Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Jan Zygmunt Skrzynecki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan Zygmunt Skrzynecki |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Z tych źródeł, które mi były dostępne nie podobna dociec ściśle daty ani miejsca urodzenia Jana Zygmunta Skrzyneckiego. Wiadomo tyle, że się urodził w roku 1786 albo na początku 1787 w Galicyi, na wschód od Sanu, ale jeszcze na terytoryum, zamieszkanem przez ludność polską, nie ruską. Urodził się na wsi, prawdopodobnie w którymś z folwarków, należących do książąt Czartoryskich, gdyż ojciec jego Jan, ożeniony z Zuzanną Mroczkówną, należał do administracyi dóbr książęcych. Pochodził ze szlachty, ale przodkowie jego nie piastowali w kraju ani koronnych, ani większych powiatowych urzędów. Zapewne ta okoliczność, w związku z ujawnioną w późniejszych czasach pewną pretensyą Skrzyneckiego do arystokratyzmu, dała pochop pochodzącemu z karmazynowego rodu i należącemu do wyższych sfer towarzyskich Prądzyńskiemu do przytyków do pochodzenia Skrzyneckiego, («dont le père vivait en état de domesticité»).
Ojcu jego mogło się nieźle powodzić, gdyż Jan otrzymał wychowanie staranne, naprzód w domu, następnie na uniwersytecie lwowskim, do którego uczęszczał od roku 1802 do 1805. W tym czasie został nauczycielem domowym w którymś z zamożniejszych domów galicyjskich. Na radykalny zwrot w kierunku jego życia, na zmianę zawodu pedagogicznego na wojskowy wpłynęły wstrząsające wypadki roku 1806. Gdy, po pogromie jenajskim w listopadzie tego roku wojska francuskie stanęły w Warszawie, rozpoczęła się, jak wiadomo, pod wodzą księcia Józefa pośpieszna formacya wojsk polskich. Wiadomo również, że jeszcze przedtem na czele sił zbrojnych, zgromadzonych w Poznańskiem, stanął generał Dąbrowski, który walczył już podczas formacyi warszawskiej.
Młody Skrzynecki należał do pierwszych, którzy pośpieszyli pod chorągwie. W grudniu był już w Warszawie i zaliczony został, jako ochotnik, do piechoty. Jeżeli uwzględnimy liczne naturalne i polityczne trudności podróżowania w owych czasach, to pośpiech, z jakim Skrzynecki stawił się do szeregów, uznać wypadnie za wymowne świadectwo jego gorliwości obywatelskiej. Siła zbrojna, sformowana przez księcia Józefa w Warszawie, składała się przeważnie z ludności, zamieszkałej mniej więcej w pobliżu stolicy, a niemal wyłącznie z mieszkańców opróżnionego teraz przez wojska królewskie terytoryum pruskiego. W wojskach księstwa Warszawskiego była potem (zwłaszcza pomiędzy oficerami) znaczna ilość galicyan. Ale dopiero potem. Przedostanie się do miejsc formacyi z odległego od teatru wypadków i pilnie strzeżonego terytoryum austryackiego nie należało do zadań łatwych i w każdym razie wymagało sporo czasu. Kto przed początkiem czynności wojennych chciał zdążyć na miejsce, ten musiał się wcześnie wybrać.
Skrzynecki zdążył. W styczniu roku 1807 walczył już, jako prosty żołnierz, pod Gołyminem, Nasielskiem i Pułtuskiem. Pod Iławą był już w stopniu podoficera i w tym stopniu ukończył kampanię. Przy ostatecznej formacyi wojsk księstwa warszawskiego, w jesieni roku 1807 zaliczony został w stopniu podporucznika do 2-go pułku piechoty (dywizya Dąbrowskiego) i stanął kwaterą w Bydgoszczy, czy też w jej okolicach.
W 1809 roku, wnet po wybuchu wojny austryackiej Skrzynecki z komendą rekrucką przybył do słabego korpusu księcia Józefa, obozującego już pod Raszynem i walczył w pamiętnej bitwie raszyńskiej, w której dywizya Dąbrowskiego nie zdążyła wziąć udziału. Po kapituiacyi Warszawy zaliczony już w stopniu porucznika do oddziału Sokolnickiego, brał udział w szturmie szańców pod Górą, a następnie w obronie Sandomierza. Po wyjściu Sokolnickiego z Sandomierza powrócił do swego 2-go pułku i w jego szeregach ukończył wojnę, otrzymawszy, jeszcze przed jej końcem, za odznaczenie się w bitwie pod Górą krzyż złoty «Virtuti militari.»
