Bratobójca/LIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nastąpiło długie milczenie, przerywane tylko szlochaniem Aurelii.
Wreszcie odezwał się Robert:
— Przebaczyć ci! — powtórzył. — Żądasz, ażebym ci przebaczył! Po co, do czegoby to posłużyło. Znowu któregokolwiek dnia, jutro może, pod wpływem nowego ataku szaleństwa, oskarżysz mnie o jaką inną zbrodnię!..Niegdyś tyś mnie kochała... Teraz przejmuję cię nienawiścią, a skutkiem tej nienawiści skłonna jesteś uwierzyć, żem popełnił wszelkie zbrodnie, żem się dopuścił wszelkich czynów haniebnych.
Aurelia padła na kolana przed mężem.
— Raz jeszcze, nie potępiaj mnie! — rzekła głosem błagalnym, wyciągając ku niemu dłonie — niech twoja wspaniałomyślność wyrówna stopniowi obrazy. Ja cię znieważyłam... Przebacz mi!.. Przebacz mi, błagam cię!..
Robert uczuł, że nadeszła stosowna chwila, ażeby pokazać się wielkim i wspaniałomyślnym, o co go prosiła Aurelia.
Powstał.
— Przebaczam ci! — rzekł — i postaram się zapomnieć... Teraz pozostaw mnie... Potrzebuję być samym..
— Po co?
— Ażeby opłakiwać mego brata... Ryszard był dla mnie zbyt surowym... może być zanadto... ale był przecie moim bratem i śmierć jego tragiczna sprawiła mi głęboką boleść.
Nędznik mówił to głosem, z udanego wzruszenia drżącym, a z oczu, jak się zdawało, gotowe były popłynąć łzy.
Przez kilka chwil trzymał chustkę przy oczach nąj zupełniej suchych.
Aurelia dała się oszukać tą komedyą, odegraną z niezwykłą zręcznością.
— Pojmuję tę potrzebę samotności, mój przyjacielu — rzekła — i opuszczę cię... Ale pozwól mi zadać jedno pytanie...
— Jakie?
— Czy zbrodnia okropna, której ofiarą padł twój brat nieszczęśliwy, nie czyni potrzebną obecność twą w Saint-Ouen?
Robert pomimowoli drgnął.
— Moją obecność w Saint-Ouen? — odparł. — A do czego mogłaby się ona przydać?
— Najprzód, ażeby oddać ostatnią posługę bratu, będąc na jego pogrzebie.
— Przybędę zapóźno... pogrzeb pewnie już się odbył...
— Będziesz mógł przynajmniej pomodlić się na jego grobie.
— To uczynię później...
— Brat miał córkę..
— Więc?
— Kradzież, następnie morderstwo, a suma skradziona stanowiła majątek... Pożar zniszczył fabrykę... To ruina dla biednego dziecka. Ona jest twoją synowicą...Winieneś jej pomoc i opiekę.
— Ja nie posiadam nic... Na co więc mogłaby się jej przydać pomoc i opieka moja?
— Nie pozwoliłbyś jej przynajmniej żyć z jałmużny obcych.
— Czyż mogę jej ofiarować podzielenie się majątkiem, którego nie mam?
— Ja jestem twoją żoną i oddaję do rozporządzenia sieroty część tego, co do mnie należy, ażeby ją ocalić od upokorzeń, których mogłaby doświadczyć, ażeby oddalić od niej niedostatek i ażeby nauczyć ją, aby cię polubiła.
— Ja jej nie znam...
— Ale ją poznasz.. Obowiązkiem twoim zastąpić jej ojca, którego pozbawiła ją zbrodnia... Nie możesz opuścić córki brata, ty będziesz odtąd jej jedynym krewnym... Z Ryszardem Verniere byłeś poróżniony, ale śmierć zaciera wszelkie urazy... Choć raz w życiu pozwól, że tobą pokieruję... Wyjdziesz na tem dobrze... Pojedziesz do Paryża, dokąd będę ci towarzyszyła... Zobaczymy się z twą synowicą i powiemy jej:
— Kochane dziecko, nie płacz, a przynajmniej niechaj łzy twoje mniej będą gorzkie... Ufaj w przyszłość. U nas będziesz miała rodzinę, na którą możesz liczyć... Dlaczego mi nie odpowiadasz? — dodała pani Verniere, widząc, że Robert milczy. — Czy inaczej się na to patrzysz?.. O czem myślisz?
— O twoim synu — odparł łotr, którego widoki podróży do Paryża, a zatem i do Saint-Ouen, teatru jego zbrodni, przejmowały wielkim przestrachem.
— Mój syn, gdyby tu był, pierwszy podzieliłby moje zdanie i nie zrozumiałby twoich wahań...
Przedłużyć w tej chwili rozmowę wydało się rzeczą niebezpieczną bratobójcy.
Czuł potrzebę odzyskania zimnej krwi.
— Noc przynosi radę — odezwał się do żony. — W każdym razie, cokolwiekbyśmy postanowili, niepodobna mi jechać tejże nocy. Straszne wzruszenia, których doznałem, złamały mnie... Daj mi czas, abym przyszedł do siebie.
Aurelia podała mu rękę.
— Spodziewam się, że noc przyniesie ci dobrą radę — rzekła. — Wielce tego wieczora zawiniłam względem ciebie... Niechaj wszystko będzie zapomniane i niech dusze nasze połączą się w jednej myśli i miłości dla dobra córki po twoim nieszczęśliwym bracie... Do jutra, mój przyjacielu...
— Do jutra — powtórzył Robert, lekko ściskając rękę, podaną mu przez żonę.
