Bratobójca/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwszym sposobem wydobycia się z tych wątpliwości było poszukanie osobników, na których należało wypróbować siłę magnetyczną, jaką był obdarzony.
Poszukiwania jego nie pozostały bez rezultatów.
Znalazł medium, takie, jakiego pragnął.
Była to młoda dziewczyna ze stanu Illinois, wysoce nerwowa, hysteryczka, jasnowidząca.
Wkrótce przekonał się że, może rozporządzać siłą nieobliczoną.
Władza jego nad młodą dziewczyną, tak cudownej organizacyi z punktu widzenia magnetyzmu, stała się wkrótce bezwzględną.
Z nią otrzymał rezultaty, graniczące z cudownością.
Okrzyczano go za cudotwórcę.
Jak Mesmer, O’Brien był uczonym spekulantem.
Celem jego było dojście przez wiedzę do majątku.
Teraz kopalnia złota, tak długo upragniona, zdawała się być pod jego ręka.
Klienci a więc i pieniądze napływały do jego gabinetu porad.
Ale O’Brien w swej osobie skupiał wiele występków... Był zapamiętałym graczem, libertynem rozwiązłym, miał upodobanie w zbytku najkosztowniejszym i w najwyrafinowańszych zabawach.
Złoto i banknoty tylko przepływały mu przez marnotrawne palce.
Pomimo ogromnych dochodów, przygnębiały go znacznie jeszcze większe wydatki.
Mało jednak się troszczył o to, gdyż kopalnia złota wydawała się niewyczerpaną.
Mylił się.
Młoda dziewczyna z wyczerpania nerwowego umarła.
Ze zniknięciem tego cudownego medium, znikło jednocześnie i powodzenie.
Napróżno O’Brien usiłował zastąpić młodą dziewczynę, nie mógł znaleźć godnej jej zastępczyni.
Wtedy musiał się uciec do szarlatanerji.
Dopomagała mu pewna dziewczyna inteligentna, która stała się jego współpracowniczką i bardzo zręcznie grała rolę fałszywej jasnowidzącej.
Wkrótce jednak publiczność domyśliła się kawału i straciła wiarę.
O’Brien tracił grunt pod nogami. Był to pogrom, ruina.
A jednak, pomimo wszystko, pragnął prowadzić życie na szeroką skale, do czego się już tak przyzwyczaił.
Bez wahania i bez skrupułów, nie cofnął się przed żadnym środkiem, nawet najniebezpieczniejszym i najwystępniejszym, dla dostarczenia sobie pieniędzy.
Poważnie skompromitowany w pewnej sprawie, w której oskarżono go o dostarczenie trucizny synowcowi, pragnącemu czemprędzej spadek odziedziczyć po stryju, miał być z pewnością skazany i niezawodnie powieszony.
Jednakże zdołał uciec z więzienia w przeddzień sądzenia sprawy, opuścił Amerykę pozostawiwszy za sobą mnóstwo długów i opinię niebezpiecznego łotra, schronił się do Niemiec i osiadł w Berlinie.
Tam, dzięki pewnemu funduszowi, który zdołał zebrać, uczęszczając do podejrzanych zebrań, otworzył gabinet porad w chorobach nerwowych, z leczeniem ich magnetyzmem zwierzęcym.
Olbrzymie afisze, któremi pokrył mury berlińskie na sposób amerykański, sprawiały wrażenie.
Krzyczano z początku, że to szarlatanizm, pomimo to ciekawość sprowadziła mu’ pewną ilość klientów.
Wiedza jego, jak powiedzieliśmy, była rzeczywista i głęboka.
Wyleczył kilku chorych, których poprzednio już doktorzy leczyli bez skutku.
To dało mu znów rozgłos i zwiększyło klientelę.
On zrozumiał jednak, że, aby osiągnąć znakomite powodzenie, musi do magnetyzmu przyłączyć sonambulizm.
Wtedy O’Brien, jak dawniej w New-Yorku, zaczął szukać medium i zdołał znaleźć młodą dziewczynę, prawie tak obdarzoną, jak tamta z Illinois.
