Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bractwo Wielkiej Żaby |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Fellowship of the Frog |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wiecznie niezadowolony urzędnik Elka był jak zwykle w nastroju zrzędziarskim.
— Ci z Rekordu znowu mi nasolili, — skarżył się z goryczą. — Rekord więcej sobie pozwala, niż całe to przeklęte biuro razem.
Walka między Balderem a „Rekordem“ — co było skróconą nazwą owego wydziału Scotland Yardu, gdzie przechowywano dokładne opisy i biografje przestępców — trwała już od dłuższego czasu. Rekord przeciwstawiał się z powagą i dostojeństwem wszystkiemu, co nie było faktem wciągniętym do rubryk. Urzędnicy Rekordu nie czuli dla nikogo szacunku i ścigali każdego, kto oparł się ich przepisom, choćby to był sam szef policji.
— Cóż się znowu stało? — zapytał Elk.
— Wie pan, mają tam teraz moc materjału o tym człowieku... jakże on się nazywał...?
— Lynje?
— Tak, tak. Ale zdaje się, że im zginęła jakaś fotografja. Nazajutrz po owym dniu, kiedy je pan przeglądał, poszedłem do Rekordu i kazałem sobie znowu dać te akta, bo myślałem, że będzie pan dalej czytał. Ale że pan nic nie mówił, więc odniosłem je zpowrotem. A oni powiadają teraz, że im brakuje jakaś fotografja i wymiary.
— Czy to ma znaczyć, że zginęły?
— Jeżeli zginęły, to statystyka sama je zgubiła. Zawsze mają do mnie jakieś pretensje. Zarzucają mi, że przekręcam karty z odciskami palców, — wyrzekał Balder.
— Balder, obiecałem panu kiedyś, że panu dam dobrą sposobność do awansu. Teraz będzie ją pan miał. Nie został pan ostatnio awansowany, ponieważ ci z góry przypuszczali, że był pan jednym z prowodyrów podczas ostatniego strajku. Ale ja znam uczucia pominiętych. Wiem, jak one rozgoryczają. Czy chce pan skorzystać z okazji?
Balder nadstawił uszu z zapartym tchem.
— Hagn znajduje się w oddzielnej celi, — rzekł Elk. — Niech się pan przebierze w cywilne ubranie i ucharakteryzuje się trochę, a ja pana każę zamknąć z nim razem. Jeżeli się pan boi, może pan zabrać rewolwer, a ja już tak urządzę, żeby pana nie rewidowano. Musi się pan postarać wciągnąć Hagna w rozmowę. Może mu pan powiedzieć, że pana zamknięto pod zarzutem udziału w morderstwie w Dundee. Nie pozna pana. Niech mi pan wyświadczy tę przysługę Balder, a za tydzień będzie pan miał naszywkę na ramieniu.
Balder skinął głową. Kłótliwy ton w jego głosie znikł. — To dobra okazja, — rzekł wesoło. — Dziękuję bardzo, panie inspektorze.
W godzinę później jeden z detektywów przyprowadził do Cannon Row ponurego aresztanta i wepchnął go do odosobnionej celi. Jedynym, kto poznał Baldera, był starszy dozorca, który czekał na przybycie „wabika“. Sam odprowadził Baldera do celi, wepchnął go i zawołał: — Dobranoc, Żabo!
Odpowiedź Baldera nie nadaje się do druku.
Załatwiwszy te sprawę, Elk powrócił do biura. Chciał się trochę przespać, ale sen nie przychodził. Wstał więc znowu i udał się do Cannon Row.
Dozorca zameldował mu, że nowy aresztant wiele rozmawiał z Hagnem, i Elk uśmiechnął się. Miał nadzieję, że „nowy aresztant“ nie wyjechał wobec swego towarzysza niedoli ze skargami na administrację policji.
0 trzy na trzecią spotkał się z Dickiem w sali instrumentowej admiralicji. Dodano im do pomocy operatora, i po wstępnych instrukcjach dwaj detektywi zasiedli z nim przy stole, pokrytym dźwigniami i guzikami. Dick słuchał z przyjemnością sygnałów odległych okrętów i rozmów stacyj pośredniczących. Raz zdawało mu się, że usłyszał cichy kwik, ale był on tak cichy, że nie był pewien, czy się nie myli.
— Cap Race, — rzekł operator. — Za minutę usłyszycie panowie Chicago. O tej porze są tam rozmowni.
Gdy wskazówka zbliżyła się do trzeciej, operator począł zmieniać długości fal, aby złapać oczekiwane słowa w eterze. Dokładnie minutę po trzeciej rzekł nagle:
— Macie swoje L. V. M. B.
