Anafielas (Kraszewski)/Pieśń druga. Mindows/XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń druga

Mindows

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXIV.

Wieczór był; w zamku ognie zajaśniały,
A wkoło ognisk lud rozłożył mnogi.
Menes pół twarzy wychylił z za chmury,
I szedł, powoli wznosząc się do góry.
Wiatr od zachodu szumiał w chmurach dziki,
Niosąc daleko wojsk zebranych krzyki,
Bijąc się piersią o mury zamkowe,
Leciał, znów wracał, upadał i wznosił,
I świszczał głosy duchów nieziemskiemi.
A kiedy ucichł, w puszczy niedalekiéj
Ozwał się strasznéj wróżby krzyk Pełedy,
Bąk w trzęsawiskach jak strażnik zawołał,
Czajka ze gniazda od dzieci spłoszona
Krzyknęła biédna macierzyńskim strachem,

I stada kruków, i wron z drzew wierzchołków
Krakały, tuląc pod skrzydłami głowy.

Niebo pochmurne było, i na ziemi
Smutno pod nocy skrzydłami czarnemi,
Pod wichru Pana rozdąsaném skrzydłem.
Menes krokami stąpał powolnemi,
Jakby się na wschód chciał jeszcze powrócić,
I wpół odbytą pielgrzymkę porzucić.
A w zamku gwarnie, szumnie i wesoło;
Choć wicher świszczę, choć Pełedy huczą,
Wszędzie trzaskają ogniska łuczywa,
A każde liczna otacza drużyna.
Bóg z miodem z ręku do ręku przechodzi,
I piosnka z ust się na usta przenosi.
Dawne swe dzieje sobie powiadają,
Smolą oszczepy, łuki wyginają.

Palą się ognie w świetlicach zamkowych,
W wielkim podwórcu, przed wroty wielkiemi,
I za wałami w Żmudzinów obozie,
Mięszają blaski ognisk i odgłosy
Pieśni i gwarów, wykrzyków i zwady,
A wicher szumi, a krucy krakają,
A chmury czarną pędzą na wschód zgrają.
Mindows wychylił obnażoną głowę,
Nadstawia uszu na wrzawy bojowe;
One mu milsze niżli głos słowika,

I wicher miło w jego uszach szumi,
I chmury czarne jak przyjaciół wita.
Kruków zaprasza na niemieckie trupy,
Wiatry na zgliszcza niemieckiéj stolicy,
Puhaczów prosi, by w uszy krzyczały,
I z serc odwagę do reszty wygnały.

On słucha, ludu głosami się poi,
A czasem piosnkę, co mu lata młode,
Co jaką wspomni zwycięztwa przygodę,
Kiedy do uszu doleci, uchwyci
I sam zanóci — Aż wicher zawyje,
I głos mu szumem potężnym pokryje.
Wtém gdy wiatr upadł, pogasły ogniska,
Tentent się rozległ — Razi jego uszy,
I mimowolnie odbija się w duszy.
Sam nie wié czemu tentent go przejmuje,
Czegoś się lęka, spodziéwa i czeka,
Wesołe czoło bez przyczyny chmurzy.

We wrotach głosów kilka się ozwało,
W podwórcu kilka kopyt zatętniało,
I któś już kroczy do świetlicy proga.
— Kto tam? — zakrzyczał Kunigas; sam bieży,
Staje i patrzy.
A w czarnéj odzieży,
Z długiemi włosy, młodą jeszcze twarzą,
Na któréj złoty mech się wysypywał,

Wchodzi człek jakiś i przed nim poklęka;
Pochylił głowę, kędziory jasnemi
Po prochu powlókł i pomiótł po ziemi,
Potém niebieskie wzniósł na Kniazia oczy,
I słowa, milcząc, czekał niespokojny.
— Ktoś ty? Kunigas groźno go zapyta,
Posłaniec zgody, czy posłaniec wojny?
Z sukni Rusina znać! Po co przybyłeś? —

— Czyliżeś nawet nie poznał mnie, Panie!
Chłopię mu głosem rozpłakanym rzecze;
Czyliś tak bardzo zapomniał o synu,
Że ci twarz jego nawet nie przypomni? —

Wykrzyknął Mindows — Wojsiełk!! tyś to? synu —
Ręce mu obie na szyję zarzucił,
I błogosławiąc w czoło go całował.
— Zkąd idziesz? kędy lat przebyłeś tyle?
Mów, u ogniska grzéj się domowego! —
Krzyknął na sługi — Wtém Marti przypada,
Z twarzą spłakaną, bez głosu i blada,
I pocznie syna sciskać, błogosławić,
Tysiącem pytań narzucać na niego,
Tysiącem pieszczot macierzyństwa swego,
Długie tęsknoty nagradzając sobie.

