Bratobójca/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Daniel Savanne, jego synowiec i naczelnik policyi udali się do małej restauracyi w pobliżu, gdzie się posilili.
Klaudyusz Grivot podążył za tłumem robotników.
Fabryka — a raczej pawilon odźwiernej i ruiny — pozostały pod dozorem ajentów.
W południe wszyscy powrócili i roboty znów przedsięwzięte zostały czynnie.
Szczątki domu mieszkalnego były zupełnie usunięte, pozostał plac oczyszczony i poczerniały.
Teraz zajęto się uprzątaniem stajen.
Znaleziono zwęglone trupy koni, również jak i kości ludzkie, z czego się przekonano, iż parobek, doglądający koni, rzeczywiście zginął w pożarze.
Wydane zostały rozkazy, ażeby smutne szczątki nieszczęśliwego biedaka mogły być pochowane w ziemi świętej.
Po tych spostrzeżeniach i śledztwie, tymczasowo ukończonem, Daniel Savanne już tylko oczekiwał na przybycie zwłok Ryszarda Verniere.
Magloire i Klaudyusz Grivot powrócili, a ten ostatni zachowywał wciąż twarz spokojną i postawę pewną siebie, bez wrażenia ukrywał w sobie niepokój, jaki go trapił bezustannie.
Na podwórze fabryki wjechał furgon z Morgi.
Przywiózł do Saint-Ouen szczątki człowieka, który był szczęśliwym właścicielem kwitnącej fabryki.
W Mordze, z rozkazu pana Savanne i jego kosztem, dopełniono zabalsamowania.
Trumnę wyjęto z furgonu.
Sędzia śledczy kazał ją przenieść do pokoju żałobnego.
Grivot, Magloire i dwaj robotnicy, wzięli na barki trumnę i położyli ją na katafalk.
I nikczemny łotr, zawsze panując nad sobą, nie drżał wcale, czując ciężar trumny tego, którego tak podle uknuł ruinę; tego, którego zamordował, bo, jako wspólnik Roberta Verniere, był również jak on odpowiedzialny za spełnioną; zbrodnię.
Wieko trumny zostało zdjęte.
Na piersiach Ryszarda postawiono krucyfiks, wodę święconą u nóg i zapalono świeco.
Ukazała się twarz zmarłego, skąpana w świetle, skupiającem się na niej...
Rysy tego oblicza nie zmieniły się wcale.
Dusza zacna i prawa, która ożywiała była to biedne ciało, zdawała się odbijać wciąż jeszcze na tej szlachetnej postaci spokojnej i bladej.
W tejże chwili poraz pierwszy Grivot nie mógł się powstrzymać od drgnięcia.
Szalona myśl przebiegła mu przez głowę, że ten nieboszczyk za chwilę otworzy oczy, podniesie rękę z całunu i zawoła, wskazując na niego:
— Oto jeden z morderców moich!..
Zbladł i zachwiał się.
Magloire widział, że blednie i chwieje się na nogach.
Ale zacny mańkut uważał to za bolesne wzruszenie, co było mimowolną oznaką przestrachu.
Gdyby najmniejsze podejrzenie było ciążyło na Grivocie, a zmieszanie, sprawione na nim tą niespodzianą konfrontacyą, wystarczyłoby ażeby go zgubić.
Wiemy jednak, że, dzięki przedsiębranym ostrożnościom, żadne podejrzenie nie mogło go dosięgnąć.
— Przyjaciele moi — odezwał się pan Savanne do otaczających go osób — pogrzeb odbędzie się dopiero pojutrze... Nie możemy pozostawić trumny samotnej... Trzeba przy niej czuwać. Czy kto z was chce wziąć udział w tym dobrym uczynku?
Magloire zbliżył się.
— Ja, proszę pana — rzekł.
— Ja także, proszę pana — wyrzekł głosem pewnym Grivot, który już znów panował nad sobą.
Dwaj robotnicy fabryczni również się zaofiarowali i zostali przyjęci.