Potem odprowadził ją do progu.
Gdy został sam, padł na fotel, pod wpływem najzupełniejszego wyczerpania, zarówno fizycznego jak i moralnego.
Jednakże w pół godziny później był już w stanie rozważać i jechać do Paryża.
Gdyby jednak odźwierna fabryczna, Weronika Sollier, przeżyła swą ranę — co zresztą możliwe jest — znalazłby się fatalnie w obecności kobiety, która się go uczepiła, w chwili, gdy wychodził z gabinetu Ryszarda Verniere zamordowanego i mogłaby go poznać.
Udać się do Francyi byłoby to narażać się dobrowolnie na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony jednak pozostać w Berlinie, nie chcieć pomodlić się na grobie brata, nie zajmować się wcale córką Ryszarda, synowicą, czyżby w ten sposób nie wzbudził na nowo podejrzenia żony?
Wziął do ręki dziennik, który podawał wiadomości o potrójnej zbrodni w Saint-Ouen, i odczytał od początku do końca, spokojnie, ważąc doniosłość każdego zdania, każdego wyrazu.
Dwa główne punkty uderzyły go i dodały mu trochę energii.
Najprzód rzekome zapewnienie, że odźwierna fabryczna, przeniesiona w nocy do szpitala św. Ludwika, mogła być uważaną za straconą.
Następnie stwierdzenie odwagi i poświęcenia niepospolitego, których złożył dowody Klaudyusz Grivot, pierwszy majster fabryczny.
Zatem Klaudyusz, jego wspólnik, nietylko nie ściągnął na siebie podejrzenia, ale nadto znalazł sposób do odznaczenia się wśród najdzielniejszych ratowników i widocznie zasłużył na pochwały, jakiemi go obsypywano.
W ten sposób mechanik pokrywał sobą swego wspólnika.
Co do Weroniki Sollier, zapewne już nie żyje, a zresztą gdyby nawet żyła, to pobyt jej w szpitalu niezawodnie będzie tak długi, iż uczyni niemożebnem spotkanie się z nią.
Robert rozważał to wszystko za i przeciw, gdy znów zapukano do jego pokoju.
Nowy go ogarnął niepokój.
— Co tam znów? — zapytał sam siebie, idąc otworzyć.
Na progu stała Aurelia z listem w ręku.
— Przyniesiono to do ciebie z ambasady francuskiej — rzekła. — Przeczytaj prędko... zapewne piszą do ciebie z zawiadomieniem śmierci brata...
Ręką drżącą ze wzruszenia, Robert rozdarł kopertę, noszącą na sobie pieczęć ambasady.
Zawierała dwa listy.
Pierwszy, bardzo krótki, opiewał:
„Pośpieszam przesłać Panu ten list, który zapewne jest bardzo ważny...
„Proszę przyjąć, etc...“
Następował podpis sekretarza ambasadora.
Otworzył drugi list. Był on następującej osnowy:
„Nie znając pańskiego adresu w Berlinie, przesyłam panu ten list za pośrednictwem naszego ambasadora. Przynosi on straszną wiadomość...
„W nocy z 1-go na 2 stycznia brat pański, Ryszard, najlepszy przyjaciel mój, zamordowany został, a w tymże czasie pożar zniszczył jego fabrykę.
„Czy nie uważasz pan tak, jak ja, że obecność pańska w Paryżu wobec tak smutnych okoliczności, jest niezbędną? Pomyśl pan o swej synowicy i biednym bracie.
„Przyjedź pan, ażeby pomódz nam w ocaleniu jej i pomszczeniu jego.
— Jużem się zdecydował.
— Więc co?
— Jadę jutro zrana.
— Będę ci towarzyszyła.
— Bardzo mi przyjemnie, jeżeli tylko nie lękasz się zmęczenia...
— Jestem silną, a zresztą co znaczy zmęczenie, gdy chodzi o pocieszenie biednego dziecka, które zbrodnia uczyniła sierotą!
— Masz serce anielskie.
— Nie... mam tylko serce kobiety i matki.
— Czy pozostawisz Filipa w Berlinie?
— Wolę, ażeby jechał z nami... Nieprawdaż?
— I owszem.
— O której godzinie jedziemy?
Robert zajrzał do rozkładu jazdy.
— O jedenastej minut 53 zrana — odpowiedział — jutro mamy 4-go, będziemy w Paryżu 5-go o godzinie ósmej minut trzydzieści dziewięć zrana.
— Zapewne uprzedzisz telegraficznie pana Savanne o naszym przyjeździe?
— Tak.
— Gdzie staniemy?
— W hotelu Wielkim, w sąsiedztwie bulwaru Malesherbes.
— Zapewne potrzebujesz pieniędzy?
— Tego możesz być pewną.
— Jutro dam ci sumę, której mi oznaczysz wysokość.. Zajmę się zaraz pakowaniem rzeczy... pomyśl o swoich.
— Radzę ci niewiele brać z sobą, gdyż w Paryżu kupimy ubiór żałobny... Zamiast się męczyć, odpocznij.
Aurelia odeszła.
Gdyby w umyśle jej pozostał jeszcze choć cień podejrzenia, postanowienie, przez Roberta powzięte, byłoby go do reszty rozproszyło.
Zamiast pomyśleć o spaniu, bratobójca przygotował walizę i umieścił znów w torbie podróżnej, która go nie miała opuszczać, majątek, skradziony Ryszardowi.
Następnie napisał depesze, z których jedna, nazajutrz wyprawioną być miała do pana Savanne, druga do zarządu hotelu.