Amor i Psyche (Lemański)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Amor i Psyche |
Pochodzenie | Bajki |
Wydawca | Jan Fiszer |
Data wyd. | 1902 |
Druk | P. Laskauer i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
AMOR I PSYCHE.
Kochanie się odmienno‑gatunkowych
Stworzeń — zgoła nie osobliwość.
Którego obyczaju korzeń
W zamierzchłej tkwi starożytności.
Jeżeli wiarę mamy dać rapsodom,
Był on jakoby na Olimpie modą. Wiemy,
Że już nań Juno się złości,
Odkąd Piorunowładny, z ujmą jowiszątek,
Onego obyczaju dał zdrożny początek,
Odkąd dla Europy
Na racice zamienił swoje boskie stopy,
I od kiedy
Lot do Ledy
Zniżył w łabędzim kadłubie.
Po onej wiekopomnej próbie
Przedrzeźnia ją skutecznie i ziemskie ściernisko:
Nie jeden pasterz grucha z kozą,
Nie jeden Kałigula wielbi wyścigowce
Nie jeden... Ale dosyć. Prowadzić nie lubię
Skromnych na manowce.
Stworzeń — zgoła nie osobliwość.
Którego obyczaju korzeń
W zamierzchłej tkwi starożytności.
Jeżeli wiarę mamy dać rapsodom,
Był on jakoby na Olimpie modą. Wiemy,
Że już nań Juno się złości,
Odkąd Piorunowładny, z ujmą jowiszątek,
Onego obyczaju dał zdrożny początek,
Odkąd dla Europy
Na racice zamienił swoje boskie stopy,
I od kiedy
Lot do Ledy
Zniżył w łabędzim kadłubie.
Po onej wiekopomnej próbie
Przedrzeźnia ją skutecznie i ziemskie ściernisko:
Nie jeden pasterz grucha z kozą,
Nie jeden Kałigula wielbi wyścigowce
Nie jeden... Ale dosyć. Prowadzić nie lubię
Skromnych na manowce.
Nie daleko ztąd i nie blizko
Żył Pies. Kochał Owcę,
I była mu jedyną obradą
Miłosną. Zwał się Amor, a ona
Psyche.
(Na psy liche dziś zeszły
Mityczne imiona).
O nim tu powiem
Wam, rożano‑jagnięcym, długorunym stadom
I wam, nocy kochankom, psom, którym tęsknica
Z czujnych wydziera gardeł wycie do księżyca
W noc bladą.
Ach, przejdzie was mrowie,
Gdy poznacie kres pieskiej doli nieboraczej.
Żył Pies. Kochał Owcę,
I była mu jedyną obradą
Miłosną. Zwał się Amor, a ona
Psyche.
(Na psy liche dziś zeszły
Mityczne imiona).
O nim tu powiem
Wam, rożano‑jagnięcym, długorunym stadom
I wam, nocy kochankom, psom, którym tęsknica
Z czujnych wydziera gardeł wycie do księżyca
W noc bladą.
Ach, przejdzie was mrowie,
Gdy poznacie kres pieskiej doli nieboraczej.
Dla psa‑owczarka, co z losów, a raczej
Z pasterza woli, w kontemplacyi żywot pędzi,
Od patrzenia do kochania i pół‑piędzi
Nie masz. Z urzędu naprzód, potem z miłej chęci
Pies ujada na Owcę, gdy ta w szkodę skręci.
Karząc narów ten, częstokrotnie, acz leciutko,
Skubnie Owcę już w udko
Już w ogona okolicę.
Zdaniem biegłych w erotyce —
Dotykanie użyźnia sentymentu glebę:
Rychło więc dojrzał afekt pod onych kar niebem.
A kiedy mgły ciche pobieli
Miesiączek, i daleczko
Młyn jeno gwarzy dziad‑kum
Z kumą‑rzeczką, —
Już za owczarnią
Wyje Pies, żądzy folgując męczarniom.
Jak kokosz skrzekorze wieś.
Chór bab przy kądzieli
Bąka niespokojnie
O pożarach, o morze, o głodzie i wojnie,
Nie wiedząc, że to miłość przez Psa wyje nocą, —
Z pasterza woli, w kontemplacyi żywot pędzi,
Od patrzenia do kochania i pół‑piędzi
Nie masz. Z urzędu naprzód, potem z miłej chęci
Pies ujada na Owcę, gdy ta w szkodę skręci.
