Atta Troll/Słów parę o „Atta Troll’u”

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giuseppe Chiarini
Tytuł Słów parę o „Atta Troll’u”
Pochodzenie Atta Troll
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1887
Druk Emil Skiwski, Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz A. Krzyżanowski
Źródło Skany na commons
Uwagi dodatek do numerów 22–34 tygodnika „Życie“ (R. 1887)
Indeks stron
SŁÓW PARĘ
O „ATTA TROLL’U”
Henryka Heinego.

I.

Poznawszy oryginalną treść poematu Henryka Heinego, czytelnik zastanawia się mimowoli, jaką to postać rzeczywistą poeta próbował ukryć pod skórą prostego niedźwiedzia? Kim jest ów Atta Troll? Zakréślając drobnemi rysami charakter swego bohatéra, Heine nadmienia ironicznie, iż zczasem wzniesionym mu zostanie w Walhalli posąg, z napisem w stylu właściwym:

Atta Troll. Z tendencyą niedźwiedź.
W obyczajach, wierze — prawy.
Wzór małżonków. Duchem wieku
Uwiedziony, piérwszy lasów
Sankiulota. Mierny tancerz,
Ale ideę wzniosłości
W piersi miał. Nie zawsze pachniał.
Nie talent to, lecz charakter.
(Str. 77.)

Kimże więc jest Atta Troll? Atta Troll to zwykły filister niemiecki, cnotliwy, wolnomyślny i kochający ojczyznę; nosi szérokoskrzydłe kapelusze, gimnastykuje się zawzięcie, żywi wzgardliwe lekceważenie dla narodów pochodzących z zepsutéj krwi łacińskiéj i wystrzega się sumiennie skażenia rodzinnéj swéj mowy dźwiękiem obcego języka. A ponieważ w Niemczech szkoła romantyczna przywłaszczała sobie monopol cnoty, wolnomyślności i patryotyzmu, najzapaleńszymi zaś romantykami byli poeci szwabscy. Atta Troll więc jest satyrą romantyzmu wogóle, a szkoły szwabskiéj w szczególności. Pomimo tego rzecz dziwna, dla mnie mały poemacik wiérszem Heinego wydaje się podobnym do wielkiego poematu prozą Michała Cervantesa. Atta Troll jest jeszcze, jak sam poeta zapewnia nas o tém, ostatniém wolném pieniem romantyzmu (das letzte freie Waldlied der Romantik). „Zadawszy cios śmiertelny,” — mówi autor w swoich Wyznaniach, — „zamiłowaniu do poezyi romantycznéj w Niemczech, sam porwany zostałem miłością nieskończoną do niebieskich migdałów, spotykanych w kraju marzeń romantycznych, ująwszy zaś lirę zaczarowaną, uderzyłem w struny pieśnią, unoszącą mnie w krainę egzaltowanych upojeń, zachwytów nad światłem księżyca i rojeń dziwacznych, w które tak obfituje ukochana przeze mnie muza. Wiem, iż był to pożegnalny śpiéw czystego romantyzmu i że ja byłem ostatnim prawdziwym szkoły téj poetą.”
Atta Troll jest zatém ginącym typem błędnego rycerza, rodzajem don Kiszota niemieckiego. Aby zaś satyra wypadła świetnie, autor użył strof właściwych romanzom hiszpańskim, cudownéj formy i miary, w których od opowiadania epicznego, zaprawionego komizmem, wznosił się z największą łatwością i powodzeniem do liryczno-fantastycznego polotu.
Powiedziawszy, iż Atta Troll ma nam przedstawiać zwykłego filistra niemieckiego, zmuszeni jesteśmy wytłómaczyć się, co pod wyrazem tym rozumiémy. Czytelnik zechce sobie przypomniéć, iż Filistyni był to mały naród zamieszkujący Syryę i prowadzący długotrwałe wojny z sąsiednimi Hebrajczykami; naród złożony z jednostek tęgich, silnych, lecz o umyśle słabo rozwiniętym i pospolitemi nacechowanym instynktami, podczas gdy kilkakrotnie zawojowani przez nich Hebrajczycy, którzy porażki swe tak dobrze mścić umieli, przedstawiali lud wybrany, lud pełen światła, lud cywilizacyi i postępu. Czytelnik przypomni sobie również, ile to tysięcy zabił Samson prostą oślą szczęką; zapamięta, iż mały Dawid, mając procę za broń całą, wystąpił przeciw filistyńskiemu wielkoludowi i olbrzyma Goliata niewinnym kamyczkiem na ziemię powalił, a wyrwawszy miecz z rąk jego, odciął nim głowę przeciwnika, by z tryumfem do swego powrócić obozu. Wspomnienia te, odżywiając w pamięci czasy ubiegłe, każą nam widziéć oczyma duszy obraz rasy ludzkiéj silnéj, lecz pospolitéj, pozbawionéj wszelkiego wdzięku i polotu, zaufanéj we własne siły, upartéj, zarozumiałéj, aroganckiéj. Sądzę, iż każdy przyzna mi słuszność, że obraz to wiernie odzwierciedlający przedstawicieli dzisiejszego ducha germańskiego, chcących rozumem wszystko objąć i wszystko zwyciężyć. Rys ten zaś musiał wybitnie uzmysławiać całą rasę germańską, skoro, rozszérzając znaczenie alegoryczne słowa Filistyn i zmieniwszy je na potoczne filister, studenci niemieccy nietylko szydzili za jego pomocą z młodzieży prowincyonalnéj, lecz drwiący ów przydomek nadawali przeciwnikom swym w sztuce, polityce i filozofii.
