<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Pochodzenie Romans i Powieść
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Z ulicy Bac O’Brien w kilka minut dostał się do mieszkania barona Wilhelma Schultza.
Wszedłszy do przedpokoju, magnetyzer rzekł lokajowi:
— Potsdam!
Było to hasło, zmieniane co dwa tygodnie, a winni byli hasło zawsze wymawiać wszyscy zaufani, gdy przychodzili nie jako goście, lecz z wiadomościami.
Doktór został niezwłocznie zaprowadzony do Schultza, który czekał nań z niecierpliwością w swym gabinecie.
O’Brien skłonił się z grzecznością i, na zaproszenie, usiadł.
— Czy znasz pan niejakiego Roberta Verniera, pochodzenia francuskiego? — zapytał go naczelnik biura informacyjnego ambasady.
— Robert Verniere? — powtórzył magnetyzer — zapewne znam go, jeżeli to idzie, jak myślę, o inżyniera mechanika, który w Berlinie oddał się najprzód na usługi budowli morskich, później na usługi uzbrojenia ogólnego i jak ja korzystał z budżetu funduszów tajnych głównego sztabu...
— To właśnie o nim ja mówię, przedowszystkiem jednak muszę oznajmić panu, że masz odebrać zlecenia poufne...
— A! — rzekł O’Brien.
— Tak... stał się podejrzanym...
— A więc?
— Ten człowiek jest od dwóch dni w Paryżu. Potrzeba poznać cel jego podróży do Francyi.
— Gdzie się zatrzymał?
— Nie wiemy... należy się dowiedzieć...
— Czy jest jaka wskazówka, któraby posłużyła za punkt wyjścia?
— Jeden szczegół...
— Jaki?
— Robert Verniere podróżuje pod nazwiskiem i z papierami Fryca Leymana, Alzatczyka z zaboru.
O’Brien wyciągnął z kieszeni notatnik.
Zapisał nazwisko i przygotował się do innych notatek.
— To wszystko? — zapytał.
— Tak.
— To bardzo mało!..
— Oczywiście... Ale znamy pańską energię, a dodam że Robert Verniere stał się dlatego podejrzanym, że posądzono go o sprzedawanie naszych sekretów wojskowych... Może więc przyjechał do Paryża dla jakichś w tym celu konszachtów.
— W takim razie z pewnością, zwróciłby się do ministeryum wojny.
— Bezwątpienia.
O’Brien nakreślił w notatniku te wyrazy, które przeczytał głośno:
Rozciągnąć dozór nad przychodzącymi i wychodzącymi z ministeryum wojny.
— Przez kogo? — zapytał Wilhelm Schultz.
— Przez Bluchera, jednego z moich najlepszych podwładnych, który tak dobrze jak ja zna Robertą Verniere.
— Dobrze byłoby także, chociaż bracia są z sobą poróżnieni, czuwać nad fabryką Ryszarda Verniere...
— Wielkiego fabrykanta z Saint-Ouen, wiem,.. — odpowiedział O’Brien. — Już przed rokiem wyprawiłem tam moich ludzi. Pragnęliśmy poznać sekret torpil, wynalezionych przez Ryszarda Verniere...
— Być może, iż Robert, który jest zrujnowany pójdzie odwiedzić brata bogatego, ażeby spróbować pojednania z nim...
— Być może... Schultz, inny z moich agentów, który zna również Roberta Verniere, czuwać będzie od dziś nad fabryką w Saint-Ouen...
— Niech pan niezwłocznie przedsiębierze środki... Ten jegomość może bardzo krótko pozostanie we Francyi.
— Skoro powrócę na ulicę Wiktoryi, wydam rozkazy.
— A gdzie jesteśmy co do planów uruchomienia armii francuskiej na wypadek wojny?
— Szukamy człowieka, któryby wydał nam te dokumenty... Człowiek ten winien należeć do ministeryum wojny, być dobrze położony i mieć dostęp wszędzie... To nie tak łatwo znaleźć...
— Zawsze można znaleźć sumienie do kupienia, gdy da się dobrą cenę, a my targować się nie będziemy... Ofiaruj pan cenę, jakiej się niepodobna oprzeć.. Obiecuj dużą sumę... choćby milion... Co pan obiecasz, to będzie dotrzymane... Pomyśl pan także o naszej ostatniej rozmowie.
— W przedmiocie wybuchowca?
— Tak... Potrzebujemy mieć za jakąkolwiek cenę model...
— Niepodobna go kupić, ale można go ukraść... a mam dwóch ludzi w Fontaineblau, czatujących sposobności dokoła szkoły wojskowej... Bądź pan cierpliwy...
— Nie zatrzymuję pana dłużej... — rzekł baron Schultz, wstając. — Idź pan i działaj.
O’Brien zapewniał gorąco o swej gorliwości, skłonił się i odszedł.


