[87]ALEKSANDER II.
Chcesz bym ci postać nakreślił cara —
Patrz! oto w jaskrawej łunie,
Na zgliszczach kraju, jak Boża kara,
Z wilczem spojrzeniem, okropna mara,
Powstaje w krwawym całunie!
I nocne widmo błądzi nad tobą,
Po śnieżnych stepach bez końca;
Aż zdjęty wreszcie serca chorobą
Upadasz, z wieczną w duszy żałobą,
W dali od naszego słońca!
I wołasz, straszną zmorą znękany,
O twej Ojczyzny ratunek;
A tu do koła samotne ściany,
Wygnanie, Paryż zbytkiem skalany —
Tam rzeź, pożoga, rabunek!
[88]
A dziki potwór w carskiej postaci,
Ściga cię we dnie i w nocy,
Cały zbroczony krwią twoich braci;
I świat się korzy, gną się magnaci,
Przed tem straszydłem Północy!
Łzy polskich matek dla niego niczem,
Zdrada, bezczelność, orężem;
To wnuk Iwana z dzikiem obliczem:
On, jak Dżyngiskan, ludzkości biczem,
Zbrodni kochankiem i mężem!
Z tej zacnej pary na świat wynika,
Jak z łona piekieł otwartych,
Za sprawą kata jej pomocnika,
Na hańbę dziejów, na cześć Ruryka,
Nowy szczep Iwanów czwartych!
Długą męczarnią pierś twa złamana,
W niebie nie znajdzie odporu;
Próżno zażegnać chciałbyś tyrana,
Bo krzyż, przed którym drży moc szatana
Bezwładny w obce potwora!
Wszakże są dotąd wolne narody,
Gardzące Moskwy straszydłem;
Choć za niem pędzą Bismarka trzody,
[89]
Mamy swobodnych synów swobody:
Ci nas osłonią swem skrzydłem!
Francja nas kocha jak siostra tkliwa,
I wiecznie pomoc przyrzeka;
A wróg nas niszczy, i czas upływa,
Jej oręż za to Meksyk zdobywa —
Polska niech jeszcze zaczeka!
Na co te skargi, żale i gniewy
Na zdrady obcych mocarzy?
Myśl naszą struły fałszu wyziewy,
Namiętnych wieszczów bluźniercze śpiewy,
Zaprawne żółcią potwarzy.
Car Aleksander drugi z porządku —
Zapytaj ludzi poważnych,
Co się panoszą w obcym majątku,
Jest-to monarcha znany z rozsądku,
Pełen pomysłów odważnych!
Bywały w carskiem gnieździć wyrodki
Lecz tem podobny do stryja —
Jak on, potulny, uczciwy, słodki,
Gwałtem się brzydzi, a ostre środki
W cienką bawełnę obwija.
[90]
Ja, com go widział zbliska i zdala,
Skreślę ci jego postawę:
Kozacki hetman z miną kaprala,
Twarz ma powabną, jak na Moskala,
Oko szerokie i łzawe
A zatem mętne — dla tego właśnie,
Myśl nigdy nie lśni w tem oku;
Lecz na przeglądzie, kiedy was głośnie,
Mars dumny przed nim pełza i gaśnie
A wam ktoś mówił o smoku!
Wiecznie w mundurze, co go tak dławi
Jak rodzinny stryk Orłowa,
W nim śpi, poluje, z dworem się bawi,
Bo w nim się zrodził, w nim świat zostawi
To jego duszy połowa!
A co za zuchy, owi dworacy,
Adlerbergi, Baranowy!
Hulankę lubią, wprawdzie po pracy;
Więc rabusiami zwą ich Polacy,
Zawsze skorzy do obmowy!
Z czynownikami car się nie wdaje,
Znanymi z płaskich wykrętów;
Uczonym chętnie rękę podaje,
[91]
Lecz za niesforne, złe obyczaje,
Nie bardzo lubi studentów.
