Nie darmo wróżył Wejdalota stary
Pomyślną wojnę i łupy bogate.
Krzyżackie zamki zbiérają po drodze,
Krzyżackie włości, jak we żniwo pole,
Zmiatają idąc; ścierń po nich zostaje.
Ściernią mogiły i Kiemów zwaliska.
A kędy pójdą z chorągwią czerwoną,
Trzech Bogów Litwy twarzą naznaczoną,
Wszelki lud czcząc ją do wojska się łączy.
Posłowie Kurów, na drodze spotkali,
Bili Mindowsu czołem i prosili —
— Wybaw nas, Panie, z pod władzy Zakonu;
My twoi dawno, my Litwinów bracia,
Krzyże podepczem, Zniczeznicze zapalemy.
Pójdź w ziemię naszą, podaj nam prawicę.
Na nasze karki, na Karnowskiéj włości,
Zakon wzniósł zamek, łańcucha ogniwo,
Którym chce związać nas, jak związał Prusy. —
Mindows rzekł — Dobrze — i w Kurów kraj jedzie,
Ujrzał zamczysko na górze wysokiéj,
Którą Jerzego ochrzcili Krzyżacy.
Zamek Karszowin czerwienił wieżami,
I dumny siedział, jako pan na tronie,
Na kraj patrzając, co u stóp mu leżał.
Mindows ze swemi do zamku przybieżał,
I skinie ręką, pędzi tłuszcz na mury;
Ludzie jak mrówię drapią się do góry,
Obstąpią wkoło i ognie podłożą.
Wzniosły się dymy, i krzyki, i wrzawa,
Trzy dni płomienióm pastwy dostarczają,
Trzy dni Krzyżacy w ogniu się trzymają.
Czwartego powiał wicher, padły wrota,
Wali się wojsko i radośnie woła,
Morduje Mnichów, Knechtów i Rycerzy.
Czarnym pomostem Niemców wojsko leży;
A płomień chodzi w podwórcu zamkowym,
I szuka sycząc, coby pożarł jeszcze.
Nic nie zostało. Ale łupy mnogie
Wywiodła Litwa, zbroje i oręże
Na Litwie rzadkie, Kunigasów chluba,
Bojarów skarby, podziwienie tłumu;
I bydła stada, i szat drogich skrzynie.
Jeszcze żarł płomień niedogasłe gruzy,
I dym się siny nad niemi unosił,
Nadbiegli szpiegi, że wojsko Krzyżaków
W Koruńskie włości toczy się ogromne.
Aż tentent kopyt słychać już zdaleka,
I chrzęsty zbroi, i rumaków rżenie,
I Niemców ciche przedbojowe pienie.
Duńczycy z niemi, z niemi Niemców siła,
Z krzyżem na piersi, wojować przybyła;
Chorągwi tyle, ile sosen w puszczy,
A hełmów tyle, ile w polu trawy,
A drzewców tyle, ile trzcin nad wodą.
Idą i palą, pustoszą kraj własny,
Idą i wszędy Mindowsa pytają,
Ślą przeciw niemu, bić się z nim żądają.
Mindows rzekł — Walki chcą, będą ją mieli!
Stoję nad Durem i nie ruszę krokiem;
Niech przyjdą do mnie, tu w polu szérokiém,
Jest się gdzie wojskóm, kto lepszy, rozprawić. —
Rozbili szałas, ognie rozłożyli,
Stanęły czaty, — padła noc spokojna;
Słuchają wszyscy. Tętni za puszczami,
Chrzęszczą już zbroje, rżą Niemców rumaki,
A ich nie widać! I dzień wschodzi drugi,
Już tentent bliżéj, pieśni wyraźniejsze,
Ich niéma jeszcze — Mindows wysłał szpiegi,
Szpiegi ich za dzień idąc nie widzieli —
I poczną dumać Litwa i Żmudzini —
— Wielka tam siła, gdy jak morze zdala
Szumi tententem, i pieśnią, i rżeniem,
Lecz wielkie Bogi, i Mindows nasz wielki! —
A Mindows wysłał w manowce wojaka.
Z Kurów on rodem. Bez pałki, w odzieży
Prostéj, jak gdyby szedł dopatrzéć barci;
Poszedł, i dwa dni nie widać go było,
Trzeciego wrócił, a za nim tuż w tropy
Krzyżackie wojsko czarną wali chmurą.
