Bratobójca/LIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Robert machinalnie spełnił to polecenie i powrócił do żony, która stanęła, zwrócona tyłem do kominka.
— Odwiedziny twoje nieoczekiwane dziwią mnie mocno, choć mi są przyjemne — wyrzekł. — Zapewne nie są bez powodu...
— Tak.
— Pragnąłbym go poznać.
— Mam ci zadać kilka pytań.
Robert nadstawił uszu.
— Pytań? — powtórzył.
— Tak.
— To wypytuj, moja droga przyjaciółko, a ja ci chętnie odpowiem.
— Wszak, jadąc do Paryża, miałeś na celu widzenie się z bratem, Ryszardem Verniere, w Sain-Ouen?
Pomimo panowania nad sobą nędznik nie mógł powściągnąć drżenia prawie niedostrzegalnego.
Ale miał się na baczności i tonem najnaturalniejszym odpowiedział:
— Tak to był mój cel, jak wiesz o tem wybornie, lecz dziś zrana wyłuszczyłem ci powody, które mi przeszkodziły w wykonaniu mego projektu. Zapewne nie zapomniałaś objaśnień moich i nie rozumiem, dlaczego wracasz znów wieczorem do tego przedmiotu, dla mnie osobiście niemiłego.
— Zrozumiesz wkrótce.
— Bardzo będę rad, zapewniam
cię. Aurelia zatopiła wzrok w oczach męża.
Ani się zmarszczył.
— Wytłomacz mi — podchwyciła — jakim sposobem ten bilet do pierwszej klasy, pozostał w twem ręku.
Jednocześnie wyciągnęła z za gorsetu bilet kolei północnej i pokazała go Robertowi, a jemu powieki zadrgały, co było oznaką wielkiego niepokoju.
Bo, jak wytłomaczyć logicznie zachowanie przezeń biletu, wydanego w Paryża 1-go stycznia na pociąg, odchodzący o godzinie szóstej i, pół do Berlina, gdy on wcale nie użytkował, jak wiemy, z tego biletu?
Ale prędko obmyślił tłomaczenie.
— Przez nieuwagę — odparł — zapomniałem oddać bilet konduktorowi, który też zapomniał go odemnie zażądać.
— Niech i tak będzie — rzekła Aurelia oschle — to zresztą jest małej wagi.
— A! więc jest jeszcze co innego?
— Tak. Z Paryża, jak powiadasz, pojechałeś do Londynu?
— Tak, i wiesz już dlaczego.
— Przyjechałeś do Paryża 28 grudnia wieczorem, którego dnia odjechałeś do Londynu?
Tym razem pytanie owo mogło oczywiście zaniepokoić bardzo Roberta.
W jakim celu zapytywała go o to żona?
Czy podejrzewała kłamstwo?
W każdym razie, jeżeli go podejrzewała, nie mogła mieć żadnego dowodu.
To przeświadczenie uspokoiło bratobójcę.
Odpowiedział:
— Dwudziestego dziewiątego grudnia.
— A powróciłeś do Paryża?
— Pierwszego stycznia i wsiadłem do pociągu, który mnie przywiózł tutaj wczoraj wieczorem.
— Kłamiesz! — wykrzyknęła drżącym głosem pani Verniere.
Robert skoczył.
— Ja! ja kłamię? — powtórzył z uniesieniem. — Strzeż się, co mówisz?
— Mówię, że kłamiesz! — podchwyciła Aurelia. — Przybywszy do Paryża 28 stycznia wieczorem, stanąłeś w hotelu Nowym, gdzie pozostałeś do 1 stycznia, włącznie i stołowałeś się tam bez przerwy. Zatem nie jeździłeś wcale do Londynu.
— To nieprawda!
— To prawda. A o oto dowód!..
Aurelia rozwinęła szybko rachunek hotelowy. Podsunęła go przed oczy mężowi, dodając:
— Na co te kłamstwa?..
Po raz pierwszy od początku badania tego Robert zrozumiał, że musi być związek bezpośredni między pytaniami Aurelii i śmiercią jego brata.
