Biały książę/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Biały książę |
Podtytuł | Czasy Ludwika Węgierskiego |
Wydawca | Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie |
Data wyd. | 1882 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Upłynęło dosyć czasu, wiosna była w pełnym rozkwicie, upały letnie się zbliżały, książę i jego przyjaciele gotowali się do obrony na zamkach zdobytych.
W pierwszych dniach padła na nich trwoga, z Wielkopolski od Poznania głoszono o niezmiernych przygotowaniach Sędziwója[1] z Szubina, spodziewano się go co chwila. Z pośpiechem dopełniano liczby ludzi potrzebnych na załogach... zwożono pochwytane u wieśniaków zboże, siano i zapasy... Żale i skargi rozlegały się wszędzie, lecz ani Biały, ni jego ludzie wcale nie zważali na nie...
Tymczasem dnie, tygodnie, miesiące płynęły, a Sędziwój z Szubina, znaku życia nie dawał.
Wódz był cierpliwy a mądry... Rachował on na to, że długa obawa i próżne oczekiwanie zmoże i znuży nieprzyjaciela. Niechciał krwi daremnego przelewu w domowej wojnie.
Czasu jednakże nie tracił.
Posłańcy jego przekradali się pod rozmaitemi pozorami do obozu Białego, wielu z nich zaciągało się w służbę jego, aby podpatrzeć co się tam gotowało. Z tych ochotników potem znikali niektórzy, do Poznania zbiegając z językiem.
Wojewoda był o wszystkiem najlepiej zawiadomiony...
Wahał się jeszcze od czego i kiedy rozpocząć, lecz przygotował siły przeważne, tak aby być pewnym zwycięztwa...
Z rachuby jego wypadało, na ten zamek naprzód uderzyć, który był pierwszy zdobyty.
We Włocławku wojewoda miał najwięcej oddanych mu ludzi. Gotowano wczećnie[2] gmin i załogę groźbami zemsty jej odbierając ducha...
Książę przebywał z kolei to w Złotoryi, to w Szarleju, to w Gniewkowie. Z początku ściągali się doń z ochotą, zwolna jednak, gdy zapłata zalegała — niedostatek się okazał — przyjaciół ubywać zaczęło...
Stary Gniewosz tylko, Drzazga, Sikora, Lasota i kilku młodzieży, którym wojna pachła, dwór księcia składali.
Trwał jeszcze książę w usposobieniu rycerskiem, w nadziejach najświetniejszych — i gdzie bez niebezpieczeństwa energję bezkarnie okazać było można, posuwał ją do gwałtowności i przesady.
Lecz po tych wybuchach już często opanowywało go znużenie... Czas mu się wydawał długim, bezczynność go wysilała. Na krok żaden napastliwy, choćby był chciał, porwać się nie miał z czem... Ledwie było czem gródki poosadzać...
Buśko wpatrując się w niego, w twarzy chmurnej widział już symptomata blizkiej zmiany... i zwrotu...
Głową potrząsał, węzełki tem skrzętniej zbierał i zabezpieczał... ale nie śmiał mówić nikomu.
Zabawiano się tymczasem na zamkach, bo książę potrzebował podbudzających rozrywek. Stoły zastawne były po całych dniach a często i nocą. Gardłował przy nich Buśko, a czasem i ściągnięte z różnych dworów dziewczęta śpiewnice... Z Torunia dostarczano wina, które Krzyżacy z piwnic swych sprzedawali, przywożono przyprawy i wymyślniejsze przysmaki.
Chciał Biały, oprócz tych zapasów coś więcej u Krzyżaków dostać... i posyłał do nich potajemnie, ofiarując się im jako hołdownik zakonu, jeśli by mu pomogli do odzyskania dzielnicy. Zakon, czy nie wiele rachował na takiego sprzymierzeńca, czy oszczędzał króla Ludwika — czy inne miał rachuby, zbył księcia milczeniem. Nie przybył nikt z tamtąd i Białego na rozmowę nie zapraszano.
