Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
W Elsham Wood.

Po powrocie do Scotland Yardu Elk pogrążony był jeszcze w zamyśleniu.
— Największą trudnością jest dla nas to, że Żaby nie są bezprawnym związkiem, — rzekł Dick. — Trzeba będzie jeszcze wkońcu prosić prezydenta ministrów o zatwierdzenie tej spółki.
— Może i on jest Żabą! — rzekł Elk z miną beznadziejnie ponurą. — Niech się pan ze mnie śmieje! Kapitanie Gordon, powiadam panu, wysokie osoby są w to wmieszane. Zaczynam już podejrzewać każdego.
— Może pan zacznie ode mnie, — rzekł Dick swobodnie.
— Już dawno zacząłem, — brzmiała szczera odpowiedź. — Potem przyszło mi na myśl, że jako dziecko byłem lunatykiem. Może prowadzę podwójne życie i za dnia jestem detektywem, a w nocy Żabą... kto wie!... Gdyż jedno jest dla mnie jasne, że wśród Żab musi być jakiś genjusz, — ciągnął z nieświadomą nieskromnością.
— Lola Bassano? — podsunął Dick.
— Nie, ona nie umie organizować. Kiedy miała dziewiętnaście lat, prowadziła trupę, która zmarniała wskutek złej organizacji. Sądzę, że do kierowania Żabami trzeba mieć przynajmniej takąż inteligencję, co naprzykład do kierowania bankiem. Maitland byłby odpowiednim człowiekiem! Po rozmowie z Johnsonem na temat Maitlanda, zacisnąłem sieć koło niego jeszcze silniej. Johnson powiada, że nigdy jeszcze nie widział księgi bankowej starego, a choć jest jego sekretarzem prywatnym, nie wie o jego osobistych transakcjach nic więcej, jak tylko, że kupuje i sprzedaje posiadłości gruntowe. Pieniądze, jakie stary zarabia prywatnie, nie są księgowane na kontach bankowych, a Johnson był wprost przerażony, gdy mu powiedziałem, iż sądzę, że stary wogóle nie robi żadnych interesów poza prowadzeniem banku. Ale chciałbym pana teraz zapytać o co innego, kapitanie Gordon. Czy nie chciałby pan przekonać się raz na zawsze, że miss Bennett nie ma z tem nic wspólnego?
— Nie sądzi pan chyba, że to jest możliwe? — zawołał Dick, znowu ogarnięty przerażeniem.
— Jestem zdecydowany uwierzyć o każdym we wszystko! — rzekł Elk. — Szosa jest teraz pusta, za godzinę możemy być w Horsham. Ja osobiście wiem z całą pewnością, że to nie był głos miss Bennett, ale niech pan weźmie pod uwagę, że musimy pisać raporty dla tych ludzi z góry („ludzie z góry“ była to u Elka niezmienna definicja wyższych władz policyjnych), a wtedy brzydkoby wyglądało, gdybyśmy napisali, że słyszeliśmy przez radjo głos miss Bennett i nie zadaliśmy sobie nawet trudu przekonania się, gdzie się ona rzeczywiście w tym czasie znajdowała.
— Ma pan rację, — rzekł Dick. Elk krzyknął na szofera i podał mu nowy kierunek.
Świtało już, gdy auto zbliżyło się do Maytree Cottage. W domu nie widać było oznak życia. Rolety były spuszczone, nigdzie nie paliło się światło.
Dick zawahał się, gdy Elk wyciągnął rękę do dzwonka. — Nieradbym budzić tych ludzi, — przyznał. — Stary Bennett gotów pomyśleć, że przywozimy złe wieści o jego synu.
Ale okazało się, że nie potrzebowali budzić Johna Bennetta. Zawołano nazwisko Elka, a gdy detektyw podniósł głowę, ujrzał tajemniczego człowieka, wychylającego się z okna.
— Co pana tu sprowadza, panie inspektorze? — zapytał cicho, aby nie obudzić córki.
— Nic szczególnego, — szepnął Elk wgórę. — Słyszeliśmy dzisiejszej nocy pewną wiadomość przez radjo i wydało nam się, jakby to był głos pańskiej córki.