Nietylko w każdym narodzie, ale w każdéj warstwie społeczeństwa ludzkiego, w każdéj szkole, kółku, stowarzyszeniu — filistrzy istnieli i istniéć muszą. Poznać ich bardzo łatwo po pewnéj powadze, nieoddzielnéj nigdy od pospolitéj grubiańskiéj ociężałości, która zdaje się być nieodzowną, przez matkę naturę umyślnie dla nich stworzoną powłoką. Bez względu na to, czy zaliczają się do romantyków czy do klasyków, liberałów czy absolutystów, postępowców czy wsteczników, realistów czy republikanów, wierzących czy ateuszów, odnajdziesz w nich zawsze cechę akademicko-pedancką z lekkim odcieniem sielskości. Krańcowy to kontrast swobody, prostoty, wdzięku i wytworności; filistrzy téż nienawidzą tchnienia geniuszu, który nie dba i szydzi z prawideł, jakiemi oni rzecz każdą krępują. Ztąd téż filistrzy niemieccy musieli patrzéć ze świętém oburzeniem, ze zgrozą na Henryka Heinego, ten umysł genialny, przenikliwy, kapryśny i śmiały nad wszelki wyraz, Henryk Heine zaś musiał znowu stać się najzaciętszym i najstraszniejszym ich wrogiem. Fakt ten tłumaczy nam cała doniosłość działalności jego literackiéj, która, jak to już zauważył Arnold, była ciągłą, śmiertelną i nieustającą walką przeciwko filisterstwu niemieckiemu, walką trwającą tak długo, jak życie autora.
Z trzech wielkich narodów, przodujących dzisiaj ludzkości na polu umysłowém, dwa tylko, to jest angielski i niemiecki, zostały hojnie obdarzone przez naturę cechami filisterstwa; Francuzi posiadają ich najmniéj może ze wszystkich ucywilizowanych ludów Europy. Ztąd wstręt Heinego do Anglików, ztąd te zatrute strzały, które rzucał tak hojnie na prawo i na lewo, nie oszczędzając nawet swoich, zarówno szacownych i dzielnych ziomków; ztąd szczéra jego ku Francyi sympatya. Co do mnie, wierzę, że nietylko przyczyny polityczne kazały mu iść na wygnanie do Francyi i za drugą uznać ją ojczyznę, przez osiedlenie się w niéj bowiem na zawsze zarówno poetyczna jego natura, jak artystyczne upodobania znalazły dopiéro atmosferę, w któréj mógł oddychać swobodnie. Czyż nie on-to nazywa Paryż nową Jerozolimą, a Ren Jordanem, oddzielającym świętą ziemię wolności od kraju Filistynów?
Jeżeli udało mi się odtworzyć w umyśle czytelnika pojęcie filistyna, a raczéj filistra, w takim razie odczuje on sam, bez moich dowodzeń nawet, iż niedźwiedź Heinego, to tylko szczęśliwe i zręczne uzmysłowienie téj idei. Wyobrażam sobie, jak wielką musiała być radość artysty, gdy, ujrzawszy poraz piérwszy tańczącego misia, mógł zawołać w duchu: Zwycięztwo! Znalazłem nareszcie typ pożądany, typ mego filistra! Radość złośliwa może, lecz tak silna, iż wobec niéj wszelka inna zgasnąć musiała, okrzyk ten bowiem pochodził z zadowolenia wewnętrznéj potrzeby ducha. Geniusz to, jeden z tych szczęśliwych fenomenów przyrody, które — wyższe nad małostki — nie chylą głowy przed drobną moralnością ludzką. Mówię „drobną,” odróżniam ją bowiem od wielkiéj moralności natury, któréj prawom najśmielsze nawet umysły nie odmawiają posłuszeństwa. Istnieją naturalnie osoby, znajdujące w śmiałym polocie wieszcza źródło do niewyczerpanego gniéwu i niezadowolenia; ciasne takie głowy krzyczą — rzecz prosta — na niemoralność, ale przecież i słońce staje się latem przyczyną utrapień dla wielu osób, powoduje nawet śmierć niekiedy, a jednak nikt nie ośmielił się dotąd oskarżać słońca o niemoralność, lub żądać, by je wygnano z nieba.