On cóś, upadłszy czołem, szepcze Kniaziu,
A Mindows wesół, ofiarę gotuje,
Oręż wybiéra, przemawia do ludu,
Nadział skórzaną zbroję, wziął miecz biały,
Stoi, i szydząc patrzy jak w równinie,
Wychodząc wojsko długo się rozwinie;
I pod namioty nad rzeką spoczywa.
Patrzy — nad wojskiem kruków stado leci;
On kruków wita — litewskie to kruki,
Piérwsze zaczęły bój z nieprzyjacielem,
W drodze rzuconych kosztowały trupów,
Szpony ich ostre, dziob od krwi czerwony.
Nie darmo kraczą, nie darmo tu lecą.
— Witajcie, kruki! Jutro dla was uczta
Ze łbów niemieckiéj braci i Duńczyków,
Jutro upadnie duma Zakonników,
Ze łbami starszych, z trupy niewolników.
Jutro!! — I patrzał. Za obozem szary
Tłum się zebranych Kuronów rozłożył,
Kuronów, których gwałtem przypędzono,
By zwiększyć liczbę, jeżeli nie siły.
Skinął Bojaru starszemu, i szepnie —
— Pójdziesz do braci, mów co czynić mają,
Niechaj na Bogi ojców pamiętają! —
Nazajutrz ledwie Aussra się rumiana
Na niebo toczy, ledwie dzień szarzeje,
Ruch na obozie Krzyżaków panuje,
Wojsko przez Dur się przechodzić gotuje.
Zatknięte tyki, gdzie bród przebyć mają,
Słudzy oznajmić Kniaziu przybiegają,
On wojsku leżéć, oczekiwać znaku
Każe. Sam stoi, i w rannym dnia świcie
Patrzy milczący, ręką sciska brodę,
Oczy zatopił w czarny tłum swych wrogów,
Cóś szepcze. Czyli modli się do Bogów,
Czy klątwą bije, gdy mieczem nie może.
Już świt poranny na hełmach niemieckich
Połyskać zaczął, już we słońca wrotach,
Złote zasłony barwy się kraśnemi
Stroiły, w górę unosząc powolnie.
Już ptastwo w puszczy śpiéwać poczynało,
I rosa znikać. Na wozie złocistym
Lado wyjeżdża. Jeszcze długim sznurem
Ciągną się Niemcy z za Duru, za niemi
Kuroni idą. Oko ich Mindowsa
Szuka, nie widzi w końcu wojsk, jak wczora.
W pośrodek siebie Krzyżacy ich wzięli;
Znać im nie wierząc, upewnić się chcieli.
I już dwa wojska nic z sobą nie dzieli:
Oba na jednéj stanęły równinie,
Czekają oba aż wódz na bój skinie;
W milczeniu krwawém mierzą się spójrzeniem,
I klną się w sercu bijącém od gniewu.
Mistrz na pagórku stanął i pogląda,
Zarzucił okiem na tłum Litwy cały,
Wzgardliwie głową wstrzęsą i ramiony;
Potém ku swoim w drugą zwraca stronę,
I na pancerze, na oręż pogląda,
Któremi zbrojni Krzyżowi rycerze.
— Na zgubę swoją przyszli, dumny rzecze,
I noga ztąd ich żywo nie uciecze.
Dobrze im kraje bezbronne plądrować,
Niewiasty wiązać i starców kłaść trupem;
Lecz kiedy przyjdą na ostrz naszych mieczów,
Pałki litewskie i litewskie łuki,
Nie tak im łatwo o zwycięztwo będzie. —
Wtém syn Pipina, Macho nawrócony,
Podejdzie, głowę skłaniając z pokorą,
I Mistrzu pocznie temi mówić słowy —
— Panie! do boju ciasno nam z tą tłuszczą;
Konie nam spłoszą, gdy strzały wypuszczą,
I zgiełk nastanie, i tył mimowoli
Podać możemy. Lepiéj zsiadłszy z koni,
Pieszo się z niemi uganiać po błoni.
I tak nas więcéj, i lepiéj orężnych;
Zwycięztwo w ręku. Z końmi na te tłumy
Nic nie poradzim; przyjmij dobrą radę. —
Mistrz zwrócił głowę — Na koniach, bez koni,
Trupy to pewne i wygrana nasza!
Liwonów nawet i Kurów nie liczę; ZleŹle zbrojni, ledwie na liczbę cóś znaczą.