Karząc narów ten, częstokrotnie, acz leciutko,
Skubnie Owcę już w udko
Już w ogona okolicę.
Zdaniem biegłych w erotyce —
Dotykanie użyźnia sentymentu glebę:
Rychło więc dojrzał afekt pod onych kar niebem.
A kiedy mgły ciche pobieli
Miesiączek, i daleczko
Młyn jeno gwarzy dziad‑kum
Z kumą‑rzeczką, —
Już za owczarnią
Wyje Pies, żądzy folgując męczarniom.
Jak kokosz skrzekorze wieś.
Chór bab przy kądzieli
Bąka niespokojnie
O pożarach, o morze, o głodzie i wojnie,
Nie wiedząc, że to miłość przez Psa wyje nocą, —
Miłość, której zarzewie snać i w dzień nie blednie,
Bo oto jak wynurzał Pies przed Owcą we dnie
Ono uczucie.
— „Giez kąsa mnie w goleń, muchy w nos łaskocą!..
Niech tam! Tnij, owadzie plemię!
O, gorzej nad ślepnia ukłucie
I gorzej nad bąka ucięcie
Coś tu kąsa i tnie mnie —
Miłuję cię“...
Nie zawsze i nie wszędzie
Wydajnem czyni żniwo miłosne orędzie,
Zwłaszcza, jeśli kochanek, lubo czując pięknie,
Szczeka od rzeczy.
Jakoż Owca odbeknie:
— „Ja tego nie rozumiem, to mą skromność kaleczy.
Proszę Psa odejść sobie.“ —
—„Ach, ach, ach,“ — Pies jęknie —
„Siedzisz mi w sercu, jak rzypień w ogonie,
Lecz pójdę, pójdę...
Psu na budę...
Się nie zda to“ — rzekł i poszedł, a broda mu drgała.
Bo oto jak wynurzał Pies przed Owcą we dnie
Ono uczucie.
— „Giez kąsa mnie w goleń, muchy w nos łaskocą!..
Niech tam! Tnij, owadzie plemię!
O, gorzej nad ślepnia ukłucie
I gorzej nad bąka ucięcie
Coś tu kąsa i tnie mnie —
Miłuję cię“...
Nie zawsze i nie wszędzie
Wydajnem czyni żniwo miłosne orędzie,
Zwłaszcza, jeśli kochanek, lubo czując pięknie,
Szczeka od rzeczy.
Jakoż Owca odbeknie:
— „Ja tego nie rozumiem, to mą skromność kaleczy.
Proszę Psa odejść sobie.“ —
—„Ach, ach, ach,“ — Pies jęknie —
„Siedzisz mi w sercu, jak rzypień w ogonie,
Lecz pójdę, pójdę...
Psu na budę...
Się nie zda to“ — rzekł i poszedł, a broda mu drgała.
Zaś Owca myśli sobie: w takim wiatrogonie
Się kochać, tożbym się wybrała,
Nie wiem którędy!
Mizerne to, chude, żebrami świeci...
I śmie taki miłosne okazywać względy
Mnie, kochance barana z rasy rambuljeciej!
Że mu dam się uszczypnąć za wełnę, za białą,
Że mu z żartów pokażę koniuszczek języka —
Już mu się ubrdało...
Nie, to zuchwalstwo ukarzę najlepiej,
Mówiąc, co o nim myślę, gdy znów się przyczepi.
I z taką obrażonej godności
Uchwałą
Owca, w ten dzień pamiętny,
Zeszła z pastewnika.
Od której daty
W Psie melancholii osiadła Chimera:
Mało żera,
Motylów nie goni
Na łące, pokłada się w kwiaty
I myśli o Niej.
Się kochać, tożbym się wybrała,
Nie wiem którędy!
Mizerne to, chude, żebrami świeci...
I śmie taki miłosne okazywać względy
Mnie, kochance barana z rasy rambuljeciej!
Że mu dam się uszczypnąć za wełnę, za białą,
Że mu z żartów pokażę koniuszczek języka —
Już mu się ubrdało...
Nie, to zuchwalstwo ukarzę najlepiej,
Mówiąc, co o nim myślę, gdy znów się przyczepi.
I z taką obrażonej godności
Uchwałą
Owca, w ten dzień pamiętny,
Zeszła z pastewnika.