∗             ∗

Nazajutrz zwłoki biednej Germany Sollier odprowadzone zostały na cmentarz w Saint-Ouen.
Podług życzeń Ryszarda Verniera robotnicy i urzędnicy fabryki obecni byli przy pochowaniu.
On sam należał do orszaku żałobnego; towarzyszył mu Henryk Savanne.
Matka Aubin powierzyła Maryi dozór nad zakładem i szła za trumną wraz z Magloirem, kataryniarzem.
Przy ciele za trumną, pokrytą kwiatami i wieńcami, postępowała Weronika Sollier i mała Marta.
Następnie ciągnął tłum, złożony przeszło z dwustu osób, gdyż właściciel fabryki, w której pracowała biedna Germana, tak samo, jak pan Verniere upoważnił swych robotników do pójścia na pogrzeb i sam się do nich przyłączył.
Wzruszający był widok, gdy grabarze spuścili trumnę do wykopanej mogiły.
Weronika i jej wnuczka, które dotąd składały dowód wielkiej odwagi, nie mogły się dłużej powstrzymać i rozpacz ich, dotąd niema, wybuchnęła w płaczu i jękach głośnych!
Trzeba było odciągnąć jednę i drugą zdaleka od grobu, bo przygnębione, oszalałe, byłyby się tam rzuciły za drogą umarłą.
Babka i dziecko odprowadzone przez panią Aubin i dawnego żołnierza marynarki powróciły do fabryki przy ulicy Hordouin z twarzą zmienioną, ze zbolałą duszą.
Weronika czuła przynajmniej tę pociechę, że córka jej, Germana, miała piękny pogrzeb.
Dzięki dobremu sercu wszystkich, nie udała się w osamotnieniu w tę ostatnią podróż.
Magloire zajął się wszystkiem, nie zapomniał o niczem.
Pani Aubin i Magloire zdołali wreszcie uspokoić nieco Weronikę.
— Nie trzeba się tak martwić i zdrowie narażać na szwank, trzeba przecież pamiętać o małej, drogim aniołku, który tylko panią ma...
— Tak, muszę być silną, ażeby żyć, ażeby wychować dziecko mej Germany.
I biedna kobieta przycisnęła do serca wnuczkę, która jej wywzajemniła się pocałunkami.
Magloire, opuszczając panią Sollier, pomyślał: — Będę tu często do nich zaglądał... Będą potrzebowały przyjaciela... przyjaciela pewnego i przywiązanego.. a ją takim będę...


∗             ∗

— W fabryce Saint-Ouen dzień 31 grudnia był bardzo ożywiony w biurach i w kasie.
Od rana Prieur, kasyer, zaopatrzony w pokwitowanie, udał się do ministeryum marynarki, celem zainkasowania dla swego pryncypała sumy dwustu pięćdziesięciu tysięcy franków, za dostawę dla marynarki w ciągu roku bieżącego różnych przedmiotów.
Prieur, opuszczając fabrykę, pozostawił w kasie zastępcę do płacenia różnych rachunków z miasta.
Inni urzędnicy przygotowywali części składowe bilansu rocznego.
Jakób, woźny, z teką i pugilaresem, chodził też za odbiorem należności.
Majstrowie sporządzali listy płac.
Wszędzie działalność gorączkowa, jak zwykle z końcem roku.
W południe Prieur objął w posiadanie kasę, do której przelał sumę: dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków, podniesioną z ministeryum marynarki w biletach bankowych.
O godzinie trzeciej powrócił Jakób z wypchanym pugilaresem i ciężkim workiem i zdał rachunki kasjerowi.
Dzień był skończony pod względem wypłat i inkasy, pozostawało Prieurowi załatwić tylko listy płac.
To mogło nastąpić dopiero po zamknięciu warsztatów.
Tymczasem kasyer ukończył bilans i przekonał się, że rezultaty zgodne były z jego przewidywaniami, że osiągnięto cyfry, jakie kilka dni temu wskazał Ryszardowi Verniere.
Pierwszy z majstrów przyszedł, gdy kasyer winszował sobie trafności rzutu oka.
Lista jego płacy była sprawdzona i zaspokojona.
Następnie pojedyńczo nadchodzili i inni majstrowie.
Klaudyusz Grivot stawił się ostatni.
Grivot, jakeśmy powiedzieli, posiadał zupełne zaufanie pryncypała.
— I cóż — odezwał się, ściskając rękę kasyera — zadówolonyś pan dzisiaj, panie Prieur? Musiałeś pan dzisiaj zebrać sporo złota i banknotów? Koniec roku przyniósł zapewne naszemu pryncypałowi większe zyski.
— Nie mylisz się pan! — odpowiedział kasyer z głębokiem zadowoleniem, którego nie starał się wcale zataić. — Idzie! idzie dobrze. Wpływy wspaniałe. Po zaspokojeniu wszelkich wypłat pozostanie nam ładna sumka w kasie.
— Dwakroć stotysięcy franków może? — zagadnął majster.
— Więcej.
— Fi... Trzykroć?
— Jeszcze lepiej.
— Nie może być?..
— Tak jak panu mówię.
— Cztery kroć?..
— Jeszcześ pan nie zgadł!
— Fiu! fiu!
— Więcej niż pół miliona, mój dzielny Grivot, więcej, niż pół miliona.
I Prieur zacierał sobie ręce z zadowolenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.