Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron

ROZDZIAŁ XL.
Żaba.

Istnieje szczęście, którego nie można porównać z żadnem innem, mianowicie, gdy człowiek bliski nam zostaje po wielkich niebezpieczeństwach przywrócony życiu. Ray Bennett siedział obok ojca, rozkoszując się okazywaną mu miłością i czułością. Wszystko, co widział teraz, wydawało mu się snem. Od czasu do czasu dotykał swojej ogolonej twarzy, aby się upewnić, że nie śni.
— Siadaj przy stole, chłopcze, — rzekł John Bennett, gdy Ella weszła do pokoju z dymiącym czajnikiem.
John Bennett siedział przy stole z pochyloną głową. Rozległy się słowa modlitwy, którą ojciec od lat powtarzał stale przed jedzeniem i którą Ray ostatniemi czasy wydrwiwał w duchu. Teraz wydała mu się ona jednak pełna najpiękniejszego sensu.
— Za wszystkie błogosławieństwa, jakich doświadczyliśmy dzisiaj, uczyń serca nasze prawdziwie wdzięcznemi, Panie.
Był to cudowny obiad, nierównie cudowniejszy od tych, które jadał w klubie Herona lub drogich restauracjach w towarzystwie Loli.
— Ray’u, — rzekł ojciec po chwili. — Mr. Johnson proponuje ci objęcie stanowiska naczelnego dyrektora banku Haitlanda. Co sądzisz o tem, synu?
Ray potrząsnął głową.
— Nie nadaję się tak samo na dyrektora firmy Maitlanda, jak nie mógłbym być prezesem Banku Angielskiego, — rzekł z uśmiechem. — Nie, ojcze, nie mam dziś tak wielkich ambicyj, jak dawniej. Sądzę, że mógłbym dość dobrze zarabiać na życie kopaniem kartofli. Chętnie to będę robił.
Stary zawahał się.
— Ja... ja sam potrzebowałbym koniecznie asystenta do swoich zdjęć, jeżeli — jak powiada Sileński — będą się one nadal cieszyły powodzeniem. Tymczasem mógłbyś kopać kartofle... gdy Ella wyjdzie zamąż.
— Ella ma wyjść zamąż? Rzeczywiście? Elio? — Ray podbiegł do siostry i ucałował ją. — Ale moja sprawa nie zaszkodzi ci chyba?
— Nie, mój kochany, teraz już nie.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał John Bennett, widząc, że twarz Elli spochmurmała.
— Pomyślałam o czemś bardzo niemiłem, ojcze, — rzekła Ella i opowiedziała o straszliwej wizycie.
— Co? „Żaba“ chciał się z tobą ożenić? — zapytał Ray bez tchu. — To przecież nie do wiary! I widziałaś jego twarz?
— Nie, nosił maskę, — rzekła Ella. — Ale nie mówmy lepiej o tem.
Wstała szybko i poczęła sprzątać ze stołu, a Ray, po raz pierwszy od długiego czasu pomagał jej przy tem.
— Co za okropna noc, — rzekła Ella, powróciwszy z kuchni. — Wiatr zgasił lampę, a deszcz leje potokami.
— Teraz wszystkie noce są dla mnie dobre, — rzekł Ray, a w śmiechu jego brzmiało jakby hamowane łkanie. Nie wymówiono jeszcze ani słowa o jego straszliwem przeżyciu, jakby w milczącej zgodzie, że wypadki te mają być na zawsze pogrzebane w milczeniu.
— Zarygluj tylne drzwi, kochanie, — rzekł John Bennett do córki. Potem, gdy Ella wyszła, Ray począł opowiadać ojcu o Loli.
— Nie sądzę, że ona była zła, ojcze, — rzekł. — Nie mogła przecież wiedzieć, co mię czeka. Plan był szatańsko mądry, tak mądry, że aż do chwili, gdy dowiedziałem się od Gordona prawdy, wierzyłem święcie, że to ja zabiłem Brady’ego. Ten człowiek musi mieć głowę generała.
Bennett skinął głową.
— Domyślałem się zawsze, — ciągnął Ray, — że Maitland miał coś wspólnego z Żabami, odgadłem to po raz pierwszy, gdy go ujrzałem w klubie Herona... ale co tobie, ojcze?
— Ello! — zawołał John Bennett. Z kuchni nie było odpowiedzi.
Ray wstał i otworzył drzwi. Kuchnia pogrążona była w ciemnościach.
— Lampę, daj lampę, ojcze! — zawołał. John Bennett pośpieszył za nim.