John Bennett zmarszczył brew, a Dick widział, że wątpił w prawdę tego wyjaśnienia.
— I ja słyszałem ten głos, mr. Bennett, — potwierdził. — Przysłuchiwaliśmy się dość ważnej wiadomości, a okoliczności zmuszają nas do stwierdzenia, czy to miss Bennett mówiła.
— To dziwna historja, — rzekł Bennett, kiwając głową. — Zaraz zejdę i wpuszczę panów.
Otworzył drzwi i Wprowadził ich do ciemnego pokoju; ubrany był w stary szlafrok. — Obudzę Ellę, która z pewnością będzie panom mogła dowieść, że jest od dziesiątej w łóżku.
Wyszedł z pokoju, odsunąwszy rolety, aby wpuścić światło dzienne.
Słyszeli, jak wchodził po schodach, ale po chwili wrócił, a na twarzy jego widniało przerażenie.
— Nie rozumiem tego, — mruknął. — Elli niema w pokoju. Widać, że spała, ale musiała się ubrać zpowrotem i wyjść.
Elk podrapał się w podbródek, unikając wzroku Dicka.
— Miss Ella często chyba wychodzi na tak wczesne spacery?
— Nigdy tego nie robiła. Dziwne, że nie słyszałem, jak odchodziła, gdyż spałem dziś bardzo mało. Wybaczcie mi, panowie, na chwilę.
Wyszedł z pokoju i po kilku minutach powrócił ubrany. Było już zupełnie jasno, choć słońce nie wzeszło jeszcze. John Bennett wydawał się niemniej zaniepokojony niż Dick.
— Czy jadąc autem nie zauważyliście panowie nikogo? Dick potrząsnął głową.
— Możebyśmy pojechali gościńcem dalej w stronę Shoreham?
— Chciałem panu to właśnie zaproponować, — rzekł Dick. — Czyż to dla niej nie niebezpieczne spacerować o tej porze samej? Drogi roją się od włóczęgów!
Stary nie odpowiedział. Usiadł obok szofera, utkwiwszy wzrok w szosie. Auto ujechało z szybkością pociągu pośpiesznego dziesięć mil, potem zawróciło i poczęło przeszukiwać boczne drogi. Kiedy się zbliżyli do wsi, Dick wskazał na gęsty las, ku któremu prowadziła wąska ścieżka.
— Jak się nazywa ten las?
— To Elsham Wood, w tę stronę chyba nie poszła! — zawahał się Bennett.
— Spróbujmy w każdym razie, — rzekł Dick, i skierowali się przez lasek z wysokich drzew, których rozrosłe wierzchołki ocieniały drogę.
— Tu są ślady auta, — rzekł nagle Dick.
Ale Bennett potrząsnął głową. — Wiele osób przyjeżdża tu, aby spędzić niedziele na powietrzu.
Dick zauważył jednak słusznie, że ślady te były świeże, a teraz stwierdził także, że skręcały one z drogi i wjeżdżały między drzewa. Auta nigdzie jednak nie było widać. Droga skończyła się i wjechali na polanę. Z trudnością zawrócono auto zpowrotem. Przejechali znowu przez lasek i wyjechali na gościniec, gdy Dick wydał nagle okrzyk.
John Bennett dostrzegł już córkę. Szła szybkim krokiem przed nimi, przez środek gościńca, a gdy usłyszała zbliżające się auto, zboczyła na skraj drogi, nie oglądając się za siebie. Potem podniosła oczy, ujrzała ojca i zbladła. Za chwilę John Bennett był przy niej.
— Ależ, dziecko kochane, — rzekł z wyrzutem, — gdzieś ty była przez ten cały czas?
Dickowi wydało się, jakoby Ella była przestraszona. Oczy Elka zwężyły się badawczo.
— Nie mogłam spać i wyszłam trochę, ojczulku, — rzekła i kiwnęła Dickowi głową. — Skąd pan tutaj o tak wczesnej godzinie, kapitanie Gordon? To prawdziwa niespodzianka!
— Przyjechałem prosić panią o rozmowę, — rzekł Dick z wielką powagą.
— Mnie! — zawołała Ella, szczerze zdumiona.
