Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIX.
Przebudzenie.

Przez cały dzień Ella Bennett znajdowała się w stanie pół snu, pół jawy. Wiedziała, że leży w łóżku Dicka, widziała jakąś postać kobiecą w białym czepku, krzątającą się koło niej. Domyśliła się, że to pielęgniarka. W następnej chwili znowu zapadła w sen.
Obudziła się ponownie. Kobieta siedziała przy niej jeszcze, ale tym razem Ella była zupełnie przytomna.
— Która godzina? — zapytała.
Pielęgniarka podeszła ze szklanką wody, którą Ella wypiła chciwie.
— Siódma, — rzekła.
— Siódma? — Ella zadrżała i chciała się podnieść. — Wieczór jest, — szepnęła.
Po chwili zapytała znowu:
— Co się stało?
— Ojciec pani jest nadole, — rzekła pielęgniarka. — Zawołam go.
— Ojciec jest tutaj?
— Mr. Gordon także i mr. Johnson.
Kobieta wypełniała wiernie instrukcje, jakich jej udzielono.
— I... nikogo więcej? — zapytała Ella szeptem.
— Nie, miss, tamten pan przyjedzie dopiero jutro lub pojutrze.
Z łkaniem ukryła dziewczyna twarz w poduszkach.
— Pani mi nie mówi prawdy!
— Owszem! — rzekła pielęgniarka, a uśmiech jej dodał Elli otuchy.
Pielęgniarka wyszła z pokoju, a po chwili otworzyły się drzwi i wszedł John Bennett. Ella padła w jego ramiona, łkając z radości.
— Czy to prawda? Czy to rzeczywiście prawda, ojczulku?
— Tak, serce moje, to prawda! — rzekł Bennett. — Ray będzie tu jutro. Trzeba jeszcze załatwić kilka formalności. Uwolnienie jego nie może nastąpić tak szybko, jak się to czyta w powieściach. Rozmawiamy właśnie o jego przyszłości...
— Kiedy dowiedziałeś się o tem, ojcze?
— Dzisiaj rano, — odparł Bennett spokojnie.
— Czy nie zabolało cię to okropnie?
Bennett skinął głową. — Johnson chce oddać Ray’owi kierownictwo banku Maitlanda, — rzekł. — Byłoby to dla niego coś wspaniałego. Ello, nasz chłopiec zmienił się bardzo.
— Czy widziałeś go? — zapytała Ella zdumiona.
— Tak, dzisiaj rano.
Ella nie zastanawiała się dłużej nad tem, w jaki sposób udało się ojcu przedostać za strzeżone zazdrośnie mury więzienia.
— Nie sądzę jednak, aby Ray przyjął propozycję Johnsona, — rzekł ojciec. — Jeżeli go dobrze rozumiem, nie uczyni tego. Nie przyjmie teraz żadnego gotowego stanowiska, lecz będzie się chciał sam wybić. Ello, on wróci do nas!
— Ojcze, jeżeli Ray wróci do nas, czy nie mógłbyś wtedy wyrzec się swego zajęcia, do którego odnosisz się z taką nienawiścią?
— Już się go wyrzekłem, kochanie, — odparł Bennett spokojnie. — Już nigdy! Już nigdy więcej! Dzięki Bogu!
Nie widziała jego twarzy, ale czuła dreszcz, który przebiegł przez całe ciało ojca.
Gabinet był pełen dymu. Dick Gordon, którego głowa pokryta była bandażami, a piękna twarz zeszpecona nieco od zadrapań, siedział w szlafroku i pantoflach z fajką między zębami, niby obraz zadowolenia.
— To bardzo ładnie z pańskiej strony, Johnson, — rzekł. — Czy jednak Ray przyjmie tę propozycję? Czy sądzi pan naprawdę, że jest on zdolny do prowadzenia tak potężnego przedsiębiorstwa?
— U Maitlanda był wprawdzie tylko urzędnikiem, ale nie miano tam pojęcia o jego zdolnościach organizatorskich, — rzekł Johnson.
— Czy nie jest pan trochę zanadto wyrozumiały wobec niego?
— Nie wiem. Może, — rzekł Johnson. — Oczywiście chciałbym bardzo dopomóc mu. Zresztą są jeszcze inne, mniej odpowiedzialne stanowiska, gdyby Ray, jak pan sądzi, nie chciał zostać naczelnym dyrektorem banku.
— Jestem pewien, że nie zechce, — rzekł Dick stanowczo.
— Mnie się zdaje, — rzekł Elk, — że najważniejszą rzeczą jest, abyśmy wyrwali chłopca zupełnie ze szponów Żab. Kto raz był Żabą, pozostanie Żabą na zawsze! A ten stary panNumerPierwszy nie jest z gatunku ludzi, którzy siedzieliby z założonemi rękoma i godzili się na porażkę. Dziś rano mieliśmy na to dowód. Do Johnsona strzelono na ulicy.
Dick wypuścił kłąb dymu z fajki.
— „Żaba“ przegrał, — rzekł. — Jedyne pytanie jest tylko, jaka jest najszybsza i najskuteczniejsza droga skończenia z nim? Balder jest złapany, Hagn w więzieniu. Lew Brady, jeden z najdzielniejszych agentów, nie żyje, a Lola Bassano...