Zaznaczyłem już, iż znaczna część filistrów, smaganych przez poetę biczem satyry, nosi — ogólnie biorąc — cechę poczciwych ludzi. Niepozbawieni zalet, oddają oni nawet szkole, do któréj należą, polityczne, literackie i społeczne usługi. Nie wstydząc się, iż do szkoły takiéj sam kiedyś należał, poeta z pewném upodobaniem nawet przypomina to w ostatnim śpiéwie Atta Troll’a, nazywając poemat swój oddźwiękiem snów młodzieńczych, przemarzonych wspólnie z Chamissem, Brentanem i Fouqué’m pod sklepieniem nocnego błękitu, osrébrzonego jasnym blaskiem księżyca. Tylko, że towarzysze ci jego zatrzymali się wpośród drogi, podczas gdy on szedł ciągle naprzód i naprzód. Pomimo tego jednak, nikt nie mógłby wątpić o zasługach takich wybitnych poetów romantycznych jak: Novalis, Tieck, Eickendorf, Werner, Arnim, Immermann i Wilhelm Müller. Nie zapoznaje ich téż sam Heine; przeciwnie, w książce swéj p. t. Niemcy, mówi o niejednym z nich krytycznie, już-to w sposób złośliwy, już przychylny. Gdyby zresztą szkoła romantyczna nie miała na czele żadnych imion, prócz nazwiska Ludwika Uhlanda, to ono samo jeszcze należy do tych, które przynoszą zaszczyt nietylko jednemu kierunkowi lub jednéj prowincyi, ale narodowi całemu. Nawet Goethe, nie znosząc do tego stopnia szkoły romantycznéj, iż raz powiedział do Eckermana: „nazywam klasyczném to, co jest zdrowe, miano romantyzmu zaś chowam dla utworów chorobliwych;” nawet Goethe, tak surowy dla piérwszych próbek poetyckich Uhlanda, oddawał mu późniéj zupełną sprawiedliwość. Ganiąc w roku 1832 poetę za zbytnie oddanie się życiu politycznemu, powiedział on jeszcze do tego samego Eckermana: „Wstyd, że sprawy podobne odrywają go od pieśni. Szwabii nie brak ludzi wykształconych i dobrze myślących, wiernych i wymownych, wśród których można poszukać mężów stanu, wieszcza zaś takiego, jak Uhland, ma ona tylko jednego.”
Jakkolwiek téż Heine mówi o nim w swoich Niemczech tonem, który z pewnością nie wzbudził rozczulenia, ani zachwytu w piersi niemieckich wielbicieli szwabskiego poety, jakkolwiek utrzymuje, że dziewice i rycerze w romansach Uhlanda są istotami z mgły, a nie z ciała stworzonemi, chociaż nazywa go, nie ojcem, lecz synem szkoły romantycznéj, w któréj poczerpnął koloryt, zamiast jéj udzielić takowego, niemniéj jednak tenże Heine zmuszony jest przyznać Uhlandowi wielkie przymioty i zasługi poetyckie. Mówił téż o nim w następujących słowach: „Szwabia szczęśliwą i dumną może być z Uhlanda: gdziekolwiek téż sięga niemiecka mowa, wszędzie powinny rozbrzmiéwać szlachetne słowa wieszcza. Duch jego łączy wszystkie cechy dodatnie poezyi lirycznéj, publiczność więc zdoła w jednym tym człowieku odnaléźć i uczcić najwyższe zalety szkoły romantycznéj. Być może, iż dlatego cenię go i kocham tak serdecznie, że wkrótce już zapewne przyjdzie mi się z nim rozstać na zawsze.” Heine pisał to mniéj więcéj w tym samym czasie, gdy Goethe wypowiadał słowa powyżéj przytoczone do Eckermana. Szczególny zbieg okoliczności i szczególna przepowiednia! A chociaż Uhland żył jeszcze późniéj blizko lat trzydzieści, z pod jego pióra nie wyszedł żaden już utwór godny wielkiego poety; do wawrzynu wieszcza najmniejszy nie przybył listek.
Prócz Uhlanda, w dziele Heinego spotykamy jeszcze pochwały dla Gustawa Schwaba i Justyna Wernera, dwóch piéwców, którzy mocą talentu i zasługi zajęli w szkole szwabskiéj wybitne również miejsce. Nie przeszkodziło mu to napisać w pięć lat późniéj znanego Schwabenspiegel, téj strasznéj satyry na adeptów powyższéj szkoły, satyry, w któréj tak naprzykład przemawia: „Najwybitniejszym z poetów szwabskich jest pasterz ewangeliczny, Gustaw Schwab. Istny to ślédź w porównaniu z innymi, którzy przedstawiają się tylko jako mdłe sardynki, sardynki pozbawione soli, ma się rozumiéć. Stworzył on parę pięknych piosenek i kilka wdzięcznych balad; rzecz prosta jednak, iż nie godzi się go porównywać do takiego wieloryba, jak Schiller. Piérwsze po nim miejsce zajmuje doktor Justyn Werner, który, oplątany spirytyzmem, opowiadał raz naprzykład publiczności z całą powagą, iż para pantofli zupełnie sama, bez żadnéj pomocy opuściwszy zwykłe miejsce, szła zwolna, aż pomaleńku, pomaleńku zaszła do łóżka prorokini Prevorst. Wobec tego łatwo przypuścić, że następnéj nocy własne jego buty mogły przespacerować się znowu przed czyjeś łóżko, deklamując równocześnie tajemniczym głosem skóry poezye pana Justyna Wernera. Ostatnie jego pieśni nie należą zresztą do najgorszych, tak, iż nie odmawiając człowiekowi temu wszelkiéj zasługi, możnaby powtórzyć o nim słowa Napoleona, skierowane do Murata: „Wielki to szaleniec, ale zarazem najlepszy generał kąwaleryi.”