Książę obrażony, co był wielkim zakonu wielbicielem i obrońcą, zwolna wymyślać nań zaczął, a lekce go sobie ważyć.
Do książąt mazowieckich tajemne posły wróciły też z odprawą obelżywą prawie.
Wszystko to, choć nie odebrało jeszcze całkiem odwagi księciu, zachwiało jego nadzieje, zaćmiło marzenia jasne... Pokrywał tajemnicą i milczeniem te niepowodzenia — lecz wieść o nich przeciskała się do przyjaciół i odbierała im ochotę służenia osamotnionemu.
Mieli też sposobność przez ten przeciąg czasu przekonać się, że Biały, który mówił i obiecywał wiele, do czynności nie bardzo był skory.
Władał nim kto chciał, tak rad był, ażeby go ktoś zastąpił i część ciężaru wziął na siebie... Gniewosz, Drzazga, Lasota rozkazywali, rozporządzenia ich często były sprzeczne — książę wzywany do rozstrzygnięcia sporu, zdania własnego nie miał.
Najulubieńszem zajęciem jego było, u stołu zasiadłszy odgrażać się i przyszłość odgadując świetną, nią się upajać.
Niekiedy zamykał się z Buśkiem, kładł na pościeli, ręce pod głowę, i śpiewać kazał, albo go ze słowem jakiem posyłał do Frydy i na odpowiedź czekał niecierpliwy.
Zdawało mu się że ociąganie się Sędziwoja z Szubina, było spowodowane postrachem jego imienia i znaczenia.
— Wie pan wojewoda — mówił — że za mną Wielkopolska cała... i tylko na hasło czeka... a ruszy się... Ho! ho! mądry pan. — Zna, że nie pożyje mnie łatwo!
I śmiał się spozierając po swoich, z których wielu mu potakiwało; a gdy Gniewosz lub Lasota ozwali się czasem, że zbyt ufać nie można powolności Sędziwója[3], książę się gniewał i bezmózgiemi ich nazywał.
Zarozumiałość ta rosła jeszcze, lecz znużenie już z nią walczyło. Aż jednego poranka od Sikory przybiegło pacholę z oznajmieniem że Sędziwój ciągnie na Włocławek... Sikora którego tam osadzono świeżo, błagał o siłę większą, albo o odsiecz przynajmniej.
Jak piorun padła ta wieść na księcia i dwór jego...
Biały, który się jej wcale nie spodziewał, na czas jakiś oniemiał, zdrętwiał, obezwładniał... Nieumiał radzić — wygodniej mu było uznać to bajką, próżnym popłochem, niedorzeczną plotką...
Parę dni upłynęło na zupełnej bezczynności. Lasota gotów był odsiecz prowadzić, Biały się pogniewał, ludzi od swego boku dać niechcąc. Szło mu o własne bezpieczeństwo.
Posłano na zwiady pod Włocławek... Biały z niedowiarka stał się niespokojnym...
Przyjaciele co mu patrzali w oczy, spostrzegli iż się zachwiał i nie wiedział co poczynać. Niechciał się zamykać ani w Gniewkowie, ani w Złotoryi... ni w Szarleju... Wahał się to za jednym, to za drugim gródkiem, naostatek umyślił pozostać z oddziałem swym w polu, w obozie... — niby, aby przyjść z pomocą na zawołanie, gdzieby się potrzebną okazała.
Włocławek był już oblężony. Przybywający ztamtąd opowiadali, że siły wojewody były wielkie, rycerstwo zbrojne doskonale, a zamek tak opasany i zagrożony, iż niechybnie poddać się będzie musiał.
Wszystkiemu temu książę zaprzeczył, złajał posłańców, zamknął się w swym namiocie, a Lasocie rzucił tylko, by czynił co chce ku obronie, bo go za nią odpowiedzialnym czyni.
