Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Na znak Marji Antoniny, królowi podano wieczerzę na stoliku, w gabinecie królowej.
Ale wtedy zaszło coś całkiem innego, niż się spodziewała. Ludwik XVI nakazał milczenie, ale poto tylko, ażeby mu nie przeszkadzano w jedzeniu.
Marja Antonina usiłowała rozgrzać nanowo zapał, a król pożerał.
Oficerowie nie uznawali tego posiedzenia gastronomicznego za godne potomka Ludwika Świętego, i zebrali się w gromadki; myśli ich widocznie nie tchnęły tem poszanowaniem dla królewskości, jakiego wymagały okoliczności.
Królowa zarumieniła się, a niecierpliwość objawiała się we wszystkich jej ruchach. Natura ta delikatna, arystokratyczna, energiczna, nie mogła pojąć tego zapanowania materji nad duchem. Podeszła do króla, ażeby sprowadzić przed stół tych, którzy się odeń oddalili.
— Czy Wasza Królewska Mość nie ma wydać jakich rozkazów? — zapytała.
— A! a! — odrzekł król z pełnemi usty — a jakich rozkazów, proszę? Czy życzysz sobie być naszą Egerją w tej ciężkiej chwili.
I mówiąc to, zabrał się skwapliwie do kuropatwy z truflami.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekła królowa — Numa był królem pokoju. Dzisiaj zaś, jak sądzą powszechnie, potrzebny jest nam król wojny; i jeżeli Wasza Królewska Mość chcesz się wzorować na starożytności, to, nie mogąc być Tarkwinjuszem, musisz zostać Romulusem.
Król uśmiechnął się ze spokojem, zakrawającym prawie na idjotyzm.
— Czy i ci panowie są również wojowniczo usposobieni? — zapytał.
I spojrzał na kółko oficerów. Oko jego ożywione ciepłem wieczerzy wydało się promieniejące z męstwa.
— Tak! Najjaśniejszy Panie — zawołali wszyscy jednogłośnie — wojny! żądamy tylko wojny.
— Panowie, panowie! — rzekł król — sprawiacie mi prawdziwą przyjemność, dowodząc, że w danym razie mogę na was liczyć. Ale jak teraz, posiadam radę państwa i żołądek: pierwsza poradzi mi, co mam czynić, a co drugi radzi, to już czynię w tej chwili.
I jął się śmiać, podając oficerowi, usługującemu talerz pełen szczątków, i biorąc czysty.
Szmer zdumienia i gniewu przeszedł niby dreszcz po całym tym tłumie szlachty, która na jedno skinienie króla byłaby przelała krew do ostatniej kropli.
Królowa odwróciła się i tupnęła nogą.
Zbliżył się ku niej książę de Lambesq.
— Widzi Wasza Królewska Mość — rzekł — Najjaśniejszy Pan myśli zapewne, tak jak ja, że najlepiej jest czekać. Jest to roztropność, cnota wprawdzie nie moja, ale zawsze taka, której potrzebujemy w tych czasach.
— Tak, tak, mości książę, cnota to bardzo potrzebna — odrzekła królowa, zagryzając usta aż do krwi.
I smutna śmiertelnie, oparła się o kominek, z okiem, zagłębionem w ciemność nocną, z duszą, zatopioną w rozpaczy.
To dwojakie usposobienie króla i królowej, zastanowiło wszystkich. Królowa z trudnością powstrzymywała łzy. Król zajadał wciąż z apetytem, przysłowiowym w rodzinie Burbonów.
Sala potrosze pustoszała. Gromadki topniały, jak pod promieniami słonecznemi topnieje w ogrodach śnieg, pod którym wtedy ukazuje się miejscami ziemia czarna i smutna.
Królowa, patrząc na rozchodzący się ten zastęp wojowniczy, na który tyle liczyła, widziała zarazem rozpraszającą się swoją potęgę.
Z odrętwienia wydobył ją dźwięczny głos hrabiny Julji, która zbliżała się do niej z panią Djaną de Polignac, bratową.
Na dźwięk tego głosu, luba przyszłość wracała ze swemi kwiatami i palmami, do serca tej kobiety dumnej; przyjaciółka szczera i prawdziwie poświęcona, znaczyła więcej, niż dziesięć królestw.
— O! ty, ty — wyrzekła zcicha, ściskając hrabinę Julję w objęciach — zostaje mi więc przyjaciółka.
I łzy, długo powstrzymywane w oczach, wytrysły z pod powiek, posączyły się wzdłuż lic i zalały pierś. Ale zamiast gorzkiemi być, miały w sobie jakąś słodycz.