Medium to, do zadziwienia jasnowidzące, czytało jak w książce otwartej w tajemnicach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Z tą jasnowidzącą powrócił i majątek.
O’Brien skorzystał z niego, ażeby się pogrążyć bardziej jeszcze niż w New-Yorku w najkosztowniejszej rozpuście.
Narobił skandali.
Policya berlińska ma zawsze oko na cudzoziemców i otacza ich potajemnym dozorem.
Skoro tylko stał się podejrzanym, zaczęto szperać w jego przeszłości i dowiedziano się bez trudu, że był skazany na śmierć zaocznie w Ameryce i że zawdzięczał życie tylko ucieczce.
Jednocześnie wykryto, że tajemnicami, zdobytemi przez sonambulizm, posługiwał się dla szantażu; i że pewne osoby, przez niego wyzyskiwane, blizkie były dworu.
To znacznie większe sprawiło wrażenie, niż skazanie go w New-Yorku.
Bezwątpienia aresztowanoby go i zamknięto za kratą, gdyby go nie ocalił jeden z inspektorów policyi; dał on do zrozumienia swemu naczelnikowi, że człowiek tego rodzaju co O’Brien, gotów na wszystko, którego gabinet magnetyczno-sonambulistyczny oblega tłum, mógł zostać gdyby chciał, (a zechce niezawodnie) wywiadowcą pierwszorzędnym.
To biło w oczy i naczelnik też zrozumiał, osądził iż rzeczywiście policya może osiągnąć wielką korzyść z wiedzy, a zwłaszcza ze szczególnego położenia doktora cudzoziemca, jeżeli go odda do rozporządzenia służbie bezpieczeństwa, zorganizowanej w Berlinie tak jak w Paryżu.
Gabinet jego stałby się istną pułapką, gdzie dadzą się łapać ludzie, których należało poznać tajemnicze zamiary w danej chwili jasnowidzenia a sonambulizm wrzuci światło wśród ciemności najbardziej skombinowanych spisków.
Naczelnik bezpieczeństwa nie zawahał się ani chwili i postanowił niezwłocznie zaliczyć O’Briena do swych bardzo wielu podwładnych.
List jego zaprosił doktora.
Jakkolwiek bardzo zdziwiony, a nawet trochę zaniepokojony tem zaproszeniem, które wydawało się bardzo podobnem do rozkazu, doktór uznał za niemożliwe uchylić się od niego i udał się na wezwanie dyrektora policyi berlińskiej.
Rozmowa była krótka.
Wysoka osobistość oświadczyła mu wyraźnie, że ma być wydany rozkaz aresztowania go i oddania pod sąd a więc skazanie pewne, więzienie, potem wygnanie.
Jeden tylko sposób nastręczał się uniknięcia tak fatalnych ostateczności.
Przesunął gąbką po faktach spełnionych, gdyby chciał pozostać na żołdzie bezpieczeństwa jeneralnego i oddawać usługi państwu.
I wytłomaczono mu, jakiej natury mają być te usługi.
O’Brien zbyt był sprytny, aby się zawahać choćby na chwilę.
A tem skwapliwiej przyjął propozycyę, iż odrazu zrozumiał korzyści z tego nowego położenia:
Bo oprócz pensyi pokaźnej, korzystać będzie z nietykalności, jako należący do policyi, w której zawsze będzie miał opiekę.
Układ został skończony na poczekaniu, a wykonanie rozpoczęto natychmiast.
Względem doktora dotrzymano wszystkiego, co obiecano, a on ze swej strony wywiązywał się ze swego zadania sumiennie.
W Niemczech burzyli się socyaliści.
O’Brien odsłonił spiski i dostarczył dowodów miażdżących przeciw pewnym przywódzcom.
Słowem, przekonano się wkrótce, jaki jest z niego cenny nabytek.
Biura głównego sztabu zapragnęły go mieć dla siebie i z policyi bezpieczeństwa ogólnego przeszedł do policyi informacyi wojskowych.
