Bratobójca/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Było to 28-go grudnia zrana.
Pogoda była posępna, chłód przenikający.
Chora spędziła noc bardzo źle, tracąc resztki sił.
Marta, siedząc na stołeczku tuż przy łóżku, ściskała w dłoniach swych rękę matczyną i pożerała oczyma bardzo wychudłą twarz, którą okrywał już pot śmiertelny.
Grube łzy toczyły się po licach dziewczynki.
Jedna z tych łez spadła na palce Germany, sprawiając wrażenie oparzenia.
Powieki chorej podniosły się.
Zwolna zwróciła wzrok na córkę.
Widziała ją jeszcze, ale już przez mgłę.
— Nie płacz, moja droga — rzekła do niej głosem ledwie dosłyszalnym. — Bądź odważną. Urodziłaś się pod nieszczęśliwą gwiazdą... Wychowałaś się w szkole nieszczęścia... Powinnaś być silną, ażeby znosić mężnie cierpienia, które ci życie przeznacza.
I, mówiąc to, ściskała konwulsyjnie drobną rączkę córki.
— Mamo!.. o! mamusiu — wyjąkała Marta.
Germana ciągnęła dalej głosem coraz mniej wyraźnym:
— Posłuchaj mnie, Marto, posłuchaj uważnie... Za kilka godzin, może za kilka chwil, już mnie tutaj nie będzie... Pozostaniesz sama... Wśród obcych, którzy będą litościwi, lecz których życzliwość, choćby największa, nie będzie podobną do miłości matczynej... Mnie już tutaj nie będzie, ażeby tobą, Marto, pokierować... Bo masz rozum po nad swój wiek i zdolna jesteś mnie zrozumieć...
Przysięgnij, moja droga, że zawsze będziesz uczciwą!.. Przysięgnij, że nigdy nie uchybisz swym obowiązkom, które poznasz później... Przysięgnij, że również nigdy nie zatrze się w twej pamięci wspomnienie o twej matce, o twej matce, która cię ubóstwiała!.. Przysięgnij mi to wszystko, moje dziecko ukochane, ażebym umarła spokojnie.
Powiedzieliśmy już, że Marta była dzieckiem przedwcześnie rozwiniętem i dziwnie przez naturę wyposażonem.
Możnaby mniemać, że w ciele tej dziewczynki znajdowała się dusza, która już rozumiała, żyła i cierpiała.
Śmierć matki wydawała się jej najstraszniejszą katastrofą.
Wstała i, przylgnąwszy drżącemi ustami do twarzy Germany, wyjąkała wśród płaczu:
— O! tak.. będę zawsze dobrą, mamusiu... przyrzekam ci... przysięgam... i nigdy nie przestanę cię kochać... myśleć o tobie... Nigdy... nigdy...
Oddech Germany stawał się coraz bardziej rzężącym.
Marta przestraszyła się.
— Mamo! — zawołała, przestając całować. — Mamo!
Konająca uczyniła wysiłek, do jakiego wydawała się niezdolną i, podnosząc się na wpół, wyciągnęła rękę ku komodzie, opartej przy ścianie naprzeciw łóżka.
— Tam... w szufladzie u góry — wyjąkała — skrzyneczka orzechowa...
Marta zrozumiała.
Zanim Germana skończyła mówić, już stała przy wskazanym meblu, otworzyła go i przyniosła umierającej żądany przedmiot.
Przy pomocy córki, Germana otworzyła skrzyneczkę. Rękoma omdlewającemi wyjęła z niej dwa blankiety stemplowe, pokryte pismem, i list w kopercie, nawpół rozdartej.
Wzięła ten list, rozłożyła go i jej spojrzenie, drętwiejące już, szklane, spoczęło na wyrazach, które zawierał, a które rozróżniała teraz miejscami, jakby we mgle.
Był to list Gabryela.
Jedyny list, jaki miała od niego.
Było to wyznanie miłości, któremu biedne dziecko nie zdołało się oprzeć.
Były to przyrzeczenia, mamiące kochankę.
Jedyne wspomnienie materyalne, które jej pozostało po ojcu jej córki.
Wtedy przeszłość cała ukazała się znowu przed jej oczyma, blizkiemi zagaśnięcia.
Potem oczy jej, na chwilę przymknięte, otworzyły się znowu.
— Marto, moja droga — wyszeptała — to list od twojego ojca.
— Od mojego ojca? — powtórzyło dziecko, wstrząśnięte nagłym dreszczem.
Germana ciągnęła dalej, coraz wolniej.