— Wojsiełku! rzecze, myśmy cię umarłym
Mieli, i nieraz płakali po tobie.
Rzadka wieść do nas dobiega od Rusi,

I tych niestało; myśmy w sercu naszém
Pogrzebli ciebie, opłakali stratę.
O! Bóg to wielki, co cię nam powrócił.
Tyś nasz! tyś z nami, abyś nas nie rzucił! —

— Matko! mój ojcze! smutno Wojsiełk powié,
Jam nie swój, nie wasz, świat nie dla mnie waszy;
Mnich jestem biédny, bez rodu, imienia,
Modlitwóm, Bożéj służbie poświęcony.
Przyszedłem jeszcze raz w życiu zobaczyć
Was, potém znowu powrócę do braci,
Do méj izdebki, do mego kościoła,
Z których mnie nic już na świat nie wywoła,
Bom się przysięgą zobowiązał życie
Na Bożéj służbie spędzić, w monastérze. —

— Tyś Chrześcijanin?! krzyknął Mindows w gniewie.
Rusin mi syna przerobił na wroga,
Ale ty swego musisz rzucić Boga,
Wrócić do dawnych, jak ja powróciłem. —

— Wojsiełku! matka ze łzami przerywa,
Zostań przy wierze, nie porzucaj wiary;
Dość i za nasze przestępstwa już kary,
Niech nad twą głową nie wisi miecz Boży. —

— Milczéć, kobiéto! rzecze Mindows srogo;
Ty zrzuć te suknie, weź szłyk, i do boku
Oręż przypasuj — idź za mną na wojnę.
Cała się Litwa zbieżała do boju,

Syn Kunigasa pójdzie ze swym ludem. —
A Wojsiełk na to — Jam świętą przysięgą
Życie pokoju wziął na wieki ciche.
Nie mnie z orężem iść na wrogów Litwy,
Modlić się tylko za was i świat cały.
Boga mojego nie rzucę, bo w sercu
Wszczepiona wiara wrosła już głęboko —
A kto ją poznał, kto światło niebieskie
Ujrzał, ten więcéj w ciemności nie wróci —
Kto wziął tę suknię — w grobie jéj nie zrzuci.
Jam ciebie, ojcze, szedł za wiarę błagać;
Ty ją poznałeś, i tyś ją porzucił,
Ku złym się duchóm z modlitwą obrócił,
A z sobą ciągniesz lud swój na przepaście.
Błagam cię, ojcze, nie gub duszy twojéj,
Błagam cię, powróć do Chrystusa Boga! —

— I po toś przyszedł, byś ojcu twojemu
Rady przynosił, rzekł Mindows — starszemu?
Po toś w domowe zajrzał znów grodzisko,
Byś pamięć dawnéj wojny i sromoty,
Złą wróżbę z sobą przyniósł nieszczęśliwy?
Ale ty ojca nie znasz jeszcze swego —
Z niego masz życie — śmierć możesz mieć z niego. —
— Śmierć! wtórzył Wojsiełk; Bóg mój dał mi siłę
Śmierci urągać —
— I urągać ojcu? —
Wołał Kunigas, popchnąwszy go nogą.

A matka w swoje chwytając objęcia,
Oczy na męża błagając zwracała.
— I ty, i syn twój, niepoczciwe plemię,
Nie krew litewska, nie moja w nim płynie —
Wołał im Mindows. Jam rzucił swe Bogi,
Abym dał usnąć Zakonu potędze,
Abym dał w siły porosnąć ludowi —
Lecz w sercu miałem i mam ich jedynie;
Was szał opętał, niemiecka zaraza;
Ciebie Rusini przeuczyli w swego. —
Biada wam, biada obojgu, z twą matką! —
I ku drzwióm podszedł, ode drzwi powrócił,
Smerdóm swym kilka słów po drodze rzucił.
Milczał, a z gniewu trząsł się jeszcze cały. —
Wojsiełk wstał, ojcu pod nogi się wlecze,
Całuje, łzami gorącemi zléwa —
— Posłuchaj syna, o ojcze mój drogi!
O Panie! daj się prośbami ubłagać.
Bóg Chrześcjan Bogiem prawdy i światłości;
Już wiarą Jego objęty świat cały,
Aż na granicach Litwy się opiéra,
O twoje piersi, ojcze, się rozbija —
Daj ją swojemu ludowi, a wieki
Imię twe będą błogosławić długie. —
— Zdrajco! chcesz bym się dał w ręce Zakonu,
Lub w pęta ruskie! Wysłał cię kto pewnie,
Abyś Mindowsa rozbroił słowami,
Bo drżą sąsiedzi i miecza się boją.

