<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Pochodzenie Romans i Powieść
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Gabryel Savanne, kapitan okrętu, jakkolwiek nieobecny był we Francyi od lat siedmiu, a więc przez tyle czasu rozłączony z rodziną, i jakkolwiek pragnął czemprędzej uściskać syna i brata, Gabryel Savanne — powiadamy — trzy dni już przebył w Paryżu, a jeszcze się nie pokazał w domu przy bulwarze Malesherbes, gdzie mieszkał sędzia śledczy, u którego spodziewał się niezawodnie zastać swego syna.
Przed pójściem dla ucałowania swoich, przed uklęknięciem z modlitwą o przebaczenie na grobie żony, zmarłej w roku 1885, w kilka miesięcy po jego wyjeździe do Tulonu, gdzie pozostawił nieszczęśliwą Germanę Sollier, blizką macierzyństwa, spełnić chciał inny obowiązek, usłuchać głosu sumienia, który dyktował mu, jak ma postępować.
Zaledwie wylądował, otrzymał nowy rozkaz odjazdu: miał udać się do eskadry, dla doręczenia koperty zapieczętowanej, której zawartość poznać miał dopiero na pełnem morzu.
Urlop więc posiadał tylko jednotygodniowy. Dnia 2 stycznia 1894 znajdować się już winien na morzu.
Przed opuszczeniem kraju na czas nieokreślony, Gabryel spełnić chciał, co wypadki nieprzewidziane, które zostaną wytłomaczone później, przeszkadzały mu dotąd uczynić, naprawić w miarę możności swe błędy, zapewnić przyszłość Germanie Sollier i jej dziecku, tej małej dziewczynce, która należała do niego, a której nie znał wcale i może nie pozna nigdy!
Tego pragnął za jakąbądź cenę, bo prócz wyrzutów sumienia, z powodu złego czynu, niegdyś popełnionego, uwiedzenia biednego i uczciwego dziewczęcia, dręczony był złowrogiemi przeczuciami; nie mógł odpędzić myśli, że podróż którą ma przedsięwziąć, będzie ostatnia, że śmierć czyha nań w drodze i że już nie zobaczy Francyi.
W takiem usposobieniu, z duszą przygnębioną, bał się, aby tuląc do piersi syna i brata, nie wybuchnął bólem i łzami nie zdradził swej tajemnicy, a przynajmniej nie obudził w nich podejrzeń.
Postanowił więc, że krewnych swych i przyjaciół zobaczy dopiero wtedy, gdy uspokoi się z własnem sumieniem, zapewniając przyszłość Germanie i jej dziecka, — jeżeli żyją — dzięki potajemnemu przekazaniu na ich rzecz części swego majątku.
Widzieliśmy już, jakie były pierwsze jego kroki, dla osiągnięcia tych celów.
Nazajutrz, po odwiedzeniu Nestora Wiewiórki, udał się o godzinie pierwszej na ulicę Richeuliego, do kancelaryi Robineta, swego rejenta.
Właśnie urzędnik ten wszedł do swego gabinetu, gdy dependent oznajmił mu przybycie kapitana okrętu.
Gabryel Savanne wprowadzony został natychmiast i obaj mężczyźni uścisnęli sobie ręce serdecznie.
— Ośm lat prawie, jakeśmy się nie widzieli — zawołał rejent. — No, nareszcie jesteś z powrotem!
— Aby znów odjechać.
— Jakto znów, i kiedy?
— Drugiego stycznia muszę odpłynąć z Tulonu.
— Doprawdy?
— Twardy obowiązek... ale nie jestem panem siebie.
— To prawda... żołnierz musi być posłusznym... Odkąd pan jesteś w Paryżu?
— Od wczoraj dopiero.
— Czyś się pan widział z bratem?
— Nie jeszcze.
Rejent okazał zdziwienie.
— Niech pana to nie dziwi wcale — ciągnął dalej oficer marynarki. — Miałem do tego powody... Z Danielem i synem zobaczę się jutro...
— Otrzymałeś pan odemnie różne listy?
— Tak.
— A ostatni przed trzema miesiącami?
— Ten, w którym mi pan donosił kilka szczegółów o stanie majątkowym? — Donosiłem panu, że z mocy intercyzy, stanowiącej o wspólności majątkowej między nieboszczką żoną i panem, otrzymałeś po niej spadek i dziś majątek pański znacznie się powiększył.
— Czy może pan mi powiedzieć, ile wynosi mianowicie?
— Co do grosza, panie...
— Bardzo będę panu obowiązany.
Rejent wezwał swego starszego pomocnika i poprosił, ażeby zażądał u kasyera wyciągu rachunku Gabryela Savanne.
W kilka chwil później rachunek ten znajdował się już przed oczyma rejenta i jego klienta.
Oficer marynarki nie zajmował się oddzielnemi pozycyami, których szereg był dosyć długi, lecz wprost przeszedł do ogólnej sumy.
— Milion czterykroć stotysięcy franków! — wyrzekł ze zdziwieniem, nie ukrywając wcale radości.
— Sądziłeś pan, żeś mniej bogaty? — zapytał Robinet.