— Lola uciekła, — rzekł Elk. — Dziś rano wsiadła na okręt do Stanów Zjednoczonych, zaś Joshua Broad umożliwił jej wyjazd. Pozostaje więc tylko sam „Wielka Żaba“ i jego organizacja. Jeżeli się jego złapie, koniec z całą bandą.
W tej chwili powrócił John Bennett, i rozmowa przyjęła inny obrót. W chwilę później pożegnał się Johnson.
— Nie powiedział pan przecież Elli nic, mr. Bennett? — zapytał Dick.
— O sobie? Nie! Czy to potrzebne?
— Sądzę, że nie, — rzekł Dick spokojnie, — niech to pozostanie pańską i Ray’a tajemnicą. Ja sam wiedziałem o tem już dawno. Owego dnia, gdy Elk opowiedział mi, że widział pana na dworcu Kings Cross i że dokonano napadu, dowiedziałem się, że w więzieniu w York powieszono skazańca. Zadałem sobie trud przejrzenia szpalt pism i przekonałem się, że wycieczki pańskie istotnie, jak twierdził Elk zbiegały się z wypadkami większych włamań. Ale w Anglji dokonuje się rocznie tylu włamań, że byłoby dziwnem, gdyby się ten zbieg okoliczności nie przydarzył. Owego dnia, gdy dokonano moderstwa w Ibbley Copse, był pan w Gloucester. I tegoż dnia został powieszony Walbsen, morderca z Hereford.
John Bennett pochylił głowę. — Wiedział pan o tem, a jednak...
Dick skinął głową.
— Znałem ruinę wszystkich pańskich planów, która popchnęła pana do tego straszliwego zawodu, — rzekł życzliwie. — Uważałem pana za wykonawcę prawa, ani mniej, ani więcej okropnego, niż ja sam, który tak bardzo przyczyniam się do tego, by prowadzić ludzi na szafot. Nie jest pan mniej czysty, niż sędzia, który wydaje i podpisuje wyrok. Wszyscy my jesteśmy tylko narzędziami ładu społecznego.
Ella i jej ojciec pozostali przez noc na Harley Terrace i pojechali nazajutrz na dworzec Paddington, aby spotkać się tam z Ray’em. Ani Elk, ani Dick nie towarzyszyli im.
— Wydaje mi się tylko dziwnem, że ani pan, ani ja nie znaliśmy Bennetta, — rzekł Elk.
— Skądże go mieliśmy znać — zapytał Dick. — Ani pan, ani ja nie asystowaliśmy nigdy przy straceniu, a osoba kata pozostaje zawsze nieznana. Bennett unikał zresztą popularności i wystrzegał się nawet dworców miast, w których miał wykonywać wyroki. Wysiadał zazwyczaj w jakiejś sąsiedniej wiosce, skąd pieszo szedł do miasta. Naczelny dozorca w Gloucester powiedział mi, że przychodził on do więzienia zawsze dopiero o północy przed egzekucją. Nikt nie widział, jak przychodził lub odchodził.
— Ale stary Maitland musiał go znać.
— Owszem, — rzekł Dick. — Maitland był przez długi czas w więzieniu, a jest rzeczą możliwą, że bardziej uprzywilejowani więźniowie znali kata. Pod „uprzywillejowanymi“ więźniami rozumiem tych, którzy ze względu na nienaganne prowadzenie mieli prawo swobodnego poruszania się po więzieniu. Maitland opowiadał przecież Elli, że był w „klatce“. Wszelkie oficjalne listy do Bennetta przychodziły do Dorking, gdzie miał on wynajęty pokój.
Kiedy Elk przyszedł wieczorem znowu na Harley Terrace, dowiedział się ze zdumieniem, że Dicka niema w domu. Służący oznajmił mu, że pan przespał się nieco, potem wstał i przebrał się. Wyszedł z domu, nie mówiąc, dokąd idzie. Dick nie miał zwyczaju wychodzenia na samotne spacery, i Elk pomyślał początkowo, że pojechał on do Horsham. I jemu tęskno było do łóżka, nie chciał jednak wracać do domu, zanim nie pomówi z przełożonym. Rozsiadł się więc w fotelu w gabinecie i zasnął mocno. Ktoś potrząsnął go za ramię, Elk otworzył oczy i ujrzał przed sobą Dicka.
— Hallo, — rzekł zaspany jeszcze, — czy pan się przez całą noc nie położy spać?
— Auto moje czeka przed domem, — rzekł Dick. — Niech pan weźmie palto, jedziemy do Horsham.
Elk ziewnął i spojrzał na zegarek. — Miss Ella marzy teraz o łóżeczku, — zaprotestował.
— Przypuszczam, — rzekł Dick. — Ale ja mam swoje obawy. O dziewiątej wieczorem widziano Żabę na szosie, prowadzącej do Horsham.
Elk otrzeźwiał natychmiast. — Skąd pan to wie? — zapytał.
— Obserwowałem go przez cały wieczór, — rzekł Dick, — ale wymknął mi się.
— Obserwował pan Żabę? — powtórzył Elk wolno. — Ależ... czyż pan go zna?
— Znam go już od miesiąca, — rzekł Dick. — Niech pan zabierze rewolwer!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.