— Bądź cobądź należało postępować jak najostrożniej i najostrożniej odpowiadać.
— Jaka jest pobudka mego kłamstwa, bo istotnie skłamałem? — podchwycił. — Pobudka jest bardzo prosta!.. Pytania twoje mnie rozdrażniały. Chciałem je odrazu przerwać w jakibądź sposób i wymyśliłem tę podróż!..
— To wcale nie odpowiedź! — odrzekła pani Verniere, a gniew ją ogarniał coraz większy.
— Musisz się nią wszakże zadowolić.
— Ja się nią jednak nie zadowolę, bo celem tego kłamstwa było nie zmylenie mej ciekawości, lecz ukrycie przedemną prawdziwego zużytkowania twego czasu w Paryżu.
— Myśl, jak ci się tylko podoba...
Wobec tej zimnej krwi zagotowała się wszystka krew w Aureli.
— Zatem — rzekła syczącym głosem — obstajesz przy twierdzeniu, żeś wcale się nie widział z bratem?
— Obstaję przy tem, bo tak jest.
— Więc będziesz utrzymywał również, że nie wiesz, kto jest jego mordercą?
Od kilku sekund Robert spodziewał się prawie tego ataku.
Nie zapytywał już siebie, jakim sposobem żona mogła być powiadomioną, gdyż pomyślał o dziennikach francuskich, które niezawodnie przynosiły wieczorem wiadomości do Berlina.
Nastała dla nędznika chwila odegrania komedyi zdumienia i przerażenia.
Głuchy okrzyk wyrwał się z jego ust:
— Zamordowany!.. Ryszard!.. Mój brat!..
Wykrzyknął następnie głosem, jakby złamanym z najboleśniejszego wzruszenia:
— Czy to prawda?.. Czy to możebne?..
— Ja ci ją oznajmiam, skoro nie wiesz!.. Czytaj, czytaj!..
I pani Verniere, wyciągnąwszy dziennik z kieszeni sukni, wskazała palcem artykuł, który zwrócił był uwagę jej syna.
— Czytaj! — powtórzyła.
Dreszcz wstrząsnął członkami Roberta.
Ręką drżącą wziął gazetę, podaną mu przez panią Vernierę.
— Czytaj głośno! — rozkazała Aurelia.
Robert był posłuszny, i powoli, jakby przygnieciony ciężkiem zmartwieniem, zaczął.
Kilkakrotnie bratobójca przerywał czytanie, jakby mu ze wzruszenia zabrakło siły.
Ale za każdym razem Aurelia z oczyma, utkwionemi w jego twarzy, mówiła doń rozkazująco:
— Czytaj dalej!..
I powracał do czytania.
Doszedł tego ustępu:
„Trup zamordowanego przemysłowca i ciało odźwiernej fabrycznej, ofiary swego przywiązania, ugodzone kulą rewolwerową, podniesione zostały na podwórzu przez dzielnych ludzi, nadbiegłych spiesznie na pomoc swemu pryncypałowi.“
— Mój Boże! mój Boże! — zawołał Robert z pewnym wybuchem prawdziwej rozpaczy. — Zamordowany!.. Mój brat!.. Mój biedny brat!..
— Tak, zamordowany nikczemnie!.. Czytaj dalej!
Robert czytał dalej, rąbiąc każde zdanie i, że tak powiedzieć, każdy wyraz,.
„Morderstwo i pożar miały za pobudkę kradzież.
„Kasa ogniotrwała przemysłowca, skutkiem zbiegu okoliczności, zawierała dnia tego sumę przeszło pięć kroć stotysięcy franków?“
Tym razem przerwała pani Verniere.
— Dobrześ przeczytał, nieprawdaż? — spytała — wszak pięćset tysięcy tam napisano?
— Tak, pięćset tysięcy franków — odpowiedział Robert, patrząc na żonę z miną zdumioną.
Potem, nie czekając nowego rozkazu, czytał dalej aż do słów, kończących artykuł:
„Śledztwo prowadzone jest czynnie.