Najwięcéj jednak sarkazmu i żółci wylał Heine na Karola Mayera i Gustawa Pfizera, dwóch poetów uważanych również za filary szkoły szwabskiéj. Poczciwi ludzie, lecz wieszcze miernego polotu, nie wybiegali oni niczém nad zwykły poziom, co zresztą, z wyjątkiem Uhlanda, da się zastosować do najlepszych nawet sił téj szkoły. „Wybitnym jéj rysem” — mówi G. Heinrich — „jest pewna spokojna dobroduszność, zamiłowanie do godziwych i dozwolonych przyjemności, pogodny, umiarkowany patryotyzm, oraz subtelne i żywe pojmowanie otaczającéj ich przyrody. Patryotyzm ten wszakże ogranicza się do ciasnych granic własnéj prowincyi; podziwiana zaś tak i kochana natura ma dla nich urok jedynie w otoczeniu małego Würtemberga.”
Łatwo zrozumiéć, że szkoła o podobnych cechach znamiennych musiała obudzić wstręt w Heinem; pastwił się téż w sposób nielitościwy i okrutny nad rzekomém jéj filisterstwem. Kto chce wiedziéć, w jaki sposób ukaranym został Pfizer, ten niech przeczyta rozdział XXII w Atta Trollu, gdzie, zamieniony w psa czarownicy, bard szwabski opowiada swoje przygody, których główną podstawą jest fakt, iż zaczarowany złośliwie, wtedy dopiéro będzie mógł porzucić zwierzęcą powłokę i przybrać napowrót kształty ludzkie, gdy znajdzie się dziewica, która zdołałaby w noc sylwestrową odczytać poezye jego bez zaśnięcia.




II.

Atta Troll jest zatém, jak to widzimy, satyrą, wymierzoną w najdrobniejszych nawet szczegółach przeciw filisterstwu niemieckiemu. Że w założeniu jéj i przeprowadzeniu można odkryć częstokroć pobudkę osobistéj natury, ślad gniéwu i urazy własnéj, temu nie myślimy przeczyć bynajmniéj; trudno nam się jednak zgodzić z sądem Sekandt’a, który widzi w Heinem polemistę głównie. „Heine” — mówi on — „wyszukiwał z kobiécą iście przenikliwością najmniejsze błędy i niedostatki swoich przeciwników, rozdrażnienie jego wszakże pozbawioném było siły i trwałości, wielka bowiem nienawiść może się zrodzić tylko z zachwianéj miłości lub wiary.”
Z założenia tego wynika, iż polemiczne pisma Heinego przeciwko Menzel’owi, Börne’mu, Platen’owi, Massmanowi i wielu innym, posiadają nader nizką wartość literacką, gdyż są owocem obrażonéj miłości własnéj, a nie głębokiego przekonania. Co do mnie, nie piszę się bynajmniéj na zdanie powyższe. Znaczna część polemicznych utworów Heinego równa się w mojém przekonaniu najlepszym satyrom, zalety ich zaś należy przypisać téj właśnie przenikliwości iście niewieściéj, z jaką Heine umiał odkryć i uderzać w najdrobniejsze wady swoich przeciwników, w najdrażliwsze ich słabostki, oraz innemu, niemniéj ważnemu, przymiotowi, mianowicie zdolności podchwytywania strony komicznéj w każdéj rzeczy, patrzenia z punktu humorystycznego i żartobliwego na najpoważniejsze nieraz kwestye. Dwa te rysy charakterystyczne były posunięte w Heinem do najwyższego stopnia, a proszę powiedziéć, na czém-że inném polega potęga pisarzy satyrycznych? Potrzeba nienawidzenia nie jest tu, o ile mi się zdaje, konieczną. Bo czyż największe, a raczéj najsilniejsze utwory satyryczno-komiczne, budząc w czytelniku niepokonaną wesołość, są tylko wynikiem głębokiéj nienawiści? Rzecz każda posiada stronę, nadającą się do wyśmiania, bez niéj bowiem karykatura istniéćby nie mogła, karykaturzysta więc powinien ją tylko umiéć pochwycić i odtworzyć zapomocą soczewki powiększającéj. Przypuszczam, iż w umyśle Heinego istniało maleńkie zwierciadełko tego rodzaju, które podnosiło i przesadzało mimowoli najdrobniejsze wady tych, co się w niém na chwilę odbili. Pełne téż światła i barwy słowa poety są tylko fotograficzném odtworzeniem tych sylwetek, co tłumaczy nam zarazem, iż talent satyryczny był u niego rzeczą wrodzoną, ziarnem przez naturę do duszy rzuconém. Po cóż miałby nienawidziéć swoich przeciwników? Widział ich poprostu ze strony śmiesznéj, i w tenże sposób malował. Przeciwnie, dlatego właśnie, iż w głębi jego satyr niéma wcale nienawiści, przebaczmy mu chętnie, że zmusza nas do śmiania się z ludzi, których zkądinąd kochamy i poważamy nawet.