Po wojnie Skrzynecki pełnił przez kilka miesięcy obowiązki adjunkta w sztabie dywizyi Dąbrowskiego. Na początku roku 1810 posunięty na stopień kapitana, dowodził przez czas krótki kompanią w 5-tym pułku piechoty (dywizya Wielhorskiego), a następnie został umieszczony w ministeryum wojny, będąc nadal zaliczonym do pułku 5-go.
W wojnie roku 1812, przeniesiony napowrót do szeregów tegoż pułku, jako dowódzca kompanii, walczył pod Smoleńskiem, Borodinem, Małojarosławcem, Wiazmą, Czerykowem i Krasnem. Za bitwę pod Smoleńskiem został kawalerem legii honorowej. Przy reorganizacyi wojska w roku 1813 otrzymał w tymże pułku dowództwo batalionu, uczestniczył w kampanii saskiej, a po bitwie pod Dreznem został majorem. Ozdobiony za bitwę pod Altenburgiem krzyżem kawalerskim polskim, w bitwie pod Lipskiem na czele dwóch kompanii swego batalionu oparł się ośmiu szwadronom kirasyerów rosyjskich, których ataki wytrzymywał przez 3 godziny. Został tam raniony, ale nie opuścił szeregów.
Po klęsce lipskiej i po śmierci księcia Józefa wojsko polskie musiało przejść ciężką próbę moralną, z której, że wyszło zwycięsko, zawdzięczać należy przedewszystkiem Dąbrowskiemu i Sokolnickiemu, ale w pewnej mierze również męskiemu hartowi i poczuciu honoru rycerskiego większości korpusu oficerów, w których liczbie umieścić należy i Skrzyneckiego. W chwili, gdy gwiazda Napoleona coraz ciemniejszemi przesłaniała się chmurami, gdy wszystko się dokoła niego rozprzęgało, gdy «sprzymierzeńcy» niemieccy zdradzali go podczas bitw, a generałowie francuscy knowali już zdradę i obmyślali sposoby przypochlebienia się zwycięzcom, przystąpiła pokusa i do bardzo już przerzedzonego zastępu żołnierzy księstwa warszawskiego. Wielu zaczęło rozumować w ten sposób, że, ponieważ Napoleon pobity nie może już nic dla ich kraju uczynić, więc, służąc mu nadal, nie służą już sprawie polskiej.
Skrzynecki należał do liczby tych, którzy poczucie obowiązku obywatelskiego i żołnierskiego w oficerach i żołnierzach energicznie podtrzymywali. Rozprawiał, spierał się, przekonywał, puścił wodzę swoim popędom dyalektycznym i swemu upodobaniu do dysput, które w lat ośmnaście później w tak smutny sposób ujawniło się w jałowych sporach z Prądzyńskim i w czczych rozprawach polemicznych, toczonych w obozie pod Bolimowem.
W roku 1814 w bitwie pod Arcis-sur-Aube batalion Skrzyneckiego osłaniał osobę cesarza, stawiąc niezłomny opór atakującym go z różnych stron oddziałom jazdy rosyjskiej, przy czem jego dowódca okazał w całym blasku swoją energię, zimną krew, przytomność umysłu i lwią odwagę osobistą. Za tę sprawę został oficerem legii honorowej.
W świetnym korpusie oficerów księstwa Warszawskiego należał on do wybitniejszych. W boju cechowały go: wielka odwaga osobista, energia, zimna krew, przytomność umysłu i rozwaga, zapał i wytrwałość, któremi umiał też natchnąć swoich żołnierzy; tym ostatnim imponował nadto swoją świetną postawą i swoim wielkodusznym spokojem w niebezpieczeństwie i niepowodzeniu. Odznaczał się też znakomitą sprawnością taktyczną, umiejętnością szybkiego i trafnego oryentowania się w warunkach powierzonego mu zadania, odpowiedniego szykowania swego oddziału i, w razie potrzeby, zmieniania szyku z błyskawiczną szybkością. Imponująca postawa i potężny głos dopełniały cech, które czyniły Skrzyneckiego jednym z najdzielniejszych oficerów w ogniu. Natomiast, jako instruktor i gospodarz batalionu, pozostawiał nieco do życzenia; batalion jego nie był ani najlepiej wymusztrowanym, ani najlepiej zaopatrzonym, ani wzorowo prowadzonym; w rozmieszczaniu na kwaterach zwykle szwankował, jak również w obieraniu linii komunikacyjnej.