„Pomimo tajemnicy, otaczającej tę potrójną zbrodnię, sprawiedliwość jest na śladzie winowajców.“
Jakby pod działaniem gwałtownego wstrząśnienia elektrycznego, Robert, czytając te ostatnie wiersze, wstał, z potem na czole.
Nie mógł zapanować nad przestrachem, który go opanował.
— Sprawiedliwość jest na śladzie winowajców! — powtórzyła Aurelia głosem złowrogim — wszak cię to przeraża, nieprawdaż?.. lękasz się, ażeby sprawiedliwość nie przyszła aż do tego domu, szukając bratobójcy?..
Robert już odzyskał panowanie nad sobą.
Nadając twarzy swej wyraz oburzenia, postąpił dwa kroki ku Aureli, skrzyżował jej spojrzenie ze swojem i tonem groźnym rzekł:
— A! zdaje mi się, że mnie oskarżasz ty, moja żona?..
— Tak, ja, żona twoja, oskarżam cię! — odparła chłodno pani Verniere.
— I masz tę śmiałość?
— Mam.
— Jesteś szaloną!
— Nie, ja nie jestem szaloną... tylko nie jestem już ślepą... i wiem, żeś do wszystkiego zdolny, i znam cię zbyt dobrze, ażebym mogła zachować choć cień wątpliwości. Pojechałeś do Paryża dla popełnienia tej zbrodni i spełniłeś ją!..
Robert widział przed oczyma czerwono w tej chwili, jak to się mu wydarzyło już w gabinecie brata, gdy tenże wyrzucał mu nikczemną przeszłość.
W ciągu sekund kilku pani Verniere znajdowała się w niebezpieczeństwie śmiertelnem.
Ale zastanowienie powstrzymało nędznika.
Zabić żonę byłoby to się zgubić, nie zachowując dla siebie ani odrobiny ocalenia.
Miał siłę powstrzymać się i, skrzyżowawszy ręce na piersi w postawie wzgardliwej, wzruszył ramionami.
Aurelia ciągnęła dalej:
— Odgaduję, co zaszło... Poszłeś do brata, ażeby odegrać przed nim komedyę żalu i skruchy, do jakiej jesteś przyzwyczajony... On, widząc, że go chcesz oszukać, odepchnął cię, jak na to zasłużyłeś... zdemaskował cię... Wtedy ciebie opanował wściekły gniew... Tam, przed oczyma twojemi, stała kasa, a wiedziałeś, że pełna. Nie mając pieniędzy, nie mogąc liczyć na moją słabość, powiedziałeś sobie, że, zabijając Ryszarda i okradając go, będziesz miał zarazem zemstę i bogactwo... Myśl o morderstwie weszła w ciebie i już cię nie opuściła... Nie mogłeś działać sam... potrzeba ci było wspólnika, tego wspólnika poszukałeś i znalazłeś go... bez wątpienia, w domu twego brata... Wespół z nim spełniłeś dzieło nikczemne. Zamordowałeś, okradłeś, i w nadziei, że ślady znikną, podpaliłeś fabrykę’.. Zbyteczna ostrożność, ponieważ ślady nie znikły i sprawiedliwość jest na śladzie winowajców!..
Robert, biały jak bielizna, tyle gwałtu musiał zadać sobie, wysłuchał tej długiej tyrady z pozornym spokojem niewzruszonym.
— Cóż na to odpowiesz? — zapytała Aurelia, po chwili milczenia.
— To, co już odpowiedziałem! Jesteś szaloną!
— Więc uważasz się za niewinnego?
— Naturalnie!..
— To usprawiedliw się.
— Po co?.. Nie będę czynił takiego zaszczytu niedorzecznemu oskarżeniu, aby się przeciw niemu bronić!..
— Wszystkie pozory są przeciw tobie!
