochę nie zdają sobie sprawy z tych objektywnych praw ekonomicznych, w ich nieomylnym instynkcie klasy panującej przejawia się głębokie zrozumienie swych własnych interesów klasowych i przeciwieństwa tych interesów z interesami proletarjatu, przyczem niestety zrozumienie to skroś wszystkie burze i przewroty dziejowe ostało się o wiele lepiej niż naukowo stwierdzona — właśnie w dziełach Marksa i Engelsa — i udowodniona świadomość klasowa robotników.
Dwa te krótkie i dość dowolnie wybrane przykłady mogą dać pojęcie o tem, jak wiele jeszcze niewyzyskanych skarbów wyszkolenia i pogłębienia umysłowego uświadomionych warstw robotniczych mieści się w obu ostatnich tomach Kapitału, oczekując swego spopularyzowania. Przy całem swem niewykończeniu zawierają one coś nieskończenie cenniejszego niż jakakolwiek gotowa prawda: podnietę dla myśli, pobudkę do krytyki i samokrytyki, stanowiącej wszak najistotniejszy składnik pozostawionej przez Marksa nauki.