Serce ma ludzkie, rumiane lica,
Usta skłonne do kielicha;
Odkąd krwią zmokła jego stolica,
On wyschnął, spłowiał, jak szubienica —
Czasami płacze i wzdycha!
Gdy mu frejlina, lub dworska pani,
O Polce jakiej powiada,
Której mąż zginął, bracia skazani,
A ona sama, w życia otchłani
Z rozpaczą w duszy przepada —
Wtedy monarcha, litością zdjęty,
Na współczucie się zdobywa;
Lecz kat Murawjew, moskiewski święty,
Grozi mu szarfą — a car podcięty,
Grafem go za to nazywa.
Jakiego zwykle car ten koloru?
Nie łatwo zgadnąć od razu;
Zmienna w nim barwa, według humoru:
Jest to nic w gruncie, wszystko z pozoru,
Osobistość bez wyrazu.
Tak przed śniadaniem, w kawiar obfitem,
[92]
Aleksander jest służbistą;
Gdy dwa półmiski zje z apetytem,
Już jest czerwonym — gdy łyknie przytem,
Staje się aż komunistą!
I to co Prudhon bajał przed gminem,
Mieniąc plagą Stworzyciela,
Własność kradzieżą — car stwierdza czynem,
Czułej wdzięczności zdobiąc wawrzynem
Rzezimieszka Wieszatela!
Jednak on szczerze Polaków kocha;
To przybrane jego dzieci!
A Moskwa nasza wierna macocha —
Chociaż się na nią żali młódź płocha,
I ogadują poeci.
Naczelnik wiary w carskim obrzędzie,
Myśli o naszem zbawieniu;
Panslawizm głosi zawsze i wszędzie —
A karać musi tych, co w obłędzie
Widzą przyszłość w zaburzeniu.
Gdy nawet karze tych wichrzycieli,
Długich im cierpień oszczędza;
Rodziców z dziećmi on nie rozdzieli:
Nigdy jednego, lecz z cytadeli
Krocie na Sybir zapędza!
[93]
Bo też młodziuchny jedynak matki
Sam, mógłby zginać od nudów,
Jak tęskny orzeł wzięty do klatki,
Gdzieś tam, w bajecznych stepach Kamczatki,
Gdzie nie ma słońca i ludów!
Przeto już dzisiaj osadę mamy
Z łaski cara na Sybirze;
Tam więźniów strzegę spiżowe bramy —
W podziemiach silniej kraj nasz kochamy,
Razem nam lżejsze są krzyże!
Wierz mi, że nie jest krwiożerczym wcale
Ten olbrzym świata — gliniany,
Którym miotają w złowrogim szale
Dzikie bałwany — raczej Moskale,
Dziś już wolni jak Brytany —
Car ma dla Polski ojczyma chęci;
Lecz go zrozumieć nie mogą,
1 nawet nie chcę, słudzy przeklęci,
Ludzie zwierzęta, na łup zawzięci,
Żyjący krwią i pożogą —
Fałsz więc że niby ten car stu-oki,
Jest samowładnym despotą;
Nim rządzą świętej Moskwy proroki:
On podpisuje tylko wyroki,
[94]
Kto zginie, mniejsza już o to!
On sam by zginął — — Posłuchaj przecie
Co też Moskwa mu powiada:
Polska ją krzywdzi, znieważa, gniecie,
Więc ja w Rutkowskiej grzebią gazecie,
A trup wciąż straszy sąsiada!
Słowo bez czynu nie ma zalety;
Car pozwala swej czeladzi
Starce i dzieci brać na bagnety:
Tak rozum stanu każę — niestety,
Tak cień Katarzyny radzi!
Car miłosierny idzie za zdaniem
Swej wielkomyślnej prababki;
Lud kłócić, wszak to rządców zadaniem,
Usprawiedliwiać mordy powstaniem,
Myśl godna moskiewskiej Szwabki!