Dick usłyszał wyraźnie:
- — Słuchajcie, wszystkie Ropuchy! Mills nie żyje! Numer Siedem zrobił z nim koniec.
- Numer Siedem otrzymuje premję sto funtów.
- — Słuchajcie, wszystkie Ropuchy! Mills nie żyje! Numer Siedem zrobił z nim koniec.
Głos był jasny i niespodziewanie słodki. Był to głos młodej kobiety.
- — Okręg dwudziesty trzeci ma się tak urządzić, żeby mógł otrzymywać instrukcje wprost od Numeru Siódmego. Instrukcje będą udzielane w zwykłem miejscu.
- — Okręg dwudziesty trzeci ma się tak urządzić, żeby mógł otrzymywać instrukcje wprost od Numeru Siódmego. Instrukcje będą udzielane w zwykłem miejscu.
Serce Dicka waliło jak młotem. Poznał mówiącą. Nie mógł mieć wątpliwości. Znał ten miękki ton głosu. Był to głos Elli Bennett. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Elk wpatrywał się w niego, i Dick robił nadludzkie wysiłki, żeby się opanować.
— Zdaje się, że to koniec, — rzekł operator.
Dick zdjął słuchawki. — Musimy jeszcze zaczekać na sygnały z dyrekcji.
Wiadomość przyniósł po kilku minutach młody oficer marynarki.
— Radiostacja nadawcza znajduje się w Londynie. Najprawdopodobniej’ w West End, w samem sercu City. Czy trudno było panu złapać fale? — zwrócił się oficer do operatora.
— Tak, — rzekł operator, — zdaje się, że mówiono zupełnie zbliska.
— W jakiej części miasta może się pańskiem zdaniem znajdować stacja? — zapytał Elk.
Oficer wskazał na mapę, którą rozłożył pierw na stole. Widniała na niej linja, wyrysowana ołówkiem. — Prawdopodobnie na tej linji, — rzekł.
Dick pochylił się nad mapą.
— Caverley House, — rzekł zdławionym głosem.
Parło go coś na powietrze. Musiał się zastanowić nad tą potwornością. Czy i detektyw poznał ten głos?
Doszli już do Whitehall, gdy Elk rzekł wreszcie:
— Brzmiało to przecież, jak doskonale znajomy głos, kapitanie Gordon, prawda?
Dick nie odpowiedział.
— Bardzo podobny głos, — ciągnął Elk, jakby mówił do siebie samego. — Rzeczywiście, mógłbym złożyć niezliczoną ilość przysiąg, że znam tę młodą damę, przemawiającą w imieniu starego pana Żaby.
— Dlaczego to zrobiła? — jęknął Dick. — Dlaczegóż, na Boga, musiała to zrobić?
— Przypominam sobie, że słyszałem ją już przed laty, — rzekł Elk. — Była wtedy podlotkiem, wstępowała właśnie na scenę.
Dick Gordon zatrzymał się i wlepił w Elka wzrok.
— Zauważyłem coś, kapitanie. Kiedy pan patrzy na skórę przez szkło powiększające, widzi pan wszelkie jej najdrobniejsze defekty, prawda? Ten telefon bez drutu to coś jakby szkło powiększające dla głosu. Zawsze sepleniła nieco, co natychmiast zauważyłem. Pan tego może nie dostrzegł, ale ja mam bystry słuch. Nie może wymówić s prawidłowo. Czy słyszał pan to dzisiaj?
Dick zauważył to i skinął w milczeniu głową.
— W niektórych sprawach nie jestem — jakby to powiedzieć? — nieomylny — ciągnął Elk. — Z datami może trochę szwankuje, naprzykład kiedy urodził się Wilhelm Zdobywca... Ale głos potrafię zapamiętać!
Mijali właśnie ciemną bramę Scotland Yardu, gdy Dick rzekł tonem rozpaczy: — Naturalnie, że to był jej głos! Ale nie miałem pojęcia, że występowała na scenie. Czyżby i ojciec jej był aktorem?
— O ile mi wiadomo... nie ma ojca, — brzmiała odpowiedź Elka. Dick spojrzał na niego jak na szaleńca.
— Czy pan zwarjował? Ella Bennett nie ma ojca?
— Przecież ja nie mówię o Elli Bennett! — rzekł Elk. — Ja mówię o Loli Bassano!
Nastąpiła chwila milczenia.
— Więc pan sądzi rzeczywiście, że to mówiła Lola? — zapytał wreszcie Dick z ulgą.
— Naturalnie, że Lola! Była to może bardzo dobra imitacja głosu miss Bennett, ale każdy imitator powie panu, że takie łagodne głosy altowe łatwo naśladować.