Od której daty
W Psie melancholii osiadła Chimera:
Mało żera,
Motylów nie goni
Na łące, pokłada się w kwiaty
I myśli o Niej.
Był dzień, gdy płonie błoń kolorowa
Ogniem złocieni, jaskrów i stokroci, —
Dzień, gdy schnie badyl, gdy owczarz się poci
I pod pilśniowy cień czoło chowa.
Snać ugrzanej rzeczułki bełkotanie ciche
I dalekich grań nuta, kędyś w borze mrąca
Psią boleść zaogniły, — szedł bowiem ku Psyche,
Która w cieniu łopianów drzemała z gorąca.
„O czem?“ —
— „Tak sobie.“ —
— „Parno.“ —
— „Że nie można parniej.“ —
— „Ach, jak ci w białem runie ślicznie tu na darni.“
Ogniem złocieni, jaskrów i stokroci, —
Dzień, gdy schnie badyl, gdy owczarz się poci
I pod pilśniowy cień czoło chowa.
Snać ugrzanej rzeczułki bełkotanie ciche
I dalekich grań nuta, kędyś w borze mrąca
Psią boleść zaogniły, — szedł bowiem ku Psyche,
Która w cieniu łopianów drzemała z gorąca.
„O czem?“ —
— „Tak sobie.“ —
— „Parno.“ —
— „Że nie można parniej.“ —
— „Ach, jak ci w białem runie ślicznie tu na darni.“
— „Komplementy mi Pies prawi,
Ja nie chcę, ja powiem mamie“...
— „O, rzuć te pogróżki!..
Ach, gdybyś łaskawiej
Uszek nagięła ku mnie, ja bym ci tak przez całe życie
Mruczał, z miłością jednaką,
Jako tej strużki
Ano na łące
Fale, mruczące
Tatarakom
I w nocy i o świcie.
Gdzie ten baran, który by cię miłował
Jak ja?.. Słuchaj.
Gdy z zachodu słonkiem
Zejdziemy z pola, gdy owczarni wrota
Zaskrzypią na noc za twoim ogonkiem;
Gdy jeno w nie puka moja tęsknota:
Ach, wtedy niemasz biedniejszego zwierza
Nademnie!
Brzydnie mi barłóg, nie pachnie wieczerza...
Idę do chaty za butem owczarza.
O, nie jedna suka w drodze mnie zaczepi
I czułem obdarza
Ja nie chcę, ja powiem mamie“...
— „O, rzuć te pogróżki!..
Ach, gdybyś łaskawiej
Uszek nagięła ku mnie, ja bym ci tak przez całe życie
Mruczał, z miłością jednaką,
Jako tej strużki
Ano na łące
Fale, mruczące
Tatarakom
I w nocy i o świcie.
Gdzie ten baran, który by cię miłował
Jak ja?.. Słuchaj.
Gdy z zachodu słonkiem
Zejdziemy z pola, gdy owczarni wrota
Zaskrzypią na noc za twoim ogonkiem;
Gdy jeno w nie puka moja tęsknota:
Ach, wtedy niemasz biedniejszego zwierza
Nademnie!
Brzydnie mi barłóg, nie pachnie wieczerza...
Idę do chaty za butem owczarza.
O, nie jedna suka w drodze mnie zaczepi
I czułem obdarza
Liźnięciem. Warknę, skrami ślepi
Ją sparzę i dalej się wlokę...
Cóż mi psi naród przed twoim urokiem?..
Powiedz, czy moje skomlenie
Ci miłe?“ —
— „O, wcale, wcale nie doznaję nudy,
Ale... Ja Psa bardzo cenię...
Nie wiem, czy mówić przystoi —
Owce by się naśmiały z miłości mojej:
Jesteś za chudy
Dla mnie, niebogi,
Masz pazur zamiast kopyta,
Zresztą, mąż dobry winien mieć rogi,
Jak mówi mama, niech Pies mamy spyta.“
Tej się myśli Pies chwyta,
Jako ocalenia deski,
I cwałuje ku mamie.
Widząc mama cwał pieski —
Dalej w nogi. Pies za nią.
— „Stój‑że, do szerszenia!
Ją sparzę i dalej się wlokę...
Cóż mi psi naród przed twoim urokiem?..
Powiedz, czy moje skomlenie
Ci miłe?“ —
— „O, wcale, wcale nie doznaję nudy,
Ale... Ja Psa bardzo cenię...