Tak zawsze w dobrej wierze despota,
Lud na Litwie, Ukrainie,
Podniecał żartem, jak psa i kota —
Nie zrozumiała tego hołota,
Myśl spełzła na drobnym czynie!
Jednak miejscami gawiedź podszczuta
Podniosła noże na panów,
Na Padlewskiego, Kruka, Narbutta,
[95]
Co lud uwolnić chcieli od knuta,
Słowiańszczyznę od tyranów!
Gdy się carowi przy tym zaborze
Jakoś nie gładko udało,
Gdyż prosty Rusin ma światło Boże,
I Moskwy strawić, jak my, nie może,
Tak pełne trądu jej ciało —
Spiesznym ukazom na tych bluźnierców
Wysłał monarcha łaskawy,
Przebrane tłumy swych ludożerców,
Hordy Baszkirów i starowierców —
Nie dla zysku — dla zabawy!
Lecz dziś wiadomo jak wykonano
Ojczyma cara pomysły:
Bezbronną młodzież wymordowano,
Wieszano księży, kraj zrabowano,
Od brzegów Dniepru, do Wisły!
Gdy tak łagodnie car nas obdziera,
Zwyczajom wszystkich despotów,
By ujść przed światem za bohatera,
W imieniu wiary sam składkę zbioru
Dla walczących Kandjotów.
[96]
Ta szczodrobliwość dla obcych ludzi,
Niepodobna do zbadania,
Gdy tu powszechny wstręt w sercach budzi,
Tam, za górami, prostaczków łudzi,
I zachęca do powstania.
W ten sposób nawet Stambuł owładnie,
Już Carogrodem nazwany;
Z królikiem greckim zakończy snadnie,
A Zachód przed nim pokotem padnie,
Uzna go panem nad pany!
Tak niknie z dymem zawziętość nasza,
Przed wschodnio-północnym tronem;
Wyrok nasz cara wszak nie zastrasza —
A Thiers z trybuny dziś go ogłasza
Słowiańszczyzny Salomonem!
Salomon sądzi ludy żelazem:
Więc Polskę rozciął na dwoje,
Jak tamten dziecko, śmierci rozkazem,
Gdy się dwie matki stawiły razem,
Chcąc każda mieć je za swoje!
Salomon lubi równość pod batem:
Uwalnia więc i niedźwiedzi —
Za lat pięć bartnik, z Moskalem bratem,
Obywatelem, później magnatem,
[97]
Może sam Paryż odwiedzi! —
Tak zrównał z bydłem swój lud kozaczy,
Dla większej caryzmu sławy —
Ten mały ustęp niech mi wybaczy,
I ze mną słuchacz powrócić raczy,
Do Wilna i do Warszawy.
Kijów ominąć możemy śmiało,
Tam gdzie nasz jaśniał Batory;
Wszystko zginęło co kraj kochało —
Z polskiej zarazy nic nie zostało,
Oprócz dumek Wernyhory —
Bo Judasz Bezak nie śpi na Rusi:
Murawiewskim idąc torem,
On z krnąbrną szlachtą dziś skończyć musi
Więc Lach zwalczony już krwią sir krztusi,
Pod niezbłaganym liktorem!
Do litewskiego zajedźmy grodu;
Z nim sprawa może trudniejsza,
Moskwa tam więcej dozna zawodu,
Boć trudno zabić duszę narodu,
Gdy ją męczeństwo nie zmniejsza!
Prożno Murawiew, archirej katów
Przy pomocy swego syna,
Nowych Siemiaszków i apostatów,
[98]
Moskiewskiej wiary godnych prałatów,
Jął zdzierać skórę z Litwina!
Uparty Litwin nie bity w ciemię,
Nieraz i Lacha zawstydzi,
Wytrwałej znosząc ucisku brzemię;
Trudniej wytępić Olgierda plemię,
Moskal z Litwina nie szydzi!