— Zapewne nie poznasz go nigdy... To przez niego biedna moja matka musiała mi złorzeczyć, to przez niego stałam się córką niewdzięczną i bez serca... To przez niego umieram... Ale Bóg nakazuje nam przebaczać... Przebaczam twemu ojcu... Zapominam o wszystkiem złem, jakie mi wyrządził... Ty tak samo, jak ja, nie miej nienawiści dla tego, który powinien być przy tobie i opiekować się tobą.. Ty mu przebaczysz, że nie dał ci ani nazwiska, ani przywiązania, że cię samą pozostawił na święcie... Zapomnij, droga Marciu, i spal ten list.
— Mamo, jestem ci posłuszną — odpowiedziało dziecko, biorąc list, który jej Germana podawała — przebaczam i zapominam.
I, podniósłszy fajerkę na kominku, wrzuciła na żarzące się węgle papier, który się zaraz zapalił.
— Głowa Germany Sollier opadła na poduszki.
Przeciągłe westchnienie wydarło się z jej gardła. Twarz jej blada zsiniała.
— Mamo!.. mamusiu!.. — wykrzyknęła Marta przerażona.
Konająca wyjąkała te słowa urywane:
— Pani Aubin... prędko... niech przyjdzie... idź po nią...
Dziecko oszołomione wyszło z pokoju, pobiegło po schodach, wpadło do restauracyi, gdzie pani Aubin znajdowała się za bufetem i, chwytając ją za rękę, zawołała:
— Pani Aubin!.. moja dobra pani!.. niech pani idzie — zawołała z płaczem — Mamusia umiera.. prosi panią... prędko... prędko...
Poczciwa kobiecina krzyknęła głucho i, przejęta głębokim wzruszeniem, poszła z dzieckiem.
Wszedłszy do pokoju lokatorki, właścicielka zajazdu szybko podążyła do jej łóżka.
Germana usłyszała ją raczej, niż zobaczyła.
— Już się skończyło, matko Aubin — wyjąkała biedna kobieta głosem ledwie zrozumiałym — to się już skończyło... Dzięki z głębi serca za pani starania i dobroć, niech Bóg pani wynagrodzi... Pozostawiam pani moją biedną sierotę, bądź pani dla niej tem, czem byłaś dla mnie, bądź pani u doktora Bordet... Oto moja metryka i metryka Marty... wyczytasz tam nazwisko moje, zawsze się z niem kryłam, wstydziłam się...
I Germana podała pani Aubin dwie ćwiartki papieru stemplowego, wyjęte ze szkatułki wraz z listem od Gabryela Savanne, który spaliła Marta.
Germana oddychała ciężko.
Ręce jej podniosły się i zatrzepotały w próżni.
Szukała córki, której oczy jej wygasłe już nie widziały.
Marta zrozumiała i rzuciła się w jej objęcia.
Biedna matka pochwyciła ją, przyciągnęła ku sobie, przycisnęła ją do serca z uczuciem namiętnem, które górowało jeszcze nad życiem nawet, przycisnęła usta już zlodowaciałe do czoła dziecka, dała mu ostatni pocałunek, oddając duszę Bogu w ostatniem westchnieniu.
Uścisk namiętny ustał.
Ręce opadły bezwładne.
Skończyło się.
Rozpacz Marty była przejmująca.
Krzyki jej i jęki rozdzierały duszę.
Nie mogła oderwać się od trupa matki, który ściskała konwulsyjnie słabemi ramionami.
Ręką bardzo łagodną, powoli, pani Aubin podniosła dziecko.
— Uklęknij, moja pieszczoszko — wyrzekła.
Marta uklękła.
Poczciwa kobieta uczyniła to samo.
I obie modliły się, opłakując tę, której już nie było, biedną męczennicę życia.
∗
∗ ∗ |
Cztery usługujące dziewczyny, wśród których wyróżnia się Marya, ładna i zwinna, będąca zastępczynią matki Aubin, krzątały się około nakrywania stołów, dla zwykłych stołowników, których dostarczała fabryka Verniera.
Robotnicy jeszcze się nie zaczęli zbierać na posiłek, gdy drzwi od restauracyi otworzyły się i wszedł Magloire mańkut, popychając przed sobą katarynkę.
— Dzień dobry, dzieci!.. — zawołał wesoło, wchodząc do sali.
— Dzień dobry, panie Magloire.
— Czy się pan boisz, aby się pańska katarynka nie zakatarzyła, bo ją pakujesz do restauracyi? — zapytała Marya ze śmiechem.