— Ale z pana łotr! — zawołał Dick, czując, że kamień spada mu z serca. — Wiedział pan doskonale, że mówię o Elli Bennett, i trzymał mię pan na katuszy!
— Która teraz godzina? — rzekł Elk chłodno zamiast odpowiedzi. Było pół do czwartej. Elk zebrał swoje rezerwy i w dziesięć minut później niewielki oddział policji wysiadł z auta przed zamkniętą bramą Caverley House. Portjer nocny zjawił się na dźwięk dzwonka.
— Znowu alarm gazowy? — zapytał, poznając Elka.
— Proszę o książkę domową, — rzekł Elk, a portjer zaczął natychmiast wyliczać nazwiska, zawód i charakter lokatorów.
— Do kogo należy ten blok domów?
— Do Domu Bankowego Maitlanda. Teraz mr. Maitland kupił też pałac księcia Caux na Berkeley Square i...
— Niech mi pan nie opowiada jego całego życiorysu. O której godzinie miss Bassano wróciła do domu?
— Była cały wieczór w domu. Od jedenastej.
— Czy był ktoś u niej?
Portjer zawahał się. — Mr. Maitland przyszedł z nią, ale zaraz odszedł.
— Poza tem nikt?
— Nikt, prócz mr. Maitlanda.
— Niech mi pan da zapasowy klucz.
Portjer żachnął się. — Stracę posadę, — rzekł błagalnie. — Czy nie może pan zapukać?
— O, owszem, — rzekł Elk. — Niema dnia, żebym kogoś nie puknął w plecy przy aresztowaniu. Ale mimo to chciałbym mieć klucz.
Elk nie wątpił, że Lola zamknęła drzwi od wewnątrz na zasuwkę, i przypuszczenie jego sprawdziło się. Zadzwonił i czekał dość długo, zanim w okienku ukazało się światło, i Lola zjawiła się w szlafroku i czepku.
— Co to ma znaczyć, panie inspektorze? — zapytała. Nie próbowała nawet okazać zdziwienia.
— Zwykła przyjacielska wizyta. Czy mogę wejść?
Lola otworzyła drzwi szerzej, i Elk wszedł w towarzystwie Gordona i dwóch detektywów. Lola ignorowała Dicka zupełnie.
— Jutro pójdę do szefa policji, — rzekła, — a jeżeli mi nie da pełnego zadośćuczynienia, ogłoszę tę sprawę we wszystkich gazetach. To rzecz niesłychana, żeby wśród nocy wdzierać się do mieszkania samotnej panny, gdy jest sama i bez opieki...
— Jeżeli istnieje pora, w której samotna panna powinna być sama i bez opieki, to właśnie noc, — rzekł Elk uprzejmie. — Chciałem tylko rzucić okiem na pani miłe mieszkanko, Lolu. Opowiadano nam, że włamano się do pani. Może w tej chwili ten złoczyńca ukryty jest właśnie pod pani łóżkiem. Myśl, że mogłaby pani być, że tak powiem, zdana na łaskę i niełaskę takiego nikczemnego osobnika, nie daje spokoju naszej rycerskości. Williams, proszę przeszukać jadalnię! Ja zbadam salon. I sypialnię.
— Nie wejdzie pan do mojej sypialni, jeżeli ma pan w sobie choćby odrobinę przyzwoitości, — oburzyła się Lola.
— Niestety, nie mam jej, — przyznał Elk, — ani iskierki. Zresztą pochodzę z licznej rodziny, było nas w domu dziesięcioro. Jeżeli jest tam coś, czego mam nie widzieć, niech pani powie tylko: proszę zamknąć oczy! A ja zamknę napewno.
Napozór nie było jednak nic, co mogłoby się wydać podejrzane. Z sypialni przechodziło się do łazienki, gdzie okno było otwarte. Elk oświetlił latarką zewnętrzną stronę muru i zobaczył małą cewkę szklaną.
— To wygląda zupełnie jak izolator, — mruknął.
Powrócił do sypialni, szukając aparatu radjonadawczego. Otworzył drzwi olbrzymiej mahoniowej szafy do ubrań i zanurzył w niej rękę. Była to najpłytsza szafa, jaką widział kiedykolwiek, a tylna ściana wydała mu się dziwnie ciepła.
Lola obserwowała go z pogardliwym uśmiechem. Elk zamknął zpowrotem drzwi szafy, szukając ręką guzika. Długo trwało, aż go znalazł, ale wreszcie jakiś kawałek inkrustacji ustąpił pod naciskiem jego palca. Rozległ się cichy szmer i przednia część szafy poczęła się obracać.
— A, ukryte łóżko! To praktyczny wynalazek!