Charakter Skrzyneckiego, jako człowieka, cechowały: nieposzlakowana prawość, zupełna bezinteresowność i bezwzględne oddanie się idei; umysł jego odznaczał się skłonnością do myślenia i miał wybitny kierunek dyalektyczny, przeradzający się niekiedy w upodobanie do dysput; był to jednak umysł niezbyt silny, a przedewszystkiem ciasny; w tych warunkach siła woli zwykle przeradza się w upór; jakoż Skrzynecki był niesłychanie, niekiedy wprost po dziecinnemu, uparty.
Wykształcenie ogólne posiadał względnie obszerne i gruntowne. Po części wyniósł je z domu i z uniwersytetu, po części nabył go przez czytanie, bo czytał chętnie i dużo, szukając pilnie strawy dla swego dość spekulacyjnego umysłu. Ale wykształcenia wojskowego nie miał prawie żadnego: umiał prawie tyle tylko, ile się nauczył w bardzo zresztą pouczającej praktyce bojowej. Historyę wojenną znał powierzchownie, ze strategii posiadał wiadomości skąpe i luźne, o artyleryi miał nadzwyczaj słabe, o fortytikacyi wprost żadnego pojęcia; administracya i gospodarka wojenna były mu zupełnie nieznane.
Pod tym względem był Skrzynecki dość dziwnem zjawiskiem: znakomity oficer bojowy, nieoceniony w ogniu, nie był on jednak żołnierzem z powołania i z zamiłowania. Był nim przez patryotyzm, i wolno mniemać, że, gdyby żył w innych warunkach politycznych, toby może wcale wojskowo nie służył; wojska podczas pokoju nie lubił, interesowało go ono tylko w boju. Ujawniło się to zwłaszcza od czasu, gdy został dowódzcą pułku. W wojsku królestwa Kongresowego, umieszczony w pułku grenadyerów gwardyi z przemianowaniem na podpułkownika, (bo majorów w gwardyi nie było), otrzymał w roku 1820 dowództwo tymczasowe pułku 8-go liniowego, a w 1821 został posunięty na pułkownika i zatwierdzony na dowództwie. W tym charakterze ujawnił zupełne niedbalstwo o pułk. Wielki książę Konstanty mawiał o nim, że «pułkownik ten wie wybornie o wszystkiem, co stoi w gazetach francuskich i angielskich, ale nie ma wyobrażenia o tem, co się dzieje w jego pułku.» Mimo to 8-my liniowy należał obok 1-go, 5-go i 4-go liniowych Oraz 2-go strzelców pieszych do najlepszych pułków piechoty polskiej; ale sprawcą tego był, jak się zdaje, służący w jego szeregach znakomity instruktor podpułkownik Czałczyński.
Na stanowisku dowódzcy 8-go pułku zastały Skrzyneckiego wypadki listopadowe r. 1830.
Jaką była renoma bojowa Skrzyneckiego, tego najlepszym dowodem jest, że taki Chłopicki powierzył prostemu pułkownikowi dowództwo 3-ej dywizyi, z pominięciem Małachowskiego, Paca, Sierawskiego, którzy byli generałami jeszcze za księstwa Warszawskiego. Awans na generała brygady nastąpić musiał równocześnie z nominacyą na dowódzcę dywizyi, ale śladów tego nie mogłem odszukać. W każdym razie datowana w dniu 13. lutego roku 1831 dyspozycya do wykonanego przez bitwę pod Dobrem manewru przeciw Rosenowi adresowana jest do «generała brygady» Skrzyneckiego.
Ta bitwa pod Dobrem (w dniu 17 lutego) była pierwszym czynem wojennym Skrzyneckiego w roku 1831. Usprawiedliwiła ona świetnie położone w nim zaufanie. Na czele 11 batalionów, 4 szwadronów i 12 dział Skrzynecki przez cały dzień opierał się baronowi Rosenowi, rozporządzającemu 19 batalionami, 28 szwadronami i 56 działami, i ostatecznie dopiął wytkniętego mu celu, nie dopuściwszy rosyan do oskrzydlenia walczącego na szosie Brzeskiej Żymirskiego; w tej tak nierównej walce zadał nieprzyjacielowi znaczne, a sam poniósł małe straty; wszystkie warunki terenu wyzyskał doskonale, manewrując w wązkich défilés leśnych tak zręcznie, że ani razu nie pozwolił nieprzyjacielowi korzystać z ogromnej przewagi jego artyleryi i jazdy i że ciągle miał przed sobą jego front bardzo wązki, do którego atakowania wystarczały 2 lub 3 bataliony.