Powstała chwilowa cisza, a królowa nie wypuszczała hrabiny z objęć.
Księżna dopiero, wciąż trzymając bratowę za rękę, przerwała milczenie.
— Najjaśniejsza Pani — odezwała się głosem tak nieśmiałym, że był prawie wstydliwy — nie sądzę, ażeby Wasza Królewska Mość zganiła projekt, który jej przedstawię.
— Jaki projekt? — zapytała królowa uważnie — mów księżno, mów.
I gotując się słuchać księżnej Djany, królowa oparła się na ramieniu swej ulubienicy, hrabiny Julii.
— Najjaśniejsza Pani — mówiła dalej księżna — zdanie, jakie wyłuszczę, pochodzi od osoby, której powaga nie będzie Waszej Królewskiej Mości podejrzana; pochodzi ono od jej Królewskiej Wysokości, księżnej Adelaidy, siostry Najjaśniejszego Pana.
— Jakiż długi wstęp, kochana księżno — rzekła wesoło królowa — dalej, do rzeczy!
— Okoliczności są smutne. Przesadzano bardzo względy, jakiemi Wasza Królewska Mość obdarza rodzinę naszą. Oszczerstwo kala dostojną przyjaźń, jaką Wasza Królewska Mość raczy nam okazywać w zamian za nasze pełne szacunku poświęcenie.
— Ależ, księżno! — odezwała się królowa z pewnem zdziwieniem — czy nie uważasz, żem dzielnie stawiła czoło? Czy wobec opinji, wobec dworu, wobec ludu, wobec samego Najjaśniejszego Pana, nie okazywałam mojej przyjaźni z całą śmiałością?
— O! tak; Wasza Królewska Mość tak szlachetnie popierała swych przyjaciół, że ich nawet piersią własną zasłaniała; dziś więc, kiedy niebezpieczeństwo jest wielkie i straszne, przyjaciele, tak szlachetnie bronieni przez Waszą Królewską Mość, złymi i nikczemnymi byliby sługami, gdyby się nie wywzajemnili królowej.
— O! to dobrze, to pięknie! — odezwała się Marja Antonina z zapałem całując hrabinę Julję i ściskając rękę pani Djany de Polignac.
Ale obie te panie zbladły zamiast dumnie podnieść głowę przy tym uśmiechu monarchini.
Pani Julja de Polignac poruszyła się, jakby dla wydostania się z objęć królowej, ta jednak wbrew jej woli zatrzymała ją w uścisku.
— Ale — wyjąkała pani Djana de Polignac — Wasza Królewska Mość może nie rozumie dobrze tego, co mamy zaszczyt jej oznajmić dla odwrócenia ciosów, grożących tronowi, jej osobie. Jest to środek bolesny, gorzkie poświęcenie dla naszych serc, ale musimy je ponieść, bo tak nakazuje konieczność.
Na te słowa królowa zbladła, nie czuła już bowiem przyjaźni mężnej i wiernej, lecz tylko strach, kryjący się w tych słowach.
— No — odezwała się — to mówcie. Powiedz księżno, jakież to poświęcenie?
— O! to poświęcenie tylko z naszej strony, Najjaśniejsza Pani — odpowiedziała księżna Djana de Polignac. — Jesteśmy, nie wiem za co, znienawidzone we Francji; gdy oddalimy się od tronu Waszej Królewskiej Mości, przywrócimy mu cały blask i cały zapał miłości ludowej, miłości, zgasłej lub przytłumionej przez naszą obecność.
— Chcecie się oddalić? — zawołała królowa, wybuchając — kto to powiedział? kto tego żądał?
I lekko odsunęła ręką hrabinę Julję, która spuściła głowę.
— To nie ja — rzekła hrabina Julja; — ja, przeciwnie, pragnę pozostać.
Ale słowa te wyrzeczone były tonem, który wyraźnie mówił: Każ mi wyjechać, a zaraz wyjadę.
Marja Antonina za boleść, jakiej doznała pomściła się tylko spojrzeniem lodowatem, którem objęła swoją przyjaciółkę.
— A! księżno Djano, to takie twoje zdanie! — rzekła, przyciskając pierś ręką rozgorączkowaną.
— O! Najjaśniejsza Pani — odpowiedziała księżna — nie ja tak chcę, nie wola moja dyktuje mi, co mam czynić, to rozkaz przeznaczenia.
— Masz słuszność księżno — odrzekła Marja Antonina.
