Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.
Ray dowiaduje się prawdy.

Lola pierwsza odzyskała panowanie nad sobą. — To nieładnie z pańskiej strony tak nas nastraszyć. Od czasu, gdy tyle się o tem czyta w gazetach, bardzo się boję Żab.
— Ten znak to moja najnowsza zdobycz, — rzekł Dick z drwiącą powagą. — Nauczyła mię tego Żaba trzydziestego stopnia, jako znaku, który daje stary mistrz, Wielka Żaba, gdy raczy odwiedzić swoich poddanych.
— Pańska Żaba trzydziestego stopnia kłamie zapewne, — rzekła Lola, zarumieniona z gniewu. — Wogóle Mills...
— Nie wspomniałem wcale o Millsie, — rzekł Dick.
— Ale o jego aresztowaniu pisały przecież wszystkie gazety.
— Wiadomość ta nie ukazała się w żadnej gazecie, — rzekł Dick, — chyba tylko w „Nowym Kurjerze Żabim“, w rubryce „Osobiste“.
Ray wysunął się o krok naprzód. — Co pana tutaj sprowadza, Gordon? — zapytał.
— Chciałbym pomówić z panem prywatnie, — rzekł Dick.
— Niema rzeczy, której nie mógłby mi pan powiedzieć w obecności moich przyjaciół, — odparł Ray, któremu zrobiło się nieswojo.
— To też obecność pańskiej siostry nie krępuje mnie, — rzekł Gordon.
— Chodźmy, Lew, — rzekła Lola, wzruszając ramionami. Ale Ray powstrzymał ich.
— Przepraszam bardzo, czy to jest mój dom, czy nie? — zapytał z wściekłością. — Wdziera się pan do mego mieszkania, obraża pan moich przyjaciół i poprostu wyrzuca ich za drzwi! Podziwiam pańską odwagę. Oto drzwi!
— Jeżeli pan to tak rozumie, muszę odejść! — rzekł Dick. — Ale przyszedłem tu, aby pana ostrzec.
— Fi, gwiżdżę sobie na pańskie ostrzeżenia!
— Przyszedłem, aby panu powiedzieć, że wedle postanowienia Wielkiej Żaby będzie pan musiał na przyszłość pracować za otrzymane pieniądze. To wszystko.
Nastąpiła chwila śmiertelnej ciszy, którą przerwał wreszcie głos Elli.
— Żaby? Ależ mr. Gordon, Ray nie należy przecież do Żab?
— Jest to dla niego może nowiną, ale mimo to tak jest. Pańscy goście, Ray’u, to wierni słudzy tego płazu, Lola jest przez niego utrzymywana, tak samo jak jej mąż...
— Kłamco! — zawołał Ray. — Lola nie jest zamężna. Jest pan nędznym kłamcą. Precz, zanim pana sam wyrzucę!
Milczące błaganie Elli skłoniło Dicka do tego, że bez słowa skierował się do drzwi. Na progu odwrócił się i wlepił zimny wzrok w Lewa Brady.
— W księdze Żaby obok pańskiego nazwiska postawiony jest wielki znak zapytania, Brady! Niech się pan ma na baczności!
Brady załamał się pod tym ciosem, — gdyż był to cios.
Gdyby się mógł zdobyć na odwagę, pobiegłby za Gordonem na korytarz, aby wybłagać od niego dalsze informacje. Ale nie poważył się, stał tylko bezradnie na środku pokoju i spoglądał na drzwi, które gość zamknął za sobą.
— Na miłość boską, wpuśćmy tu trochę świeżego powietrza! — zawołał Ray, otwierając okno, — Ten człowiek to przecież chodząca zaraza... Zamężna! Mnie to chce wmówić?... Odchodzisz już, Ello?
Siostra skinęła głową.
— Powiedz ojcu, że napiszę do niego. Wstaw się za mną i dowiedź mu, że i on postępował ze mną niesłusznie!
Ella wyciągnęła do niego rękę. — Bądź zdrów, Ray’u, — rzekła. — Może wrócisz do nas jednak? — Wzruszenie owładnęło nią i łzy popłynęły jej z oczu. Przytuliła się do brata i szepnęła: — O Ray’u, Ray u, to przecież nieprawda, ty nie należysz do Żab?
— Ależ Ello, tyle w tem jest prawdy, co w historji o małżeństwie miss Bassano... Sensacje! Gordon lubi sensacje!
Ella skinęła Loli na pożegnanie głową, nie podając jej ręki. Lew Brady patrzał pożądliwie, jak Ray odprowadzał siostrę do windy.
— Co on przez to myślał, Lola? — zapytał Brady, gdy zostali sami. — Gordon coś wie! Słyszałaś? Znak zapytania przy mojem nazwisku! To źle... Lola, mam już dosyć tych Żab. Już mi to działa na nerwy!