Nie wiem, czy mówić przystoi —
Owce by się naśmiały z miłości mojej:
Jesteś za chudy
Dla mnie, niebogi,
Masz pazur zamiast kopyta,
Zresztą, mąż dobry winien mieć rogi,
Jak mówi mama, niech Pies mamy spyta.“
Tej się myśli Pies chwyta,
Jako ocalenia deski,
I cwałuje ku mamie.
Widząc mama cwał pieski —
Dalej w nogi. Pies za nią.
— „Stój‑że, do szerszenia!
Stój, powiedz, zali gorsze od baranów psy są?“
— „Nie, nie, bez wątpienia...
Pozwól, niechaj odetchnę...
No tak, twoim rysom
Nic nie mogę zarzucić, prócz chyba wzburzenia...
Niech się Pies uspokoi —
Przyznaję, że nie tem
Baran dziś, czem był dawniej, kiedy dwu rogaczy
Tryksało się o owcę, która wdzięcznym grzbietem
Witała mocniejszego...
Ach, dzisiaj inaczej!
Dzisiejszy hodowca
Wymyślił skopy; co lepsze ojce
Zamyka w kojce,
Otwierane zbyt rzadko...
Tak, biedna dziś owca,
Barany liche...“
— „Więc dajesz mi“ — Pies przerwie —
„Więc mi dajesz Psyche?“
— „Czy daję? Co też to Psu świta?
Zresztą, dla miłej zgody,
Niech Pies córki spyta.“
— „Nie, nie, bez wątpienia...
Pozwól, niechaj odetchnę...
No tak, twoim rysom
Nic nie mogę zarzucić, prócz chyba wzburzenia...
Niech się Pies uspokoi —
Przyznaję, że nie tem
Baran dziś, czem był dawniej, kiedy dwu rogaczy
Tryksało się o owcę, która wdzięcznym grzbietem
Witała mocniejszego...
Ach, dzisiaj inaczej!
Dzisiejszy hodowca
Wymyślił skopy; co lepsze ojce
Zamyka w kojce,
Otwierane zbyt rzadko...
Tak, biedna dziś owca,
Barany liche...“
— „Więc dajesz mi“ — Pies przerwie —
„Więc mi dajesz Psyche?“
— „Czy daję? Co też to Psu świta?
Zresztą, dla miłej zgody,
Niech Pies córki spyta.“
Tu już Amora
Gniewu pękła zapora.
Wybucha szał, gryzący głębię duszy zwierza,
Jak żar, co potajemnie zwęgla rdzeń sąsieka,
Aż nagle ponad dachem płomieniem zatrzęsie.
Pies się wścieka,
Kły wyszczerza
I topi je w macierzy mięsie.
W środek stada
Opętany
Na rzeź wpada.
Żga maciory i barany,
I jagnięta tnie, jak Heród,
W sztuki skopi szarpie, rwie ród.
Tu w udo kieł wpije,
Owdzie w brzuch, tam w szyję.
Piana z paszczy oszalałej
Toczy mu się.
Biedne owce i skopy
Stały jak trusie,
Słabemi tylko beki
Beczące o ratunek. Właśnie.
Gniewu pękła zapora.
Wybucha szał, gryzący głębię duszy zwierza,
Jak żar, co potajemnie zwęgla rdzeń sąsieka,
Aż nagle ponad dachem płomieniem zatrzęsie.
Pies się wścieka,
Kły wyszczerza
I topi je w macierzy mięsie.
W środek stada
Opętany
Na rzeź wpada.
Żga maciory i barany,
I jagnięta tnie, jak Heród,
W sztuki skopi szarpie, rwie ród.
Tu w udo kieł wpije,
Owdzie w brzuch, tam w szyję.
Piana z paszczy oszalałej
Toczy mu się.
Biedne owce i skopy
Stały jak trusie,
Słabemi tylko beki
Beczące o ratunek. Właśnie.
Pędem od rzeki
Biegnie owczarz i chłopy.
Z nich jeden kłonicę
Dzierży. Nią Psa w czerep trzaśnie.
Padł. Śmierć mu zaćmiła źrenice.
Biegnie owczarz i chłopy.
Z nich jeden kłonicę
Dzierży. Nią Psa w czerep trzaśnie.
Padł. Śmierć mu zaćmiła źrenice.