W bitwie pod Grochowem (25 lutego) dywizya Skrzyneckiego była początkowo umieszczoną poza Olszynką, z tyłu przeznaczonej do jej ostrzeliwania bateryi, stanowiąc rezerwę generalną zajmującej Olszynkę dywizyi 2-ej (Żymirskiego). Po pierwszem zdobyciu Olszynki przez rosyan Skrzynecki atakiem na bagnety, wykonanym z równie wielką brawurą jak precyzyą, wyparł z niej znowu nieprzyjaciół i zajął ją swemi 11-tu znacznie już przerzedzonemi batalionami. Wyparty z niej znowu przez 23 bataliony hrabiego Pahlena, wziął następnie udział w wielkim ataku, prowadzonym osobiście przez Chłopickiego, w którym na czele I-ej brygady swojej dywizyi (pułki 4-ty i 8-my liniowe) tworzył drugą linię. Ale największe zasługi położył przy końcu bitwy, po ostatecznem opanowaniu przez rosyan Olszynki, kiedy pozbawionej tego klucza pozycyi i straszliwie wstrząśniętej przez bohaterską szarżę kirasyerów Zona i Meyendorfa armii polskiej groziło rozcięcie na dwie części, przyparcie Szembeka do Wisły oraz odcięcie Krukowieckiego od mostu i odrzucenie go do Bródna i Białołęki. W tej groźnej chwili niezłomny hart ducha i imponujący spokój Skrzyneckiego sprawiły, że 3-cia dywizya, pomimo rozbicia 8-go liniowego pułku przez kirasyerów, zachowała wzorowy porządek; ona to zapewniła reszcie armii bezpieczną linię odwrotu i stała się centrem, około którego zgrupowały się cofające się ze swoich pozycyj, rozrzucone na ogromnym łuku pomiędzy Bródnem a Saską Kępą oddziały. W tym pamiętnym dniu od pogromu ocalili armię polską Kicki, Małachowski i przedewszystkiem Skrzynecki.
Książę Michał Radziwiłł był wodzem tylko nominalnym. Ciężka rana, odniesiona przez Chłopickiego, czyniła wybór rzeczywistego wodza naczelnego niezbędnym, Na odbytej w tym celu w nocy z 25 na 26 lutego u księcia Adama Czartoryskiego radzie wojennej oczy wszystkich zwróciły się na Skrzyneckiego, który w samej rzeczy w tej wojnie, obok zwycięscy z pod Stoczka Dwernickiego, największą dotychczas okrył się chwałą. Kandydatura jego musiała mieć za sobą wszystkie pozory, skoro głosowali za nią tak znakomici oficerowie, jak Prądzyński i Chrzanowski. Jego wielkie zalety, jako dowódzcy dywizyi, były jawne i wypróbowane w ogniu, jego stokroć większe od tych zalet wady, jako wodza naczelnego, nie były nikomu znane. Wprawdzie i Prądzyński i Chrzanowski wiedzieli o jego małem wykształceniu wojskowem, ale się spodziewali, że Skrzynecki będzie wykonywał ich plany. Zawiedli się okropnie.
Skrzynecki był jednym z najgorszych wodzów naczelnych, jakich sobie wogóle można wyobrazić, i — dziwna fatalność — może byłby lepszym, gdyby nie był człowiekiem tak sumiennym, tak prawym i tak bezgranicznie oddanym idei, której służył. Te bowiem cechy jego charakteru, w połączeniu z doktrynerskim kierunkiem ciasnego umysłu i ze straszliwym uporem, sprawiły, że w rzeczy tak wielkiej wagi nie chciał spuścić się na niczyje zdanie, a co gorsza, że nie chciał nic ryzykować. Tymczasem prowadzić wojnę bez ryzyka to contraditio in adjecto.
Skrzynecki aż do końca swojej działalności nie miał ani razu jakiegoś planu szczegółowego, ściągającego się do danej, poszczególnej operacyi, ale wytworzył sobie doktrynę ogólną, niesłychanie fałszywą, której trzymał się ze ślepym uporem. Oto powiedział sobie, że, wobec ogromnej przewagi materyalnej Rosyi, zadaniem jego jest nie pobić przeciwnika, lecz tylko samemu nie dać się pobić. Aby jednak mieć pewność, że się nie będzie pobitym, na to jest tylko jeden środek: nie prowadzić wojny. A Skrzynecki chciał mieć pewność; nie przypisywał sobie prawa do żadnego ryzyka; był to więc potworny pomysł wojny bez wojowania. Za wzór obrał sobie Fabiusza Cunctatora, nie zrozumiawszy, że ten wielki wódz nie staczał wprawdzie bitw, ale działał nieustannie, i za jedyną drogę do zwycięstwa uznał absolutną bezczynność.