— Przyznaję.
— Zatem, mój drogi kapitanie, jesteś zadowolony ze sposobu, w jaki twój rejent pokierował twoimi funduszami?
Gabryel odpowiedział z uśmiechem:
— Bardzom zadowolony i bardzo wdzięczny przedewszystkiem. Bardzo miłej doznałem niespodzianki... Daleki byłem od spodziewania się takiej cyfry...
— Pomyśl pan tylko, że kapitał od lat ośmiu dał poważne procenty, gdyż nie pozostawał bezczynnym — a ja tylko wydatkowałem sumy potrzebne na wykształcenie i utrzymanie pańskiego syna Henryka.
— Dziękuję panu z całego serca. Henryk będzie kiedyś bogaty, a to mnie uszczęśliwia, gdyż brat w swych listach oddawał mu wielkie pochwały.
— I zasługuje na nie — przerwał rejent. — Widziałem pańskiego syna kilka razy, bardzo miły młodzieniec pod każdym względem, i chyba się nie mylę, przepowiadając mu zaszczytną przyszłość w nauce.
— Byłbym wołał widzieć go marynarzem, jak ja, ale Danielowi pozostawiłem całą władzę nad pokierowaniem jego, a co uczynił, dobrze uczynił... pieniądze, które syn kiedyś otrzyma, jestem pewny, będą przezeń szlachetnie zużytkowane. Cyfra wspaniała majątku, który mi przypadł, czyni mnie szczęśliwym podwójnie, po pierwsze, że Henryk będzie mógł zająć w świecie, godne dlań stanowisko, powtóre, że majątek ten pozwoli mi spełnić dobry uczynek.
— Chcesz pan wyświadczyć przysługę jednemu z przyjaciół? — wtrącił rejent z uśmiechem.
— Tak — odparł Gabryel, nie chcąc, aby Robinet mógł się domyśleć prawdy. — Chodzi o umieszczenie funduszów w pewnem przedsiębiorstwie, którego właściciel jest moim przyjacielem... Uczciwy człowiek, ale dotknięty różnemi niezasłużonemi przeciwnościami... Mój wkład go ocali... Mogłem się był wahać, lecz się teraz nie waham... Spodziewałem się, że Henrykowi zostawię niecały milion... mogę więc bez szkody dla niego, rozporządzić czasowo pewną sumą, na którą nie liczyłem...
— Tem bardziej — odparł rejent — że dziura ta zostanie bardzo prędko zatkana... Jesteś pan silny i masz przed sobą długie dni...
— Kto wiedzieć może, co niebo mu przeznacza — wyszeptał Gabryel Savanne, a czoło jego zasępiło się nagle — ja jestem marynarzem, a morze zsyła straszliwe niespodzianki.. Wreszcie, cokolwiek się stanie, mam prawo rozporządzać częścią mego majątku.
— A jaką sumę oddać mam do pańskiego rozporządzenia?
— Trzykroć sto tysięcy franków.
— Trzykroć! — powtórzył rejent, zdziwiony nieco wysokością cyfry.
— Taką sumę obiecałem pożyczyć swemu przyjacielowi.
— Kiedy pan chce zabrać pieniądze...
— Pojutrze zrana...
— Dobrze... będą gotowe.
Gabryel Savanne wstał i miał już odejść, lecz przed pożegnaniem się z rejentem, jeszcze się odezwał.
— Jeżeli się pan zobaczysz z Danielem i jeżeli będziesz mówił o mej wizycie, wdzięczny byłbym panu, gdybyś nie wymienił mu ani słówkiem, głównego powodu moich odwiedzin...
— To już dla mnie tajemnica zawodowa — odparł Robinet. — Może pan być zupełnie pewny mej dyskrecyi co do pańskiego brata, mój drogi komendancie.
— Dziękuję panu...
I, uścisnąwszy czule rękę notaryusza, oficer marynarki wyszedł z kancelaryi.


∗             ∗
Doktór Bordet nie zapomniał obietnicy, jaką dał biednej chorej.

Tego wieczora czcigodny wikary z Saint-Ouen przybył do łoża śmiertelnego Germany, wyspowiadał ją, rozgrzeszył, namaścił ostatniemi Sakramentami i opuścił ją dopiero, gdy już gotowa była na śmierć, jak prawdziwa chrześcianka.
Doktór powiedział matce Aubin:
— Spodziewaj się pani bardzo bliskiej katastrofy... Dnie, a nawet godziny pańskiej lokatorki są policzone.
— Biedna kobieta... biedna matka! — wyszeptała właścicielka zajazdu, bardzo wzruszona. — O ile będę mogła, będę ją uspokajała w jej chwilach ostatnich.
Germana gasła widocznie, jak lampa, w której braknie coraz bardziej płynu do palenia.
Czuła, że od niej życie ulata, ale zapewnienia pana Bordet o losie jej córki, spowiedź, która, zatarłszy winy przeszłości, oczyściła jej duszę, wszystko to dawało jej spokój wielki.
Germana gotowała się do wielkiej podróży, bez niepokoju o przyszłość ukochanej Marty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.