Kajdany tobie, zdrajco, i śmierć tobie! —
— Tegożem tutaj idąc się spodziéwał,
Rzekł Wojsiełk klęcząc, gdym ojcowski zamek
Witał wejrzeniem, witał serca biciem,
By mnie tu więzy, sroga śmierć czekała
Za to, żem przyszedł z słowami pokoju,
Uderzyć czołem tobie ojcze, matko!
Wróg mnie nie wysłał, sam szedłem do ciebie,
I nie ze zgodą, ojcze, dla Zakonu. —
Walcz z niemi, jako ze złemi sąsiady —
Lecz na cóż przeciw Bogu się podnosisz? —
— Chrześcjanin na nich, rzekł Mindows, nie pójdę —
Z krzyżem na piersi na ich krzyż uderzyć —
Litwini Bogów swoich wielkim głosem
Wołają, dawnych ofiar i ołtarzy;
A ty, posłańcze wroga bezrozumny,
Radzisz mi wojnę razem i przymierze —
Dopóki Mindows z Zakonem się bratał,
Lud się go zaparł — Lud wraca do niego,
Bo Mindows do swych dawnych Bogów wrócił. —

— Ojcze! więc wszystko na ziemi utracić,
Śmierć ponieść raczéj, niżli zgubić duszę —
Nad niebo chrześcjan przenosisz zwycięztwo,
I szczęścia chwilę nad raj, wieczność całą! —
— Raj wasz niemiecki, — nie chcę tego raju!
Gdziebym z Niemcami, Rusią i Lachami

Siedział, nie mogąc podnieść na nich ręki —
Mnie ojców moich czeka Ziemia Wschodnia! —

Marti płakała, tuląc twarz swą w dłoni,
Wojsiełk opuścił głowę, i znów nogi
Ojcu całował, pełzając po ziemi.
— Precz zdrajco! słowy ani łzy twojemi
Nie wzruszysz mnie już — dość hańby i sromu,
Czas podnieść głowę i więzy pokruszyć. —
O! dobrze Litwie, dobrze Litwie było,
Póki jéj Zakon nie wpił się do boku,
Jak wilk do brzucha koniowi się wpija,
Dopóki sama, swobodna od morza
Do morza dwóma ramiony sięgała —
A gdzie stąpiła, ludy podbijała —
Przyszli, przynieśli wojny i niewolę!
O! ja nie usnę, póki téj gadziny
Gniazda nie najdę, nie wybiję dzieci. —
Precz ty, kobiéto, z łzami do kądzieli,
Precz ty ode mnie, nieposłuszne chłopię!
Mindows nie darmo stos wojny zapalił,
I krew go chyba krzyżacka ugasi. —

Rzekł, skinął, — weszli Bojary z łykami;
Wskazał im syna, wołał — Do ciemnicy
Wrzucić posłańca wrogów — Rusi szpiega. —

Wojsiełk słów nie mógł znaleść w ustach drżących,
A Marti plącząc ku mężu bieżała.

— Okuj mnie, woła, a puść wolno syna!
Czyż nie masz nawet ojcowskich wnętrzności,
Czyż tak dopełniasz świętéj gościnności,
Gdy krew twa własna pod twój dach się chroni?
Mindowe! na twe zaklinam cię Bogi,
Każ go rozwiązać. — Nemejas i Peskja
Pomszczą na tobie zgwałconéj gościny —
U nóg twych leżę — zrób co zechcesz ze mną,
Zlituj się — albo wiąż i matkę razem,
I dzieci resztę — —
Stał Mindows i słucha;
Brew zmarszczył strasznie — Precz mi z tą kobiétą! —
A Marti w więzy kładła ręce swoje,
I syna ciałem schudłém zakrywała.
Bojary słali odpychać nie śmiejąc.
Sam Mindows porwał jéj rękę, odrzucił,
I pchnął. Aż z słabéj niewiasty przed chwilą,
Co łzy błagała i u nóg leżała,
Silna i straszna Litewka powstała.
Taką raz piérwszy ujrzał ją Mindowe.
W oczach jéj gniewy wybuchłe błyskają,
Drżą wargi sine i pięści się wznoszą,
Skoczy wilczycą, co szczenięcia broni —
I nie prośbami do Mindowsa woła,
Nie zniża głowy, nie uchyla czoła. —
— Mindowsie! krzyczy — nie tknij go — śmierć tobie,
Jeśli Wojsiełka nie puścisz swobodnie —
Ja śmierć ci zadam, ja mą własną ręką