Własnych pomysłów nie miał, cudzych, których jeszcze nie wypróbował, nie umiał ocenić, a raczej bał się ich nawet poddawać rozwadze. Natomiast wysnuł pewien nad miarę niedołężny wniosek z tego, co widział, z pierwszego okresu wojny, z pierwszej, istotnie świetnie pomyślanej operacyi, zakończonej bitwą pod Grochowem. Widział na własne oczy, że bitwa Grochowska, acz taktycznie przegrana, nietylko nie pociągnęła za sobą pogromu armii polskiej, lecz nawet przeciwnie, zmieniła sytuacyę ogólną na jej korzyść; widział to i wyobraził sobie, że bitwę Grochowską można będzie powtarzać tyle razy, ile będzie trzeba; postanowił więc powtarzać ciągle toż samo: nie przyjmować na żadnym innym punkcie bitwy generalnej, zewsząd cofać się w boju na pozycyę Grochowską, a po ewentualnej przegranej na tej pozycyi, korzystając z krótkiej i zabezpieczonej przez praski przyczółek mostowy linii odwrotu, cofać się do Warszawy i osłaniać się w ten sposób Wisłą. Zdawało mu się, że przy pomocy tego chytrego planu może prowadzić wojnę nieograniczenie długo i doczekać się pod bronią interwencyi europejskiej; bo żeby wojna mogła być wygraną własnemi siłami, tego ani na chwilę nie przypuszczał. Powierzoną jego dowództwu armię uważał za rodzaj złożonego w jego ręce depozytu i przyrzekał sobie w swojej zacnej duszy, że go święcie dochowa i zwróci w całości. Myślał, że, nic nie robiąc, nic nie ryzykuje, i postanowił nic nie robić.
Zwycięstwa pod Wawrem i Dębem-Wielkiem (31 marca), zamiast przekonać o możliwości akcyi zaczepnej, utwierdziły go tylko w przekonaniu o trafności powziętego przezeń planu. W marcu nie był go jeszcze tak bezwzględnie pewnym, gdyż ruch feldmarszałka Diebitscha ku Karczewu i Rykom, oraz zarządzone przez niego przygotowania do przeprawy przez Wisłę nabawiały go pewnego niepokoju. Przeszkodzić tej przeprawie wprost nie poważał się, ale zamierzał ją udaremnić przez nader naiwnie pomyślaną wyprawę Umińskiego do województwa Augustowskiego. Rozumiał, że, gdy Dwernicki jest w województwie Lubelskiem, a Umiński znajdzie się w Augustowskiem, tedy Diebitsch, zagrożony odcięciem od podstawy, albo się wcale nie odważy na przeprawę, albo po jej dokonaniu zginie. Ale w Lubelskiem był Kreutz, a do Augustowskiego nadciągał właśnie wielki książę Michał, obaj na czele sił, aż nadto wystarczających do zupełnego sparaliżowania czynności Dwernickiego i Umińskiego.
Bitwa pod Dębem-Wielkiem, wygrana, że tak powiem, pomimo woli Skrzyneckiego, utwierdziła go stanowczo w mniemaniu o trafności powziętego przezeń planu. Diebitsch cofnął się z nad Wisły, i armia rosyjska znalazła się w takiem samem położeniu, w jakiem była w pierwszej połowie lutego. Teraz Skrzynecki osądził, że nie pozostaje mu nic innego, jak powtórzyć pierwszy okres wojny w drugiem; poprawnem wydaniu. Wszelką myśl o wielkiej bitwie gdzieindziej, nie zaś pod Grochowem, odrzucił a priori i w imię tej doktryny zbagatelizował pomyślaną przez Prądzyńskiego na wielką skalę bitwę pod Iganiami.
Obawiając się, jak ognia, boju stanowczego, Skrzynecki dużo liczył na wszelkiego rodzaju dywersye i dlatego, wbrew gwałtownemu oporowi Prądzyńskiego, wysłał Dwernickiego na Wołyń w celu rozniecenia tam powstania. Rychłym wynikiem tego fatalnego kroku była zupełna utrata najlepszego kawalerzysty polskiego i jego doskonałego, złożonego przeważnie z weteranów korpusu.