Jeden z krytyków francuzkich utrzymuje, iż Heine przeszedł przez wszystkie szkoły, należał do wszystkich grup literackich swego czasu — po to jedynie, by je następnie wyszydzić, spisując kronikę skandaliczną porzuconego kierunku. Jest w tém dużo prawdy; sąd wszakże, wypowiedziany w sposób tak surowy, rzuca zbyt ponure światło na poetę, przedstawiając jako wynik nizkiego charakteru to, co było tylko oznaką wolnego i żadnych więzów nieznoszącego ducha. Każda szkoła literacka, bez względu na cechującą ją swobodę myśli, kończy zawsze przyswojeniem sobie pewnych form i praw niezłomnych, które z czasem spychają ją do ram konwencyonalizmu. Dzieje poezyi romantycznéj we Francyi i w Niemczech aż nadto popiérają prawdę słów moich. Cóż więc znaczą wyrazy Justyna Kernera: „My nie jesteśmy żadną szkołą; każdy z nas przedstawia odrębnego ptaka, który własnym śpiéwa dziobem.” Fakty przeczą wprost podobnemu twierdzeniu. Umysły średniéj miary, lub te, które niezbyt silnie odczuwają potrzebę indywidualności, poddają się z czasem prawom szablonu, sądząc, iż w ten sposób właśnie składają dowód swojéj niezależności. Takie jednak zrzeczenie się cech własnych niemożliwém jest dla talentu, czującego żywo swoją wyższość, niepopodobném dla takich, jak Henryk Heine, ludzi. Istnieje téż wielka różnica pomiędzy zmianą przekonań, spotykaną u niego, zmianą, wynikłą wskutek nowych idei, jakie mocą wewnętrznéj pracy ducha zrodziły się w jego umyśle, a niestałością pewnych literatów niemieckich, przyjmujących bez rumieńca wstydu upokarzającą służbę w szeregach absolutyzmu.
Zkąd wypływał prąd ożywczy, gorący, gdzie ukazał się brzask szlachetnych, pełnych uniesień poglądów, tam biegł wrażliwy duch Heinego; równocześnie jednak nie myślał on przyłączać się do żadnéj szkoły, do żadnego stronnictwa, nie miał zamiaru podnosić zasad jego, jako czczonego sztandaru, nie przypuszczał nawet, aby go to zobowiązywało do zrzeczenia się osobistéj wolności i wrodzonego indywidualizmu. Dlatego téż należał najpiérw do szkoły romantycznéj, późniéj zaciągnął się pod znaki Młodych Niemiec, daléj pisał wiérsze, według których trzebaby go zaliczyć do socyalistów, wkońcu zaś skrytykował romantyków i wyszydził bez miłosierdzia zarówno liberałów, jak socyalistów i sankiulotów. — Zwątpiwszy, abym następujący krótki urywek zdołał oddać wiérszem, próbuję przetłumaczyć go prozą, w nadziei, iż czytelnik przyzna mi, że nigdy obraz nędzy nie był z większą odmalowany siłą, że żaden z poetów socyalistycznych nie zdołał napisać nic podobnego. Jęk ten wstrząsa do głębi, przenika do kości, najgłębiéj nawet ukrytych pod tłuszczem i muskułami.
„Zimny wiatr nocny wpadał ze świstem przez okienko poddasza, gdzie na sienniku leżały dwie biédne istoty, wynędzniałe, mizerne i blade.
Jedna z nich mówiła:
— Otocz mnie twemi ramionami, a usta twoje do moich ust przyciśnij; chciałabym się rozgrzać twém tchnieniem.
— Gdy ciebie mam przed oczyma — brzmiała odpowiedź nieszczęśliwego, — cała moja niedola pierzchać się zdaje. Nędza, głód, zimno znikają chwilowo.
I upojeni szczęściem tém, iż ciężkie chwile mogli znosić we dwoje, śmieli się dużo, płakali jeszcze więcéj, całowali się i wzdychali, żartowali nawet i śpiéwali niekiedy, aż wreszcie zamilkli oboje.
Zrana przyszedł komisarz, a z nim dzielny lekarz, który stwierdził urzędownie śmierć dwu zesztywniałych już trupów.
— Ostry mróz — tłumaczył doktor, — połączony z brakiem wszelkiego pożywienia, stał się powodem zgonu obojga, a przynajmniéj przyśpieszył go w gwałtowny sposób.