I, zwracając się do hrabiny Julji, zapytała:
— A ty, hrabino, co powiadasz?
Hrabina odpowiedziała łzą palącą, jak wyrzut sumienia, ale cała jej siła wyczerpała się w tym wysiłku.
— Dobrze — wyrzekła królowa — dobrze, miło mi widzieć, jak jestem kochana. Dziękuję ci, hrabino. Tak, wy tu narażacie się na niebezpieczeństwo; tak, wy obie macie słuszność, ja tylko jedna byłam zaślepiona... Pragniesz pozostać, ale to poświęcenie, a ja poświęcenia tego nie przyjmuję.
Hrabina Julja podniosła piękne oczy na królowę. Lecz królowa, zamiast wyczytać w nich poświęcenie przyjaciółki, widziała tylko słabość kobiety.
— Zatem, księżno, — mówiła dalej królowa — ty postanowiłaś wyjechać?
I wyrazy „ty“ wymówiła z naciskiem.
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Zapewne do którego ze swych majątków... daleko.. bardzo daleko...
— Najjaśniejsza Pani, ażeby wyjechać, ażeby Waszą Królewską Mość opuścić, dwadzieścia mil równie bolesne są jak pięćdziesiąt.
— Wyjeżdżasz więc zagranicę?
— Niestety! tak, Najjaśniejsza Pani.
Westchnienie rozdarło serce królowej, ale nie wyszło z jej ust.
— A dokąd pani jedziesz?
— Nad brzegi Renu, Najjaśniejsza Pani.
— Dobrze. Mówisz, księżno, po niemiecku — rzekła królowa z uśmiechem smutku nieopisanego — i to ja cię nauczyłam. Przyjaźń waszej królowej przynajmniej posłuży ci do czegoś, bardzo mnie to cieszy.
A zwracając się do hrabiny Julji, rzekła.
— Nie chcę was rozłączać, kochana hrabino. Ty pragnęłaś zostać, i ja tę ofiarę cenię. Ale lękając się o ciebie, chcę, ażebyś wyjechała, i rozkazuję ci to uczynić.
I zamilkła, zdławiona wzruszeniami, których, pomimo całego heroizmu, byłaby zapewne nie miała siły powściągnąć, gdyby w tej chwili nie zabrzmiał był w uszach głos króla, który nie brał udziału żadnego w tem, cośmy opowiedzieli. Jadł właśnie deser.
— Ktoś przybył do pani — rzekł król — dają pani znać.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie — zawołała królowa, odrzucając wszelkie inne uczucia prócz godności królewskiej — wszak masz najprzód wydać rozkaz. Najjaśniejszy Panie, zostały tu tylko trzy osoby i te mianowicie, których potrzebujesz: pan de Lambesq, pan de Bezenval i pan de Broglie. Rozkazy! Najjaśniejszy Panie! wydaj rozkazy!
Król spojrzał ociężale i widocznie się wahał.
— Ci więc myślisz o tem wszystkiem, panie de Broglie? — zapytał.
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział stary marszałek — jeżeli Wasza Królewska Mość wojsko usunie z oczu Paryżan, powiedzą, że Paryżanie je pobili. Jeżeli Wasza Królewska Mość zostawi je, trzeba, ażeby wojsko pobiło paryżan.
— O! to dobrze powiedziane! — zawołała królowa, ściskając rękę marszałka.
— Dobrze powiedziane! — potwierdził pan de Benzeval.
Tylko książę de Lambesq poprzestał na kiwnięciu głową.
— Więc cóż? — zapytał król.
— Rozkazuj, Najjaśniejszy Panie! marsz! — wyrzekł marszałek.
— Tak... marsz! marsz! — wykrzyknęła królowa.
— Ha! skoro wszyscy chcecie, niech wojsko maszeruje! — wyrzekł król.
W tejże chwili podano królowej list, który zawierał, co następuje:
„W imię nieba, Najjaśniejsza Pani, tylko się nie śpieszyć. Oczekuję posłuchania u Waszej Królewskiej Mości.
— Jego pismo! wyszeptała królowa.
Poczem zwracając się, zapytała:
— Czy pan de Charny jest u mnie?
— Przyjechał cały wzburzony, i zdaje mi się, nawet zakrwawiony — odpowiedziała powiernica.
— Chwilkę, moi panowie — odezwała się królowa do panów de Bezenval i de Broglie — zaczekajcie panowie na mnie; za chwilę powrócę.
I udała się spiesznie do swych pokoi.
Król nawet nie poruszył głową.