Drzwi kuchenne były zamknięte, ale nie na zasuwkę. Na podłodze leżało coś białego, Ray schylił się, aby to podnieść. Był to oddarty kawałek fartucha, który nosiła Ella. Dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie, poczem Ray wbiegł do swego pokoju i powrócił z latarką, którą zapalił po drodze.
— Może wyszła do ogrodu, — rzekł zdławionym głosem i wybiegł w ciemność, wołając imię siostry.
Deszcz lał potokami. Zanim jeszcze uszli kilka jardów, przemokli do nitki. Ray oświecał latarką ziemię. Na wilgotnym gruncie widniały ślady wielu stóp i nagle poznał ślad bucika Elli. Ślady te znikły na skraju murawy, ale tuż przed furtką boczną ukazały się znowu. Przejście to łączyło gościniec z łąką za Maytree Cottage, i furtka ogrodowa była zazwyczaj zamknięta. Ray dojrzał ślady auta, potem przekonał się, że furtka była otwarta. Wybiegł przez nią i zobaczył, że ślady skręcały wprawo.
— Powinniśmy może przeszukać ogród, aby mieć zupełną pewność, ojcze, — rzekł. — Zawołam kilku sąsiadów do pomocy.
Zanim to zrobił, John Bennett przeszukał już cały ogród, ale nie odkrył ani śladu córki.
— Jedź do miasta i zatelefonuj po Gordona! — rzekł. Głos jego był dziwnie spokojny.
Po kwadransie Ray zeskoczył przed furtką ze swego starego roweru, aby zakomunikować ojcu niepomyślną nowinę.
— Linja telefoniczna jest przecięta, — rzekł przygnębiony. — Ale zamówiłem z garażu auto. Spróbujemy pojechać za temi śladami.
Wynajęte auto zajechało właśnie przed dom, gdy ukazały się już reflektory samochodu Dicka.
Gordon ujrzał twarze ojca i syna, i zanim jeszcze wyskoczył z auta, przygotowany był na najgorsze. Nastąpiła krótka, rzeczowa rozmowa. Dick wszedł szybko do kuchni i ruszył za śladami, prowadzącemi na szosę. Tam ujrzeli już Elka, który wolno i metodycznie badał grunt, oświetlając go lampką.elektryczną.
— Tu widać wąski ślad koła, — rzekł. — Za ciężki jednak na rower, a za lekki na auto. Wygląda mi to na motocykl!
Dick odesłał Ray’a z ojcem do domu, nalegając, aby się przebrali, zanim rozpoczną dalsze kroki. Po chwili powrócili obaj, otuleni w płaszcze deszczowe, i wskoczyli do żółtego „Rollsa“, który ruszył natychmiast.
Ślady widoczne były na przestrzeni pięciu mil, potem przejechali przez wieś. Policjant widział przed krótkim czasem auto, za którem jechał motocyklista.
— Czy motocyklista jechał tuż za autem? — zapytał Elk.
— Nie, w odstępie jakichś stu jardów, — rzekł policjant. Chciałem mu spisać protokół, bo miał zgaszoną latarkę, ale on nie zatrzymał się nawet.
Ujechali jeszcze milę i znaleźli się na gruncie twardym, gdzie zgubili natychmiast ślady. O milę dalej doszli do miejsca, gdzie droga dzieliła się na trzy odnogi. Dwie z nowych dróg były makadamizowane i nie widać było na nich żadnych śladów. Na trzeciej również śladów nie było, choć grunt był tu miękki.
— Musi to więc być jedna z tych dwu dróg, — rzekł Dick. — Wypróbujmy prawą.
Ale policjant w najbliższej wsi potrząsnął głową. — Nie, sir, od dwóch godzin nie przejeżdżało tędy auto.
— Musimy wracać! — rzekł Dick. Po chwili dotarli do rozstaju i ruszyli drugą z makadamizowanych dróg. Po krótkim czasie Dick ujrzał przed sobą czerwoną latarkę tylną stojącego auta i zatrzymał samochód. Nadzieje jego nie spełniły się jednak.
Nie było to auto, którego szukali. Doznało ono uszkodzenia na bocznej szosie, ale zabłocony szofer mógł im jednak udzielić cennych wskazówek.
Przed trzema kwadransami minęło go w wielkim pędzie auto. Opisał je dokładnie, odróżnił nawet markę. Motocyklista jechał ztyłu, motocykl jego był marki „Red Indian“.
— W jakiej odległości za autem jechał?
— Dobre sto jardów, — brzmiała odpowiedź.
Od tej chwili słyszeli o aucie często, ale w najbliższej wsi nie widziano już motocyklisty, tak samo w następnych.
Minęła już północ, gdy dogonili wreszcie auto, za którem jechali. Stało przed garażem na Shoreham Road, i Elk był pierwszym, który dopadł do niego. W garażu sam właściciel szykował miejsce dla nowego gościa. Auto było puste i bez kierowcy.