Bo téż z nastaniem zimy należało — według jego zdania — ubiérać się w ciepłe wełniane suknie i jeść posilne i zdrowe potrawy.”
Wiktor Hugo wyrzekł w Nędznikach słynne słowa: „Oh, la faim, c’est le crime public!” Jest-to krzyk sumienia ludzkiego przeciw okrutnéj niesprawiedliwości świata. A jednak, jakże słowa te wydają się blademi i bezsilnemi, w porównaniu z zimną ironią, zawartą w wiérszu Heinego! Tenże sam wszakże Heine, ujrzawszy, iż idea powyższa podjętą została przez niezręcznych filistrów polityki i socyalizmu, stracił cierpliwość i, niezdolny oprzéć się pokusie, nakréślił karykaturę Jerzego Herwegha, szydząc równocześnie z sympatycznego i szlachetnego Hoffmana von Fallersleben. Tenże sam Heine wreszcie, opowiadający, iż całował i czcił jak relikwię kajdany, zdjęte z rąk krawca, Jana Bockhold, znalazłszy się wobec krawca również, Wirtlinga, i widząc, że ów naczelny przewodnik komunistów niemieckich traktuje go jak równego sobie, że mu opowiada z całą swobodą szczegóły zamknięcia swego i uwięzienia, — tenże sam Heine, powtarzam, nie umiał powstrzymać wylewu żółci. Jakaż tego przyczyna? Oto najmniejszy cień pospolitości drażnił go, oburzał, najlżejszy rys filisterstwa przyprawiał o utratę panowania nad sobą.
Politycy niemieccy, którzy — według słów Schmidt’a — zrobili z Heinego sztandar opozycyjnego działania, powinni byli spostrzedz się, jak wielką popełnili pomyłkę, biorąc za przewodnika swego stronnictwa człowieka, który mógł być wielkim poetą, ale poetą tylko. Doszedłszy do tego przekonania, potrafili oni — rzecz prosta — mścić się za błąd własny, odpłacając szyderstwa Heinego przesadnemi obelgami i wzgardą.



III.

Gdy urywki Atta Trolla ukazały się po raz piérwszy w Elegante Welt, dzienniku wydawanym przez Henryka Laubego, przyjaciela poety a zarazem jednego z gorących adeptów Młodych Niemiec, treść ich wywołała straszną wrzawę i oburzenie wśród liberałów niemieckich. Nie oszczędzono żadnéj obelgi, żadnego oskarżenia profanowi, który ośmielał się drwić zarówno z wolnomyślnych swych ziomków, jak i z najszlachetniejszych ich aspiracyj. „Nigdy nie byłbym uwierzył — mówi Heine, — aby Niemcy mogły posiadać tyle zgniłych jabłek, ile ich ówcześnie na moją głowę rzucono!” Trzeba zaś dodać, iż w wielkim tym buncie złączyli się przeciw niemu nieprzyjaciele barw wszelkich. Nie powtarzając jednak słów autora, znanych z przedmowy do Atta Trolla, zobaczmy, co mówi o nim Józef Hillebrand w Historyi literatury niemieckiéj XVIII i XIX wieku. Sąd jego, jakkolwiek niezmiernie surowy, zasługuje na uwagę:
„Heine” — dowodzi on — „stanowi istny kontrast, dziwne połączenie charakteru niemieckiego z usposobieniem francuzkiém. Poezya, ta delikatna roślinka, nie była może nigdy obrażana taką lekkością i lekceważeniem, jakie on jéj przynosi. Umié poruszyć najdelikatniejsze struny; często jednak nader dźwięki łagodne i tkliwe nikną, zmrożone chłodem zimnéj ironii; stwarza i ożywia najszlachetniejsze postacie wykończone po to tylko, by na wykończenie doskonałe rzucić się jak szaleniec i jedném zmiażdżyć je uderzeniem. To, co Heine mówi o wieszczu angielskim Byronie, daje się w zupełności zastosować do niego. Jest-to poeta, do którego bogi w kołysce już uśmiéchały się przyjaźnie, lecz zapał unosił go często zbyt daleko. — — — Przywykł on tak drwić ze wszystkiego, iż prócz własnéj próżności i upodobania w satyrze, nic bezkarnie oczu jego nie uszło. Lekka jego muza bawiła się, tańcząc w dziedzinie religii, sztuk pięknych, nauki i spraw społecznych, deptała stopą wzgardliwą wyżyny i łamała kwiaty. Nawet wolność, na cześć któréj śpiéwał zawsze pochwały, nie mogła ujść parodyi.”