Z łapacza stał się szpiegiem.
Wtedy to poznał się z Robertem Verniere i Klaudyuszem Grivot.
Zbliżeni najprzód przez rozpustę, ci trzej ludzie mieli też następnie interesy wspólne.
W Paryżu baron Wilhelm Schultz, którego znamy obowiązki w ambasadzie niemieckiej, zażądał, ażeby mu przysłano agenta znacznie wyższego od tych, których miał pod swymi rozkazy.
O’Brien polecony został na takiego agenta.
Doktór otrzymał też rozkaz przeniesienia się do Paryża.
Udał się tem chętniej, że to wielkie miasto, pełne rozkoszy, wywierało nań nieprzeparty pociąg.
— Paryż! raj wymarzony!..
Zaledwie przyjechał, rozpoczął, jak w Berlinie, działać reklamami. Ale w sposób mniej jaskrawy i mniej amerykański — i powodzenie nie dało na siebie czekać.
Od samego początku jego gabinet porad zyskał rozgłos i przed upływem roku wyświadczył znakomite usługi Niemcom.
Wielki „cudotwórca“ zajmował cały dom trzy piętrowy przy ulicy Wiktoryi Nr. 42.
Na dole znajdował się salon, pokój jadalny i poczekalnia dla klientów.
Na pierwszem piętrze sala porad, pokój, gdzie magnetyzer pracował, i gabinet.
Czwarty pokój przeznaczony był dla panny Mariani, jasnowidzącej.
Na drugiem piętrze mieściły się pokoje doktora i tejże Mariani, bardzo pięknej włoszki, z której uczynił swą kochankę.
Służący zajmowali trzecie piętro.
Było ich pięciu, licząc już i kucharkę, wszyscy niemcy, ale zaopatrzeni w papiery pochodzenia z Alzacyi lub Lotaryngii i wszyscy też uprawiali szpiegostwo z zamiłowaniem germańskiem.
Od godziny dziesiątej do jedenastej zrana odbywały się pierwsze porady doktora O’Briena.
Były one bezpłatne.
Od czwartej do szóstej inne porady, za które się płaciło po dwadzieścia franków.
Posiedzenia sonambulizmu, hypnotyzmu, suggestyi, zajmowały środek dnia od pierwszej do trzeciej.
Cena była rozmaita, nie mniej jednak od pięciu luidorów, a wynosiła często dwadzieścia pięć.
Jakże można było przypuszczać, odgadywać, że do tego uczonego, którym się Paryż zachwycał, udawali się liczni szpiedzy, znajdujący się pod rozkazami doktoria, i składali mu swe raporty, które on przesyłał baronowi Wilhelmowi Schultz, swemu bezpośredniemu zwierzchnikowi.
Wielki salon magnetyzera przybrany był i umeblowany w dziwny sposób.
Obicia z materyi czerwonej powlekały ściany i zasłaniały sufit.
Taka sama materya pokrywała krzesła hebanowe bez połysku.
Pośrodku pokoju wznosiła się estrada, podniesiona trzema schodkami, powleczonemi czerwono, i dźwigająca fotel czarny i czerwony, na którym zasiadała jasnowidząca.
Lampa, opuszczająca się z sufitu i paląca się podczas posiedzeń magnetycznych, słabo oświetlała obszerny pokój i zaledwie rzucała światło na twarz sonambulistki.
Wszystko to wytwarzało dziwne wrażenie, działające żywo na podnieconą wyobraźnię klientów.
O’Brien ukończył właśnie poradę ranną.
W gabinecie swym przyjmował raporty szpiegów swych, gdy mu oddano lakoniczny liścik, nadesłany przez barona Schultza.
Przeczytawszy go, pożegnał wywiadowców, poszedł do Mariani i rzekł:
— Jedz śniadanie sama — ja wychodzę.
Oddawna przyzwyczajona do posłuszeństwa biernego, włoszka nie uczyniła żadnej uwagi, ani zapytania.
— Dobrze — odpowiedziała.
Doktór włożył na siebie obszerne futro i wyszedł.