Mańkut podchwycił:
— We czterech będziemy mogli się zmieniać, i zmęczenie nie będzie wielkie. Kto rozpocznie czuwanie?
— Ja, jeżeli można — odparł majster.
— Dobrze... Za dwie godziny przyjdę pana zluzować.
Potem Magloire dodał, zwracając się do robotników:
— A następnie jeden z was przyjdzie mnie zluzować.
W tejże chwili wszedł Henryk Savanne.
Z kasyerem Prieur ułożył listę osób, którym miano posłać zaproszenie na pogrzeb.
— Wyślę teraz listy te — rzekł do stryja. — Czy za trumną pójdzie tylko Alicya, jako córka nieboszczyka?
— To byłoby nie słusznie — odparł sędzia śledczy — nie, należy prosić brata. Zatem Alicya i Robert Verniere... Nasz biedny przyjaciel Ryszard nie miał innych krewnych.
Klaudyusz, słysząc wymówione imię Roberta, znów zadrżał.
— Morderca bierze udział w ostatniej posłudze i zaprasza na pogrzeb swej ofiary... Byleby tylko nie chciał przybyć... Ale nie! ja go znam... zbraknie mu odwagi!... Niema się więc czego obawiać.
Wszyscy obecni jeden po drugim opuścili kilka kropel wody święconej na zwłoki i oddalili się z wyjątkiem Klaudyusza Grivot, który pozostał sam przy trupie.
∗
∗ ∗ |
Listy i dzienniki z Paryża, wysyłane pociągiem nocnym, przybywają do stolicy Niemiec dopiero nazajutrz wieczorem około godziny siódmej.
List, pisany do Roberta Verniere przez Daniela Savanne i adresowany do ambasady francuskiej, winien był doręczonym być 3 stycznia wieczorem.
Pani Verniere otrzymywała kilka gazet francuskich, niezakazanych przez rząd niemiecki.
W pałacu przy ulicy Fryderyka jadano obiad o siódmej, a pani domu pilnowała ściśle tej pory.
Dnia tego po śniadaniu Filip, jakeśmy powiedzieli, poszedł złożyć kilka wizyt przyjaciółkom swej matki. Robert opuścił pałac, dla przechadzki po mieście. Aurelia zaś powróciła do swego mieszkania.
Bratobójca wróciwszy do domu o szóstej, zamknął się w swym gabinecie.
Filip wkrótce potem nadszedł do matki, ażeby opowiedzieć jej o swych wizytach.
Godzina obiadowa zebrała naszych troje osób w pokoju jadalnym.
Obiad był krótki i prawie milczący.
Robert wydawał się zamyślonym.
Pierwszy wstał od stołu, tłómacząc się zmęczeniem, i wrócił do siebie.
Za chwilę potem lokaj przyniósł pani Verniere kilka listów i dzienniki z Francyi.
Podczas gdy Aurelia przeglądała korespondencyę, Filip wziął dziennik, zerwał opaskę i rozłożył go.
Wzrok jego, błąkając się po rubrykach artykułów z pierwszej strony, zatrzymał się nagle na tych wyrazach:
Morderstwo, — Kradzież. — Pożar.
Artykuł był powtórzeniem noty, zakomunikowanej dziennikom przez prefekta policyi po południu 2 stycznia.
Młody hrabia de Nayle czytał skwapliwie artykuł, zatytułowany tak sensacyjnie.
Zaledwie przeczytał pierwsze wiersze, przerwał sobie i, zwracając się do pani Verniere, rzekł do niej bardzo niespokojny, bardzo wzruszony.
— Mamo, czy ja się mylę? — wszak brat mego ojczyma mieszkał w Saint-Ouen pod Paryżem.
— Nie mylisz się, moje drogie dziecko... rzeczywiście mieszka w Saint-Ouen, gdzie stoi na czele wielkiej fabryki pod jego firmą.
— Pod firmą Ryszarda Verniere?
— Tak... Ale dlaczego ty o to pytasz? Dlaczego drżysz i zkąd ta trwoga na twojej twarzy i w twoim wzroku?