Mówiąc o porównaniu, zrobioném między Byronem a Heinem, Hillebrand znajduje w nich tę wielką różnicę, że podczas gdy smutek i ból Anglika płynie z piersi, w któréj bije głęboko czujące serce ludzkie, u Niemca uczucia te są tylko łudzącym pozorem, prostą kokieteryą; podczas gdy tamten wznosi się w sceptycyzmie do wyżyn podniosłych, ten krąży o wiele niżéj, nie odrzucając cech najpospolitszych nieraz. „Jednego opanowuje jakiś duch demoniczny, drugim włada geniusz żartu i humoru, wraz z całém bogactwem barw swoich; piérwszym rządzi natchniona siła twórcza, w drugim dar refleksyi krępuje wyobraźnię, a nawet częstokroć wstrzymuje czyste jéj źródło.” O Atta Trollu mówi daléj, iż „autor musiał sam uznać, o ile żart uwłaczający jego ojczyźnie zadaleko posunięty w nim został, skoro zmuszonym był oświadczyć, że nie miał zamiaru obrażać uczuć patryotyzmu i ludzkości, a chciał jedynie wyszydzić pospolite i nędzne pojęcia, jakie sobie o ideach tych wytworzyli jego współcześni.”
Niech mi wolno będzie zrównoważyć surowość tego sądu przytoczeniem zdania znamienitego krytyka angielskiego, Mateusza Arnold’a, który, przeprowadzając porównanie między Byronem a Heinem, oddał temu ostatniemu bez wahania palmę piérwszeństwa, zachowując zbyt ostre może zarzuty dla swego współziomka.
„Wśród ruchu literackiego na początku bieżącego stulecia” — mówi on — „piérwsi Byron i Shelley spróbowali ożywić poezyę angielską tchnieniem współczesném. Usiłowanie to nie mogło przynieść pożądanych skutków, spotkało bowiem nietylko opór u publiczności, ale zarazem brak inteligentnego zrozumienia i sympatyi, któraby niém kierować i podtrzymać je mogła. Anglia nie posiada w przyswajaniu sobie nowych idei ani głębokości umysłu właściwéj Niemcom, ani zapału Francuzów. — — — Szczęśliwszy od nich, Heine miał za pole reformatorskiego działania Niemcy, w których filisterstwo nie zasadzało się bynajmniéj ani na braku idei, ani na nieprzystępności ich dla ogółu, lecz polegało głównie na złém i niedostateczném stosowaniu nowych poglądów w życiu. Przejęcie się niemi Heinego, jego niczém nie skrępowana swoboda słowa i oddzielenie się zupełne zarówno od obozu klasycznego jak romantycznego, a wreszcie śmiałość, z jaką stawiał rzecz każdą pod probierczém światłem XIX stulecia, zostały, dzięki panującéj w Niemczech tolerancyi umysłowéj, zrozumiane odrazu, pomimo obrażającéj i raniącéj formy, jakiéj niejednokrotnie używał. Z wykształceniem, uczuciami i głębokością myśli niemieckiéj łączył Heine spryt i ruchliwy zapał Francuza. Jeżeli stał się wielkim, to tylko dzięki cudownéj swéj bystrości, polotowi i swobodzie, połączonéj z nadzwyczajną potęgą uczucia i rozległością zaostrzonego wzroku. — „Pomimo tego jednak” — kończy Arnold, — „Heine nie był dobrym tłumaczem prądów współczesnych, lecz tylko bardzo zręcznym strzelcem w wojnie o niepodległość rodzaju ludzkiego. Wbrew téż wszelkim zarzutom, pozostanie on zawsze postacią bez porównania wyższą od wszystkich poetów europejskich, których sława uświetniła piérwsze ćwierćwiecze po śmierci Goethego.”




IV.

Nie potrzebuję chyba zapewniać, iż w zdania o Heinem krytyk o wiele więcéj przemawia do mego przekonania, niż niemiecki współrodak poety. Wielka przestrzeń dzieląca dwie narodowości zdaje się wpływać na różnicę w zdaniu, jakkolwiek przyczyną jéj jest jedynie odrębny punkt widzenia, z jakiego obaj zoilowie zapatrują się na autora Atta Trolla. Historyk angielski, śledząc baczném okiem bieg współczesnéj literatury europejskiéj, wyprowadza wnioski o doniosłéj działalności Heinego według wpływu, jaki on na bieg ten wywarł. Sprawozdawca niemiecki, poświęcający cześć uwagi źródłom drugorzędnym, zajmuje się głównie pojęciem moralności, narodowości i patryotyzmu; ztąd więc te same fakta każdy z nich z odrębnego ocenia stanowiska. Nie wierzę bynajmniéj, aby niemiecki charakter Heinego miał uledz zepsuciu w skutek styczności z lekkomyślném społeczeństwem francuzkiém, nie wierzę na mocy wszystkiego, co już powiedziałem powyżéj; nie wierzę, bo łączę się chętnie ze zdaniem ogólném, które dlatego właśnie uważa go za wielkiego, potężnego i niezwykłego pisarza, iż umiał połączyć tyle humoru i dowcipu z głęboką szczérością uczucia. Nie przeczymy, że w piersi Byrona silniéj bić musiało serce ludzkie, któż jednak ośmieli się utrzymywać poważnie, że Heine nie miał serca? Ten chyba, kto nie zna jego poezyj, kto nie czytał wzruszającego dyalogu, za pomocą którego, mówiąc pod imieniem Konrada van der Rosen, odsłania duszę całą przed ukochaną ojczyzną i drogim narodem niemieckim, zowiąc go cesarzem swym i władcą.