We śnie zabiję, uduszę jak zwierza,
Co do kolébki przypełznął dziecięcéj —
Śmierć tobie, matki przekleństwo i żony —
Krew na twą głowę, zbójco rozjuszony! —
Jam słaba — słaby mocnego zwycięża,
Żądło gadziny z nóg obala męża.
Ja tobie będę żmiją i gadziną,
Ja padnę błagać u mojego Boga
Zemsty na ciebie! Chrystus mnie wysłucha!
Ja Bogóm Litwy poniosę ofiary,
Ja lud poburzę, ja zbójców zapłacę —
Krew dam za śmierć twą, za twe życie — życie!
To syn mój Wojsiełk! — Bojary! słyszycie!
To jego dziecię, dziecię mych wnętrzności! —
On chce je zabić, jak zabił swych braci —
I ojca mego — jak was był zaprzedał
Rzeźni Zakonu — jak znowu zaprzeda,
Jeśli upadnie. — Jego wiążcie, zdrajcę —
Wolność wam — skarby! ocalcie mi syna!! —

Wrzał Mindows gniewem, a Bojary stali,
Na biédną matkę, na niego patrzali,
I syna wiązać pańskiego nie śmieli.
— O matko! — Wojsiełk rzecze — niech ja ginę —
Ty żyj — dwóch braci pierś twoja osłania —
Dla mnie czém życie? Jam się zaparł życia —
Jam przysiągł dać je za Chrystusa wiarę! —
Podawał ręce i nastawiał szyję. —


Mindows stał słupem — Wtém ze drzwi zdyszany,
Włosy splątane, rozczochrana broda,
Zbryzgany błotem, z sukniami w nieładzie,
Wpada posłaniec z laską w ręku białą,
Mówić nie może, zwalił się na ziemię,
I ręce tylko do góry podnosi —
Zaledwie słowo — Zwycięztwo! — wymówił,
Zatrząsł się, na Wschód poglądając, kona. —
Tuż za nim drugi z pośpiechem nadbiega,
I zamek wielkim krzykiem się rozlega.
— Zwycięztwo! Łado! — wołają — O Łado! —
— Czyje zwycięztwo? — Mindows posła pyta.
Drugi posłaniec temi mówi słowy —
— Trojnat, Kunigas, bije czołem tobie —
Wysłał trzech gońców od pruskiéj granicy,
Z wieścią zwycięztwa i szczęścia życzeniem;
Trzydzieści zebrał tysięcy on ludu,
I bieżał z niemi kraj Niemców pustoszyć;
A kędy przeszedł, ogień z krwią buchały,
Gdzie się ukazał, ludy drżąc pierzchały. —
Szliśmy Prusami na Czerneńskie włości,
Wzięli Orzymów, trupów legły stosy —
Kobiéty same zagnano w niewolę,
Bo nie zostało dziecię, ni pacholę —
A matkóm wrogów rozpróto wnętrzności,
Ażeby więcéj synów nie rodziły. —
Kościoły chrześcjan popiołami leżą —
Kapłani końmi dzikiemi stargani,

Trupy ich krucy z mięsa obdziérają,
I ze zwycięztwa naszego się cieszą. —
Płock wzięty, Xiążąt sprzymierzonych miasto,
Poszło w popioły, załoga pod topor —
W połon niewiasty, łupem skarby wielkie.
I Prusom mniszym srodze się dostało!
O! takiéj uczty dawno nie bywało. —
Zakon się zaparł na warownych grodach,
Lecz przyjdzie ogień i głód — ich wyduszą. —

Mówił posłaniec, a Mindows radośny
Słuchał go, ręce podniósłszy do góry. —
Do Marti ucha nie leciały słowa;
Ona o syna swojego truchlała,
Rękę pośpiesznie Wojsiełkowi dała. —
Powstał, a gdy lud płynął do komnaty,
On wyszedł z matką, na podwórzec śpieszy.

— Uciekaj! — Marti woła, i w uscisku
Chciałaby wstrzymać, a lęka się chwili
Utracić jednéj, i sama odpycha.
— Uciekaj, synu! powtarza mu zcicha,
W lasy bież ciemne przez szlaki tajemne;
Ja ojcu twemu na pomstę zostanę —
Uciekaj ścieżki, manowcy błędnemi,
Bo pogoń pójdzie, bo wyśle za tobą,
Kiedy ze swojéj radości ochłonie. —
Na głowę jego kładnąc drżące dłonie,
Bóg Chrześcjan z tobą! rzekła raz ostatni;

Jedź, synu! — Wojsiełk już na konia skoczył,
I wrota minął, i pędził gościńcem;
A za nim matki niespokojne oko,
Łzami zalane, w ciemności patrzało;
I gdy w oddali za nim przetętniało,
Kiedy gdzieś zniknął w głębi puszczy ciemnéj,
Klękła, i krzyż swój na piersi zwieszony
Całując, za nim szlak pusty żegnała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.