Buśko głowę zwiesił. Godzina zmiany się zbliżała... Książę jeszcze się odgrażał wieszaniem zdrajców, karami okrutnemi na tych, coby go się ważyli opuścić — lecz... głowę tracił.
Było to codzień widoczniejszym...
Do obozu księcia pocichu dostała się wiadomość o groźnych listach królewskich, które ziemianom zapowiadały za pomoc daną księciu, karę główną i zabór majątków.
Zwolna płochliwsi zbiegać zaczęli... szeregi się przerzedzały...
Od Sikory wreście przyjechał goniec oznajmujący, że zamek tak był już opasany — iż od dni dziesięciu żywności brakło i głód do poddania się zmuszał.
Biały łajał i klął tylko... odpędził posłańca — krzycząc, że się bez Włocławka obejdzie, jeżeli go niepoczciwi zdradzą słudzy...
We dwa dni potem, Sikora sam przybiegł... bo zamek mieszczanie i załoga do poddania się zmusili — a on z murów się spuściwszy gardło ratując — uszedł.
Gdy się ukazał nie śmiano go prowadzić do księcia, nie wiedziano jak mu o tem oznajmić. Gniewosz stary nie chciał brać tego na siebie, aby być zwiastunem klęski. Lasota odmawiał pośrednictwa. Przed dworem stał z głową spuszczoną, z rękami w kieszeniach Buśko. Ponieważ czas naglił, a wiedziano iż staremu śpiewakowi wiele było wolno, napędzono go, aby on szedł Białemu o przybyciu Sikory oznajmić.
Zrazu słuchać nie chciał, opędzając się tem, że, jak mówił — jemu do tego nic! zawrócił się jednak pomyślawszy i poczłapał do izby księcia.
Ten leżał na pościeli wyciągnięty, z rękami pod głowę podwiniętemi, i oczyma w pułap wlepionemi. Ponieważ po chodzie poznawał Buśka wzroku nań nawet nie zwrócił posłyszawszy kroki.
Buśko siadł na swem miejscu zwykłem, na pieńku nizkim, pokrytym gunią i — westchnął.
— Jest tam gość — rzekł mrukliwie — ale nie śmie wnijść.
— Kto?
— Nie dobry gość — zawołał Buśko — ja nie chcę go oznajmywać.
Podniósł się trochę książę i popatrzył nań.
Jak pałką po głowie, Buśko go uderzył.
— Włocławek djabli wzięli...
Zmarszczony książę opadł na posłanie.
— Wzięli — dodał — no, to co? Mieliśmy cztery, zostało trzy — i tego jeszcze aż nadto...
Biały milczał.
— Ja się tem nie zgryzę — mruknął Buśko — a i książę nie powinien... Hę? Gdyśmy żadnego nie mieli, dlatego nadzieja była i nie rozpaczało się... Włocławek, prawdę rzekłszy, zawadzał nam — na co on był księciu?...
Patrzał mówiąc.
Biały, który łatwo się dał, gdy potrzebował bodźca, prowadzić lada komu, podniósł się z pościeli i odezwał,[4]
— Na Boga, ten błazen ma więcej rozumu, niż my wszyscy... Niema od czego siwieć... ani czego rozpaczać...
Buśko głową kiwnął.
— Niechże panisko wyjdzie i pokaże im, że do serca nie bierze takiego bzdurstwa — rzekł Buśko. — Oni wszyscy księciu w oczy patrzą i co w nich wyczytają to śpiewają.
— Kto przybył z tego Włocławku? — zapytał książę — który się wysilał na okazanie obojętności.
— Sikora! — rzekł Buśko — głód ich zmorzył... Musieli pierwszych dni strasznie jeść i ogromnie pić... więc na krótko stało...