— Najprzód, to nieprawda! a nawet gdyby tak było, jaki możnaby z tego wyprowadzić wniosek. Pozory nie są jeszcze dowodem. Iluż ludzi, skazanych na podstawie pozorów i straconych, potem zostało uznanych za męczenników... niestety już zapóźno, a niewinność ich stawała się tak jasną jak słońce... Tu jest tylko jeden winowajca... i to ty!..
— Ja! — powtórzyła Aurelia zdumiona.
— Tak, pani, i gdybym nie zapanował nad sobą, byłbym pani wymierzył karę zasłużoną! Byłbym panią zgniótł... Mam ja wady, przyznaję, i mogłaś się pani na nie często żalić. Jestem graczem, rozrzutnikiem, mężem złym, ale dla tych błędów narzucić mi oskarżenie potwornej. najpotworniejszej zbrodni, to przekracza już wszelkie granice, to postępek ohydny, który dla wybaczenia ma tylko jedno tłomaczenie, szaleństwo. Po raz więc trzeci powtarzam, jesteś pani szaloną!
Aurelia pozostała niemą.
Pomimo jej woli, sprawiła na niej wrażenie ta zimna krew męża, w tak wysokim stopniu.
Czuła, jak jej przeświadczenie maleje, i już zaczynała zapytywać siebie, czy doprawdy nie spotwarzyła niewinnego.
Robert spostrzegł, co się dzieje w jej umyśle i pośpieszył mówić dalej:
— Gdybyś patrzyła spokojnie na wszystko, gdybyś nie straciła rozsądku, byłabyś się namyśliła przed rzuceniem na mnie tak potworne oskarżenie, trzeba ci było przynajmniej upewnić się, że to oskarżenie może się oprzeć na jakiejbądź podstawie... A ty, pani, miałaś w ręku swem dowód materyalny, niezaprzeczalny, mej niewinności...
— Dowód... — wyjąkała pani Verniere — ja miałam ten dowód w swem ręku?..
— Tak, pani..
— Nie rozumiem...
— Bo nie chcesz zrozumieć, a przynajmniej umysł twój jest chwilowo osłabiony... Oto ten dowód...
Wspólnik Klaudyusza Grivot wziął bilet kolejowy, rzucony na biurko przez Aurelię przed chwilą, i mówił dalej z zadziwiającą zręcznością:
— Spójrz, pani, i zaprzeczaj, jeżeli możesz, temu, co jest oczywistem. Bilet ten wydany mi został na dworcu kolei Północnej w Paryżu 1-go stycznia o godzinie kwadrans na siódmą wieczorem... i pozwolił mi zająć miejsce w pociągu, odchodzącym o godzinie szóstej minut trzydzieści pięć, z którego wysiadłem w Berlinie nazajutrz wieczorem o godzinie siódmej... Może zgodzisz się na to, że byłoby mi bardzo trudno znaleźć się w Saint-Ouen o godzinie dziesiątej wieczorem, dla popełnienia zbrodni, ponieważ w tym czasie już od trzech godzin kuryer wiózł mnie do Niemiec!.. Może więc przyznasz, pani, że się nie wzbogaciłem, zabijając brata!
Wiesz pani, że ten bilet zachowałem przez zapomnienie. Gdybym był go oddał przy wysiadaniu, tak jak byłbym był powinien, nie pozostałby rai żaden sposób do usprawiedliwienia się w oczach uprzedzonych, jak pani, i jutro zapewne rozgłosiłabyś po całym Berlinie nikczemne oskarżenie, które mi dziś wieczorem rzuciłaś w twarz!.. Nieprawdaż, pani?
I Robert utkwił w oczach żony wzrok magnetyzera, chcącego zapanować nad czyjąś wolą.
Alibi jego było oczywiste.
Bratobójca stawał się nietykalnym.
— Wszak to prawdą jest? — powtórzył.
— Tak... — wyjąkała pani Verniere, wybuchając płaczem — byłam zbyt nierozważną i winną... straciłam głowę... po waryacku czepiłam się pozorów... upokarzam się przed tobą... i żałuję!.. Nie potępiaj mnie... Przebacz...