My sami garść tę zdusim, za nim słońce
Krok ujdzie w górę. — Wtém rękę podnosi,
A Macho bieży, wszyscy z koni skoczą,
I czarnym wałem na Litwę się toczą.
Mindowsa wojsko murem milcząc stoi;
Już krzyk bojowy rozległ się w powietrzu,
Już biegną Niemcy, oni jeszcze krokiem
Nie drgnęli z miejsca — Chorągiew czerwona
Stoi na drzewcu zwinięta, spuszczona.
Już twarze Niemców poznać można było,
Już psie ich wrzaski dochodziły uszu.
Dopiéro Mindows gniew tłumiony długo
Puścił, jak wicher puszcza Pramżu z dłoni.
I chmura strzał się w powietrze podniosła,
Chorągiew z wiatrem powiała wschodowym,
Jaćwieże pieśń swą pogrzebną zanócą,
I pójdą wszyscy, jak wał morski idzie,
Złamali szyki, wywrócili zbrojnych,
Cisną się w Niemców skupione szeregi.
Dwa wojska, jak dwaj zapaśnicy starzy,
Zwarły się z sobą, że widzóm się zdało,
Jeden człek, jedno nieforemne ciało.
Tak wojska w jeden wielki kłąb się gniotą,
Cisną Krzyżowych, przyparli do rzeki,
A wtém Kuroni, co szli z Krzyżakami,
Pieśń swą pogańską nagle gdy zanócą,
Na swych się panów z orężem obrócą,
I siec ich poczną. Tak z dwóch stron sciśnieni,
W śmiertelnych bolach Niemcy się szamocą.
Napróżno oręż żelazny i zbroje,
Nic nie pomogą. Mistrz na odwrót woła,
Gdy ujrzał zdradę Kuronów, i wojsko
Ściśnięte zewsząd, walczące z rozpaczą.
Ale ucieczka zaparta żelazem,
Co bronić miało; okuci, pod zbroi
Padli ciężarem, by nie powstać więcéj.
Konie daleko, za Kuronów zgrają
Swobodne rwąc się, po błoniu hasają.
Do nich przez Kurów przebić się nie mogą.
Już wielki zastęp Niemców martwy leży,
Po grzbietach jego Litwa depcze nogą,
Oręż wydziéra, z nim za resztą goni —
Jednych Dur w sinéj pochłonął już toni,
Drudzy o litość wołając, na ziemi
Leżą zgnieceni zbrojami własnemi.
A pieśń litewska nad głowy ich leci,
Coraz weselsza i głośniejsza coraz;
Nócą ją Liwy, Kury i Jaćwieże,
Litwa, Prusacy, jednéj matki dzieci.
Chorągiew boju w krwi zmyta, czerwieńszą
Stała, i wieje zemstą i mordami,
A przy niéj Mindows z mieczem podniesionym,
Obnażył piersi, rozwiał mu wiatr włosy,
Broda jak brzozy gałęzie się chwieje,
Oczy jak wilcze ślipie w nocy świécą.
Leci i rąbie, i tratuje Niemców.
Już Mistrz uchodził, gdy Mindows go zoczył,
I poparł konia, i Niemca doskoczył.
— Zaczekaj! krzyczy, czas się z sobą zmierzyć.
Długom ja musiał kłamać wam pokorę,
Niech ci choć życie za mój wstyd odbiorę! —
I tnie go mieczem, gdzie hełm nie krył z tyłu,
W skórzany kaftan, wnet razu poprawi,
I Mistrz spadł z konia, w krwi się swojéj pławi.
A Mindows nogą zdeptał dumne czoło,
Plunął mu w oczy, proszącemu łaski.
— Życia! byś moje wydarł, wilcze wściekły,
Zawołał, życia! — masz tam drugie życie,
Na lepszym świecie, w który wy wierzycie,
Idźże na ucztę z Poklusem i Niolą. —
I rozdarł pancerz, miecz mu wbił do serca.
A gdy krew trysła, wziął w dłoń krwi niemieckiéj,
I pił ją ciepłą, jak strumienia wody
Pije zwierz w upał, szukając ochłody.
Potém na gardle stojąc wrogów wodza,
Potoczył wzrokiem. Aż jaśniéj mu czoło
Myślą, jak wieńcem, stroi się wesołą:
Bo mało Niemców w lasy się schroniło,
I niéma komu walczyć, a w dolinie
Czarny Zakonu ścierw drgający leży;
A nad nim Litwa pastwi się, odziéra,
I pieśń zwycięztwa nóci, pieśń radośną.