Książę zwolna podniósł się cały z posłania, suknie na sobie potargane ociągnął, pomyślał trochę, miecz stojący u łoża przy ścianie przypasał, szyszak na głowę nałożył, w bok się wziął, rozprostował i począł iść ku drzwiom.
Buśko wlókł się za nim.
Na przedsieniu stał Sikora upokorzony, z rękami zwieszonemi, jak winowajca. Biały zobaczywszy go, stanął naprzeciw. Udał że o poddaniu się nic nie wie...
— Ty tu? — zawołał — pewnie zamek głodem wzięli? Ja to dawno przewidywałem. Nie przybyłem na odsiecz, bo o Włocławek nie tak wiele stoję, a sił na to szafować nie mogę.
— Mieszczanie i załoga winna wszystkiemu — odezwał się Sikora — ja... trzymałbym się był jeszcze.
Książę ręką zamachnął obojętnie.
Wszyscy przytomni patrząc nań dziwili się krwi zimnej i przytomności księcia. W istocie był już w takim stanie, że się musiał przed ludźmi ratować kłamstwem. Mówił czego nie myślał.
W duszy miał wszystko za stracone — poczynał znużony szukać sposobu ratowania się z tej toni...
Swej bezczynności i zaniedbaniu nie przypisywał tych skutków, ale — brakowi poparcia, na które rachował.
Obejrzawszy się dokoła, z miną dumną skinął na Gniewosza i poprowadził go do wnętrza.
— A co? — rzekł do niego — spuściłem się na was, pięknieście mnie pokierowali. Rachowałem na Wielkopolskę, zdradzili mnie... wywiedli w pole...
— Księciu jeszcze przecie Złotorya, Szarlej został i Gniewków! — odezwał się Gniewosz.
Biały ruszył ramionami.
— Sam nic nie zrobię — rzekł — wielkopolanie mnie zdradzili...
Przeszedł się po izbie.
— Będę się bronił do upadłego — zawołał nagle. — Wezmą Złotoryę, zamknę się w Szarleju, zabiorą Szarlej, pójdę do Gniewkowa... dam się ubić na stosie gruzów!
Spojrzał na starego śledząc jego myśli.
— Będziemy się bronili — odparł stary nabierając ducha — ludzi na tyle grodów było za mało... Jesteśmy teraz silniejsi.
— I ja tak sądzę — silniejsi teraz jesteśmy — powtórzył książę...
Pomyślał trochę.
— Słuchaj Gniewosz. Hm? o tobie mało kto wie, że byłeś ze mną. Gdybyś ty tam podjechał i u Sędziwója[5] dostał języka, dokąd myśli ciągnąć?
Gniewosz drgnął trochę — niezbyt sobie życzył dostać się w ręce Sędziwoja.
— Ja bo jestem za stary i za ciężki — rzekł zwolna — obrótniejszego potrzeba...
— Ale ty tu jeden rozum masz — przerwał Biały — jedź, głowy ci nie zdejmą.
Gniewosz podumał — pochlebiało mu poselstwo, nie sprzeciwiał się.
— A no — bąknął — kiedy trzeba, poprobuję.
Poszedł się przysposabiać do podróży. Książę kazał sobie kubek wina grzanego przynieść, wypił je i legł znowu na pościeli. Coś musiał robić — a ochoty nie miał do niczego. W sobie już nie czuł ani woli, ani mocy...
Buśko wszedł i siadł znowu na pieńku. Biały spojrzał nań.
— Słuchaj — rzekł cicho — wszystko to na nic... Namby sobie parę dobrych koni wziąć — i ruszyć nazad do Budy...
Ja wiem że Ludwikby mnie dobrze przyjął?
— Zawczasu jeszcze — pokręcił głową Buśko — a cóż będzie z panną? Szkoda jej — i znowu każą w habit się oblec.
— I to prawda! — odparł książę — masz rozum, ja zawsze mówiłem, że ty rozum masz.
Rozśmiał się mały.