Filip podał dziennik matce i wskazał jej palcem artykuł, który rozpoczął czytać.
— Przeczytaj mamo, — rzekł. — Nie wiem, co zawierają ostatnie wiersze tego opowiadania, ale pierwsze przejęły mnie zgrozą...
Aurelia, zdjęta przestrachem, widząc trwogę syna, przebiegła gazetę, podaną jej przez Filipa, i również przeczytała najprzód tytuł artykułu, potem gorączkowo ciąg dalszy.
Boleść niewysłowiona ogarnęła całą jej istotę, krople potu wystąpiły na skronie pod włosami.
Filip czytał przez jej ramię jednocześnie z nią.
Wkrótce doszli do tego zdania:
„Trup zamordowanego właścicela fabryki i ciało odźwiernej podnieśli dzielni ludzie, którzy nadbiegli śpiesznie na pomoc swemu pryncypałowi.“
Podwójny okrzyk wydarł się jednocześnie z ust matki i syna.
Aurelia, blada i drżąca, ciągnęła dalej:
„Morderstwo i pożar miały za pobudkę kradzież.
„Kasa ogniotrwała przemysłowca, skutkiem zbiegu okoliczności, zawierała dnia tego sumę przeszło pięć kroć stotysięcy franków.“
Biednej kobiecie wydało się, że ciemna chmura przesłoniła jej wydrukowane wiersze dziennika.
Bo im bardziej posuwała się w czytaniu, tem bardziej wzmagało się w niej podejrzenie.
Gdy skończyła, straszliwy niepokój nastąpił w niej po gorączkowem wzruszeniu.
— Idź do siebie, moje dziecko — rzekła do syna głosem, który usiłowała spokojnym uczynić — ja pójdę do twego ojczyma, któremu niezwłocznie muszę oznajmić okropną nowinę... chodzi o jego brata.
Filip posłuszny odszedł, ucałowawszy matkę.
Ta zwinęła dziennik, włożyła go do kieszeni sukni, poszła do przedpokoju na pierwszem piętrze i, zbliżywszy się do wielkiego wazonu japońskiego, do którego wrzuciła była obojętnie drobne przedmioty, znalezione na stoliku, poszukała teraz ich i wydobyła.
Najprzód rozwinęła papier, złożony w ośmioro, któremu przypatrzeć się uznała zrana za zbyteczne.
Papier ten był rachunkiem z Hotelu Nowego.
Było to wyliczenie spędzonych nocy i jedzenia spożytego w hotelu przez podróżnego.
Bladość Aurelii wzmogła się, a jednocześnie usta jej drgać poczęły.
Drugim przedmiotem był bilet kolejowy.
Schowała za gorset rachunek i bilet i ze stanowczością, zdobywając się na energię, zapukała do pokoju Roberta.
Ten, postanowiwszy wkrótce opuścić Berlin, wybierał właśnie papiery kompromitujące, których nie chciał z sobą wziąć, ani też tutaj pozostawić.
Jeden po drugim wrzucił wszystkie do ognia na kominku.
Dla palenia papierów Robert zamknął się przezornie.
Na odgłos pukania we drzwi, żywo podniósł głowę.
Kto o tej godzinie mógł do niego przychodzić.
Wstał z fotelu i podszedł ku drzwiom.
— Kto tam? — zapytał.
— Ja — odpowiedziała Aurelia.
— Ty, droga przyjaciółko!.. co się stało?
— Racz mi otworzyć... Chcę pomówić z tobą...
— Bo chciałem się już położyć do łóżka...
— Położysz się później... Otwórz mi.
Niepokój ogarnął Roberta, którego sumienie spokojnem być nie mogło.
Wistocie musiało zajść coś nieprzewidzianego.
Wszelkie wahanie było niemożliwe.
Otworzył.
Weszła Aurelia.
Wydawała się bardzo spokojną, i spokój ten omylił Roberta.
— Zamknij drzwi — rzekła natychmiast, skoro przestąpiła próg i zasuń zasuwkę.