— Tak, sir, przed kwadransem, — rzekł właściciel garażu, gdy się Elk wylegitymował. — Szofer powiedział, że rozejrzy się w mieście za noclegiem.
Z pomocą silnej lampki elektrycznej przeszukali starannie wnętrze auta. Nie było wątpliwości, że Ella znajdowała się w niem. W jednym kącie znaleźli małą broszkę z kości słoniowej, którą Bennett podarował jej na imieniny.
— Niema sensu szukać szofera, — rzekł Elk. — Jedyna nasza szansa byłaby, gdyby sam powrócił do garażu.
Zawezwano policję miejscową. — Jest to miejscowość dość duża, — rzekł szef policji. — Jeżeli szofer wasz należy do bandy złodziejskiej, możliwe, że nie znajdziecie go wcale, gdyż z powodu auta nie wróci chyba do garażu.
Jedna rzecz wydawała się jednak Dickowi najdziwniejsza. Było to zniknięcie motocyklisty. Jeżeli prawdą było, że jechał on za autem w odległości stu jardów i zsiadł między dwiema wsiami, to powinni go byli spotkać.
— Wróćmy lepiej, — rzekł Elk. — Nie ulega wątpliwości, że ktoś wysiadł po drodze z miss Bennett. Motocyklista jest teraz jedyną naszą gwiazdą przewodnią, gdyż znajdowała się ona niewątpliwie razem z nim. A był to albo sam „Źaba“, albo ktoś z jego zaufanych.
— Znikli między Shoreham a Morby, — rzekł Dick. — Pan przecież zna tę okolicę, Bennett? Czy istnieje tu jakaś miejscowość w pobliżu Morby, do której mogli się udać?
— Znam okolicę, poza Morby jest jeszcze kilka domów... Naturalnie może to być także Morby Fields! Ale istotnie nie mogę sobie wyobrazić, aby Ellę tam zawieziono.
— Co to jest Morby Fields? — zapytał Dick, gdy auto ruszyło wolno w powrotną drogę.
— Morby Fields to opuszczony kamieniołom. Towarzystwo to zostało przed kilku laty zlikwidowane, — odpowiedział Bennett. Przejechali w ślimaczem tempie przez Morby i zatrzymali się przed budynkiem policji, aby się dowiedzieć, czy nie zaszło coś nowego. Ale nic nie zaszło.
— Czy jest pan zupełnie pewien, że motocyklista nie jechał za autem? — zapytał Dick policjanta.
— Zupełnie. Auto przejechało tak blisko mnie, jak pan stoi teraz. Musiałem się cofnąć na chodnik, żeby nie być opryskany błotem. Miałem nawet wrażenie, że auto było puste.
— Dlaczego był pan tego zdania? — zapytał Elk szybko.
— Po pierwsze, bo jechało lekko, po drugie, bo szofer palił. A w moim umyśle palący szofer łączy się zawsze z pustem autem.
— Synu mój! — zawołał Elk z podziwem. — W panu ukryty jest genjusz!
I odnotował sobie nazwisko nowego kandydata do Scotland Yardu.
— Zgadzam się z tym policjantem wiejskim, — rzekł, gdy wrócili do Rollsa. — Auto było puste, a to tłumaczy nieobecność motocyklisty. Musimy szukać między Morby a Wellan.
Poruszali się teraz z szybkością piechurów. Reflektory zostały skierowane wbok, tak że oświetlały rowy przydrożne. Nie ujechali jeszcze pięciuset jardów, gdy Elk zawołał:
— Stój!
I wyskoczył. Po kilku minutach zawołał Dicka. Trzej mężczyźni pobiegli naprzeciw detektywa, który stał przed wielkim, czerwonym motocyklem, ukrytym pod osłoną rozwalonego muru kamiennego. Poprzednio minęli motocykl, gdyż stał on za murem, a jedynie odblask światła na kierowniku doprowadził do odkrycia. Dick podbiegł do auta i nastawił reflektory tak, że motocykl został zupełnie oświetlony.
Był nowiutki, choć cały pokryty błotem; latarnie miał zimne. Elk wpadł na szczęśliwy pomysł. Ztyłu za siodełkiem umocowany był rzemieniami woreczek z narzędziami. Elk otworzył go.
— Jeżeli to nowa maszyna, to fabrykant wypisał tam nazwisko i adres nabywcy, — rzekł.
Elk zajrzał do środka.
— Na Mojżesza! — zawołał.
Na surowej skórze widniał starannie odmalowany napis:
„Joshua Broad, 6 Caverley House, Cavendish Square“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.