Ale nie było to łóżko, lecz kompletny aparat, jakich używają radjostacje nadawcze. Elk patrzał i podziwiał.
— Ma pani z pewnością pozwolenie na to? — zapytał. Nie przypuszczał coprawda, aby tak było, gdyż zezwolenia na stacje nadawcze wydawane są w Anglji w bardzo niewielkiej ilości.
Ale Lola podeszła do biureczka i wyjęła żądany dokument.
— Dzielna z pani osoba, — rzekł Elk z szacunkiem. — Radbym zobaczyć też zezwolenie, jakie pani ma od Żaby Numer Jeden.
— A ja radabym wiedzieć, czy pan zawsze budzi ludzi po nocy, żeby ich pytać o zezwolenia?
— Korzystała pani dzisiejszej nocy z tego aparatu w służbie Żaby, — rzekł Elk krótko. — I może zechce pani wyjaśnić kapitanowi Gordonowi, dlaczego pani to uczyniła?
Lola zwróciła się po raz pierwszy do Dicka. — Nie używałam aparatu od szeregu tygodni, ale siostra jednego z moich przyjaciół prosiła mię dzisiaj wieczorem, żebym jej pozwoliła skorzystać z niego. Odeszła przed godziną.
— Ma pani na myśli miss Bennett? — zapytał Gordon, a Lola z idealnie odegranem zdumieniem uniosła piękne łuki brwi.
— Skąd pan to wie?
— Kochana Lolu, teraz się zdradziłaś, — roześmiał się Elk. — Miss Bennett stała przy mnie, kiedy zaczęłaś przemawiać żabim językiem. Złapałaś się, Lolu. A najlepsze, co możesz zrobić, to usiąść i opowiedzieć nam całą historję. Złapaliśmy wczoraj wieczorem Numer Siódmy i wiemy wszystko. Jutro Wielka Żaba będzie w kajdankach, a ja przyszedłem ci dać ostatnią szansę. Przyznam, że w gruncie rzeczy lubiłem cię zawsze potajemnie. Coś w tobie przypomina mi dziewczynę, którą kochałem niegdyś do szaleństwa.
— Powiem panu jedno tylko, Elk, — rzekła Lola. — Nikogo pan nie złapał i nikogo pan nie złapie. Wsadził pan tego pokrakę Baldera do jednej celi z Hagnem, żeby przeżyć triumf. Ale nie przeżyje pan nic prócz wielkich, wielkich nieprzyjemności.
Kiedy indziej Dick byłby bardzo ubawiony wrażeniem, jakie słowa te wywarły na Elku, gdyż podbródek nieszczęsnego detektywa opadł, a oczy spoglądały bezradnie na Lolę ponad okularami.
— Hagn nie zezna nic, — ciągnęła Lola. — Gdyż ręka Żaby dosięgłaby go, jak dosięgła Litnowa i Millsa, jak dosięgnie pana, gdy Żaba uzna pana za godnego tego zaszczytu. Tak, teraz może mię pan aresztować, jeżeli pan chce. Słyszał pan przez dyktafon wszystko, co opowiadałam Ray’owi Bennettowi. Dlaczego nie zaaresztuje mnie pan, żeby mi wytoczyć proces?
Upokorzony Elk wiedział dobrze, że nie miał dowodów winy, żeby ją móc oskarżyć. A Lola wiedziała, że on to wiedział.
— Czy pani sądzi, że w ten sposób wymknie mi się pani, Bassano?
Słowa te wypowiedział Gordon, a Lola rzuciła mu złe spojrzenie.
— Przed mojem nazwiskiem stawia się „miss“, — warknęła.
— Prędzej czy później będzie pani tylko numerem, — rzekł Dick spokojnie. — Prędzej czy później złapię panią, a jeżeli nie ja, to mój następca. Przed prawem nie może się pani obronić, gdyż prawo jest wieczne.
— Rewizji mego mieszkania nie mogę panu zabronić, ale kazania nie mam potrzeby ani chęci słuchać, — rzekła Lola pogardliwie. — A jeżeli panowie skończyli, to pozwolę sobie poprosić, abyście mi się dali trochę wyspać, żebym rano nie była brzydka.
— To jedyna rzecz, której nigdy nie potrzebuje się pani obawiać, — rzekł szarmancki Elk, a Lola roześmiała się.
— Niezły z pana człowiek, Elk, — rzekła. — Jest pan coprawda kiepskim detektywem, ale serce ma pan złote.
— Gdyby to było prawdą, nie odważyłbym się zostać sam w pani towarzystwie! — brzmiała odpowiedź Elka, cofającego się do drzwi z ukłonem.