— Jesteś głupcem, — rzekła Lola spokojnie. — Gordon dopiął celu, napędził ci strachu.
— Strachu? — odparł Lew. — Ty się nie boisz, bo nie masz wyobraźni! Jestem niespokojny, gdyż zaczynam rozumieć, że Żaby są dziesięć razy potężniejsze, niż mi się zdawało! Niedawno dopiero zabili Szkota Macleana, tak samo ze mną zrobią bez namysłu koniec. Już ja znam Żaby, Lola. To ludzie zdolni do wszelkiego przestępstwa, poczynając od mordu. Wielka Żaba jest ich bogiem, ich bałwanem... Znak zapytania przy mojem nazwisku? Gotów jestem uwierzyć w to! Wypaplałem trochę o nich, nie darują mi tego.
— Cyt! — ostrzegła go Lola. Rozległy się kroki, i Ray powrócił.
— Dzięki Bogu, już poszła! Ach, co to za straszny poranek. Żaby... Żaby... Żaby! On oszalał!
Lola spokojnie zapaliła papieros i rzuciła od niechcenia przez ramię: — Co masz przeciw Żabom? Płacą dobrze i mało wymagają.
Ray zdębiał. — Jak to rozumiesz? Przecież to są nikczemni przestępcy, którzy zabijają ludzi?
Lola potrząsnęła głową. — Nie wszyscy, — poprawiła. — To tylko motłoch. Większe Żaby są innego charakteru. Ja należę do nich, i Lew należy.
— Co ty tam gadasz u licha? — zapytał Lew z lękiem i gniewem.
— Musi się nareszcie dowiedzieć. Prędzej czy później musiał się dowiedzieć, — rzekła Lola niewzruszona. — Ray jest zbyt mądrym chłopcem, żeby miał długo wierzyć w poselstwo japońskie. Dlaczego nie ma się dowiedzieć, że jest Żabą?
— Żabą? — powtórzył Ray automatycznie, padając na krzesło.
Lola podeszła do niego. — Nie rozumiem, dlaczego miałoby być gorzej nazywać się Żabą, niż agentem obcego mocarstwa, któremu sprzedajesz tajemnice swojej ojczyzny. Wybrano cię z pośród tysięcy, ponieważ posiadasz wielką inteligencję. Powinieneś się czuć dumny, a nie oburzony. — Wyciągnęła do niego wąską, piękną rękę, którą Ray ucałował.
— Niczego naprawdę złego nie będą przecież ode mnie żądali? — zapytał lękliwie. — Nie nadaję się zresztą zupełnie do zabijania ludzi, ale może masz rację — nie można winić „Żaby“ za wszystko, co robią jego ludzie. Pod jednym tylko względem nie ustąpię, Lolu: bezwarunkowo nie pozwolę się tatuować!
— Głuptasie! — rzekła Lola, wyciągając białe ramię. — Czyż ja jestem tatuowana? Albo Lew? Starsi nigdy nie są tatuowani! Nie wiesz wcale, jak wielka przyszłość cię czeka, mój drogi.
Ray ujął jej rękę i pogładził. — Lolu, — rzekł, — ta historja, którą opowiadał Gordon... że jesteś zamężna... to przecież nieprawda?
Lola pogłaskała go po włosach. — Gordon jest zazdrosny. Nie, nie pytaj, nie mogę ci teraz powiedzieć wszystkiego. Ale czyż on nie ma swoich powodów?
Ray wyciągnął ku niej ramiona, ale Lola cofnęła się.
— Słuchaj, zadzwonię teraz po stolik i pójdziesz z nami na lunch. Wypijemy na zdrowie Wielkiej Żaby, która żywi nas wszystkich.
Ale gdy Lola podniosła słuchawkę, ujrzała małą, czarną skrzyneczkę metalową, umocowaną do podstawy telefonu.
— Czy to jakiś nowy wynalazek? — zapytała.
— Założono to wczoraj, — rzekł Ray. — Monter opowiadał mi, że ktoś, telefonując podczas burzy, dostał silnego szoku, robią więc teraz próby z tym instrumentem, który zakładają wszędzie. Telefon jest przez to cięższy i brzydszy, ale...
Lola odłożyła wolno słuchawkę i pochyliła się nad aparatem.
— To dyktafon, — rzekła. — Przez cały czas naszej rozmowy podsłuchiwano nas.
Podeszła do kominka, wzięła żelazny haczyk i jednem uderzeniem strzaskała aparacik.
Inspektor Elk, który siedział ze słuchawkami na uszach w swoim małym gabinecie na wybrzeżu Tamizy, z westchnieniem odłożył ołówek. Potem połączył się z centralą policyjną.