— Ja też to samo mówiłem sobie zawsze, a to bieda że oprócz księcia, nikt mi wierzyć nie chciał.
— Ludwik — przerwał Biały — nie jest zły człowiek, ale mu się zdaje, że jest taki wielki, iż drudzy przy nim nic nie znaczą.
— Ludwik? — powtórzył Buśko — zły nie jest, ale jak mu się robak nawinie pod nogą, to — zgniecie.
— Przecież ja nie jestem robakiem? — ofuknął Biały.
— Alboż ja to mówiłem? — odparł Buśko. — A zawsze mu się pod nogą nawijać niebezpiecznie...
Nagle porwał się książę z pościeli.
— Nie! nie — zawołał — niema nic jeszcze straconego? Błazeństwo ten Włocławek... Przecie ja go wziąłem we czterech ludzi!
Rozśmiał się.
— Tak, a Sędziwój paru set potrzebował, aby mi go odebrać. Prawda?
Potwierdził Buśko, książę coś zanucił, śpiewak mu zaczął wtórować, lecz — urwał nagle i spojrzał groźno.
— Cały ten świat — krzyknął — panowanie, moc, bogactwo i baby wszystkie i wszystkie błyskotki marne — garści kłaków niewarte... Plunąć na to! Niema się o co dobijać.
Zaczął się śmiać siedzący w kącie.
— Ja to jeszcze w refektarzu czasu postu u Benedyktynów, gdy śmierdzącą oliwę dawali — powtarzałem — rzekł poważnie — powtarzałem to nieraz mając buty dziurawe, a książę się śmiał ze mnie.
Biały już może myślał o czem innem, fantazja jego ciągle się na nowe przerzucała drogi.
Po wieczerzy był wesół bardzo, kazał grać i śpiewać Buśkowi; kazał ludziom wytoczyć piwa, być dobrej myśli, krzyczał głośno i naśmiewał się ciągle powtarzając jedno, że gdzie on czterech ludzi potrzebował, to Sędziwój kilkuset.
Nazajutrz do dnia po tem rozweseleniu sztucznem, zrana wstał Biały, wybladły, zestarzały, bezmówny i na rękach sparłszy głowę wzdychał. Po cichu znowu przyznał się Buśkowi że wszystko było — stracone.
Tymczasem Gniewosz wyprawiony na zwiady pociągnął ku Włocławkowi.
Przez cały dzień wlokąc się w słotę, która nagle go zaskoczyła po upałach, nie spotkał nikogo z kimby się mógł rozmówić. Po gospodach przejezdni mówili, że Włocławek był wzięty, ale że przy obleganiu go Sędziwója[6] nie było... tylko z ręki jego Jaśko Kmita... Zawczasu stanął na nocleg Gniewosz w wiosce kościelnej i na probostwo poszedł do znajomego plebana.
Zdziwił się znajdując tu, choć już było po zielonych świątkach, świeżym tatarakiem wysłane izby, umiecione podwórko i jakieś przygotowania jakby na przyjęcie gości.
Proboszcz ksiądz Wawrzyn powitał go z uśmiechem.
— Nie wiecie rychło wojewoda nadciągnie?
— Jaki?
— A no — przecie go pewnie poprzedzacie — nasz pan Sędziwój.
— Ale ja o bożem świecie nie wiem — odparł cofając się Gniewosz — a jeśli się go spodziewacie, nie będę wam natrętnym.
— Owszem, zostańcie — prosił ks. Wawrzyn... tylko co go nie widać.
Chciał złapany tak stary wyśliznąć się, ale nim go proboszcz puścił, już wojewoda z dworem swoim nadciągnął. U wnijścia zobaczywszy i poznając Gniewosza, zawołał nań.
— Chodźcie na plebanję, dobrze żem was napytał; mam mówić z wami.
Stary trochę ścierpł, lecz strachu po sobie pokazać nie chciał.