Prądzyńskiego ogarniała rozpacz. Znacznie ostrożniejszy i mniej ryzykowny od niego, a zatem początkowo łatwiej godzący się ze Skrzyneckim, Chrzanowski też tracił już cierpliwość. Spostrzegli już obaj, że Skrzynecki nie da się nakłonić do żadnej akcyi, że wyrobił sobie swoją doktrynę o wojnie, od której nie odstąpi pod żadnym pozorem. Nadzieja kierowania nim znikła. Wprawdzie wódz naczelny chętnie zapuszczał się z nimi w długie i nużące dysputy, lecz dysputy te były z góry skazane na zupełną jałowość, gdyż Skrzynecki stawił kwestyę w sposób, uniemożliwiający wszelkie rozsądne porozumienie: oto, wobec każdego podawanego mu projektu akcyi żądał, aby mu dowiedziono, że powodzenie jej jest pewnem, i że, podejmując ją, nic nie ryzykuje. Nie dziw, że przy tak postawionej tezie wychodził zwycięsko z każdej dysputy, bo ostatecznie każdy, z proponowanych mu planów był w samej rzeczy w mniejszym lub większym stopniu ryzykownym. Te tryumfy dyalektyczne, jak się zdawało, napełniały go wielkiem zadowoleniem.
Widząc niemożliwość skłonienia Skrzyneckiego do akcyi przeciw Diebitschowi, Prądzyński zwrócił się do myśli o dywersyi: podjął rzuconą jeszcze w marcu przez Chrzanowskiego ideę wyprawy przeciw gwardyom rosyjskim, rozkwaterowanym w okolicach Łomży i Ostrołęki. Dywersya ta, w razie zupełnego powodzenia, mogłaby zmusić Diebitscha do ustąpienia z granic Królestwa Polskiego.
Skrzynecki, który o sprawności bojowej gwardyi rosyjskiej miał bardzo fałszywe wyobrażenie, uważał zwycięstwo nad nią za łatwe i dość chętnie przyjął już dawniej w zasadzie przez siebie aprobowany projekt. Ale go spaczył od pierwszej chwili wykonania. Opanowany manią bezpieczeństwa, chciał zapewnić się przeciw możliwości ruchu flankowego Diebitscha i w tym celu rozstawił wzdłuż Bugu pod dowództwem Łubieńskiego całą dywizyę piechoty i całą dywizyę jazdy. Oczywiście odłączenie tego korpusu osłabiło bardzo dotkliwie i całkiem bezużytecznie siły, przeznaczone do atakowania gwardyi. Wreszcie przez opieszałość ruchów nie doścignął gwardyi, wobec czego Prądzyński już 19 maja doradzał odwrót. Ale powolny, ociężały umysł Skrzyneckiego nie łatwo dawał się odciągnąć od raz powziętych zamiarów. Wódz naczelny zacietrzewił się w pościgu za gwardyą i gnał za nią aż do Tykocina, gdzie stanął dopiero 22 maja, w czasie gdy Diebitsch był już za Bugiem, w pobliżu jego linii odwrotu. Rezultatem tego była straszliwa klęska pod Ostrołęką.
Bitwy pod Ostrołęką można było zupełnie uniknąć, gdyby się rozpoczęło odwrót bodaj o jeden dzień wcześniej; można ją było wygrać, gdyby się ją prowadziło z zimną krwią i rozważnie, podług mądrego planu Prądzyńskiego. Ale Skrzynecki tu po raz jedyny w swojem życiu utracił przytomność.