— Można już odśrubować dyktafon przy numerze 93718 na Knightsbridge, — rzekł.
Zebrał stenogramy i ułożył je starannie na biurku.
Tej nocy więzień Mills, któremu przyrzeczono bezkarność i ułatwienie swobodnego wyjazdu do Kanady, zdecydował się złożyć pełne wyznanie. A Mills wiedział wiele, znacznie więcej, niż zeznał dotychczas.
„Mogę panu wskazać drogę do schwytania Numeru Siódmego“, głosiła karteczka.
Numer Siódmy! Elk zaczerpnął głęboko oddechu. Numer Siódmy to była oś, dokoła której obracało się kolo. A może ślad ten zaprowadzi i do znalezienia zaginionego dokumentu. Przy tej myśli Elk westchnął. Obaj ministrowie stale atakowali Scotland Yard zapytaniami i przypomnieniami.
— Żądają cudów! — skarżył się Elk. — A cudy już się dzisiaj nie dzieją.
Podszedł do wieszadła, aby sobie wziąć na pocieszenie cygaro z palta, ale gdy sięgnął do kieszeni, uczuł pod ręką grubą rolkę papieru. Wyciągnął ją i rozłożył na biurku. Pierwsze słowa dokumentu były: „W imieniu Jego Królewskiej Mości, Najjaśniejszego Pana...“
Elk chciał krzyknąć, ale głos odmówił mu posłuszeństwa. Drżącemi rękoma począł przerzucać karty dokumentu. Był to zaginiony traktat.
Elk ścisnął cenną zdobycz w ręku i począł sobie przypominać zdarzenia ubiegłej nocy. Kiedy zdjął palto? Kiedy wkładał po raz ostatni rękę do kieszeni? Oddał palto do garderoby klubu Herona i nie przypominał sobie, aby sięgał potem jeszcze ręką do kieszeni. Więc to się stało w klubie. Może któryś z kelnerów był Żabą.
Elk nacisnął dzwonek. Wszedł Balder.
— Balder, przypomina pan sobie pewnie, że przeszedłem przez pański pokój. Czy niosłem wtedy palto na ręku?
— Nie zauważyłem, — rzekł Balder z satysfakcją.
Balder sprawiał na swoim zwierzchniku wrażenie, jakby największą przyjemnością było dla niego nie wiedzieć czegoś, nie móc odpowiedzieć, nie móc pomóc.
— To dziwne, — rzekł Elk.
— Czy coś jest nie w porządku, panie inspektorze?
— Nie, nie... Czy zapamiętał pan sobie instrukcje co do Millsa? Nie wolno mu z nikim rozmawiać. Gdy tylko zostanie przyprowadzony, ma zostać wpuszczony do poczekalni i siedzieć tam zupełnie sam. Nie wolno z nim mówić, a gdyby sam się odezwał, nie wolno odpowiadać.
Elk zbadał jeszcze raz swoją zdobycz. Nie brakowało niczego, uwagi ministra były także. Detektyw zatelefonował do jego lordowskiej mości i zakomunikował radosną wiadomość. W dziesięć minut później przybyła z Ministerstwa Spraw Zagranicznych mała delegacja, która zabrała cenny dokument i w imieniu ministra wyraziła Elkowi podziękowanie za położone zasługi.
Do przybycia Millsa była jeszcze godzina, i Elk spędził ten czas w towarzystwie Hagna, który otrzymał teraz odosobnioną celę, oddaloną od zwykłych miejsc aresztu, na posterunku Cannon Row.
Hagn wzbraniał się składać jakichkolwiek zeznań.
— Nie ma pan żadnych dowodów, Elk, — rzekł. — I wie pan, że jestem niewinny.
— Był pan ostatnim człowiekiem, którego widziano w towarzystwie Gentera, — rzekł Elk stanowczo. — Zresztą Mills wyznał wszystko. Przyznam się panu, że od dzisiaj rano mamy już Numer Siedem pod kluczem.
Hagn wybuchnął śmiechem.
— Bluff! — rzekł. — I lichy bluff! Takiemi sztuczkami może pan straszyć drobnych złodziejaszków, ale nie mnie. Gdyby pan złapał Numer Siódmy, nie gadałby pan ze mną tak wesoło. Niech go pan poszuka, Elk. A jak go pan znajdzie, niech go pan mocno trzyma. Żeby panu nie uciekł, jak Mills ucieknie.
Elk powrócił z tej rozmowy z uczuciem, że może jednak nie wszystko poszło po jego myśli. Opuszczając budynek, skinął na starszego dozorcę.
— Podeślę dziś Hagnowi wabika. Niech ich pan zamknie razem i pozostawi samych.
Dozorca skinął głową na znak, że zrozumiał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.