Chwila upłynęła, nim wojewoda się rozłożył, przywitał, rozmówił z księdzem i mógł do Gniewosza zwrócić.
Był spokojnego umysłu, nie okazywał najmniejszej troski, i swobodnie tak poczynał sobie, jakby sprawy Gniewkowskiego księcia na świecie nie było.
Uczyniło to na starym wrażenie, w tem Sędziwoj[7] rzekł, rękę mu kładąc na ramieniu.
— Słyszę byliście u ks. Władysława i musicie wiedzieć co on zamierza? Źli ludzie złą mu myśl poddali, gubi się biedaczysko... Żal mi go...
Gniewosz tylko coś niewyraźnego przebąknął.
— Wiecie co? Gniewosz... byliście z nim dobrze — póki czas, ratujcie go.
— Cóż ja mogę? panie wojewodo? — zamruczał stary.
— Będziecie mogli, gdy zechcecie, powiedzieć mu słowa prawdy, ciągnął dalej poważnie wojewoda. Dawno się od kraju oddalił, nie zna go, nie widzi tego, że się na żaden sposób nie utrzyma, gdy ja na niego pójdę, król nań zagniewany, mógłby go rozbroić pokorą, a tak nie otrzyma nic, życie może stracić, lub pójść na długoletnią niewolę...
Włocławek wzięty, ten sam los Złotoryę i inne zamki czeka...
Ruszył ramionami.
— Nakazano mi największą surowość — mówił — nikomu przebaczonem nie będzie... Głowy na karku nie pewien...
Choć nieco przestraszony, i otwartą mową Sędziwoja wywiedziony ze złudzeń, Gniewosz chciał sprobować stanąć w obronie Białego...
— Panie wojewodo — rzekł — trzeba bo mieć litość nad nim, i pomiarkowanie... Przecież w jego żyłach krew naszych królów płynie...
— Tak — przerwał Sędziwój, ale się ona tak zmięszała przez wieki z różnemi ścieki, że jej już tam nie poczuć i nie poznać...
— Żal go...
— A co to pomoże, gdy sam sobie szkodzi i nie żałuje siebie — podchwycił Sędziwój. — Mnie go też żal... a dla tego gdy moi żołnierze go ubiją, nie powiem słowa...
Niema dlań ratunku, tylko pokora i przebłaganie króla, którego zdradził...
— Wywłaszczono go niesprawiedliwie — rzekł Gniewosz.
— Jako żywo — sam on się wywłaszczył i wyprzedał, pieniądze wziął od Kaźmirza...
— Innym ponadawano dzielnice — odparł stary.
— Przecież mnichy nie panują, a on habit wziął, i choć go zrzucił, nie przestał być mnichem...
Zamilkł Gniewosz.
— Przyjacielem mu jesteście — rzekł, przybliżając się do starego wojewoda. — Zaprawdę, powinnibyście do opamiętania go przywieść. Gdy nas do ostateczności doprowadzi, zły go los czeka... poddawszy się, miałby we mnie orędownika...
Stary się namyślał.
— Naprawdę to mówicie? — spytał.
— Żart by mi nie przystał — odezwał się z powagą Sędziwój. — Sprawa nie na drwiny — bo w niej o żywot i poczciwość chodzi.
Bronić się może, miesiąc, dwa, ale w końcu osaczę go, wezmę i gdy mi się w ręce dostanie...
Tu zamilkł nieco.
— Cóż go czeka? — spytał Gniewosz.
— U mnie sprawa króla i pokój kraju pierwsze oko w głowie. Jeśli warchoł ma nam wiecznie pokój mącić...
Ręką pokazał na szyję...
— Rzecz skończona...
— Okrutnikiem nie będziecie — szepnął Gniewosz.
— Sprawiedliwym być muszę — ciągnął Sędziwój — a sprawiedliwość litości nie zna.
Gniewosz, pod którym nogi trochę drżały, przysiadł się w rogu na ławie.