I gdy się zważy całość charakteru nieszczęśliwego wodza, nie wyda się to tak bardzo dziwnem; ta straszna chwila, której się tak bardzo obawiał, nastała; bitwa generalna z całą potężną armią Diebitscha, bitwa, której myśl odpychał od siebie tak uporczywie, stała się nieuniknioną. Skrzynecki, sam równie powolny w myśli jak i w ruchach, nie przypuszczał w innych ani szybkiej decyzyi, ani szybkich manewrów. Pomimo doniesień Łubieńskiego, zrana fatalnego dnia 26 maja nie wyobrażał sobie jeszcze, że następuje na niego cała potęga Diebitscha, wzmożona częściami korpusu gwardyi. Już kiedy Łubieński był odparty do Ostrołęki, kiedy chluba armii polskiej, przesławny 4-ty pułk liniowy prawie w całym swoim składzie legł na ulicach płonącego miasta, kiedy Turski rozpoczął kanonadę przeciw przeprawionej przez Narew brygadzie Martynowa, nie wierzył przekonywającemu go o groźnej rzeczywistości Prądzyńskiemu. Przybywszy wreszcie na pole bitwy, ujrzał tę rzeczywistość w całej grozie i z jego zdrętwiałego umysłu uciekły wszystkie myśli oprócz tej jednej: oto nadeszła chwila stanowcza, rozstrzygająca o losach wojny i kraju, chwila, której niedopuszczenie stanowiło dotychczas główny przedmiot jego wszystkich usiłowań. Ta straszna świadomość napełniła go takiem przerażeniem, że, jak za sprawą czarów, opuściły go jego zwykła zimna krew, rozwaga i sprawność taktyczna. Zamiast, jak mu to doradzał Prądzyński, i jak to on sam czynił pod Dobrem, wyzyskać warunki topograficzne i skoncentrować przeciw przeprawiającemu się po jednym nietęgim moście nieprzyjacielowi całą artyleryę, a piechotę i jazdę trzymać w odwodzie, aby ich groźne masy rzucić naprzód w stanowczej chwili, zaczął bić głową o mur i w szeregu zupełnie bezowocnych, a straszliwie drogo kosztujących, ataków na bagnety rozbijał brygadę po brygadzie o przeprawione już wojska rosyjskie. Ataki te uniemożliwiły artyleryi polskiej ostrzeliwanie przeprawy i uczyniły powodzenie rosyan zależnem tylko od ich wytrwałości i męstwa, na których im nigdy nie zbywało. Wódz naczelny rozumiał tylko jedno: fatalną stanowczość chwili — i widział przed sobą tylko jeden cel: odparcie rosyan napowrót za rzekę. «Małachowski naprzód, Rybiński naprzód, wszyscy naprzód!» wołał grzmiącym głosem, przelatując konno przed szeregami. Poszedł sam naprzód, prowadząc już o zmroku osobiście jeden z ostatnich ataków. Daremnie! Rezultatem tej rozpaczliwej, a żadną przewodnią ideą nie rozświeconej walki była tylko utrata trzeciej części armii, a rozstrój i demoralizacya reszty.
Skąd taka zmiana? Dlaczego Skrzynecki pod Ostrołęką był tak niepodobnym do Skrzyneckiego pod Dobrem? Dlatego, że pod Dobrem działał na cudzą, a pod Ostrołęką na własną odpowiedzialność. Umysł jego wystarczał na to, aby dobrze wykonać przepisany mu przez jego wodza, chociażby niełatwy manewr, ale zamałym był na to, aby w pełnej grozy chwili, kiedy los całej sprawy zawisł na ostrzu bagnetów, siłą swego ducha opanować tę grozę.
Po klęsce Ostrołęckiej, odzyskawszy, bardzo rychło zresztą, chwilowo utraconą przytomność, Skrzynecki jeszcze bardziej zaciekł się w swoim systemie bezczynności. Jego prawemu, ale ciasnemu umysłowi narzucało się z nieprzepartą siłą rozumowanie, że, póki nie słuchał Prądzyńskiego, póki rządził się własnem zdaniem, póki nie przedsiębrał żadnej akcyi poważnej, póty wszystko szło dobrze, a skoro tylko dał się nakłonić do większej operacyi zaczepnej, nastąpiła Ostrołęka. Odtąd uwierzył w siebie bardziej niż dotychczas i nabrał głębokiego przekonania, że on tylko jeden, działając podług swojej dotychczasowej metody, może bardzo już zagrożoną sprawę uratować. Ale jego powaga w oczach wojska, sejmu i kraju została mocno zachwianą, jego stanowisko, jako wodza naczelnego, zagrożonem. Bronił go ze wszystkich sił, przekonany, że każdy inny niechybnie zgubi armię. Naciskany przez coraz gwałtowniej domagającą się czynu zbrojnego opinię wojskową i publiczną, przedsiębrał od czasu do czasu różne pozorne akcye, które zawsze urywał, nie doprowadziwszy ich do poważnego spotkania, i których jedynym celem istotnym było zamydlenie oczu niechętnym i niedopuszczenie do wybuchu niezadowolenia, któryby go mógł pozbawić dowództwa. Wierny swojej naturze, chwycił się pomiędzy innemi, jako środka obronnego, słabej zresztą dyalektyki i wydał (naturalnie bezimiennie) niedołężnie napisaną broszurę p. t. Dwa dni zwycięstw pod dowództwem Skrzyneckiego (Warszawa, 1831).