Nie, to nie prawda, aby boleść odbita w wiérszach Heinego miała być nietylko czczym pozorem, dowodem zalotności i kokieteryi! Przeciwnie, niekiedy pod śmiéchem lub żartem jego kryje się ból głęboki i prawdziwy. Poeta, w dziele p. t. Niemcy, sam opowiada o potrzebie téj humorystycznéj powłoki, zbliżonéj tak często do karykatury. Hillebrand jednak, oddając należną cześć Heinemu, którego nazywa niemieckim Arystofanesem, nie brał w rachubę tego wewnętrznego nacisku, stwierdzonego tak silnie przez ostatnie osiem lat życia poety. Wiadomém jest przecież, iż w smutnym tym okresie mógł on w zupełności zastosować do siebie słowa Leopardi’ego: Jestem już tylko pniem na pół obumarłym, który jeszcze czuje i cierpi. Przykuty przez osiem długich lat do krzesła i straszném dotknięty kaléctwem, niezdolny wyjrzéć na świat boży, Heine nie przestaje jednak mówić i pisać, a uczucia jego i myśli wyrażają się zawsze pod postacią śmiéch budzącego dowcipu. Rzecz prosta, iż śmiéch i żart, w takich zrodzony warunkach, musiał nosić na sobie piętno goryczy, ostatnie téż poezye jego (Romanzero i Letzte Gedichte) silnie nią są nacechowane. Czy wszakże fakt ten nie dowodzi właśnie, iż ów śmiéch, ustawicznie do ust jego przyrośnięty, nie był obmyślanym efektem, lecz wynikiem wrodzonego i nieuniknionego w takich warunkach zapatrywania się na rzeczy?
Własna nawet choroba służyła mu często za przedmiot do uciesznych facecyj i żartów. Doktorowi, który go raz zapytał, czy umié świstać, odpowiada:
— Nie mógłbym nawet wygwizdać komedyi Scribego.
Gdy w innym czasie masa osób przychodziła go odwiédzać, rzekł w ciągu rozmowy do jednéj z nich:
— Szkoda, że na wystawach nie dają odznaczenia za nędzę i nieszczęście, potrzebowałbym bowiem tylko przedstawić swoje cierpienia, a musieliby mi przyznać medal piérwszéj klasy.
Co do Atta Troll’a, niesłuszném mi się również wydaje, iż z usprawiedliwienia i wyjaśnień poety wyciągnięto wniosek, jakoby on sam satyrę tę za zbyt bolesną i raniącą uważał. Trzeba tu nadmienić, że nie było to właściwie tłómaczenie się, lecz odpowiedź na rzucone mu oskarżenia.
Ośmiészywszy go wobec publiczności, nieprzyjaciołom łatwo już było i dogodnie zwrócić przeciw Heinemu własną jego strzałę, wołając:
— Patrzcie, on szydzi ze świętych pojęć ojczyzny, wolności i cnoty, z ideałów, za które my walczymy!
Oskarżenie to, dzięki saméj już doniosłości swéj, stawało się zabawnie niemożliwém.
Atta Troll zaczyna już dziś tracić w Niemczech cechę prawdy rzeczywistéj. Szkoła patryotyczna, tak zwanych Deutschthümler’ów, która wzięła niegdyś za godło frisch, frei, fromm und fröhlich, zaczęła już około 1840 r. upadać zwolna, odkąd Gervinus i inni, wyrzekając się śmiészności mowy i formy, spróbowali tchnąć nowe życie w dążenia narodowe. Nie wyrzekli się oni jednak w gruncie téj saméj pychy bezmiernéj; tego samego uwielbiania własnéj cnoty i pogardy ku ludom pochodzenia łacińskiego. Szkoła ta została wreszcie w roku 1866 ostatecznie rozwiązaną. Gdy jednak zczasem ukaże się w Niemczech najlżejszy choćby cień filisterskiego patryotyzmu, Atta Troll, ów niedźwiedź-filozof, odżyje i stanie się, jak mu to poeta przepowiedział, nieśmiertelnym. Niezatarta wartość małego tego utworu na dwóch polega rzeczach: 1. Że jest on syntezą ducha, uczuć, zasad i namiętności całego pokolenia, oraz najwybitniejszych jego przewodników, ich błędów, żalów za przeszłością i dążeń na przyszłość; 2. że od czasów Arystofanesa może nie było poety, któryby potrafił złączyć w sposób tak doskonały poezyę i satyrę, łzy i śmiéch, najgrubszy wreszcie realizm z najczystszém tchnieniem idealizmu.


Z Chiarini’ego[1] podał A. Krzyżanowski.






  1. Ombre e figure, saggi critici. Roma. 1883.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giuseppe Chiarini i tłumacza: A. Krzyżanowski.