— Kapitan Gordon słyszał tej nocy twój głos w radjo i chciałby się o tem czegoś bliższego dowiedzieć. Czy wyszłaś w sprawie Ray’a? Czy on przyjechał? — zapytał Bennett szybko. Ella potrząsnęła głową.
— Nie, ojczulku, — odpowiedziała spokojnie. — A co do radja, to nigdy jeszcze nie mówiłam do aparatu nadawczego, nigdy go nawet jeszcze nie widziałam.
— I myśmy też byli odrazu pewni, że to nie była pani! — rzekł Dick szybko. — Elk twierdził zaraz, że to ktoś podrabiał pani głos.
— Niech mi pani powie tylko jedno, miss Bennett, — wtrącił Elk, — czy była pani wczoraj wieczorem w mieście?
Ella milczała.
— Córka moja poszła o dziesiątej spać, już panom to powiedziałem, — odpowiedział za nią John Bennett.
— Czy pani była nad ranem w Londynie, miss Bennett? — nastawał Elk.
Ku zdumieniu Dicka Ella skinęła głową potakująco.
— Czy pani była w Caverley House?
— Nie! — odpowiedziała Ella natychmiast.
— Ależ, Ello, coś ty robiła w mieście? — zapytał Bennett.
— Czy odwiedziłaś Raya?
Po chwili wahania Ella zaprzeczyła.
— Czy byłaś sama?
— Nie, — rzekła Ella, a usta jej zadrgały. — Proszę cię, nie pytaj więcej. Nie mogę mówić w tej sprawie swobodnie... Ojcze, miałeś do mnie zawsze zaufanie, będziesz mi przecież i nadal ufał?
John Bennett ujął jej rękę. — Będę ci ufał zawsze, dzieweczko, — rzekł. — A ci panowie muszą ci także zaufać.
Błagalne spojrzenie Elli skłoniło Dicka do potakującego skinięcia głową.
Elk pocierał podbródek z wściekłością.
— Ja jestem z pewnością naturą z urodzenia skłonną do zaufania, — rzekł, — i w prawdę pani słów będę równie mało wątpił, co w swoich własnych, miss Bennett. — Spojrzał na zegarek. — Ale zdaje się, że musimy już wracać i uwolnić biednego Baldera z więzienia.
— Może zjecie z nami śniadanie? — zaproponował Bennett.
Dick spojrzał na detektywa z prośbą w oczach, i Elk zgodził się z rezygnacją.
— Balderowi pewnie na godzinie mniej czy więcej nie zależy, — rzekł.
Podczas gdy Ella przygotowywała śniadanie, Dick i Elk spacerowali po szosie.
— Mam absolutne zaufanie do prawdomówności miss Bennett! — rzekł Dick z zapałem.
— Zaufanie to piękna rzecz! — mruknął Elk. — Ostatecznie miss Bennett jest niczem więcej, jak cząstką tej łamigłówki i znajdzie się wreszcie na swojem miejscu, gdy tylko położymy na właściwe miejsce cząsteczkę, zbudowaną na podobieństwo żaby!
Z miejsca, w którem się znajdowali, mogli, patrząc w kierunku Shoreham, dojrzeć początek wąskiej drogi, wiodącej ku lasowi Elsham.
— Ale co jest dla mnie w tem wszystkiem zagadkowe, — mruknął Elk, — to dlaczego nagle wśród nocy musiała iść na spacer do lasu!
Urwał i pochylił głowę, nadsłuchując. Warczenie samochodu zbliżało się coraz bardziej. Wolno ukazała się na ścieżce leśnej najpierw chłodnica, a potem reszta wielkiej limuzyny. Samochód zbliżał się do nich, zwiększając coraz bardziej szybkość. W chwilę później przemknął koło nich. Zdążyli zauważyć samotnego pasażera.
— A niechże mię licho porwie! — rzekł Elk, który rzadko używał przekleństw. Ale w tej chwili Dick uważał to istotnie za usprawiedliwione, gdyż człowiekiem w limuzynie, człowiekiem, z którym Ella spotkała się w nocy w lesie Elsham, był... był Ezra Maitland!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.