Wojewoda tymczasem z plebanem rozmawiał, śmiejąc się. Żartował z niego, że go obje ze swym dworem...
Zwrócił się potem do gościa — który powoli z ławy się poruszył. Stanął naprzeciw niego.
— Wiesz co — rzekł — nie tak ja jestem serca okrutnego, jak sądzisz... — Znasz księcia, jedź do niego, powiedz mu niech w pokorę uderzy... będę sam za nim do króla przemawiał... Niech nie roi o piastowskiej swej krwi... ma przykład na mazurach, którym rozumu nie brak, że najbezpieczniej siedzieć spokojnie... Król mu pewnie coś wydzieli, królowa się za nim przyczyni. Niech siebie i ludzi nie gubi.
Tak rozpocząwszy od niechcenia Sędziwój, widząc że Gniewosz powoli mięknie i przekonać się daje, nastał nań silniej, gorącej — namówił wreście, żeby do księcia jechał, a zaręczył mu, iż pokorą jedną się ocali...
Cały wieczór trwały o tem rozmowy — a nazajutrz, gdy Sędziwój ku Włocławkowi dalej ciągnął, Gniewosz się zawrócił szukać Białego...
Nie był pewien gdzie go znajdzie; bo z księciem z dnia na dzień, nic nikt przewidzieć nie mógł. Wśród nocy nagle wyciągał w pole... zawracał i coraz co innego wymyślając, natychmiast przyprowadzał do skutku.
Gniewosz spieszył niespokojny. Wojewoda zupełnie przekonał, iż opór i walka były próżne. Sam stary teraz zbliska się przypatrzywszy księciu, nie wiele sobie po nim obiecywał. Chciał go ratować, gdy Sędziwoj[8] tak litościwym się okazał.
Właśnie książę tego dnia udał się był do Gniewkowa, ztamtąd mając wielką ochotę nocą dobiedz do Drzdenka dla pomówienia z Ulrykiem i Dobrogostem... Już miał konie kazać siodłać, gdy Gniewosz zmęczony nadjechał.
Poszli z nim natychmiast do komory osobnej, lecz nim przybyły miał czas zdać sprawę ze swej wycieczki, Biały mu przerwał wykrzyknikiem.
— Wiesz, Gniewosz... ptak, którego mi w Gnieznie darowano, przepadł! Buśkę muszę kazać wsadzić w dyby...
Dziwny ten wykrzyknik pozostał bez odpowiedzi, książę też już o pytaniu zapomniał, o ptaku i o Buśku.
— Cóż przywozisz? — rzekł żywo.
Gniewosz z pewnem wahaniem rozpoczął ostrożnie opowiadanie... Biały słuchał go z pozornie natężoną uwagą... Brwi mu się ściągały.
Gdy stary w ostatku poselstwo swe sprawił, porwał się książę zapalczywie.
— Nigdy w świecie o łaskę ich prosić nie będę. Ginąć raczej, ginąć, jak mnie przystało, z mieczem w dłoni...
Sędziwój się mnie lęka!
Jakże ty stary niedołęgo, nie dopatrzyłeś tego, nie zrozumiałeś. Chcą mnie na lep ladajaki pochwycić...
Nie — nie! To co mówisz, dodaje mi otuchy... Czuję że mam siłę, że za mną kraj cały, Włocławek! myślą że się ulęknę tego iż mi go odebrali. Zrobili wysiłek... aby mnie przestraszyć...
Gniewosz zamilkł, nie mogąc przemówić słowa, tak prędko i zapalczywie książę sam się podbudzając coraz — zasypywał go słowami.
— Zdrajcy! zdrajcy! wszyscy zdrajcy — ale ja się pokonać im nie dam... Zginę z mieczem w ręku, gołą garścią mnie nie wezmą.