Tymczasem następca zmarłego Diebitscha, feldmarszałek Paskiewicz bez wystrzału przeprawił się przez Wisłę. Chmura piorunowa zaczęła się zbliżać do Warszawy. Oburzenie powszechne na bezczynność Skrzyneckiego rosło i przybrało wreszcie takie rozmiary, że sejm wyznaczył komisyę do rozpatrzenia sytuacyi militarnej i postępowania wodza naczelnego. Komisya ta zebrała się pod przewodnictwem księcia Adama Czartoryskiego w dniu 27 lipca.
Wtedy wódz naczelny okazał wcale niepoślednie zdolności dyplomatyczne. W charakterze członka rządu, sam przybył na posiedzenie komisyi, uniemożliwił przez to wchodzącym w jej skład generałom otwartą rozprawę o zdolnościach i postępowaniu tego, który nie przestał jeszcze być ich wodzem, zaplątał i zabagnił dyskusyę, a wreszcie, słysząc jednogłośne zdanie generałów, że nie pozostaje nic innego, jak iść przeciw Paskiewiczowi i wydać mu wielką bitwę o śmierć i życie, oświadczył, że to jest właśnie jego zamiarem. Nastąpiło pewne rozczulenie, po niem zgoda powszechna; Skrzynecki pozostał na dowództwie, wyruszył z wojskiem przeciw feldmarszałkowi — i bitwy nie stoczył. Właściwie mówiąc, w tym stanie rzeczy, jaki był, miał już może słuszność, bo owa ostatnia bitwa o śmierć i życie miała względnie lepszą szansę pod osłoną fortyfikacyj warszawskich niż w otwartem polu. Po kilku nieznaczących potyczkach główna kwatera polska stanęła w Bolimowie.
Wiara w Skrzyneckiego w wojsku upadła już zupełnie. Jego nieudolność stała się stałym przedmiotem rozmów w obozie. Dla ratowania swej upadającej powagi, wódz naczelny obrał środek, bardzo niewłaściwy ze stanowiska dyscypliny wojskowej, ale zgodny ze swoim charakterem: chodził po obozie, łączył się z grupami rozprawiających oficerów i toczył z nimi dysputy, w których, podług słów Prądzyńskiego, «il était loin d’être toujours le plus fort en raisonnement.» Oczywiście dysputy te nietylko nie poprawiły opinii o wodzu naczelnym, lecz raczej ją pogorszyły. W dniu 9 sierpnia przybyła do Bolimowa druga komisya, wydelegowana przez sejm w celu ponownego rozpatrzenia postępowania Skrzyneckiego. Wódz naczelny wytężył znowu wszystkie siły, aby utrzymać się na stanowisku, lecz pomimo to w dniu 13 sierpnia komisya odebrała mu dowództwo.
Skrzynecki ustępował z rozpaczą w sercu, głęboko przeświadczony, że destytucya jego jest zgubą sprawy. We wszystkich jego zabiegach, skierowanych ku utrzymaniu się na czele siły zbrojnej, we wszystkich machinacyach, graniczących niekiedy z intrygą, nie było nic, czego źródłem byłaby bądź to korzyść, bądź duma osobista. Był to człowiek bezwzględnie czysty i bezinteresowny. W jego ciasnym i upartym umyśle zakorzeniło się na wieki przekonanie, że system bezczynności był w danych warunkach tem samem dla Polski, czem było kunktatorstwo Fabiusza dla Rzymu.
Nie chcąc porzucić szeregów, przyjął on dowództwo korpusu rezerwowego; ale krótko na tem stanowisku pozostał. We dwa dni po jego destytucyi nastała straszliwa noc 15 sierpnia, która do władzy wyniosła jego dawnego, zaciętego wroga, generała Krukowieckiego. Posłał on Skrzyneckiemu w dniu 16 sierpnia, jak się zdaje, zmyśloną wiadomość o uknutym na jego życie zamachu. Wtedy nieszczęsny wódz uczuł, że czara goryczy przepełniła się, i podał się do dymisyi. Przez kilka dni przebrany ukrywał się w Warszawie, wreszcie pod przybranem nazwiskiem uszedł do Krakowa.
Po upadku powstania mieszkał czas jaki w Pradze Czeskiej. W roku 1833 wstąpił w stopniu generała dywizyi do armii belgijskiej. W roku 1835 wydał w Paryżu broszurę p. t. Mes erreurs, napisaną ckliwie i bałamutnie. W 1844 wyszedł do dymisyi i wkrótce potem osiadł w Krakowie, gdzie umarł w roku 1860.