Gdy tak Wieszatel Wilno nawracał
Na wiarę knuta i stryka,
Gdy buntowników krocie zatracał,
A wdowim groszem Moskwę zbogacał,
I swą kieszeń namiestnika —
Co czynił wtenczas w swem Carskiem-Siele
Aleksander zbawca ludów?
Rozdawał chresty, klęczał w kościele,
Lub z dworzanami, nie myśląc wiele,
Stał się myśliwcem od nudów.
A cóż się z nasza dzieje Warszawą,
Z tą polskiej ziemi pochodnią?
Tam codzień słońce zachodzi krwawo —
Tam zbójcy, wszelkie zdeptawszy prawo,
Zwią miłość Ojczyzny zbrodnią!
[99]
Tam nie ma ojców, matek i synów,
Tam cześć rodziny zatarta;
Z pomocą Bergów i Milutynów,
Tych wykonawców szatańskich czynów,
Car zawstydza nawet czarta!
Kto pod ich rządem żył jedną chwilę,
Ten był na własnym pogrzebie;
Bo tak przebolał, przejęczał tyle,
Że ostygł sercem, jak trup w mogile,
I prawie zwątpił o niebie!
Warszawa! na to jedno wspomnienie,
Straszna zemsta duszą miota;
Warszawa! to krwi bratniej strumienie,
To niestłumione ludu sumienie,
To mej Ojczyzny Golgota!
Do zmarłych synów krzyża przykuta,
Modli się za swych siepaczy;
Lecz jej modlitwa żółcią zatruta —
A zbiry pragną pogwizdem knuta
Zagłuszyć jęk jej rozpaczy!
Głos jej nareszcie doszedł do ucha
Petersburskiego pół-boga;
I pomazańca napadła skrucha —
„Precz z szubienicą! rzekł z miną zucha,
[100]
Wszak wytępiliśmy wroga!
Trzy lat grabieży — mam na to świadków
To godna Moskwy zaplata;
Zostawmy przecie, choć dla podatków,
Dobrze myślących, jak mówi Katków,
Niech też wypocznie dłoń kata! — “
W tem nieskończenie rozumnem słowie,
O jaka dla nas zachęta!
Car w swej opiece ma ludzkie zdrowie;
On nawet, myśli o swym Katkowie,
O naszych katach pamięta!
Monarcha w łasce niewyczerpany! —
Choć krwią przesiąkła purpura,
Chciałby zagoić zbyt świeże rany;
Więc kazał jeńcom puścić się w tany,
Z hołubcem uciąć mazura!
„Polska się z Moskwą chętniej zespoli,
Jak za czasów Mikołaja;
Młódź się z przesądów gminnych wyzwoli;
A niech też piękna płeć poswywoli,
Gdy świat się w igły uzbraja!“
I patrz! nad Wisłą, po tym wyroku,
[101]
Zgraja służalców bez duszy,
W koło szubienic, wśród łez obłoku,
Hula i tańczy, z uśmiechem w oku,
Gdy lud nasz kona w katuszy!
Czyż to Polacy w carskich galonach,
Na poległych skaczą grobie?
Skądże te larwy z kwiatem na łonach? —
Ja wiem kto buja po twych salonach,
Biedna Warszawo w żałobie!
Kilka zalotnic i kawalerów,
Do których młódź się nie zbliża;
Grono hrabiątek, rój oficerów,
Stek neolitów i bohaterów
Z Petersburga i Paryża!
Bo jakże nazwać ten tłum stugłowy,
Okryty hańbą i złotem?
On nie ma nazwy wśród ludzkiej mowy!
Jest to wcielony bezwstyd krajowy,
Zmięszany z Moskwy pomiotem!
Gdy ci twa horda stawia ołtarze,
Za mej Ojczyzny męczeństwo;
Gdy ci Wschód cały przynosi w darze,
Moim podarkiem, wszechmocny carze,
Wzgarda i ludów przekleństwo!
Józef Prawdomir.
|