Dał mu się wykrzyczeć stary, i zamilkł. Po chwili jednak zapał ten już przygasać zaczął, głos cichł, oko się zamgliło, książę padł na posłanie... Zaszła w nim zmiana, zaczął wypytywać Gniewosza o szczegóły, powtarzać sobie własne wyrazy Sędziwoja.
Badał i nie odzywał się już z tem co myślał... Trwało to dobry czas... Gdy Gniewosz zamilkł — Biały westchnął...
— Zresztą — rzekł cicho — cóż mi to szkodzi za poręką Sędziwoja na rozmowę się z nim udać potajemnie?? Jak sądzisz? Nie pochwyci mnie?
— Słowo dał... Zjechać się możecie gdzieś na uboczu...
Biały głęboko się zadumał.
— Gotówbym z nim mówić — rzekł. — Któż wie? Ja tu tak bardzo na nikogo rachować nie mogę... Lasota mi nie mówi nic, ale Buśko codzień przynosi wiadomość, że ktoś w nocy drapnął. Ludzie mnie opuszczają... Gdym płynął do ziemi świętej, pomnę, mówili marynarze, iż gdy okręt ma przepaść, szczury się z niego wynoszą.
To są szczury...
Znużony jestem, mój stary... Gdyby mi mój Gniewków oddali... niepotrzebowałbym więcej, Fryda Bodczanka pójdzie za mnie... Papież mnie zwolni ze ślubów... Królowa Elżbieta przemówi za mną...
Gniewosz, który tylko co słyszał go zaklinającego się, że umrze z mieczem w ręku, popatrzał nań zdumiony...
— Chcesz książę, bym mu widzenie się z Sędziwojem ułatwił? — spytał.
Zwrót jakiś znowu nastąpił w umyśle Białego, zaciął usta...
— Sam niewiem... — rzekł. — Zobaczemy... do jutra...
Szli spać. Książę sobie piosnki śpiewać kazał[9]
— Wiesz — rzekł do Buśka, któremu się ze wszystkiego zwierzał. — Możeby nam czas było spocząć. Ta wojna to obrzydliwa rzecz. Z konia na koń, ani zjeść, ni się wyspać...
Bitwę rozumiem... ale nim do niej przyjdzie!
I poco się to wszystko zdało?
Zamilkł i śmiejąc się zapytał.
— Buśku — a tybyś się jeszcze ożenił?
Mały rozśmiał się.
— Gdybym księciem był! — rzekł — czemu nie, a prostemu człowiekowi na starość!
Oczy się kleiły Białemu... który już dalszego wywodu swojego śpiewaka nie słyszał... zasnął.
Jak na świt posłał książę po Gniewosza, musiano go budzić. Kazał mu się zbliżyć do ust swych uchem.
— Jedź do Sędziwoja — rzekł — chcę mówić z nim — niech mi słowo da... i żeby o tem nie wiedział nikt...
Ptak mi zginął — to zły jest znak... Sen miałem niedobry... Odpocząć pragnę... Niech Sędziwój mi Gniewków wyrobi. Ja tymczasem pojadę do Drzdenka i posiedzę tam... Bodcza i Bodczanka zawsze mi radzi.
Wysłuchawszy polecenia stary, kazał sobie zgrzać piwa, różaniec na rękę wziął, i zabierał się wyjeżdżać, zawołano go do księcia.
— Wiesz co? — rzekł wstając z pościeli — możebyś nie jechał... Sam niewiem.
Gniewosz popatrzał nań zdumiony.
— Nie sądź bo — nagle zawołał Biały — że nie jestem pewny co czynić.. Owszem.. lecz...
Niedokończył.
— Bądź co bądź — dodał — wybrałeś się — jedź. Nie wiem, czy to na dobre wyjdzie, lecz namówiłeś mnie... Rób jak chcesz.
I legł na pościel znowu... Stary przyjaciel smutny i chmurny, siadł na konia.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwoja.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – wcześnie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwoja.
- ↑ Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwoja.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwoja.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwój.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwój.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki.