Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Jak zawsze, nie wiedziano nic w Wersalu o tem, co się działo w Paryżu.
Królowa odpoczywała po scenach niedawno opisanych, których sobie winszowała.
Miała armję, zliczyła nieprzyjaciela i chciała rozpocząć walkę.
Nie należałoż się jej zemścić za porażkę z czternastego lipca?... Musiała przecie dworowi i sobie samej wymazać z pamięci ową sławną podróż króla do Paryża.
Biedna kobieta! nie myślała wcale o podróży, którą zaraz odbyć będzie musiała.
Od owej sprzeczki z hrabią Charnym nie mówiła z nim wcale. Z Andreą obchodziła się z dawną przyjaźnią, która się na chwilę w sercu jej zaćmiła; ale która nigdy w sercu rywalki jej nie zagasła.
Do Oliviera zwracała się tylko z prośbą o posługę lub z rozkazem.
Nie była to niełaska dla rodziny, bo z rana w tym samym dniu, w którym paryżanie szli do Wersalu, widziano, jak łaskawie rozmawiała z Jerzym de Charny, średnim z braci, który jej dawał po wzięciu Bastylji takie rady wojownicze.
O dziewiątej rano, gdy młody ten oficer przechodził przez galerję, aby oznajmić łowczemu, iż król polować będzie, wracająca ze mszy Marja Antonina spostrzegła go i przywołała.
— Gdzie pan biegniesz? — spytała.
— Nie biegnę już, skoro zobaczyłem Waszą Królewską Mość, zatrzymałem się i oczekuję z pokorą zaszczytu...
— Nie przeszkadza to panu odpowiedzieć mi, gdzie szedłeś?
— Najjaśniejsza Pani — odparł Jerzy — należę do orszaku. Jego Królewska Mość poluje dzisiaj, idę do łowczego...
— A! król poluje dzisiaj — rzekła królowa, spoglądając na chmury czarne i wielkie, ciągnące od strony Paryża — to źle. Czas zdaje się nie po temu, prawda, Andreo?
— Prawda, Najjaśniejsza Pani — odpowiedziała młoda kobieta z roztargnieniem.
— Pan nie jesteś mego zdania?
— Najjaśniejsza Pani, król sobie życzy...
— Niech się dzieje wola króla w lasach i na drogach — rzekła królowa z tą wesołością, której ani cierpienia sercowe, ani burze polityczne zniweczyć nie potrafiły.
I zaraz dodała:
— Gdzież poluje król dzisiaj?
— W lasach Meudon, Najjaśniejsza Pani.
— Czuwaj nad nim, proszę cię o to...
W tej chwili wszedł hrabia Olivier de Charny. Uśmiechnął się do Andrei i schylając głowę, powiedział do królowej:
— Nie podczas zabawy, ale w chwili niebezpieczeństwa króla, brat mój zlecenie to pamiętać będzie.
Na dźwięk tego głosu, zadrżała Marja Antonina i rzekła ostro a pogardliwie:
— Bardzoby mi słowa te się nie podobały, gdyby nie wyszły z ust pana hrabiego Oliviera de Charny.
— Dlaczego, Najjaśniejsza Pani? — zapytał z uszanowaniem hrabia.
— Bo to wróżba nieszczęścia, łaskawy panie.
Andrea zbladła, zobaczywszy hrabiego.
On skłonił się w milczeniu.
Potem widząc zwrócony na siebie wzrok Andrei zdziwionej jego cierpliwością, dodał:
— Bardzom jest nieszczęśliwy, że nie umiem już przemawiać do królowej w sposób nieobrażający.
To już powiedziane było z naciskiem.
Marja Antonina zrozumiała myśl Oliviera.
— Już, — rzekła żywo — już, co znaczy to już?
— Znowu coś złego powiedziałem — rzekł Charny z prostotą.
I rzucił na Andreę wzrok, który pochwyciła królowa.
Zbladła, zacisnęła zęby i powiedziała:
— Słowo jest złe, gdy myśl nie jest dobra.
— Niechętnem bywa ucho — odrzekł Charny — gdy myśl jest niechętna.
Po tej odpowiedzi bardziej słusznej, niż oględnej, umilkł.
— Poczekam z odpowiedzią — rzekła królowa — aż pan de Charny będzie względniejszy w swych natarciach.
— A ja — odpowiedział de Charny — poczekam z natarciem, aż królowa łaskawsza będzie dla swych poddanych, niż jest od pewnego czasu.
Andrea chwyciła za rękę męża i chciała wyjść z nim razem.
Zatrzymał ją wzrok królowej.
— Ale cóż nareszcie miał mi mąż pani powiedzieć? — zapytała Marja Antonina.
— Chciał powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, że wysłany wczoraj do Paryża, zastał miasto dziwnie wzburzone.
— Jeszcze?... — zawołała królowa — a to dlaczego? Paryżanie wzięli Bastylję i zabierają się ją zburzyć. Czegóż żądają więcej?... Odpowiedzże, panie de Charny.
— Wzięli Bastylję, to prawda,.Najjaśniejsza Pani — odparł hrabia — ale nie mogą jeść kamieni, a jeść im się chce okropnie...
— Chcą jeść! chcą jeść! — zawołała królowa. — Cóż my pomożemy na to?
— Był czas, Najjaśniejsza Pani — rzekł Charny — że królowa pierwsza odczuwała bóle narodu i pierwsza mu niosła ulgę. Był czas, w którym chodziła do biednych chat, a z chat modlitwy wznosiły się do Boga...
— A tak — rzekła gorzko królowa — dobrze zostałam wynagrodzona za tę litość dla niedoli bliźniej. Jedno z największych nieszczęść moich pochodzi stąd, żem weszła do jednej z chat takich.
— Że Wasza Królewska Mość — rzekł Charny — raz łaskę swoją zlała na niegodne stworzenie, nie można podług tego sądzić całej ludzkości. Ah! Najjaśniejsza Pani! Najjaśniejsza Pani! jakże byłaś kochaną w owym czasie!
Królowa płomiennym wzrokiem spojrzała na Oliviera.
— No, ale nakoniec — rzekła — proszę mi powiedzieć, co się działo wczoraj w Paryżu? Mów pan o rzeczach, któreś sam widział, chcę być pewną prawdy słów twoich.
— Co widziałem, Najjaśniejsza Pani? Widziałem tłumy ludu u brzegu rzeki, czekające na przybycie mąki. Widziałem inne tłumy, czekające na chleb u drzwi piekarza. Widziałem lud zgłodniały, mężów patrzących smutno na żony, matki smutno patrzące na dzieci. Widziałem pięści zaciśnięte, zwrócone z groźbą ku Wersalowi. Ah! Najjaśniejsza Pani! Najjaśniejsza Pani! te niebezpieczeństwa, o których mówiłem, ta sposobność poniesienia śmierci za sprawę Waszej Królewskiej Mości, to szczęście, którego brat mój i ja domagamy się pierwsi, wszystko to podobno nadejdzie niedługo.
Królowa odwróciła się niecierpliwie od Oliviera i oparła pałające a blade czoło o szybę okna, wychodzącego na marmurowy dziedziniec.
Zaledwie ruch ten uczyniła, zadrżała.
— Andreo — rzekła — chodź, zobacz, co to za jeździec z nowinami przybywa.
Andrea zbliżyła się do okna, ale jednocześnie cofnęła się wybladła.
— Najjaśniejsza Pani! — rzekła z wymówką.
Charny podszedł żywo do okna.
— Ten jeździec — rzekł, patrząc kolejno na królowę i na Andreę — to doktór Gilbert.
— Prawda — rzekła królowa, tak że Andrei trudno było zrozumieć, czy przez zemstę kobiecą, czy też dla osłabionych oczu nie mogła rozpoznać jeźdźca i przywołała ją do okna.
Cichość zaległa aktorów tej sceny, rozmawiali teraz wzrokiem.
Był to rzeczywiście Gilbert, który przywiózł potwierdzenie strasznej przepowiedni Oliviera.
Jakkolwiek jednakże zsiadł prędko z konia, jakkolwiek szybko wbiegł na schody, jakkolwiek trzy pary niespokojnych oczu: królowej, Andrei i Oliviera zwróciły się ku drzwiom, przez które wejść był powinien, drzwi te wcale się nie otworzyły.
Trzy osoby przepędziły kilka minut w dręczącem oczekiwaniu.
Nagle z przeciwnej strony wszedł jeden z oficerów i rzekł:
— Najjaśniejsza Pani, ponieważ doktór Gilbert nie zastał już króla, bawiącego od godziny w Meudon, prosi o posłuchanie Waszej Królewskiej Mości, aby jej ważne zakomunikować nowiny.
— Niech wejdzie! — odrzekła królowa.
Andrea tymczasem, jakby podpory u męża szukając, cofnęła się i na ramieniu jego oparła.
Gilbert stanął na progu.